Już wiem, że bardzo polubiliście cykl MYŚLĘ ŻE. I bardzo doceniam fakt, że napisaliście mi o tym jak odczuwalnie brakowało Wam moich prywatnych przemyśleń – nie zdawałam sobie z tego sprawy. Obiecuję, że będę starała się systematycznie do Was tu pisać. Dziś – o nurcie, ruchu, modzie – który wywołuje we mnie lekki uśmieszek. MINIMALIZM, który w wielu tytułach ostatnio widzę na półkach księgarń, słyszę o nim w audycjach radiowych, widzę na znajomych blogach. Nie – nie napiszę w tej chwili, że minimalizm jest niepotrzebny, bezsensowny i że to kolejny marketingowy wymysł ( taki sam jak w wielu opiniach – hygge). Chociaż po części, w moim mniemaniu tak jest. Bo o ile samo założenie, by nie żyć w kieracie RZECZY, które potrafią niektórym owo życie oblepić z każdej strony i często są BUBLAMI, jest pozytywną ideą, która może być początkiem dobrej drogi pracy nad sobą; to już namawianie by tych rzeczy nie mieć prawie w ogóle – albo w jakichś śladowych ilościach, bo tak nam będzie niby lepiej…wydaje mi się nieuzasadnioną tezą. Już nie pamiętam gdzie – ale widziałam albo zdjęcie, albo wpis o ręcznikach. Że wystarczy ich dosłownie kilka w domu. NIE W MOIM – pomyślałam od razu. Po pierwsze mam bardzo aktywne dziecko:) a owo dziecko ma kolegów. A dziecko ( zwłaszcza latem) równa się non stop chodząca pralka:) Ubrania, ręczniki – prowadzą bowiem nierówną walkę z wakacyjnymi super przygodami:) Po drugie mam dom, a w owym domu bardzo, zaznaczam – bardzo częstych gości. I tym samym mamy kilka kompletów pościeli oraz kompletów ręczników przeznaczonych TYLKO DLA NICH ( potrafiły tu spać np. naraz 4 pełne rodziny czyli dorośli plus dzieci) No i jesteśmy my. Gdybym miała owe 3 komplety zalecane…to odejmując jeden dla nas, drugi dla Leosia – dla naszych gości zostałby jeden komplecik. Ale bym ich ugościła :)!
Takich przykładów mogłabym podawać tu jeszcze wiele. Owszem – założenie, by rzeczy nie stały się dla nas umowną „klatką” jest samo w sobie bardzo pozytywne, ale jednak wszystko w życiu powinno być dostosowane do NAS – a nie do jakichś idei, nurtów, mód, czy światowych trendów. Do tego KIM jesteśmy, JAK żyjemy, CO lubimy i JAK chcemy własne życie przeżyć. Poznałam jakiś czas temu dziewczynę, która pod wpływem książek i wielu minimalistycznych blogowych wpisów pozbyła się z własnego mieszkania tak wielu rzeczy, ubrań, a nawet naczyń, że nagle ta przestrzeń zaczęła wyglądać niczym …opuszczona. Dostałam pozwolenie na opisanie tej sytuacji – myślę, że dla wielu z Was może być pomocną. „Tak mi tu teraz źle – usłyszałam…to nie jest teraz w ogóle moje miejsce. Pozbycie się rzeczy mi wcale nie pomogło, czuję się wręcz gorzej.” Ale Ty pomyślałaś, że gdy oddasz swoje rzeczy to poczujesz się lepiej? – spytałam. TAK, tak myślałam. Tak było napisane, że poczuję się lepiej.” Wielu ludzi przekonanych jest – że gdy pozbędzie się rzeczy, które są wokół niego, jednocześnie pozbędzie problemów, które ich nękają. A TO NIEPRAWDA! Myślę, że minimalizm najzwyczajniej w świecie – nie jest dla każdego człowieka, a już na pewno nie oczyszcza umysłu, nie wprowadza harmonii i nie rozwiązuje problemów. I rzucanie się w sieć porad, przewodników, kupowanie książek na ten temat i później bezmyślne wprowadzanie tych zaleceń do własnego domu może przynieść więcej szkody niż pożytku. Dlaczego? – bo każdy z nas, ale to dosłownie każdy jest WYJĄTKOWY – i potrzebuje czegoś innego by czuć się spełnionym.
LUBIĘ RZECZY – lubię ubrania, biżuterię, dekoracje, piękne tkaniny. I wcale nie uważam że powinnam z nich zrezygnować:) Mam ich określoną ilość – dokładnie dostosowaną do mojej rodziny, do tego w jaki sposób żyjemy, ile osób przewija się przez nasz dom, jak często wyjeżdżamy. Gdy chcę by kolejne rzeczy znalazły się w domu – znajduję nowy dom dla tych starszych ( w ten sposób unikam stanu zbyt dużej ich ilości) Co roku, wiosną robię czystkę – z naszego domu do innych osób wędrują naczynia, ubrania – nam już niepotrzebne, albo takie, które chcę wymienić na inne. Gdy kupuję płaszcz lub sweter – zwracam owszem bardzo dużą uwagę na JAKOŚĆ, tak by mi posłużył jak najdłużej. Ale już nie kupuję JEDNEGO ubrania w jednym neutralnym kolorze – by móc zakładać je do wszystkiego ( jak radzi większość poradników minimalistycznych, że tak je sobie umownie nazwę)…bo lubię ZMIANY, lubię bawić się modą i ubraniami – a nie chodzić ciągle w tym samym, byleby do siebie pasowało. I teraz powiem coś bardzo NIEMODNEGO i wbrew królującemu trendowi: nie jestem minimalistką i nie będę :) – bo to nie jest zgodne z moją energią życiową, z moim podejściem do życia, z moimi potrzebami i stosunkiem do wnętrz. I żaden światowy trend ani moda tego nie zmieni:)
Ale zdziwilibyście się, bo wiele osób będąc w naszym domu pyta mnie właśnie o to – jesteś minimalistką? CZEMU tak myślisz od razu pytam. Bo tu wszystko do siebie pasuje, jest przemyślane. Jak się okazuje minimalizm kojarzy nam się również z takim dobieraniem rzeczy – by pasowały do siebie, dawały poczucie harmonii.
Rozumiem, że być może wielu czytelników dobrze czuje się świetnie w bardzo minimalistycznych wnętrzach – gdzie często nie ma żadnych ozdób, wszystko jest pochowane, niczym w hotelu. Ja jednak źle czuję w takich domach – nie mam wpływu na to, że kojarzą mi się z przestrzeniami stworzonymi dla robotów. Bo patrząc na takie wysterylizowane mieszkanie nie wiem KTO tu mieszka. I czuję się tak nie na miejscu w takich pomieszczeniach, że mam ochotę natychmiast uciekać. Jednocześnie ludzie, którzy tak mieszkają i weszliby do naszego domu – i zobaczyli np. choćby naszą łazienkę ( a tam na półce kilkanaście moich perfum plus kremiczki :), nie daj Boże weszliby do garderoby i zobaczyli kilkadziesiąt apaszek w najróżniejszych kolorach, owe równiutko poukładane komplety pościeli czy ręczników, czy naszą zawaloną książkami bibliotekę, liczne zdjęcia, wszechobecne zabawki Leo i witrynę z ulubioną porcelaną – OMG kto dziś trzyma porcelanę???? – pomyśleliby …matko, jak można tak żyć. Sami bowiem mają 6 talerzy, 4 kubki oraz 3 garnki.
I teraz pytanie – czy to, że jestem estetką, lubię piękne rzeczy i je mam, albo to, że ktoś się ich wyzbywa i żyje w ascezie ubraniowo naczyniowej – czyni którąkolwiek ze stron LEPSZĄ od drugiej? Daje prawo do tego by czuć się bardziej wartościowym od tej drugiej postawy?
NIE – kochani, absolutnie NIE. Świat jest taki piękny – właśnie dlatego, że się od siebie różnimy. Właśnie dlatego, że jesteśmy tak nieoczywiści, z tak różnymi potrzebami, gustami, stylem życia, ubierania się, a nawet energii życiowej. I dajmy sobie do tego prawo – do różnienia się. Będziemy się spotykali z coraz to nowymi trendami światowymi. To bardzo łatwy sposób na zarządzanie masami. MODA, TREND, OKREŚLONY STYL ŻYCIA narzucany milionom ludzi daje nieograniczone możliwości wpływania na nich. I czy nam się to podoba czy też nie – właśnie w takim świecie żyjemy. BARDZO szybka informacja, bardzo często zmieniające się mody, promowanie określonego stylu życia – to jest i będzie obok nas. I tak sobie myślę – że nie warto z tym walczyć:) Jeżeli czujesz że coś jest dla Ciebie – to bierz to:) Korzystaj z tego jeśli tylko uczyni Twoje życie lepszym. Jeżeli jednak czujesz wewnętrznie, że dany trend absolutnie nie sprawdzi się w Twoim życiu, domu, rodzinie – to daj sobie spokój. I tak jak minimalizm naprawdę nie jest dla każdego i może być tytułową pułapką, tak uprawianie domowych roślin w doniczkach w ramach trendu „urban jungle” też nie jest dla ludzi, którzy nie czują się z roślinami w żaden sposób powiązani. Jeżeli czujesz że robisz coś tylko dlatego, że wszyscy wokół tak robią – i że to jest teraz modne….szybko zmień taktykę. Bo jedna z głównych płaszczyzn budowania poczucia szczęścia – to życie w harmonii z własną duszą a nie światowymi modami.
Uściski wtorkowe – pozdrawiam Was znad mojej kawki milczki…o które przeczytacie TU. Tak, tak – na schodach tarasowych:)
Zdradzicie mi jaki Wy macie stosunek do minimalizmu? Jak wyglądają Wasze domy? Wasze życie? Minimalizm, dążenie do posiadania znikomej ilości rzeczy jest dla Was?
Bardzo jestem ciekawa Waszych opinii.
p.s. dziś zamiast zdjęć do tekstu – kwiatki wiosenne dla Was, uwielbiam właśnie takie bogactwo natury:)
Dziękuję za Twój komentarz.
62 komentarze
Ania 12 lipca 2018 (13:15)
Asiu, liczenie sztuk posiadanych rzeczy, to tez koncentracja na rzeczach, na przedmiotach, tylko w w drugą stronę – to nie jest minimalizm! Trzeba mieć tyle rzeczy, ile potrzebujemy, a to zależy np. od stylu życia. Prowadzisz dom otwarty i potrzebujesz 20 ręczników? To tyle masz i kropka.
Czym jest dla mnie minimalizm? – trochę mniej 17 września 2017 (16:59)
[…] jak do tej pory przynosi mi same korzyści, dlatego po przeczytaniu m.in tego wpisu i tego artykułu jestem bardziej niż zaskoczona. Jak to tak?! Minimalizm nie ma żadnego związku […]
Green Canoe 17 września 2017 (18:29)
No to już rozumiem ów ruch. Przeczytałam wpis – rozumiem, że autorka ma takie a nie inne podejście i szanuję to. Tak po ludzku. Po prostu. Ale tak jak napisała: minimalizm na różne oblicza. Również te skrajne. Z którymi prywatnie się nie zgadzam. Pozdrawiam serdecznie!
Makoto 14 września 2017 (11:28)
To nie sam minimalizm jest tutaj problemem, a ludzie, którzy nie rozumieją jego idei.
Green Canoe 14 września 2017 (11:48)
Idei konkretnie jakiej? Bo przyznam szczerze, że gdy słyszę, by mieć w życiu np. TYLKO 37 rzeczy, albo kilka naczyń, czy 5 par bielizny – to w mojej ocenie taki minimalizm nie jest niczym naturalnym. Minimalizm. Jak się można domyślać słowo minimalizm pochodzi od słowa minimum – i jest zaprzeczeniem maximum. To ja chcę być pośrodku:) I mieć akurat – moje akurat.
Markus 14 września 2017 (09:56)
Bo to nie jest tak, że zostawisz sobie materac w pokoju i lampkę i jest minimalizm. Minimalizmem jest posiadanie tylko tego, co potrzebne. Pokój z materacem i lampką nie jest jedyną możliwą kombinacją – różni ludzie potrzebują różnych rzeczy.
Mery 14 września 2017 (09:45)
Zgadzam się w pełni z autorką! Pozdrawiam!
Ps. mój minimalizm jest podobny do Pani…
Anna 14 września 2017 (08:49)
Minimalizm lubię i inspiruje mnie. W pełni zgadzam się tez ze idee powinny służyć nam a nie my dostosowywać do nich.
Dla mnie minimalizm to sprzeciw w stosunku do konsumpcjonizmu
Wiec tak kupuje to co potrzebne mi i mojej rodzinie. Dbam o jakość kupowanych rzeczy i unikam zagracania przestrzeni.
Green Canoe 14 września 2017 (09:00)
Aniu – to postępujemy tak samo, choć nie nazwałabym siebie na pewno minimalistką:)
Viola 14 września 2017 (08:23)
Myślę, że pozbywanie się rzeczy to tylko moda. Minimalizm jest dla mnie posiadaniem takiej ilości rzeczy, jakiej potrzebujemy. Jeśli korzystasz z 10 kompletów pościeli to tyle miej, gorzej jest mieć 10 a używać 1 :) jeśli założymy, że minimalizm jest walką z nadmiarem to wtedy jest świetnym sposobem na życie ;)
Green Canoe 14 września 2017 (09:01)
Kluczowe słowo: korzystam, a nie „mam”:)
Kasia 12 września 2017 (15:31)
Błędnie kojarzysz minimalizm z pustymi wnętrzami i posiadaniem jak najmniejszej rzeczy. Minimalizm polega na tym, żeby usunąć rzeczy zbędne, niepotrzebne, zalegające. Jeśli piszesz – „Mam ich określoną ilość – dokładnie dostosowaną do mojej rodziny, do tego w jaki sposób żyjemy, ile osób przewija się przez nasz dom, jak często wyjeżdżamy. Gdy chcę by kolejne rzeczy znalazły się w domu – znajduję nowy dom dla tych starszych ( w ten sposób unikam stanu zbyt dużej ich ilości) ” – to znaczy, że jesteś minimalistką :). Polecam Ci książki „Mniej znaczy więcej”, ” Pożegnanie z nadmiarem” oraz „Minimalizm daje radość”.
Green Canoe 12 września 2017 (17:05)
Kasiu, znam oba tytuły – i z wieloma poglądami, które w nich przeczytałam, najzwyczajniej w świecie się nie zgadzam. I nie jestem minimalistką. AKURAT to nie minimalizm. Bo moje „akurat” to minimalistów byłoby zapewne przesytem :)
Ewa 14 września 2017 (20:58)
Kasiu, pomyślałam tak samo- autorka tekstu, choć sama się od tego gorąco odżegnuje, w sposobie jaki się opisała, idealnie zdefiniowała sens minimalizmu.
Przecież o to w nim chodzi: by mieć, tyle rzeczy, ile się rzeczywiście potrzebuje i używa, otaczać się przedmiotami, które sprawiają użytkownikowi radość lub są użyteczne, stawiać na jakość, a nie na ilość, mieć przemyślane, pasujące do siebie przedmioty, a nie zbiór przypadkowych elementów… toż to założenia minimalizmu.
Jeżeli korzystasz z 20 ręczników, to miej 20 ręczników, to nie znaczy, że nie jesteś minimalistą. Dla mnie założenie, że minimalizm nakazuje mieć mało przedmiotów i w tym ma się definiować jego sens, to spłycenie i krzywdzące uproszczenie tej idei.
Opisany przykład z życia wskazuje jedno: ktoś też nie zrozumiał, że minimalizm to nie „wyrzucanie rzeczy” i „mienie” 2 kubków, lampki i łóżka. A gdzieżby! A brak zrozumienia idei i powierzchowne jej potraktowanie, doprowadziło do uczucia pustki i pozbycia się rzeczy, które najwidoczniej tej osobie były potrzebne, skoro ich brak tak unieszczęśliwiał.
Mnie minimalizm na wiele spraw otworzył oczy, a wcielenie w życie jego idei zajęło dobre 3 lata. Jestem minimalistką, co nie znaczy, że mieszkam w domu ogołoconym z rzeczy, a moje dziecko cierpi na deficyt zabawek.
Green Canoe 15 września 2017 (08:40)
Odnoszę wrażenie, że mój tekst chyba w jakiś sposób zaistniał na stronach związanych z minimalizmem?, bo nagle po długim czasie od jego ukazania się właśnie osoby z samym nurtem/ideą związane intensywnie się tu wypowiadają:). Z czego się zresztą cieszę, bo dobrze jest posłuchać co ma do powiedzenia drugi człowiek.
Ewa – to ja jestem autorką tekstu, więc pozwól że się osobiście wypowiem. Nie jestem minimalistką. Bez gorącego odżegnywania, o którym napisałaś – nie jest to dla mnie jakoś specjalnie gorący temat:). I nie chcę, by moje życie oraz sposób prowadzenia domu było wpisywane w jakikolwiek nurt czy modę. Bo owszem minimalizm jest teraz bardzo modny i w dobrym tonie jest głosić że się właśnie żyje zgodnie z jego wytycznymi.
Samo postrzeganie minimalizmu przez ludzi, dlatego jest właśnie jak twierdzisz spłycane, bo owszem są ludzie, którzy nawołują do nieposiadania rzeczy. Albo tacy, którzy podają publicznie swoje przykłady życia z kilkoma ręcznikami, 3ma koszulkami, kubkami czy nawet kilkudziesięcioma rzeczami W OGÓLE. Stąd na zasadzie pierwszych skojarzeń minimalizm od razu kojarzy się większości z małą ilością. Rozumiem chyba, co chciałaś powiedzieć, że sama idea – jest dobra, bo mówi, że rzeczy tak naprawdę nas ani nie uszczęśliwiają, ani nie są nam często w ogóle potrzebne, a wręcz utrudniają życie. Czy też podejmujemy często takie ruchy w życiu związanie najczęściej z chęcią większego posiadania czy podniesienia statusu społecznego – które w efekcie końcowym nam to życie zabierają.( jak np. ogromne kredyty na ogromne domy, które ani nam nie są potrzebne ani nas nie stać w ogóle na nie, a zaharowujemy się by je spłacać)
Moje postępowanie czy styl życia to nie jest minimalizm, tylko pragmatyzm. Realnie oceniam ekonomiczne możliwości swoje i swojej rodziny. A MINImalizm, jak już wcześniej wspomniałam, sprowadza się w moim odczuciu do słowa MINIMUM – posiadaj takie minimum, które jest Ci potrzebne do życia. Nie generuj zachowań, które każą Ci więcej pracować, więcej mieć, więcej zużywać. Nie jest Ci potrzebne owo – „więcej”, ani „nowe”. Czy to będzie 3 czy 20 ręczników. Po to właśnie pokazuje się, że można żyć z 3 koszulkami, kilkoma naczyniami i mogłabym tak wymieniać dalej przykłady tego „lepszego, bardziej etycznego życia”, które znaleźć możemy na stronach mówiących o minimalizmie. I żeby sprawa była jasna – mnie to nie przeszkadza. Jeżeli ktoś ma tak prowadzony dom, i chce żyć z 6 gatkami i 3ma stanikami czy jednym zestawem klocków dla dziecka – udowadniając że tak można i że się da – OK. Wierzę w to, że się da.
Ale ja nie muszę. Po prostu – nie muszę. Dlaczego mam mieć 20 kompletów ręczników skoro je już przywołałaś, skoro mam mieć ochotę 25, albo i 30ci? I stać mnie na to by je mieć i by sobie leżały na półce i czekały na swoją kolej? Czy przez ów nadmiar jestem już zepsutym człowiekiem:)? Czy przez fakt, że mam 14 par świetnej jakości szpilek, A mam:) i będę kupowała nowe, bo je uwielbiam – też jestem „gorsza” od dziewczyn które śmigają przez cały rok w 4 parach butów? Albo że mam 2 szuflady pięknej bielizny, że lubię jedwab lub inne szlachetne materiały? Nie – nie jest mi potrzebna na co dzień, i nie używam wszystkich jej elementów codziennie. Jak i nie korzystam codziennie ze wszystkich moich perfum czy jedwabnych apaszek. Z większości rzeczy, ubrań, które mamy w domu – nie korzystamy codziennie. Niektóre używam raz na rok, ale je LUBIĘ. Mam ludzką czystą przyjemność z ich używania, posiadania albo nawet patrzenia na nie. I żadna doktryna nie zmieni ani mojego podejścia do życia, ani jego trybu. Zmienić je może status finansowy – bo pragmatycznie oceniając nasze możliwości ekonomiczne – my akurat żyjemy w zgodzie z nimi. Bez ciśnienia i realizowania jakichkolwiek wytycznych. Kupujemy więc najlepsze jakościowo produkty na jakie stać nas na ten moment – by posłużyły nam najdłużej, ale nie mam problemu z tym by było ich więcej niż minimum.
Jestem przekonana, że kupno czy wyzbycie się jakichkolwiek rzeczy, albo inaczej – wtapianie się w jakikolwiek nurt czy ideologię nie załatwi nam niczego, ale to dosłownie niczego – jeżeli nie mamy spokoju w duszy i poczucia spełnienia w życiu. Tego że jest DOBRZE tu i teraz. I pisze Ci to osoba, której umarło dziecko i która 1,5 roku później dowiedziała się, że ma nowotwór. Żadna rzecz, żaden stan posiadania ani NIE POSIADANIA nie ma żadnego wpływu na nasz dobrostan duszy czy dobre życie. Bo jeden człowiek posiadający niewiele będzie bardzo szczęśliwy i zawsze Ci odpowie, że jest mu dobrze w życiu. A drugi – bardzo majętny może twierdzić, że jest ciągle nieszczęśliwy. Albo wręcz na odwrót – że majątek, dobra finansowe, hedonistyczne i życie w dobrobycie go uszczęśliwiają. To nie rzeczy ANI CHĘĆ ich posiadania czy niedobór albo nadmiar stanowi o tym jakiej jakości jest nasze życie. Tylko wewnętrzna ZGODA, którą czujemy w duszy na to co się w tym naszym życiu dzieje.
I osobiście uważam, że nie ważne jak żyją wszyscy wokół, co głoszą i ile maja lub nie mają ręczników czy ile pracują – ważne, CZEGO TY POTRZEBUJESZ by być spełnionym człowiekiem. I to właśnie doradziłam swojej znajomej – by głęboko zajrzała w swoją duszę i spytała siebie CZEGO ona tak naprawdę potrzebuje, a nie czytała poradniki dotyczące jakichkolwiek trendów.
Ewelina 6 lipca 2017 (15:03)
mówisz- takie dobieranie rzeczy – by pasowały do siebie, dawały poczucie harmonii. Piękne, ale jak to osiągnąć? umówmy się – nie zawsze trzeba [ i można] wyrzucić i kupić nowe. Ale jak zaaranżować to co jest z drobnym uzupełnieniem aby dawało wspomnianą harmonię? A może dałabyś jakieś [złe] przykłady? Pokazała co w danym wnętrzu wprowadza dysonans?
Anna 29 marca 2017 (18:11)
„Będziemy się spotykali z coraz to nowymi trendami światowymi. To bardzo łatwy sposób na zarządzanie masami. MODA, TREND, OKREŚLONY STYL ŻYCIA narzucany milionom ludzi daje nieograniczone możliwości wpływania na nich.” – Asiu, dziękuję Ci za tę myśl. Od jakiegoś czasu myślę o tym, jaki wpływ ma na ludzi popkultura oraz o tym jak wielka szkoda, że wojna i lata PRLu unicestwiły tak wielu ludzi, którzy z dziada pradziada przekazywali sobie szacunek do wartości, piękna, harmonii, edukacji i jakości.
Pozdrawiam
Anna
Wszystkocomniezachwyca 29 marca 2017 (17:05)
Wiesz, moglabym podpisac sie pod Twoim postem. Nie rozumiem minimalizmu, pozbywania sie rzeczy dajacych radosc, przytulnosc… nie moglabym pic codziennie z tego,samego kubka, chodzic w tych samych butach, miec jeden szal i 5 sukienek. Lubie miec moj wybor. Lubie pachniec tak jak dannego dnia mam ochote, bo nawet ukochany zapach uzywany bez przerw przestanie nas radowac. Ale tez rozumiem, gdy ktos czuje sie przeladowany. Kazdy ma prawdo do wyboru. Uwazam, ze powinno sie zyc w zgodzie z soba, a nie z moda.
Anna 29 marca 2017 (16:16)
Zamiast minimalizmu polecam optymalizm ;) czyli mieszkanie z tym co kochamy, lubimy i co nam służy- (to znaczy ułatwia życie). Ale żeby poznać swoje optimum trzeba najpierw poznać siebie i swoje potrzeby, a ta sztuka nie wszystkim się udaje ;) W zamian podążamy więc za modą i żyjemy w domu, który niewiele ma z nami wspólnego…
Green Canoe 29 marca 2017 (16:44)
Aniu – zwerbalizowałaś moje myśli:)
Green Canoe 29 marca 2017 (16:44)
czy raczej spisałaś:)
Hanna 10 kwietnia 2017 (15:50)
Anna, nic dodać, nic ująć. Jednak do tego trzeba dorosnąć!
Barbara 29 marca 2017 (14:21)
Mam takie powiedzenie ( może nawet motto życiowe) : „każda skrajność jest szkodliwa” .
A to, co pomiędzy tym – zależy od nas.
Owszem, z wiekiem wyzbyłam się pewnych „chęci” czyli coś mi się podoba,ale nie muszę tego koniecznie mieć w u siebie w domu czy szafie. Nie lubię gromadzić, nie lubię kupować ciuchów, więc jak już na coś się decyduję to musi to być w dobrym gatunku. Jak kupuję meble – mam nadzieję je długo użytkować, itd.
Ale jednak nie wyobrażam sobie żyć typowo minimalistycznie, bo uważam,że to … brzydkie życie, nieestetyczne, szare w dosłownym tego słowa znaczeniu. Bo jak będzie wyglądał po roku użytkowania jeden z dwóch noszonych na zmianę podkoszulków czy ręcznik w łazience? Te same buty, ta sama pościel itd.
Tak można żyć krótko, na dorobku, na wyprawie, w podróży z plecakiem. Jako styl docelowy – nie bardzo. Chociaż rozumiem przesłanki i szanuję ludzi, którzy tak żyją, może nawet bardziej od tych, którzy muszą gromadzić, mieć ponad miarę.
Chyba plasuję się gdzieś pośrodku …
Dziękuję za te przemyślenia, bardzo trafne i mądre :)
Green Canoe 29 marca 2017 (15:25)
Basiu – mam takie same przemyślenia. 3 ubrania/ręczniki/bielizna – rzeczy na krzyż, prane bardzo często – po niedługim czasie są po prostu bardzo zniszczone. Moje rzeczy ( a nie jest ich aż tak wiele, jednak nie kilka) są noszone na zmianę, są w świetnym stanie i dobrze wyglądają. Co do niektórych cech typu – utrzymywanie kontaktów z takimi ludźmi na którym nam zależy, a nie ze wszystkimi – bo tak trzeba, to moja babcia już dziesiąt lat temu tak żyła, nie nazywając tego minimalizmem :):):) – to dla mnie mądrość życiowa po prostu.
Kasia 29 marca 2017 (09:33)
Asiu, bardzo mądry wpis:)) Mam bardzo podobne przemyślenia i cieszę się, czytając komentarze, że jest więcej osób, które nie popadają w skrajności:)) Pozdrawiam serdecznie:))
Green Canoe 29 marca 2017 (09:49)
Kasiu – dziękuję. Mam nadzieję, że wśród wszechobecnych minimal achów – moje tak mało modne wyznanie sprawi, że ktoś kto nie do końca sam siebie zna, i własne potrzeby właśnie, zanim zacznie żyć wg czyichś poradników – najpierw zajrzy w głąb własnej duszy. Minimalizm głosi szereg prawd, które są mi nawet bliskie i je od wielu lat stosuję – nie nazywając tego minimalizmem, a po prostu mądrością życiową. Ale nie ma we mnie zgody na to, że posiadanie dosłownie kilku naczyń w domu, ręczników czy sztuk ubrań coraz częściej promowane jest jako standard dobrego życia – bo np. dla mnie i dla mojej rodziny dobrym życiem to na pewno nie będzie. MYŚLMY, i działajmy tak, jak my czujemy, że powinniśmy żyć, a nie tak – jak się nam mówi że jest dla nas dobre:)
ula 29 marca 2017 (08:48)
Mój jest specyficzny :) przeczytałam obie książki Marie Kondo, wyłącznie po to by dowiedzieć się jak utrzymać „czystą i uporządkowaną” przestrzeń wokół siebie, bo niestety jesteśmy rodziną … burdelarzy tak tak moja miła, bałaganiarze z nas ale z wielkim zamiłowaniem do porządku który zrobiony w pocie czoła po 24godzinach znowu staje się artystycznym bałaganem a po tygodniu klasycznym burdelem. Dowiedziałam się co robimy źle, gdzie jest problem, i zaczęliśmy wcielać to w życie oczywiście na swoją miarę, bo jak piszesz, trudno mieć trzy ręczniki jak się ma tyle osób w rodzinie i notorycznie gości ;). Ale na przykład odkąd wywaliłam 3/4 rzeczy z garderoby, które nie wywoływały w moim odczuciu żadnych miłych emocji związanych z ich noszeniem, nie mam problemu z tym, że nie wiem co założyć, bo mam wyłącznie ubrania które lubię a do tego mam tam porządek jakiego nigdy nie miałam :) Także pewne zmiany w kwestii rzeczy można wprowadzać ale wyłącznie na swoja miarę i upodobania, bo jak słusznie piszesz, każdy jest inny i ma inne preferencje co do wystroju i rzeczy, które tworzą klimat w domu. nic na siłę i nic podług jedynie słusznej mody, bo świat po pewnym czasie stałby się nudy i jakże monotonny… a do tego wypełniony nieszczęśliwymi ludźmi, którzy po zmianach w swoim otoczeniu dostają świra z rozpaczy :) uściski!
Green Canoe 29 marca 2017 (08:53)
Ula – no to robimy podobne czystki. Ja przynajmniej raz w roku pozbywam się ubrań – i swoich i Pawła i Leona. Zazwyczaj oddajemy je innym ludziom, dzieciom. Od bardzo dawna nie kupuję ubrań, które mnie nie zachwycą – tak, nie zachwycą. I właściwie mam same takie:) Właśnie tak, jak piszesz- takie, które bardzo lubię i w których się świetnie czuję. Ale mam ich jednak sporo – bo LUBIĘ:) A z tym utrzymywaniem porządku…nawet nie podejmę tematu. Już nie raz pisałam, że uwielbiam wokół siebie porządek i harmonie, a z dwoma facetami w domu….no cóż – marzenie ścięte głowy:) UŚCISKI!
Karolina 28 marca 2017 (22:47)
Pewnie, że nie jestes minimalistką. No bo niby w jaki sposób hedonistka mogła być minimalistką :)
Ja też nie jestem i ani przez sekundę nie zamierzałam. Ba jestem zaprzeczeniem minimalistki, zarówno w ubiorze, jak i wnetrzach, czyli w domu. Otaczam się całym mnóstwem przedmiotów. Pamiątkami z podróży, rodzinnymi bibelotami z długą historią i wszystkim co mi wpadnie w oko. Mój dom jest nie minimalistyczny, a eklaktyczny. Stare stoi koło nowego. Mebel z IKEI obok przedwojennego stoliczka. Na ścianach mam obrazy, stare zdjęcia. Jest tego dużo. Ale jak tak lubię, ja tak czuję. Ja taka jestem. Za to mam trochę dość różnych znajomych wnętrz urządzonych według najnowszych trendów – wszystkie są do siebie podobne. Przypominają mi czasy słusznie minione, gdzie w każdym „salonie” stał taki sam segment na wysoki połysk, a każdy przedpokój był zabudowany w dokładnie taki sam sposób. Teraz jest nieco bardziej ekskluzywnie, ale tak naprawdę wciąż tak samo. Brak indywidualności. Mnie jej nie brak.
Całuję Asieńko
Green Canoe 29 marca 2017 (08:59)
hedonizm i minimalizm razem???? łoj:)
buziaki Karola!
Krysia 28 marca 2017 (21:43)
Posłużę się alegorią, mówiąc, że minimalizm – niezależnie jak go nazwiemy – teorią, filozofią, trendem – dla mnie jest drogą, a więc – przygodą i poznawaniem, ale drogą tą kroczę po swojemu. Owszem, stanowi inspirację w sferze – właśnie jakości, stylu, także w innych dziedzinach, ale nie sądzę, że wyzbywanie się wszystkiego i tworzenie w swoim otoczeniu pustki gwarantuje harmonię i szczęście. Przemyślenia, założenia, doświadczenia (jak zwał tak zwał) minimalistów pomogły mi sprecyzować różne sprawy, także spojrzeć z dystansu, ale fakt, iż każdy jest inny to prawda niezmienna, zatem i moda i wszelkie nurty, podejmowane przez ludzi od zawsze służą człowiekowi, nie zaś na odwrót.
Pozdrawiam, Asiu, wiosennie i również dziękuję za inspiracje
Green Canoe 28 marca 2017 (22:17)
Ale pięknie napisałaś:) To ja dziękuję:)
Inka 28 marca 2017 (20:12)
Nareszcie, dziękuję za podjęcie tematu. Prawdę mówiąc próbowałam „stać się” minimalistką, ale nie umiem i nie chcę… Potrzebuję kilku swterów w różnych kolorach i nie uważam za wygodne chodzenie przez kilka lat w dwóch białych t-shirtach… I to dotyczy wszystkich dziedzin życia, nie tylko ubrań.
Chcę, żeby wokół mnie było ładnie, wygodnie, ale oczywiście nie mam zamiaru przesadzać z zakupami. Pozdrawiam ?
Green Canoe 28 marca 2017 (20:21)
Dziękuję i odbijam pozdrowienia:)
El. 28 marca 2017 (19:32)
I ja powiem – mądrze zapisałaś tutaj moje obserwacje, przemyślenia i refleksje :)
Może ze względu na ilość przeżytych lat nie daję się zmanipulować wszelkiego rodzaju poradnikom, modom i „przymusom” – po latach przeżytych w szarzyźnie realnego socjalizmu jestem odporna na reklamę i marketing.
Tylko (wbrew wszystkim obrzydzającym nam ten miniony ustrój) moje wspomnienia z tamtych lat są właśnie kolorowe, bo tymi kolorami było nasze szczęśliwe dzieciństwo, młodość i miłość.
Wszystkie przedmioty, których nie jestem w stanie wyrzucić mają dla mnie wartość emocjonalną, wspomnieniową … bo są pamiątkami rodzinnymi (również przedmioty codziennego użytku, niby bez większej wartości materialnej, ale używały ich moja Mama, babcie, ciocie)… bo sami je kupowaliśmy wraz mężem przez wszystkie lata wspólnego życia. One tworzyły nasz dom.
Jedynym minusem jest zbyt małe mieszkanie przez co rzeczywiście przedmioty nas mocno oblepiają (jak to trafnie ujęłaś). Ale nie pozbędę się ręczników, pościeli lub niemodnych nawet ubrań, czy talerzyków tylko dlatego, że są mniej lub bardziej zużyte, bo po prostu nie stać mnie na to finansowo.
Gdy mamy do dyspozycji skromniutką emeryturę nie jest to czas zakupowych szaleństw, czy modnych eksperymentów z wyrzucaniem rzeczy. Ten aspekt finansowy chyba nie dociera do niektórych.
Dodam jeszcze, że również pod komentarzami do tego posta mogę się podpisać całkowicie :)
Żyjmy w takiej oprawie, w jakiej czujemy się dobrze, najlepiej. Twórzmy ten nasz „intymny mały świat” według własnych zachcianek – wcale nie muszą to być reguły i zasady.
Pozdrawiam serdecznie :)
Green Canoe 28 marca 2017 (20:22)
El. ja również Ciebie serdecznie pozdrawiam i dziękuję za tak ciekawy wpis:)
Matylda 28 marca 2017 (18:40)
Nie ulegam zadnym modom, jakos mnie one ani nie interesuja ani nie obchodza, i moj dom i moje zycie to mieszanka minimalizmu i maximalizmu – np moj gabinet jest minimalistyczny, ale juz salon wrecz przeciwnie, lista przyjaciol jest minimalistyczna, ale lista poznanych ludzi czy miejsc juz wcale taka nie jest…
Teresa 28 marca 2017 (18:26)
Moj dom to jasne kolory scian-czytaj golebi kolor- ale meble, bardzo ale to bardzo tradycyjne, niemodne..mieszczanskie chcialoby sie powiedziec, prawie nie z tej epoki. I co, nie wymienilabym ich na inne, pojemnosc kazdej polki przepastna, nie do „zapchania” przydasiami, porcelana, itd. itp. A mam tego bez liku :)
Minimalizm, wg mnie, to moda dla ludzi zagubionych, szukajach u innych sposobu na zycie. Niby mieszkaja u siebie, ale ciagle jakby na walizkach, jak w hotelu…za chwile trend sie zmieni, a oni jak dzieci, zagubieni w tych modowych wymyslach, gotowi do nastepnej podrozy w nieznane.
Uwielbiam kolory, dekorki…staram sie utrzymac porzadek, ale jak wiemy i „kurz jest po to zeby lezal”
Pozdrawiam, Teresa
Green Canoe 28 marca 2017 (20:25)
Wisz, samo założenie minimalizmu ma właśnie na celu pomoc tym zagubionym – pomoc w odnalezieniu się, poukładania życia, świata wokół siebie. Moim skromnym zdaniem żaden nurt jednak tego nie uczyni dopóki owi zagubieni ludzie nie przepracują swojego zagubienia i nie dowiedzą się skąd ono wynika, dlaczego tak się źle czują sami ze sobą. Do mnie niektóre założenia minimalizmu nie przemawiają wcale – a niektóre stosuję od lat i wcale nie nazywam tego minimalizmem:)
Monika 28 marca 2017 (17:13)
Joasiu, zgadzam sie z Tobą w dużej części – głównie w tym, że każdy z nas jest inny, czego innego potrzebuje, co innego go uszczęśliwia. A bezmyślne naśladowanie jest bez sensu. Bezmyślne -kluczowe słowo. :)
Interesuje mnie minimalizm. Czytam trochę na ten temat. Zastanawiam się nad tym, jak mało niektórzy potrzebują. Pewnie niejedna osoba stwierdziłaby, że daleko mi do minimalizmu. Z drugie strony znajoma zapytała mnie, jak ja mogę pomieścić się w tak małej ilości szafek. A to proste – mam dużo mniej ubrań niż ona. :) Mniej kosmetyków, mniej torebek, butów i w zasadzie wszystkiego. Moje „mniej”zaczęło się od braku miejsca. Bo na 37m2 dla 2, a później 3 osób miejsca za wiele nie ma. I okazało się, że nie potrzebujemy aż tyle. Bo najczęściej nosimy kilka ulubionych strojów. Część ubrań wisi w szafie latami nieużywana. Że stale noszę jedną dużą torebkę, czasem zmieniam na małą. Reszta i tak leży na dnie szafy. Podobnie z innymi rzeczami.
Do minimalizu we wnętrzach mi dalej. Uwielbiam patrzeć np. na fotografie na Twoim blogu, ale u siebie nie czułabym się dobrze w takich białych wnętrzach. Są piękne, ale nie dla mnie. A już wnętrza bardzo minimalistyczne, w takim industrialnym czy modernistycznym stylu, to coś nie do życia. Mojego życia. :)
I o to chodzi – każdy jest inny. Warto poznawać inne podejście do życia, inspirować się i podpatrywać. Poznawać. Czasem spróbować innego sposobu. Może nam podpasuje. Może można lepiej, a nie wiedzieliśmy o tym. Warto być otwartym, ale równocześnie wiernym sobie. Nie naśladować ślepo i bezkrytycznie.
I tu znowy spotykamy się w poglądach. Pozdrawiam. :)
Green Canoe 28 marca 2017 (20:19)
Lubię takie podejście do życia jak Twoje:) – że pozwalamy innym ludziom żyć inaczej niż my, wyglądać inaczej niż my i mieć inne dążenia niż my. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie!
Green Canoe 28 marca 2017 (20:28)
To teraz już wiesz, czemu wiele osób nas postrzega jako minimalistów – bo zazwyczaj oceniamy innych za pomocą schematów i skojarzeń. Białe wnętrze, mało ozdób na wierzchu = minimalistka:):):) I mysle tak jak TY – trzeba być wiernym sobie i własnym potrzebom. wtedy po prostu łatwiej żyć:) uściski!
magdalena 28 marca 2017 (14:18)
Podpisuję się całą sobą!!! Daleko mi do minimalizmu lubię piękne przedmioty, mój dom, ubrania, kocham swoje hobby -lubię mieć co nie przeszkadza mi w byciu tu i teraz wręcz pomaga w celebrowaniu codzienności. Herbata pita w pięknej filiżance, goraca czekolada w stylowym kubku, ulubiona filiżanka do espresso – dlaczego mam z tego rezygnować w imię minimalizmu? Posiadanie przedmiotów daje komfort i radość i choć podczytuje i przygladam się trendowi minimalizmu daleko mi do niego. No może wspólny mianownik znajdziemy w kwestii porządku i organizacji przestrzeni, ale na pewno nie pozbywaniu się rzeczy ;)
Ania 28 marca 2017 (13:17)
Ja mam mieszane uczucia co do minimalizmu. Z jednej strony przemawia do mnie idea posiadania tylko tego co potrzebne, z drugiej nie umiem pozbyć się przechowywania „przydasiów”. W urządzaniu domu unikam nadmiaru: mebli, dekoracji i innych elementów wyposażenia. Irytuje mnie ilość gadżetów wszelkiego rodzaju jakimi zarzucają nas sklepy. Naprawdę nie muszę mieć niezliczonej ilości patelni(osobnej do jajek, innej do naleśników itd.), specjalnych urządzeń do krojenia arbuza, ananasa itp. albo maszyny do pieczenia muffinek czy minipączków. Tu skłaniam się do minimalizmu:) Kupuję to, co rzeczywiście jest mi potrzebne. Natomiast zupełnie nie przeszkadza mi dokupowanie przecudnej urody kubeczków czy filiżanek (tylko miejsca w szafkach brak:) Do ładnych naczyń mam nieodpartą słabość. Podsumowując: dobrze jest wsłuchać się w siebie i żyć zgodnie z tym co mu w duszy gra. Pozdrawiam serdecznie:)
Green Canoe 28 marca 2017 (13:32)
Aniu – ja swoje kubki już wyprowadzam z domu – za dużo ich mieliśmy:) A że na planach zdjęciowych mam ciągły kontakt z porcelaną czy dekoracjami – coraz mniej ich w domu:)
Kasia K. 28 marca 2017 (13:06)
Asiu ale ty masz minimalizm ujarzmiony :) Pani, o której pisałaś, że pozbyła się prawie wszystkich rzeczy to już jest dla mnie ascetyzm. To samo dom Pana architekta, wspomniany przez Panią w komentarzach. Minimalizm, przynajmniej ja tak rozumiem, to posiadanie ilości rzeczy jakie są mi niezbędne do życia i nieobrastanie w nie. Czyli nie gromadzę rzeczy, ciuchów na potęgę, tylko posiadam ich tyle ile potrzebuję. Mam Asiu tak samo jak ty, robię co jakiś czas czystki. Jesli nie chodzę w jakimś ciuchu lub nie używam czegoś od 2-3 lat to się tego pozbywam. To akurat zapamiętałam z kultowego programu Anthea Turner, brytyjskiej Pani domu. Dzięki temu mam miejsce na nowy ciuch, który chce np. zmienić na wiosnę. Ciuchy, w których już nie chodzę od dłuższego czasu oraz za małe już ubrania po synku przekazuję potrzebującym. Coraz częściej „wietrzę” dom z niepotrzebnych, gromadzonych latami rzeczy. Doszłam do ściany, kiedy poczułam, że nadmiar rzeczy „wylewających” się z każdego kąta mnie przytłacza. Że jestem już tym zmęczona. Ha! Pamiętam Asiu, jak jakiś czas temu, chyba przy remoncie salonu napisałaś w odpowiedzi na czyjś pytanie: dlaczego teraz macie tak mało dekoracji w pokoju? – że byliście zmęczeni ich nadmiarem. I to jest własnie minimalizm. Ograniczanie, nie obrastanie w nadmiarze, i nie pozbywanie się wszystkiego bo to juz ascetyzm. Obecnie jestem w trakcie urządzania nowego mieszkania i oboje z mężem jednogłośnie podjęliśmy decyzje, że część rzeczy ze starego mieszkania, które są już nam zbędne, przekażemy potrzebującym ludziom. Zabieramy tylko to co jest dla nas niezbędne i piękne. Kocham książki, piękne ramki, lampiony, świeczniki, świece, filiżanki. Takimi rzeczami się otaczam. Uwielbiam zdjęcia w ramkach, obrazy, mam słabość do starych mebli. Takie też będę mieć w nowym mieszkaniu i nie jest to podyktowane żadną modą, tylko sercem. Ograniczenie rzeczy natomiast nie było podyktowane trendem minimalizmu, ale zmęczeniem nadmiarem. O sprzątaniu tych kurzołapów już nie wspomnę, bo to też spędzało mi sen z powiek. Mysle, że ten cały minimalizm nie wziął się z niczego. My Polacy, po latach octu i musztardy na półkach sklepowych, przez 20 lat po obaleniu komunizmu zachłystaliśmy się wszechobecnymi rzeczami, które nagle mogliśmy mieć od wyboru do koloru. I tak się kupowało na potęgę, na zapas. Aż szafy i szafki pękały w szwach. Nowe auto? Pomimo, że mnie nie stać? Zaden problem. Bach kredyt. Nowy dom, pomimo, że zarabiam za mało. kolejny kredyt. Az przyszedł krach i światowy kryzys. A z kryzysem trend minimalizmu, by kupować mniej, otaczać się mniejszą ilością rzeczy, oszczędzać. Nie wspomnę już o tonach śmieci jakie generuje kupowanie wszystkiego w nadmiarze. Potem to pływa u wybrzeży Azji i Afryki, przyczyniając się do zanieczyszczenia i degradacji ziemi. Także minimalizmowi ujarzmionemu mówię tak. Otaczajmy się pięknymi rzeczami, pamiatkami. temu co cieszy nasze oko, ale nie gromadźmy bez opamiętania jak wiewiórka orzechy na zimę. Pozdrawiam w ten piekny wiosenny dzień :)
Green Canoe 28 marca 2017 (13:29)
pięknie napisane:)
Asia op. 28 marca 2017 (12:27)
Myślę sobie tak jak większość tu obecnych, że nie można żyć zgodnie z poradnikiem, trendem, modą trzeba zgodnie ze swoim sercem, emocjami, tym co w nas . Nie mam przestrzeni białej całkowicie, bo mój mąż nie czuje się dobrze w takich wnętrzach i dlatego u nas będą ciepłe niemodne kolory ale dla nas wspaniałe. Z minimalizmu chętnie skorzystam w części, ponieważ mam zbyt dużo rzeczy i tak też się staram robić chociaż nie zawsze mi się to udaje. To zjawisko pod tytułem : bo może się jeszcze do czegoś przyda. Byłam ostatnio w bardzo modnym wnętrzu w szarościach i bieli , tam było strasznie smutno…Kuchnia była nie dla mnie nic bym tam nie ugotowała. Mimo, że modnie i minimalistycznie. Jak słyszę wyrzućcie zmywarki ograniczcie ilość naczyń to się uśmiecham, bo to absolutnie nie jest komfortowa sytuacja, kiedy po uszkodzeniu zmywarki próbowalismy sobie radzić bardzo dzielnie ale… To ilośc umytych i czystych naczyń nas przytłoczyła, bo nie było czasu na chowanie w szafkach. Zatem zgodnie z maksymą „Najważniejszy jest złoty środek” żyć i działać Asia
Green Canoe 28 marca 2017 (13:30)
bez zmywarki?????O NIE :)
Joanna 28 marca 2017 (12:12)
Bardzo dobrze napisałaś. Ja nie jestem minimalistką napewno książki ? i porcelana zajmuje u mnie większość półek i szaf? a mając dość duży dom, z dwoma kuchniami i trzema łazienkami, więc w tekstyliach też mnogość. Minimalizm to nie dla mnie. Dom ? musi mieć duszę i charakter porostu dla mnie musi być ciepły. Staram się ograniczać jedynie w jedzeniu bo idzie w boczki?. A moda dzisiaj jest jutro przemija, więc i zwolenników będzie coraz mniej, ponieważ poczują się tak jak dziewczyna, której przykład przytoczyłaś.
Pozdrawiam serdecznie i wiosennie Joanna
Green Canoe 28 marca 2017 (13:30)
no właśnie Joasiu – dusza…mam wrażenie, że coraz częściej nasze wnętrza nie mają duszy właśnie..
Halina 28 marca 2017 (11:49)
Tak jak odchudzanie jest właściwą modą dla grubych, tak minimalizm jest właściwą kuracją dla chomików, i zgadzam się – wiele jest w tym ruchu przesady. Ilość ubrań musi być dostosowana do : pogody, wielkości pralki, wielkości suszarki, i samopoczucia osoby stosującej dany trend. Chce chodzìć w jednej rzeczy cały tydzień, może mieć tylko dwie tego rodzaju. Zmienia ją codziennie – musi mieć tyle, żeby uzyskać właściwy przepływ. Mogą to być jednakowe rzeczy (metoda Kaczora Sknerusa z dziecięcej bajki). I trzeba też mieć świadimość siebie – tak jak napisałaś, przewidzieć, jak się w takim środowisku będzie czuło.
Green Canoe 28 marca 2017 (13:31)
czyli dopasować życie do własnych potrzeb i chodzić w „ubraniu skrojonym na miarę” :)
Iryda 28 marca 2017 (11:49)
Zgadzam się, gdyby wszyscy na świecie byli tacy sami to świat byłby przeraźliwie nudny. Ważne, żeby próbować wszystkiego, ale z głową…
Avrea 28 marca 2017 (11:36)
no ja do minimalistek nie należę i dobrze mi z tym ;) nie potrafię …choć kiedyś chciałam spróbować,ale…. kocham starą porcelanę i zbieram namietnie ;p mam więcej niż jeden komplet talerzy … ;p i w ogóle lubię otaczać się przedmiotami , zwłaszcza z duszą… a w minimalistycznych wnetrzach choć u kogoś mi się podoba ,że panuje wizualny ład i porządek, to jakoś tak jak napisałaś „hotelowo” pusto i mało przytulnie… i nie chciałabym tak mieszkać i nie mieszkam ;)… ach wolę być sobą i mieszkaćjak mieszkam , a nie podąrzać ślepo za trendami wszak jedno życie mam… ;)
Green Canoe 28 marca 2017 (11:42)
moje życiowe motto: MASZ JEDNO ŻYCIE :)
Magda 28 marca 2017 (11:25)
Myślę, że ludzie którzy kierują się tylko trendami w projektowaniu własnego życia są po prostu zagubieni i szukają pomysłu na siebie i na polepszenie swojego życia. Dotyczy to ślepego podążania za modą czy określonym stylem życia: tych wszystkich hygge, minimalizmów i określonego stylu wnętrz. Z drugiej strony, czasami warto spróbować czegoś nowego i innego, kto wie, może dozna się olśnienia i odkryje zupełnie nową ścieżkę życiową :) W życiu wszystko jest dobre, pod warunkiem że stosowane jest z umiarem i rozsądkiem, uważając na zwykłe chwyty marketingowe (które, swoją drogą, próbują czasami sprzedać bubel wykorzystując i przekręcając czasami naprawdę wartościowe idee). Mi osobiście parę zagranicznych artykułów o minimalizmie, przeczytanych parę lat temu, pozwoliło zrobić i utrzymać porządek w mojej szafie. Natomiast nic, nigdy nie skłoni mnie do pozbycia się książek czy sterty zdjęć i pamiątek. Nie lubię zagraconej przestrzeni i o wiele lepiej myśli mi się i działa w otoczeniu uporządkowanym i przestronnym i jasnym, co nie przeszkadza mi zachwycać się zupełnie innymi wnętrzami, pełnymi ciężkich mebli i masy dekoracji.
Green Canoe 28 marca 2017 (11:42)
Pewnie dlatego sporo osób posądza mnie o minimalizm – bo mamy tu właśnie jasno, wszystko poukładane, i harmonijnie dobrane. :):):)
Kasia 28 marca 2017 (10:59)
Wczoraj ogladalam pewien program w ktorym pokazano dom architekta bryła budynku oczywiście nietuzinkowa jak to na architekta przystało ale wnętrze tak jak pani napisała wydało mi sie nijakie owszem czyste nowoczesne i utrzymane w wysokim standardzie.Pomyslalam sobie tu jest za szaro -sypialnia w ktorej stoi tylko łóżko a na nia narzucona szara narzuta- wiem,wiem sa zwolennicy takiego ascetyzmu ale ja miłośniczka barw i bibelotow pomyślałam piekny ma pan dom ale brak w nim życia…bo dla mnie to właśnie jakaś kolorowa narzutka ladny kubeczek daja takiej swiezosci w domu. Nie każdy potrzebuje mieć w domu bibeloty dla niektórych jest to tylko miejsce wypoczynku i przerwy miedzy praca a praca wola spedzac czas poza domem i nie skupiaja sie na nim …ja podobnie jak w artykule lubie otaczac sie drobiazgami sprawiaja mi radość:)
Green Canoe 28 marca 2017 (11:05)
Kasiu, w większości domów znanych mi architektów jest właśnie raczej ascetycznie. Być może dlatego, że mając kontakt dzień w dzień z formami, wnętrzami, kolorami – chcą wrócić do ascetycznego, spokojnego wnętrza. Z tego samego powodu – zdecydowaliśmy się z mężem na biały w środku dom. Bibelotów zbyt dużo nie mam, ale nie przeszkadzają mi u innych:). Natomiast puste smutne ściany już tak – lubię np. patrzeć na sztukę, lubię gdy ludzie mają w domach obrazy, które wymieniają, gdy wnętrza dużo o nich mówią:) I gdybym miała wybrać wypicie gościnnej kawy w bardzo ascetycznym wnętrzu bez duszy, a takim nawet zbyt wypełnionym bibelotami – ale z charakterem, to wybrałabym to drugie:) Pozdrawiam Cię serdecznie.
Monika 28 marca 2017 (10:54)
Joasiu, cały tekst wyrwany mi z głowy i z serca :). Nie tylko odnośnie minimalizmu, ale nowych trendów w ogóle. Nawet wczoraj o tym pisałam, po przeczytaniu kolejnego tekstu, gdzie ktoś próbował w nim przekonać innych, że ci inni muszą to czy tamto, żeby być szczęśliwymi. I naprawdę zauważam od jakiegoś czasu wśród znajomych, że ten minimalizm szczególnie niszczy im życie. A raczej nie minimalizm, ale próbowanie dopasowania własnego życia do ramek, które ktoś inny wyznacza. A minimalizm jest aktualnie bardzo trendy ;) Ale tak się nie da, o ile te ramki nie są takie same jak nasze. Nie można żyć trendem, nie można żyć cudzym życiem, gdzie w tym wszystkim jest miejsce na „moje”, na „ja”? :). Zamiast dbać o siebie, o kreowanie własnego życia, własnej przestrzeni bardzo łatwo jest wpaść w pułapkę „muszę”. Muszę bo ktoś powiedział, że tak trzeba, bo to modne, bo to uczyni mnie szczęśliwą.
Ten fragment o znajomej, która pozbyła się rzeczy a mimo wszystko nie była przez to szczęśliwa to naprawdę idealne podsumowanie :).
Ja tam kocham rzeczy, dekoracje, przebrać pościel co weekend ;). Co prawda niezbyt dobrze czuję się już w wizualnym bałaganie, dlatego dla mnie podstawą jest mądre przechowywanie.
No i kocham naturę, a jeśli przyjrzymy się jej nie to nie ma w niej miejsca na minimalizm – jest przepych, masa gatunków, kolorów; wszystko tam, gdzie to potrzebne :).
Pozdrawiam ciepło, dziękuję za ten wpis i życzę pięknego, słonecznego dnia :)***
Green Canoe 28 marca 2017 (11:01)
No widzisz jak się rozumiemy:) W PUNKT:) I nie bez powodu dałam zdjęcia natury dziś:) Monia – ściskam Cię bardzo mocno!