Piątkowy poranek. Taki sam jak tysiące innych piątkowych poranków:). Dziecko tupta do sypialni, budzi mnie dając buziaczka:), trzy chwilki kokoszenia i przytulanek, dziecko daje sygnał do włączenia porannej bajeczki, wchodzę do kuchni, otwieram szafkę KAWOWĄ:):):) Ot, poranek, jak poranek….Sięgam po filtry do kawy….sięgam po filtry do kawy, …sięgam jeszcze raz po filtry do kawy, …macam, szukam….NIEEEEE MAAAAAA FILTRÓW DO KAWYYYY!!!!!!!!RATUNKU!!! :):):):):) Chwytam za telefon – ma przyjechać na weekend nasza domowa dobra przyjacielska dusza zwana – B.:):) – więc to do niej dzwonię:) / nasze rozmowy w ciągu dnia brzmią dość specyficzne, bo owa dobra dusza jest ważną panią w ważnej firmie, i nie ma czasu na pogaduszki pierdziuszki w trakcie pracy – więc rozmawiamy niczym żołnierze :):) /
JA – Cześć. Filtry do kawy.
B. – Kupić?
JA – Tak
B.- Dwójki czy czwórki?
JA – 2ki…tzn. chyba 2ki,…tak, myślę, że 2ki.
B. – Czy coś jeszcze?
JA – nie, już wszystko.
B. – Ok, to pa
PA :):):)
I cała rozmowa:) z przemyconym uśmiechem i zapowiedzią fajnego weekendu:) Wszystko jasne, przyjacielska, przejrzysta, „w powietrzu zrozumiana” szybka GADKA przed weekendowa:):):) Filtry oczywiście później przywiezione:) No ale – jednak w piątkowy poranek zostałam BEZ. I co? I nico:) Postanowiłam wypić kawkę solo NIEZDROWĄ:):) Zalewajkę, po turecku, fusiarę, plujkę…znacie jeszcze inne nazwy tak parzonej kawy? Nie pamiętam kiedy ostatni raz piłam TAKĄ kawę:) – i przyznaję, że cały rytuał zaparzenia jej właśnie w „zalewany” sposób wprawił mnie w świetny nastrój:) A dlaczego? Dlatego, że przypomniałam sobie od razu zdarzenie sprzed kilku tygodni, kiedy to spytałam rano panów elewantów ( naszych remontowych panów) czy może im nie zrobić kawy? Owszem, bardzo chętnie im zrobić. Zrobiłam – cały dzbankotermos z pięknego ekspresu nowoczesnego:). Za kilka godzin znów spytałam czy może by się jeszcze kawki nie napili – i znów odpowiedź, że owszem by się napili….Tylko, czy by pani Asiu mogła ta kawa to taka normalna być?
– Normalna ? – spytałam…To znaczy się jaka?
– no ŻUŻEL...odpowiedzieli panowie zdziwieni moją niewiedzą:):):)
ŻUŻEL więc moi mili i ja wypiłam sobie w piątkowy poranek, a razem z żużlem do mojego organizmu trafiły wszystkie niezdrowe niezdrowności….z żużlu wynikające:):) I to pewnie dlatego cały dzień śmiałam się do siebie „jak głupi do sera” i to śmiałam się w głos niczym dziecko. A było z czego się radować. Po południu żeśmy się ganiali z synkiem tradycyjnie do utraty tchu:):):), potem wybudowaliśmy w piaskownicy całe miasto z mostami zwodzonymi:) i 3ma autostradami. Przy czym budowa dróg z patyczków szła nam zdecydowanie w innym tempie niż tym panom co to budują drogi w naszym kraju i co chyba ważne – po naszych drogach dało się w efekcie końcowym jeszcze dodatkowo jeździć – ot taki bonus:):):) Jak się już nabudowaliśmy to puszczaliśmy bańki z zaangażowaniem olimpijczyków:), zrobiliśmy milion pięćset dwa dziewięćset zdjęć muchomorkom, bo takie śliczne są przecież:), no i wygrabiliśmy 3 tony igieł sosnowych z podwórka:):):) …..Synek się tak naekscytował naszymi szaleństwami, że gdy już przyjechała B. – i miałyśmy w planach babskie nasiedzenie nocne w piżamach i przy dobrym jedzeniu i winie…to skończyło się na nasiedzeniu owszem – ale z dzieckiem – nie chciał nam odpaść:) wieczornie za nic w świecie:). Co najmniej tak, jakby to dziecek a nie ja napił się owej magicznej kawy:):)
A odnośnie kawowego szyku – popatrzcie na te cudeńka:):)
***
Dziś jest piękny dzień…. Co ja piszę! – Dziś jest PIĘĘĘĘĘĘNYYYY!!!!!!!!!PIĘĘĘĘĘKNY dzień!!!:):):):) Słoneczny, pachnący liśćmi, z rześkim wicherkiem:):) Chłopaki moje szaleją już na podwórku, zaraz do nich dołączam:) Chciałam tylko jeszcze przedtem napisać….że czasami, nawet jak zabraknie „filtrów do kawy” i trzeba napić się w efekcie plujkowej zalewajki…To nawet w takich chwilach warto sprawić, by traktować siebie samego wyjątkowo. Zalewajkę wypić w cudnej porcelanie i po prostu…cieszyć się z życia. A piszę o tym, bo często sama zapominam… że powtarzalna codzienność i niby „przeszkody” nie powinny mnie kłaść na łopatki…. lub odbierać mi siłę. Że każdy z nas jest wyjątkowy, ważny, wartościowy i że zasługuje na DOBRE…cokolwiek przez to zrozumiemy. Że te niby „przeszkody” trzeba z siebie otrzepywać – niczym niepotrzebny kurz, i właśnie wtedy wyciągnąć z szafki najpiękniejszy porcelanowy kubek jaki mamy:):):) I w końcu, napisać jeszcze chciałam, ….. że przyjaciel który jest sobie obok Ciebie i razem z Tobą lampi się w kominek i milczy …także razem z Tobą, – to jest taki bonus od życia, że nawet ja – zielonoczółnowa nie umiem tego w słowa ująć:):):) Spełniwszy zatem mą dzisiejszą potrzebę duszy:) – o przypomnieniu Wam, że jesteście wyjątkowi:) oraz o przypomnieniu istnienia kawy FUSIARKI żużlem także zwanej – ruszam robić następne zdjęcia muchomorkom:):):)
RADOSNEJ NIEDZIELI !!!!
p.s.: Przeczytałam wasze komentarze pod poprzednim postem….Nie mam słów!!!:):):)Obaliliście moją wizję świata!!! Dotąd myślałam, że to ja byłam najbardziej zwichrowaną dziewczynką w czasach dziewczyńskich…Okazuje się że NIE :):):):):) Że moje wyczyny to pikulek w porównaniu do tego, co wypisywały poniżej co poniektóre koleżanki. Dziewczyny – DZIĘKUJĘ:):):) Dawno się tak długo nie śmiałam:):)Pati – Twoja lalka z dorysowanymi cyckami na trwałe zapadła w mój umysł;):):) Jest nie do wyrzucenia:):):)
p.s.2 na maile postaram się odpowiedzieć po środzie. Jest ich znowu bardzo dużo, a ja nie daję rady na bieżąco odpisywać. Proszę o cierpliwość:)
Dziękuję za Twój komentarz.
50 komentarzy
Anonimowy 22 lutego 2011 (19:34)
My taka kawe nazywamy 'budowlanka', juz nawet wiesz dlaczego :) Albo 'plujka', 'sypana' (tak jakby rozpuszczalna sypana nie byla), 'fusiara' :)
Pozdrawiam
ART-MODE 25 października 2010 (20:27)
Witaj Asiu!Mam na imię Bożena i od nie dawna czytam Twojego bloga.Bardzo pięknie piszesz jesteś urodzoną poetką ,miło się Ciebie czyta i klimat niesamowity.W wolnych chwilach z przyjemnością będę tu zaglądać :)Chciałam Cię jeszcze zaprosić na bloga czeka niespodzianka :)Jeśli masz życzenie to zajrzyj.Pozdrawiam serdecznie :)
Noomiy 7 października 2010 (18:21)
ale uwielbim kawę! :) świetne są te zdjęcia z nią w roli głównej! :)
Ameby 6 października 2010 (09:26)
Ja jeszcze słyszałam określenie "kawa biurowa", ale było ono aktualne chyba 15 lat temu i więcej, bo teraz w każdym szanowanym biurze stoi ekspres ciśnieniowy.
Szara 5 października 2010 (19:46)
Poranek niby zwykły, ale jak ja bym taki chciała mieć :)
Co do kawki to pijam zwykłą kawkę rozpuszczalną, ale coś czuję, że niedługo zmienię zwyczaj ;)
Pozdrawiam
violett 5 października 2010 (16:54)
Piękna filiżanka! w takiej chyba każda kawa jest pyszna.
pozdrawiam cieplutko
savannah 5 października 2010 (06:44)
U nas na taka kawusie mowia szatan, a kiedy dolewamy po raz drugi wrzatku do pozostalych fusow :( to jest zalewajka…
Usmielam sie coniemiara z Twojego zuzlu, bo mialam podobny przypadek jak i Ty, az wreszcie pan malujacy mieszkanie powiedzial ze chetnie napilby sie takiej normalnej, polskiej kawy a nie tych zagranicznych wymyslow ;)
Zuzuel…dobre, tego jeszcze nie slyszalam ;)
Uwielbiam wpadac na ta strone czytajac lapczywie kolejny post, bo zawsze sie ubawie lub czegos naucze ( o, jak teraz z tym zuzlem;)
pozdrawiam
Anonimowy 4 października 2010 (23:51)
Dobry Wieczór,
Wpis szalenie smpatyczny, jak kazdy poprzedni :) Kiedy, o zgrozo, braknie filtrów to albo serwetka papierowa, albo recniczek papierowy idzie w ruch, trudno sie mówi, ale kawke zrobic trzeba.
Tu i teraz, zapominamy o tym tak czesto, a szkoda przeciez.
Tylko jeszcze komentarz do Twojego poprzedniego wpisu, NIESAMOWITE, co za wspomnienia, sama sie rozmarzylam i usmialam, bo to co bylo w komentarzach zgadza sie co do slowa z przygodami z lat dziecinstwa. Cos pieknego, wszystkie wpisy zasluguja na wyróznienie jakies czy cos w tym rodzaju, a Tobie pierwsza nagroda za tak wspaniala wirtualna przygode.
No to sie sie usmialysmy, a smiech to zdrowie!!
Serdecznie pozdrawiam, Jolanta zza Oceanu
Karina 4 października 2010 (17:21)
zainteresowałam sie Twoim kawowym-żuzlowym ;)))postem, bo mój blog jets własnie w tym klimacie;))) Zgadzam sie,ze nawet taki żużel podany w ładnej oprawie może być również przyjemnością:))zależy jak sie na co patzry. Przypomniał mi sie aforyzm "dwoch wieźniów patrzyło przez kraty więzienne, jeden widział słońce, a drugi błoto…" Niesamowite te kawowe inspiracje-wzorki;))pozdrawiam słonecznie w te pięka jesienna aure;))
Anonimowy 4 października 2010 (17:04)
Dobry wieczór! Tak tylko wpadłam się przywitać;)))
Ps. Czekam na następną Pani opowieść.
Pozdrawiam. Gosia
Anonimowy 4 października 2010 (14:18)
Witam ;) strasznie lubię podczytywać Twój blog. Mam nadzieje ze kiedys bede miala swoj dom że stworzę w nim podobny klimat i bedzie w nim tyle ciepła ile Wy macie w swoim. Cieszę się że są tacy ludzie jak Ty, przywraca mi to wiare w człowieka. Czekam na dalsze wpisy Pozdrawiam Żaneta
elaine 4 października 2010 (13:25)
Witam! Z przyjemnością poczytałam nowy zapisek na Twoim blogu:) Ja również pijam "żużel" hihihih…choć nie gadzę i kawką z expresu :) Pozdrawiam cieplutko!
Anonimowy 4 października 2010 (11:34)
Mój maż taki żużel nazywa "plujką", tylko od niego takie określenie słyszałam i bardzo mi się podoba, choć ja wolę kawę rozpuszczalną lub z ekspresu.Ewka
rumianek 4 października 2010 (10:45)
u nas kawa parzona jest też nazywana "dobra kawa", mój mąż taką pije -do tego stopnia że aż do samych fusów wysysając napój :)
ja uwielbiam z ekspresu z mlekiem i cukrem,
a filiżanka cudna
żyć tu i teraz – to jest bardzo dobre podejście też tak się staram ,ale niestety czasami w tym pędzie zapomina się o tym. Najważniejsze że staram się :)
Pozdrawiam :)
sikora 4 października 2010 (09:48)
Ostatnio gościłam znajomego z Ukrainy, moją kawę z ekspresu zdzierżył jeden dzień, drugiego kiedy już zbadał grunt, tzn. wybadał, że może sobie pozwolić na dużo, a ja się nie obrażę;-) powiedział wprost: kawy to ty parzyć nie umiesz:-) i przejął pałeczkę. Zrobił… po turecku i bez tygielka! Najpierw dużo cuuuuukru (wtedy juz prawie zemdlałam), potem woda, a kawa na końcu, czekanie na ekstrakcję zajęło dobre 10 minut, potem znów cukier (!), cytryna (!) i dalej bałam się patrzeć… Spróbować wypadało, no i powiem szczerze: mistrzostwo świata. Można się obyć bez tej całej nowoczesności?
Ps. Herbaty ponoć też parzyć nie umiem:-)
PATI 4 października 2010 (08:56)
ASIK ::))
Cała Ty::))
Jest wyjscie jak braknie filtrow do kawy.Kawa (ani deka fusa iscie wyborna w wloskim stylu)Zapach w domu nie ziemski.Przepis i sosob parzenia prosto z Sycyli ::)).Jesli pije to tylką taką.Buziaki Ci sle i dziekuje za wszystko.Rewanz po mojej::))
Anna 4 października 2010 (07:51)
Filiżanka z pocałunkiem wg Klimta – śliczna…
Kawy nie piję w ogóle…
Dzień spędzony razem na cieszeniu się – to najpiękniejsze co można dać własnemu dziecku…
Spotkań z przyjaciółką zazdroszczę – moja jest tak daleko…
Bo 4 października 2010 (07:03)
filizanka urocza no ale ta lyzeczka…piekna
ja nadal szukam TEJ JEDYNEJ filizanki, poki co z kubka
przypomnialas dawno nie uzywane slowo zuzel :)
pozdrawiam porannie i czestuje wirtualna kawka z cynamonem
Babie lato 4 października 2010 (06:53)
Świetny wpis:)w sam raz na dobry początek obiecanego słonecznego tygodnia. U nas taka kawka się zowie KAWĄ W GRUNTEM:) pozdrowienia
Qra Domowa 4 października 2010 (06:32)
od kilku lat pijam żużel…i dziś z niesmakiem pijam kawę rozpustną…ale tylko wtedy,kiedy zabraknie mleka.Kawy z filtra nie piłam juz chyba z 10 lat….mam wrażenie,że czuję smak bibuły….Uwielbiam ranny zapach zaparzanej kawy…ale tylko tej fusiastej-a najsmaczniejsza to espresso…i taki ekspres mi się marzy …się rozmarzyłam
słodko-winna 4 października 2010 (06:03)
Codziennie pije taka kawę:))Ja ją nazywam śmieciową:))))
paula_71 4 października 2010 (05:41)
A ja piję żużelek i fusy jakoś mi nie przeszkadzają,a nauczyłam się jej pić,bo innej nie było w domu i tak zostało :)
Dla mnie koniecznie z cukrem i mlekiem,i zawsze w filiżance,albo przynajmniej ulubionym kubku.
Celebruję sobie picie kawki,bo z regóły mam na nią czas jak mała idzie na drzemkę,wtedy to jest chwila dla mnie.
Lubię pić też kawę w towarzystwie,najlepiej babskim :)ale to już inna para kaloszy…
Pozdrawiam dziś słonecznie,udanego tygodnia życzę!
Aga2201 3 października 2010 (22:35)
A ja tylko żużel piję,taki nawyk z domu rodzinnego,kiedy jeszcze nikt o ekspresie nie słyszał;)
A odbiegając od tematu,to muszę Ci Asiu powiedzieć że przez Werandę,która pokazała Twój domek trafiłam do blogowego śeiata,a niedawno odważyłam się stworzyć swojego bloga,bo nic mnie tak nie uszczęśliwia jak tworzenie różnych różności i chcę się tym z Wami podzielić.A Twój domek niezmiennie mnie zachwyca,śledzę każdy Twój wpis,pozdrawiam serdecznie i dzięki:))
OLQA 3 października 2010 (20:39)
Mam ekspres ale ranne cedzenie przez zęby bardzo mnie ożywia:)pozdrawiam
aagaa 3 października 2010 (20:34)
Świetny post! A ja nie wiedziałam,że taka parzona kawa ,to żużel się może nazywać.Baaardzo trafne określenie!!!
Pozdrowionka
Patti 3 października 2010 (19:37)
Asiulko!!!!
Bardzo się ciesze ,że moje szalone pomysły z dzieciństwa poprawiają Ci humor . Robiliśmy rożne rzeczy , niektórych się nie da nawet opisać bo wstyd okrutny…….ale dzisiaj można się z tego chichrać…….
A co do kawy to tylko rozpuszczalna, z ogromną ilością mleka czyli kawa na niby :))))))))))
Pozdrawiam słonecznie Patti
Anonimowy 3 października 2010 (19:17)
Bardzo lubię kawę. Bez mleka bez cukru. Tylko czarną. Ale bez fusów.Piękny kubeczek.
Anonimowy 3 października 2010 (19:13)
Tylko ekspres i to ciśnieniowy.A kawa mielona osobiście. Innych wynalazków nie uznaję:) A rozpuszczalna to w ogóle nie kawa.Żużlową kawę do dziś pije moja mama.
Ata 3 października 2010 (19:07)
Żużla nie piję, bo to co ja dumnie i szumnie nazywam kawą, to zwykła rozpuszczalna w ilości minimalnej, zalana gorącą wodą i toną mleka skondensowanego.
Jak to określiła Elisse – kakao jakieś ;-D
Kasia 3 października 2010 (19:07)
u mnie to nie tylko zalewajka się ostała, ale wujkowie to i czasem dolewekę chcą :) bleee.. tzn. trzeba te fusy zalać jeszcze raz, z czasów kartkowych im to zostało :) za to wesoło, w karty pogramy, świńskie kawały poopowiadamy, no i tą kawę, jaką kto chce, popijamy… nawet o północy :)
u nas się nie przelewa, ale każdy ma czas dla każdego, rodzina czy sąsiad, zawsze się pomoże, no i żyć się chce :)))
blogniedzielny 3 października 2010 (19:04)
hahahahah ja tez pijam zuzek i taka mi najlepiej smakuje zadna tam filtrowana,i moj M ktory zawsze pijal filtrowana nauczyl sie pic zuzel bo z fitrowana zawsze taka zabawa ;) ;)
Anonimowy 3 października 2010 (18:49)
Łączę się w bólu, mnie też w sobotę filtrów brakło:)))A miało być tak pięknie:"czarna jak noc, gorąca jak piekło i słodka jak miłość"…
;)))
Piłam zalewajkę vel żużel, ale przecedzoną przez sitko. Bleeee
Ps.Pozdrawiam. Gosia
Kasia 3 października 2010 (18:38)
ja jedynie zapach takiego żużlu lubię, bo kawy w ogóle nie pijam ;)
mój małżon w pracy pije żużel niesłodzony i bez mleka, a w domu po pracy rozpuszczalną z cukrem i mlekiem :)
też mam taką przyjaciółkę, z którą rozumiemy się w pół słowa i mamy swoje tajemne słówka/szyfry – że nikt nas czasem nie rozumie o czym gadamy ;)
buziaki
Ivalia 3 października 2010 (17:55)
Uśmiałam się setnie:)))
Ja proponuję grzecznie do wyboru ASFALT tudzież PUSZCZALSKĄ, później ewentualnie rozwijam informację o posiadany aktualnie asortyment o kawy z ekspresu "podciśnieniowego" lub smakowe:)))
Pozdrawiam
free-soul 3 października 2010 (17:44)
Wspaniały, zabawny post.. w ogóle cieszę się ,że znalazłam tego bloga.Chyba najlepszy ze wszystkich napotkanych do tej pory .Zdecydowanie moje klimaty…a z nazwą "żużel" spotkałam się , kiedy kelnerowałam na weselu.Też mnie rozbawiło to określenie.Naleśnikowe twarze są świetne, a najbardziej urzekła mnie "twarz":).. pieska.:):)
wiosanka 3 października 2010 (17:31)
Uwielbiam czytać Twojego bloga. Opisujesz świetnie to,co mi siedzi głęboko w duszy i czasami nie umie się uzewnętrznić. Tyle, że jak ja już nie znajduję filtrów do kawy to raczę się mocną herbatką. Żużlu nie daję rady pić ;-)
Aha! Chciałam podziękować za pokazanie łóżeczka dla faceta :-) Tak mi się spodobało, że nabyliśmy takie samo, tyle że w kolorze dębowym dla naszego dwu i pół latka. Jest świetne! Dzięki! Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie w wolnej chwili (http://opisywanki.blox.pl/html)
majowababcia 3 października 2010 (16:44)
well aska kawa zuzel no mistrzostwo swiata -w twoich stronach to wiekszosc zuzel pije i nic innego moj maz tyz tylko zuzel i musi byc zapas w domu-musowo.w twoim kubeczku z klimtem tez bym sie zuzla napila .zakochana w nim ostatnio jestem.naprawde fajnie sie posmiac w takie deszczowe dni jak teraz i to jeszcze z pokrewna dusza ah .zdjecie na koncu rozwala pozdawiam
Ita 3 października 2010 (16:38)
He he he , filtrów już od dłuższego czasu pilnuję , bo jak mi kiedyś zabrakło wpadłam w czarną rozpacz i filtr w końcu zrobiłam z ręcznika papierowego …dało radę .
Czyli milczałaś z bratnią duszą …z takę duszyczką samo przebywanie obok siebie sprawia radość.
Cieszę się ogromnie ,że podnóżek dopasował Ci się do domku!!!A dajesz Ty czasami tym nóżkom odpocząć???
Pozdrawiam cieplutko i moc uścisków dla Was ślę.
Jola74 3 października 2010 (16:33)
Świetnie się czyta Twojego bloga:)
Ja także jestem za celebrowaniem chwili.Ładna oprawa,kilka dobrych myśli i…nawet "żużel" smakuje wyśmienicie:)Niby to takie proste,a jednak dla wielu ciągle niewykonalne.
Kasia 3 października 2010 (16:32)
W zasadzie nie pijam w ogóle kawy, ale … uwielbiam zapach takiej kawy z fusami. Rewelacyjny. A Twoja filiżanka cudna!
Pozdrawiam:)
Aga robie-bo-lubie 3 października 2010 (16:24)
Ostatnie zdjęcie- spadłam z krzesła…
Anonimowy 3 października 2010 (15:54)
Witam serdecznie.Poczytuję Twojego bloga dość częśto.Zdjęcie rodzinne rozwaliło mnie dokładnie.Postaram się wykonać takie samo!Zrobię rodzinie niespodziankę.Doskonały pomysł! Co do kawy to podsłyszałam nazwę plujka.Nie lubię takiej….Pijam rozpustną….Pozdrawiam cieplutko!danka-dumka P.S. Też posiadam Goldenkę jak rodzina ze zdjęcia.
Anonimowy 3 października 2010 (15:28)
Zgadzam się, jesteśmy wyjątkowi. Ja sama dla siebie potrafię ugotować dla siebie ulubiony obiadek, a małżonkowi coś innego, dla siebie potrafię upiec pyszny placek, dla siebie…choć jem go potem 3 dni ale co tam, chwile przyjemności dla mnie, bezcenne…Lalka z włosami łonowymi też dała mi kopa na dłuuugo.
Super, że co zaglądam to nowy post. W tym przypadku, to, że minęło lato jest wielkim plusem, mam co czytać. Pozdrawiam ciepło, kawusiowo;)
Jo-hanah z Wrzosowej Polany 3 października 2010 (15:25)
Masz rację Asiu! Jesteśmy wyjątkowi. A czasem brak filtrów do kawy lub innej rzeczy do której jesteśmy przyzwyczajeni pozwala odkryć coś nowego lub przypomnieć sobie o czymś zapomnianym. Obyśmy wszystkie drobna przeciwności potrafili obrócić na naszą korzyść i czerpać z nich odrobinę przyjemności. Ściskam serdecznie delektując się herbatą z ulubionego kubka :D
Anonimowy 3 października 2010 (14:52)
Fusiara znana od lat:) U nas było jeszcze pytanie: nalać wrzątku szczerze czy po kulturalnemu? To znaczyło: nalać Ci do pełna szklanki czy na 3/4 ?
folkmyself 3 października 2010 (14:46)
Kochana wykazałaś się niewielka kreatywnością i desperacją przy braku filtrów.
Ja przerabiałam kartki, papier toaletowy, ręcznik papierowy i za każdym razem to była dla mnie lepsza alternatywa niż "pluta kawa" bo tak się u nas na nią mówi.
KASANDRA 3 października 2010 (14:12)
Asieńko ja wyłącznie fusiarę piję i nie wyobrażam sobie jej inaczej zaparzonej jak tradycyjnie czyli fusy zalane wrzątkiem … i z tego co wiem jest zdrowsza o wiele niż rozpuszczalna …
Buziaczki
Iza Jankowska 3 października 2010 (13:58)
Takoż piłam ostatnio fusiarę, bo rozpuszczalnej zabrakło-mocne przeżycie ale dałam radę.Ale to symptomatyczne ,że panowie fachowcy przeróżnej maści piją głównie "po turecku".MOI, po konsumpcji rozpuszczalnej, na propozycję następnej ,popołudniowej odrzekli,że tak, owszem,poproszę ale już nie zbożową.
——–
Bardzo mi sie podobała Twoja afirmacja zwykłego dnia,zwykłej czynności,radość z pomilczenia z przyjaciółką…Myślę,że w nas jest za mało wdzięczności za tę zwykłą codzienność.W jakimś dziwnym czekaniu na niewiadomo jakie atrakcje "przepędzamy" swój czas,swoje dni.Banalnie powiem-tu i teraz jest najważniejsze.UCZYŁAM SIĘ TEGO OD DAWNA I NAUCZYŁAM a śmierć Mojej Mamy utwierdziła mnie mocno w tej wiedzy.TU I TERAZ JESTEŚMY I masz po stokroć rację,że trzeba się tym radować bo to na prawdę nie jest dane na wieki.Dlatego staram się nie jojczeć i nie narzekać na jakieś drobiazgi.Bardzo budujące jest uczucie wdzięczności za to co się ma-za zdrowie ,za ciepły ,syty dom,za miłość ,za najbliższych….POZDRAWIAM CIĘ ASIU BARDZO CIEPŁO.
llooka 3 października 2010 (13:30)
Żużlem mnie rozwaliłaś;)Ostatnio piłam ją jakieś kilka lat temu, ale uśmiałam się na wspomnienie, gdy jeszcze kilka godzin po degustacji wypluwałam resztki;)U mnie nie było takich rozczulających nazw, po prostu parzona i tyle…
laurentino 3 października 2010 (13:21)
U nas na kawę po Turecku mówi się ORDYNARNA a na kawę rozpuszczalną ROZPUSTNA… Od tak trochę dla śmiechu ;)
Masz rację… Fajnie jest czasem pomilczeć z bliską osobą ;) Po prostu być obok…