Całą rodziną weszliśmy w nowy etap życia. Nasz syn został pierwszoklasistą, a my – rodzice, zaczynamy ponownie swoją przygodę ze szkołą. I mam nadzieje, że jakoś sobie poradzimy – bo o synka raczej się nie obawiam:).
Gdy wspominam z sentymentem swoją edukację wczesnoszkolną i obskurną szkołę pomalowaną w odcieniach…musztardy:), dochodzę do wniosku że od dzieciństwa miałam niesamowite szczęście DO LUDZI – tak, do ludzi:) Nauczyciele, którzy wtedy opiekowali się moją klasą, obudzili w nas ciekawość świata, zaś dziecięcą radość i energię przekuli w pozytywne podejście do nauki. Marzy mi się, by właśnie takich „belfrów” spotkał na swojej drodze nasz syn. I żeby ze swojej szkoły miał tak cudowne wspomnienia, jak ja ze swojej.
Jeśli ktoś z moich czytelników swoje dzieciństwo przeżywał w latach 80tych, wie doskonale, jak wyglądały wtedy nasze pokoiki. Królowały meblościanki ( młodszym czytelnikom wyjaśniam, że były to twory zajmujące caaałą ścianę w pokoju mieszczące w sobie funkcję: szafy na ubrania, łóżka, szafeczek i biurka) W mojej meblościance nawet łóżko można było schować w ścianę:) Współczesne dziecięce pokoje wyglądają…nieco inaczej, prawda:)? W najbliższym wydaniu jesiennego magazynu, pokażemy Wam fajne propozycje z dziecięcych przestrzeni. Leon, jako szkolniak dostał nowy, większy pokój, postaram się w najbliższym czasie pokazać jakie zastosowaliśmy w nim rozwiązania, które mają ułatwić mu pogodzenie zabawy z nauką – wypatrujcie posta. Ale dziś chciałabym podążyć w trochę inną stronę. Kulinarną mianowicie, to w końcu bardzo ważna część naszego magazynu i rejsów czółnem.
W sklepikach szkolnych nie można już sprzedawać chipsów i innych wynalazków – które nigdy nie powinny się tam tak naprawdę znaleźć. W końcu:)! Ale wracając wczoraj rano do domu, po odwiezieniu synka na pierwsze w jego życiu lekcje:), zastanawiałam się, na ile w rzeczywistości zmieni to sposób żywieniowy naszych dzieci. Bo jeśli nie kupią czipsów i batona w sklepiku szkolnym, to przecież zaraz za rogiem jest sklep spożywczy – a tam wszystkiego „złego” pod dostatkiem. Jeśli w domu, od najmłodszych lat, nasze dzieci nie zostaną przez nas nakarmione dobrymi nawykami żywieniowymi – to co pomoże zniesienie sprzedaży chipsów w sklepikach szkolnych? Równie dobrze, rodzic może mu baton czy małe chipsy włożyć do tornistra – bo już „zbuntowani” się odgrażają. Niby mamy ogromną świadomość społeczną, że „jesteśmy tym co jemy”. Niby wiemy jak niekorzystny wpływ na zdrowie ma żywność modyfikowana i słodycze oraz, że syrop glukozowo fruktozowy stosowany powszechnie w sokach – to pierwszy krok np. do raka. Tylko czy na pewno ta wiedza przebija się w działanie?
Nie wiem czy mieliście świadomość, że nadwaga i otyłość w polskich szkołach podstawowych dotyczą – 22% chłopców i 18% dziewczynek ( dane były zbierane od 2007 do 2010 r). I z roku na rok te procenty niestety rosną. Jemy w domach coraz mniej warzyw, nasze posiłki są coraz bardziej przetwarzane i coraz mniej ludzi w ogóle zwraca uwagę na to, co ma w lodówce, bo zakupy robi na szybko, po pracy, w hipermarketach. A tym samym – nasze dzieci niestety jedzą coraz bardziej dziwne rzeczy …
Świetną pracę edukacyjną robi w tym temacie fundacja SZKOŁA NA WIDELCU z Grzesiem Łopanowskim na czele. Organizują między innymi szkolenia, konferencje – dla dyrektorów szkół, intendentek, nauczycieli, rodziców – o tym co to znaczy prawidłowe żywienie, i jak można je wprowadzić w szkolne życie. Zobaczcie sobie TU jest cała rozpiska, może będą w Waszej okolicy?
Kibicuję im od początku działalności i namawiam do powszechnego pochylenia nad tematem. Bo być może nie zdajemy sobie z tego sprawy – ale jako rodzice mamy ogromny, jak nie najważniejszy wpływ na to, czy nasze dzieci będą zdrowymi dorosłymi. Nie każdy z nas ma domy z ogrodami, nie każdy zakłada własne warzywniki, ale każdy może poświęcić trochę czasu i zmienić nawyki we własnym domu. To naprawdę nie jest aż takie trudne, jak nam się wydaje.
Jestem ciekawa jak Wy, moi zieloni czytelnicy radzicie sobie z tematem? Jakie macie poglądy? Jak karmicie swoje rodziny? Udaje Wam się mimo zabiegania codziennego, powalczyć z bylejakością i zdrowo karmić swoich bliskich? Co według Was oznacza ZDROWO?
p.s. dla mam szkolniaków: jeśli nie macie pomysłów na drugie śniadania do szkoły, podsyłam Wam stronkę, która jest moją ściągą:) Propozycje podzielone na miesiące a produkty dobrane sezonowo.
O proszę: ŚNIADANIA NA WYNOS.
O proszę: ŚNIADANIA NA WYNOS.
Pozdrowienia od świeżo upieczonej mamy szkolniaka:) I SMACZNEGO zdrowego życia dla wszystkich uczniów!
Dziękuję za Twój komentarz.
86 komentarzy
ruda_owca 20 września 2015 (21:43)
Mam synka, ktory ma 5 lat i często woła, że na obiad chce cukinie albo szpinak a na kanapki ogórka i pomidora z cebulą:-)
Wydaje mi się że, dużo zależy od rodziców jak podchodzą do jedzenia- np. syn prawie od początku jadł to co my, często mówimy, ze trzeba coś spróbować, zeby powiedzieć czy jest dobre. I to rodzice muszą mądrze jeśc, żeby dziecko też chciało. Nie mówie o mega restykcyjnych jadłospisach, ale o proporcjach.
No i ostatnia rzecz- dzieci tyją bo dużo jedzą śmieciowego jedzenia ale niestety też mało się ruszają, biegają itd
Anonimowy 10 września 2015 (12:25)
jemy co chcemy …… nie można zabraniać bo zazwyczaj to co zabronione to najlepsze …. dzieciaki są świadome co chcą jeść jeśli wyniosły to z domu ale my dorośli również mamy słabości i też raz w roku złapią nas czy to z coca colą czy czipisami … moja córka nie znała czipsów do póki nie poszła do … przedszkola tam standardowo dawano na podwieczorek czipsy ale moje dziecko powiedziało nauczycielce że nie będzie tego dziadostwa jeść … ja dostałam burę od nauczycielki za to "dziadostwo" ale jaka byłam dumna ze swojej córki 4,5 letniej :) aktualnie Juśka ma 12 lat nie ciągnie jej do używek dziecięcych – bo wystarczy wpoić dziecku zasady i je mieć . My w Mac Donaldzie tylko potrafimy zamówić lody szejka albo kawę no teraz jest jeszcze jogurt jak już musimy w czasie drogi się żywić …. nie zaczynajmy awantury od sklepików szkolnych może najpierw zamknijmy Mac donaldy KFC a otwórzmy jak za dawnych czasów BARY MLECZNE pamiętacie? ale w moim miasteczku było dobre jedzonko w takim barze hmmm a np. panu Kaliszowi zabrać golonko z kantyny sejmowej itp ale by był numer hi hi hi
Anonimowy 17 września 2015 (13:53)
Właśnie!, by zamknąć McDonaldy nikt nie pomyśli, ale żeby zakazać w barach mlecznych i szkolnych stołówkach używania przypraw to już się jakiś mądry znalazł, by zniszczyć co dobre i polskie.
Pati 7 września 2015 (21:40)
Nasz synek ma 1,5 roczku i przywiązuję dużą wagę do tego, co zjada. Na szczęście synek bardzo lubi jeść, uwielbia owoce i warzywa, rybkę, ostatnio coś gorzej z mięsem, hehe ;-) Nie jestem jednak idealna, bo daję mu czasem serek Danio, który oboje uwielbiamy (a wiadomo, że słodzony), daję mu czasem parówkę – bo sama bardzo je lubię (wybieram te najwyższej jakości) i synek jak widzi, to też chce :-/ Piotruś uwielbia słodycze, ja również, hehe (no właśnie jak edukować dziecko jak samemu spożywa się czasem niezdrowe rzeczy). Jednak w domu raczej nie jemy dużo słodyczy, lubię piec domowe ciasto od czasu do czasu, ale nie daję mu czekolady i w ogóle staram się jednak mu nie dawać słodyczy, także nie je on ich często. Większy problem jest gdy jesteśmy u rodziny (moja babcia jest oburzona, uważa że dziecko ma prawo jeść słodycze, bo od tego jest dzieciństwo) i gdy słodycze są w zasięgu ręki. Jednak od czasu, gdy otwarcie powiedziałam, że staram się nie karmić synka słodyczami, bo wolę by zjadł coś bardziej wartościowego, to widzę, że te słodycze lądują na wysokiej półce ;-D także się cieszę ;-) Chętnie zajrzę na polecane stronki, dzięki!
Anonimowy 7 września 2015 (11:52)
Asiu czy będą kolejne odcinki Wnętrzarskich podróży – początkowo były zapowiadane jako comiesięczne odwiedzony ?
Anonimowy 6 września 2015 (21:32)
Witaj Asiu,
jestem mamą czterech chłopców, z których trzech chodzi do podstawówki, więc wyobraż sobie, jak wygląda u nas poranne robienie kanapek – istny taśmociąg:) Bardzo lubię świadome jedzenie, moi chłopcy dostają do szkoły tylko wodę, suszone owoce, raz w tygodniu wafelka, kanapki z warzywkiem lub ich ukochane pizzerki, które robię w ilościach hurtowych i mrożę – bardzo polecam. U nas to się sprawdziło jako alternatywa kanapek, a jak pomyślę o tym domowym sosie pomidorowym z czosnkiem i ziołami, drobno krojonej cebulce, prawdziwym serze żółtym, to naprawdę uważam, że to zdrowy zastępnik. Z owocami jest różnie – starszy nigdy nie chciał żadnych owoców do szkoły, nie chciał się wyróżniać, ale nadrabiał w domu po powrocie:)
Mimo to, że w domu jako zdrowe słodycze traktuje się domowe ciasto, to moi chłopcy uwielbiają śmieciowe jedzenie – McDonalda, chipsy i colę. Uważam jednak, że jeśli okazjonalnie na uroczystościach(czyt. raz, dwa w miesiącu), coś takiego zdarzy im się zjeść, to przy domowych obiadach, ogromnych ilościach pochłanianych owoców(uwierzycie, że muszę moim maluchom ograniczać owoce, żeby ich brzuchy nie rozbolały?:)) i masie ruchu na powietrzu, nie będzie to miało dla nich zgubnych skutków. Wierze, że ważny jest umiar.
Pozdrawiam Cię, Asiu, serdecznie. Dzięki za tak inspirujące żródło ogrodowo – domowo – rodzicielskie.
Twoja wierna (choć dotąd ukryta:)) czytelniczka Agata
Atelier Marysi 5 września 2015 (13:27)
Doskonale znam szkołę z Twoich wspomnień , bo akurat w latach 80 – 90 zaczynałam staż w szkole jako nauczycielka. Wystrój klas był skromny , w sklepikach też było skromnie. Za to obiady w stolówce szkolnej były treściwe i bardzo dobre , podobała mi się akcja Pij Mleko , gdzie dzieci dostawały na dużej przerwie gorący kubek mleka. Obecnie wielu rodziców zaczyna odżywiać się zdrowo i mam nadzieję , że wdrożą to przyzwyczajenie dla swoich pociech , bo w rodzinie jest siła i od tego wszystko się zaczyna. Pozdrawiam ciepło.
GreenCanoe 6 września 2015 (17:18)
Dziękuję bardzo i odbijam pozdrowienia! :)
Deilephila 4 września 2015 (19:01)
Haha! teraz mnie olśniło dlaczego nie lubię koloru musztardowego, gaciowego różu i seledynowego ;) Swoja drogą miałam ostatnio dyskusję z matka, która nie widziała nic złego w jedzeniu czipsów przez 2letnie dziecko o 23. W końcu sa wakację. Po raz pierwszy byłam nad polskim morzem w sezonie, w miejscowości pełnej rodzin z dziećmi i przezyłam szok. Ile Ci ludzie jedza i co oraz jak duzo jest otyłych dzieci. Nie pulchnych i rozkosznych niemowlaków tylko dzieci wczesnoszkolnych, gimnazjalistów ze znaczna nadwagą i widoczną wadą kregosłupa… nadal jestem w szoku…
Pozdrawiam
GreenCanoe 6 września 2015 (17:17)
Nad morze jeździmy sobie często bo mamy blisko. I to co mnie właśnie najbardziej szokuje – to sposób żywienia dzieci. Bo jeśli dorosły gruby chłop pożera talerz pełen frytek i ryby w panierce ( no zdrowa rybka, zdrowa ) – to mnie nie rusza – ale gdy taki sam talerz stoi przed jego synkiem, który jest po prostu okrągły a ma około 4 lat ……to czuję po prostu złość.
Agnieszka 4 września 2015 (18:24)
Nie dalej jak wczoraj, w sklepie spożywczym, mama kupiła córce batonik i podając go jej pogoniła – "jedz teraz, szybko, bo w szkole jest zakaz!". I tym samym słodycze i chipsy zeszły do podziemia, stając się zakazanym owocem, który jeszcze bardziej kusi… Bo w parze z zakazami powinna pójść edukacja, i dzieci, i rodziców. W naszym przedszkolu jest zwyczaj obchodzenia przez dzieci urodzin; mimo próśb, żeby przynosić owoce czy domowe wypieki, nadal królują popularne ciasteczka w kształcie misia… Bo tak łatwiej ;(
A książkę Grzegorza Łapanowskiego mamy i często z niej coś robimy (domowe sezamki, pyyychaaaa!).
Ps. Nasz Miki też pójdzie do szkoły jako siedmiolatek i też wiem, ze to bardzo dobra decyzja :)
usciski!
GreenCanoe 6 września 2015 (17:14)
:):):):):) Aga -uściski wysyłam serdeczne i sezamkowe:)
Dirty Little Angel 4 września 2015 (15:45)
Mój syn, z wyniesionymi z domu naprawdę fajnymi nawykami żywieniowymi – pił tylko wodę i herbatę, wcinał warzywa, aż miło – w ciągu pierwszego miesiąca pierwszej klasy przepoczwarzył się w jakiegoś upiornego amatora chipsów, landrynek, gazowanych napojów i innego świństwa. :-( Nie wiem, czy da się temu w ogóle zaradzić, ale zmiana w sklepikach bardzo mnie cieszy.
GreenCanoe 6 września 2015 (17:13)
Przypuszczam, że to wpływ grupy po prostu….wszystkie dzieci mają, wszystkie dzieci jedzą – więc dziecko nie chce być "inne"…tak to chyba działa. Jak ja się cieszę, że w naszej szkole jest zakaz przynoszenia słodyczy i soków.
Ania z Zapiecka 4 września 2015 (09:53)
My rozpoczęliśmy naukę, po raz drugi :)) Właśnie dziś rano tak sobie myślałam jak wyglądała nauka/szkoła kiedyś (właśnie w latach 80. i jak jest teraz) i dodatkowo, jako żona nauczyciela myślałam też o ciągłych pretensjach rodziców i niespełnionych oczekiwaniach (bo przecież szkoła powinna zająć się dzieckiem kompleksowo i nauczyć wszystkiego). Mieszkamy w sporej wsi, mamy przedszkole, podstawówkę, gimnazjum – mamy wielkie szczęście bo dzieci znają się nawzajem, tak jak i rodzicie, nauczyciele znają każde dziecko, nikt nie jest bezimienny. Mamy stołówkę, fajną świetlicę, sklepik, w którym od lat nie kupi się chipsów, jest zakaz wychodzenia poza obręb szkoły, średnia z egzaminów przekroczyła znacznie średnią krajową. Im więcej nauczyciele się starają tym więcej jest pretensji. Z drugiej strony rodzice biegają z dziećmi po szkole (chociaż oczywiście rozumiem troskę o pierwszaków, które mogą czuć się obco), noszą tornistry, ubierają/rozbierają – nie tylko tych najmłodszych. Kiedy te dzieci mają nauczyć się samodzielności i bycia odpowiedzialnym za siebie?
Czekamy na szafę i biurko ;) Ciekawa jestem Waszych propozycji na dziecięce wnętrze :)) Pozdrawiam serdecznie!
GreenCanoe 6 września 2015 (17:11)
Aniu – co do samodzielności…widziałam ostatnio 7latka karmionego przez babcię…naprawdę.
Ech…temat rzeka.
Uściski serdeczne!
Anonimowy 4 września 2015 (09:07)
Joasiu,jesli można dopytać z ciekawości, czy Leoś poszedł do pierwszej klasy po staremu czyli w wieku 7 lat? Czy musiałaś go odraczać poprzez Poradnię czy ten rocznik miał jeszcze wybór?A czy chodzi do szkoły publicznej,ma w klasie również dzieci 6 letnie?Pytam bo sama odroczyłam swoją 6 latkę,która teraz poszła do szkolnej zerówki,ma w klasie duzo dzieci rok młodszych od siebie i od 1 września nie śpię po nocach rozmyślając czy dobrze zrobiłam… :-)))
GreenCanoe 4 września 2015 (09:43)
po staremu. Ma 7 lat . W klasie ma dzieci 7 i 6 letnie.
To wszystko zależy od dziecka. ja wiem, że mój Leoś nie był gotowy w zeszłym roku na szkołę ( w wieku 6 lat) w ogóle nie chciał o niej słyszeć i emocjonalnie myślę, że byłoby ciężko. W tym roku – zupełnie inna sytuacja, jest cały podekscytowany, bardzo lubi zajęcia. Jestem pewna, że podjęliśmy dobrą decyzję w zeszłym roku. najlepiej popytać tez panie z przedszkola – co one myślę, w końcu widza te nasze dzieci na co dzień, widzą jak pracują.
Anonimowy 5 września 2015 (15:30)
Masz rację Joasiu,tylko nie zawsze niestety natrafi się na takie panie z przedszkola,które z zangażowaniem skupiają się indywidualnie na każdym dziecku i potrafią coś o nim obiektywnie powiedzieć,dlatego też pomocne są te badania w poradniach,pozwalają sporo o dziecku się dowiedzieć.A czy Ty Asiu nie masz absolutnie poczucia,że w jakiś sposób cofnęłaś Leosia lub że nie posyłając go rok temu do pierwszej klasy zatrzymałaś go w miejscu?Bo ja właśnie z takimi argumenatmi innych rodziców się borykam i stąd moje dylematy:-)Obecnie gdy rodzicom odebrano już możliwość wyboru istnieje ryzyko łatki dziecka odroczonego,a więc w opinii coniektórych,także i niestety nauczycieli-opóźnionego w jakiejś sferze rozwoju,to przykre,bo przecież to nie tak…Czy Leoś chodził więc w wieku 6 lat dalej do przedszkola?Jesli wolno mi spytać:-)
GreenCanoe 6 września 2015 (17:10)
Leoś chodził w wieku 6 lat do zerówki, tez miał wokół siebie młodsze dzieci. I absolutnie nie żałuję, że nie posłałam go do wtedy do 1 klasy – bo nie był na szkołę gotowy. Ja to widziałam , opiekunka również. Tzn. intelektualnie poradziłby sobie bez problemu, ale emocjonalnie – raczej nie. Myślę, że to byłby dla niego ciężki start. W tym roku – aż miło patrzeć jak bardzo jest szkołą podekscytowany i jak pozytywnie odbiera wszystko. Bo sam już CHCIAŁ do niej pójść. Nie mam poczucia że go cofnęłam – mam poczucie, że dałam mu bardzo komfortowy start w szkolną przygodę. Nasz synek ma wiedzę która wykracza poza 1 klasę:):):) Zna alfabet, pisze, liczy, pasjonuje się geografią, kosmosem….Bardzo dużo pracujemy z nim w domu, dużo czytamy, robimy różne doświadczenia. Tak naprawdę, to czy dziecko pójdzie do szkoły jako 6 czy 7 latek to NIC w porównaniu z tym – jak my jako rodzice jesteśmy zaangażowani w to, by naukę po prostu pokochał. I myślę sobie, że każde dziecko jest po prostu inne, ma inny poziom wrażliwości, inny poziom przyswajania wiedzy – musimy być bardzo uważni jako rodzice. Jeśli masz wątpliwości – najlepiej iść rzeczywiście do poradni. A co na to wszystko Twoja córeczka? Co ona mówi?
Anonimowy 9 września 2015 (09:23)
Dziekuję Asiu za odpowiedź:-) Żeby moja córcia jako 6 latek obecnie mogła trafić po staremu do zerówki musiała być już przebadana w poradni-jej rocznik nie miał już wyboru,jedyną furtką jest obecnie odroczenie z poradni,często wyproszone przez rodziców.Opinię dostała bardzo dobrą,że ma potencjał,intelekt,wiedzę,jedynie wymaga wyćwiczenia pewnych umiejętności,percepcji by lepiej rozpocząć ten szkolny start,dostała więc odroczenie.Od dawna byłam zwolenniczką tego starego systemu,ale we wrześniu najbardziej przygnębiło mnie to,że trafiła do klasy gdzie na 20 dzeci tylko pięcioro to sześciolatki.W naszej szkole niestety nie utworzono zerówki jedynie dla 6 latków,a takie było moje marzenie.Dlatego też zamartwiam się,że przez resztę szkolnych lat przejdzie z dziećmi o rok od siebie młodszymi i czy to nie będzie źle wpływało na jej rozwój,czy to w jakiś spoób nie cofnie jej mentalnie,czy kiedyś ktoś nie zapyta czemu jest o rok starsza,a w tej samej klasie… Z biegiem lat te rocznikowe różnice są coraz bardziej widoczne.Ona sama teraz chciała iść do zerówki,ale być może z winy nas-rodziców,bo często niestety na głos rozmawialiśmy o tym,że pierwsza klasa to już nauka i siedzenie w ławkach,mogła więc się wystraszyć.Rok temu gdy był wybór pomiędzy zerówką szkolną a przedszkolną chciała iść do tej szkolnej,ale wtedy nie posłuchaliśmy się jej..
Anonimowy 4 września 2015 (08:35)
Osobiście miałam straszny problem z teściową kiedy urodziłam córeczkę. Założyłam, że póki tylko będę miała wpływ na to co je nie będę dawała jej słodyczy. Niestety córka nie miała jeszcze roku a już słuchałam ciągle: Jak można nie dać dziecku czekolady, słodkiej bułeczki. Byłam obgadywana za plecami i traktowana jak wyrodna matka. Teściowa zostając sama z moim dzieckiem dawała jej to wszystko w tajemnicy. Córka miała straszne zaparcia. Wyobraźcie sobie półtoraroczne dziecko, które tydzień nie robi kupy. Dopiero nasza mądra Pani doktor ustaliła nam świetną dietę, powiedziała co można a co nie. I kazała powiedzieć teściowej, że długotrwałe zaparcia u dzieci źle wpływają na rozwój układu nerwowego. Dopiero postraszenie teściowej poskutkowało.
Niestety u niektórych niby inteligentnych ludzi świadomość wpływu diety na nasze zdrowie jest znikoma, nie mówiąc już o tym że ludzie zdrowo ożywiający się są uważani za dziwaków.
Pozdrawiam. Mariola
Mariola
GreenCanoe 4 września 2015 (09:39)
jak dobrze, że nie miałam takich problemów…współczuję Ci bardzo. pozdrawiam ciepło, Asia
Kamilcia 4 września 2015 (10:19)
jakbym czytała o sobie… przykre to, gdy w najbliższych nie mamy sprzymierzeńców… opinią tych dalszych się nie przejmuję.
Anonimowy 4 września 2015 (10:37)
Dziękuję Pani Asiu. Teraz córcia ma 5 lat i wszystko się unormowało. Spodziewam się drugiego dzidziusia i również mam zamiar bardzo dbać o jego dietę. Dziękuję również za kolejny wspaniały artykuł. Nic nie wiedziałam o syropie glukozowo – fruktozowym, a tu proszę, poczytałam i okazuje się, że jest wszędzie.
Ściskam Panią serdecznie.
Mariola :)
Ankha 4 września 2015 (07:27)
Ja mam to szczęście, że moje dziecko lubi zdrowe rzeczy. Oczywiście różne "uszczęśliwiacze" też, ale potrafi bez nich przeżyć, jeśli tylko owoców i domowego pieczywa jest wystarczająco ;) Mam więc nadzieję, że w przyszłym roku, gdy pójdzie do szkoły, jakoś damy radę :)
Zainteresowała mnie Twoja informacja o szkoleniach dla dyrektorów itp. Niestety strona Szkolne Smaki wygląda na nieaktualizowaną od… 2013r. więc raczej nie zobaczymy, czy będą warsztaty gdzieś w okolicy…
GreenCanoe 4 września 2015 (08:15)
A które nie lubi" uszczęśliwiaczy" ????:):):):):) Leoś np. uwielbia pizzę.
Najlepiej do fundacji zadzwonić – oni cały czas działają.
Ange76 4 września 2015 (07:04)
Asiu, życzę Wam przyjemnej nauki w szkole. Oby Twoje życzenie co do wspaniałych ludzi się spełniło. Wbrew powszechnym narzekaniom wcale z tymi nauczycielami nie jest tak źle :) Piszę to jako mama czwartoklasistki i drugoklasistki :)
Dzięki za ściągę ze śniadaniami. Już w zeszłym roku przestałam dzieciom dawać do szkoły słodycze, chyba że jest to domowe ciasto lub kawałek gorzkiej czekolady. Cóż z tego, gdy inne dzieci w klasie przynoszą żelki, cukierki i czipsy i ochoczo się, nimi dzielą, wiec prawie codziennie wyjmuje coś niezjedzonego ze śniadaniówek, bo jedna czy druga koleżanka podzieliła się śmieciami. Nie mówić o tym, że w sklepiku szkolnym były tylko takie śmieciowe rzeczy. Teraz sklepiku nie ma, ale obok szkoły jest duży sklep spożywczy, gdzie starsze dzieci bez trudu się zaopatrzą w co chcą. Niemniej, edukuję, napominam a starsza podobno w szkole na przyrodzie będzie miała o zdrowym odżywianiu, więc jest szansa dla nas :)
GreenCanoe 4 września 2015 (08:14)
Wiesz, w szkole Leosia jest zakaz przynoszenia do szkoły słodyczy i soków lub wody smakowej. Dzieci mogą przynosić drugie śniadanko plus owoc, i tylko czystą WODĘ. Nauczyciele sprawdzają co dzieci jedzą. Jestem bardzo zadowolona z takiego podejścia:)
bloody_rose 4 września 2015 (06:28)
Pracuję w szkole, w której na szczęście nie ma sklepiku. Bywają za to jabłka i chipsy jablkowe, marchewka i mleko, które rozdajemy dzieciom. Jest też stołówka, z której teoretycznie korzysta 90% dzieci. Teoretycznie, bo ze zjadaniem obiadów jest bardzo różnie. Spora grupa dzieci je bardzo niewiele, kręcąc nosem, że tego nie lubi, tego nie lubi, tego nie je w domu… Na pytanie "A co jesz w domu?" najczęściej dzieci wymieniają jedną, góra dwie potrawy. Zazwyczaj są to kurczak i frytki. Ewentualnie pizza, spaghetti. Surówki? W żadnym wypadku. I jakkolwiek można się zastanawiać, czy to jedzenie stołówkowe jest smaczne (głosy stołujących się w szkole nauczycieli są podzielone), to faktem jest, że dzieci ową monotematyczność żywieniową wynoszą z domu. Ja uczę się gotować zdrowo. Staram się eksperymentować z kaszą jaglaną, z makaronem, warzywami. Cieszę się, że moja dwulatka lubi surówki, lubi owoce, pomidorki rwie prosto z krzaka (a cudnie nam w tym roku obrodziły koktajlowe mimo suszy), wcina oliwki, ogórki kiszone, potem popije mlekiem mamy ;-) I jest zdrowa. A lekarz na bilansie dwulatka załamuje ręce, że dziecko ma niedowagę (jest na 10 centylu). Ja całe życie miałam niedowagę, choć nie byłam niejadkiem. Powiedziałam lekarzowi, że chyba większą szkodą jest dla dziecka nadwaga niż niedowaga, ale lekarze wiedzą swoje. Ja się tym nie przejmuje :-) Pozdrowienia, Asiu i duuuużo wyrozumiałości wobec słabości polskiej szkoły. Najważniejszych rzeczy dziecko uczy się w domu.
GreenCanoe 4 września 2015 (08:12)
Leoś jest w bardzo małej i kameralnej szkole:) Słabości pewnie tam będą , jak to w każdej instytucji, ale raczej postrzegam ja bardzo pozytywnie:)
Dziękuję Ci bardzo i wysyłam specjalne uściski od pierwszaka dla dwulatki:)
Anonimowy 4 września 2015 (06:09)
Życzę Asiu Wam jako rodzicom i synkowi naprawdę wspaniałego czasu ze szkołą. Wspaniałych kolegów i nauczycieli, oraz chęci do nauki. Jak to będzie, to sukces pewny.Dla mnie był i jest nadal to trudny czas i wakacje oraz każde wolne witam z ogromną ulgą. Jeden syn nauka super i reszta też, drugi… problemy z trudnymi , złośliwymi kolegami, nic nie dające rozmowy z nauczycielką…, efekt : problemy ze skupieniem się na nauce, strach przed pójściem do szkoły, koszmar niestety, jest już w gimnazjum, a tu już inne problemy. My jako rodzice musimy być naprawdę dobrymi psychologami, staram się jak mogę, by mu pomóc, tłumaczyć, ale czasem mam dość tak po ludzku… Jest dobrym dzieckiem, wrażliwym i przejmującym się i już ma obniżoną samoocenę… Zatroskana matka
GreenCanoe 4 września 2015 (08:10)
Z całego serca ci życzę, żeby sytuacja się unormowała…
Anonimowy 3 września 2015 (21:47)
Droga Asiu!!
Trochę mnie irytują komentarz i wpisy typu: chipsy nigdy, cola-be, pizza-fe!!! Jestem nauczycielką od 20 lat. Sama mam dwoje dzieci. Kiedyś wyjechałam na ,,zieloną szkołę" z dziećmi z takich rodzin. Wiesz co się stało??? Uczniowie, którzy na co dzień byli karmieni zdrowo, całe swoje kieszonkowe przejadali najgorszymi świństwami świata, jakie udało im się kupić. Wielu z nich wymiotowało, ale i tak na drugi dzień kupowali te rzeczy. Na nic się zdało moje i koleżanek tłumaczenie. Zakazany i nieznany owoc smakuje najlepiej. Więc nie zabraniajcie dzieciom smakować śmieciowego jedzenia, bo teraz wiem to już na pewno, że jest to najgorsza droga jaką rodzic może obrać. Pozdrawiam.
Anonimowy 4 września 2015 (07:10)
I tu się z Tobą zgodzę w całej rozciągłości Twojego wpisu. Mądre odżywianie to pozwalanie na własne wybory i tłumaczenie, co jest dobre, co złe, co przetworzone, co szkodliwe,co odżywcze i dobre. Sama mam dwoje dorastających dzieci. Syn jada bardzo zdrowo-wiadomo nastolatek, więc dba o swoją figurę i swój wygląd- ciemny chleb, warzywa, owoce, kasza, ryż ,mięso przygotowywane w domu. Córka? – z nią bywa różnie. Staram się wpajać dobre nawyki, ale i pozwalam na McD, na KFC, na coca colę. Niech sami dokonują wyborów.
Pozdrawiam ciepło i mrugam oczkiem do wszystkich mądrych mam ;)
GreenCanoe 4 września 2015 (08:09)
Dziewczyny – a ja NIE POZWALAM. MC Donald jest dosłownie 2, 3 razy na rok – na autostradzie, bo nic innego tam nie ma niestety – i jest traktowany jako "grzeszek" Nie traktujemy takich miejsc jako żywieniowych.
Nie sądzę, żeby 5, 6 latek robił mądre wybory. Na początku – to jest nasze jako rodziców zadanie, by mu OPOWIADAĆ co je, i co się z tym jedzeniem dzieje dalej.
My Leosiowi bardzo dużo tłumaczymy, puszczamy filmiki, pokazujemy jak się zatykają żyły, jak są atakowane komórki – żeby od małego wiedział jak działa żywność.
A co do wyjazdów szkolnych – jeśli dzieci wymiotowały po spożywaniu konkretnych "śmieci", jako nauczyciel wprowadziłabym ZAKAZ kupowania tych rzeczy. Jako rodzic – właśnie takiej postawy oczekiwałabym od opiekunów mojego dziecka, bo ono ma prawo popełniać błędy, jest w końcu małe – ale dorosły obok powinien wyciągnąć z tego wnioski i zareagować.
Kamilcia 4 września 2015 (10:05)
Zgadzam się z Joasią – czemu nauczyciel widząc wymiotujące czy z bolącym brzuchem dziecko pozwala mu na kupowanie produktów powodujących taki stan…
Dodatkowo uważam, ze jeśli na co dzień odżywiamy się racjonalnie to nawet jednorazowe przesadzenie ze śmieciowym jedzeniem nie wpłynie na organizm tak, jak stałe ich spożywanie choć w mniejszych ilościach.
Moje dziecko na obozach/koloniach nie wydało całego kieszonkowego na śmieci, choć na terenie były ( o zgrozo) automaty z batonikami i colą. Oczywiście kupił, nie mówię, ze wcale, ale nie w tak masakrycznych ilosciach.
Ania z osobiedlamnie 3 września 2015 (21:25)
Jestem mamą pierwszoklasistki i czterolatka, który do przedszkola musi przynosić swoje II śniadanie. Tak więc od kilku dni, z zapasanymi rękawami, wymyślam, pichcę, szykuję. Śniadaniówki z przegródkami i zgadywanie, na co dziś mają ochotę moje dzieci:) Oprócz kanapki, koniecznie owoc, orzechy, "frytki" z żółtego sera. Uwielbiam to, czuję się wtedy super mamą:) Naszym Bąblom nadwaga nie grozi, wręcz przeciwnie, dla Młodszego wyszukuję diety zwiększające masę ciała! Warto się postarać, żeby dzieci jadły zdrowo. A potem usłyszeć: "mamuś ja mam najlepse śniadanie ze wsyskich dzieci!":)
Pozdrawiam i trzymam kciuki za Waszego Leona:)
GreenCanoe 4 września 2015 (08:00)
:):):):):) Uściski dla pierwszoklasistki, przedszkolaka i dla Ciebie!:)
La mia barbottina 3 września 2015 (18:01)
Cześć Joasiu! podjęłaś bardzo ważny temat, nie łatwy ale trzeba o tym mówić!!! ja co prawda już etap szkoły podstawowej dawno mam za sobą (mój syn właśnie obchodził 18-stke:)) i miałam to szczęście ze w szkole nie ma w ogóle sklepików a ze szkoły nie można sobie wyjść bez pozwolenia rodziców, ale tutaj gdzie mieszkam dzieciaki przynoszą na śniadanie …Pizze!!!! próbowała długo robić kanapki , na początku nawet szlo dobrze bo koledzy mu podjadali te kanapki i do domu wracał okropnie głodny ale potem jak był większy kanapki okazały się czymś dla małych dzieciaków i chciał tylko pizze! mowie ci masakra, ile tłumaczenia….potem w końcu sam zrozumiał gdy zaczął uprawiać sport (pływał tak na poważnie) i autorytetem był trener. dzisiaj wszyscy jemy raczej zdrowo, kupuje warzywa i owoce tylko sezonowe od rolnika a właściwie rolniczki (uwielbiam ja ,dla mnie posadziła buraki moje ukochane których tutaj nie ma), czytam etykiety, ale nie terroryzuje rodziny ze coś tam jest zakazane, jak idę na pizze to napijemy die coli a i chipsa zjem. wszystko z głową!!!! ale nawyki żywieniowe u małych dzieci uważam za najważniejsze , czym skorupka za młodu nasiąknie……. pozdrawiam
GreenCanoe 4 września 2015 (07:59)
Wiesz, że Leoś uwielbia pizzę:):):):)?????
Jeśli chcę mu zrobić niespodziankę, zabieram go własnie do prawdziwej włoskiej knajpki na pizze z pieca, na cieniuskim cieście – grzeszymy tak sobie raz na sezon:)
La mia barbottina 4 września 2015 (15:05)
taka pizza jest grzechu warta;))))))
Aśko JGM 3 września 2015 (15:35)
Asia, a czytałaś Największe kłamstwa naszej cywilizacji Pawlikowskiej? Polecam bardzo, lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy chcą świadomie jeść :)
Buziaki, wegeAśko :*:*
pees.Do zobaczenia na konferencji w Gdyni! właśnie straciłam pracę i jestem gotowa na wielkie zawodowe zmiany :D dlatego przejadę całą Polskę, by Was posłuchać, już się nie mogę doczekać!
GreenCanoe 4 września 2015 (07:57)
nie czytałam:) Cieszę się, że się poznamy. uściski,
Ulencja 3 września 2015 (15:12)
Super z tymi sklepikami….Jestem całkowicie za….Tak to nowy etap w waszym żuciu uczniackim….Pozdrawiam pa…..
GreenCanoe 3 września 2015 (15:39)
Dzięki Ulu – odbijam pozdrowienia:)
Anonimowy 3 września 2015 (15:12)
Chyba jednak nie tak do końca przemyślana jest sprawa ograniczeń cukrowych i solnych. Dzisiaj byłam z moją córcią na stołówce szkolnej jednej z niewielu, które same gotują, bardzo dobre i smaczne obiady, najprawdziwsze w świecie z kompotem z owoców sezonowych, kisielkiem na deser prawdziwym itp. Szefowa mówi nam ze zmarszczką na czole: dramat jakiś Pani Asiu, ziemniaki dzisiaj prawie bez soli bo zgodnie z rozporządzeniem, kompot z masą owoców ale niesłodki.. Pocieszyłam że spokojnie, że się unormuje… Efekt taki, że część potraw wracała do wiadra, że ja sama zjadłam z mniejszym apetytem a Zuzia tylko obowiązkową część prawie bez ziemniaczków, które uwielbia. Jak zwykle u nas tendencja do drastycznych ograniczeń, do kontroli, do narzucania. Nie jestem zwolennikiem czipsów w szkole, nie znoszę kiedy dzieci u mnie na przerwach się nimi zajadały sama naciskałam żeby usunąć z bufetu ale w stołówkach, kawiarenkach narzucanie ilości cukru???
Tak to wygląda z innej strony.
Pozdrawiam komentując, bo nie udało mi się przez kontakt mailowy w sprawie konferencji.
ASia op.
GreenCanoe 3 września 2015 (15:39)
Asiu – no to widzisz, na dwoje babka wróżyła, bo niestety jedzenie z którym się stykał się w pierwszym przedszkolu Leoś była jak na nasze gusty ZA SŁODKIA I ZA SŁONA – zawsze. A dla pań kucharek – w sam raz. My w domu praktycznie w ogóle nie uzywamu cukru, soli jak na lekarstwo – prawda jest taka, że i jedno i drugie jest po prostu niezdrowe. Ale masz racje – kompot owocowy może być po prostu kwaśny….jeśli jest np. z wiśni.
Lussi 3 września 2015 (14:50)
Alez się obsmiałam z tych meblościanek:-) pamiętam, pamiętam i to doskonale w końcu to moje lata dzieciństwa:-) faktycznie duuuużo się zmieniło:-) a co do szkolnego jedzenia to idzie ku leoszemu – moja córcia wczoraj z radością oznajmiła, że wreszcie nie ma kolejki do sklepiku, bo nie ma śmieciowego jedzenia i teraz spokojnie może sobie kupic wodę nie czekając całej przerwy:-) na szczęście sklep spozywczy jest dalej więc nie zdążą wyskoczyć po niezdrowe przekąski:-) Najwazniejsze to wpajac od małego zdrowe nawyki i muszę przyznać, że działa, choc oczywiście nie da się zabronic od czasu do czasu ale to inna inszość. Umiar przede wszystkim:-) dzięki za linka do fajnej strony z przepisami i dużo buziaków ślę:-)
GreenCanoe 3 września 2015 (15:36)
Odbijam BUZIAKi i dodaję jesienne kwiatki:)
Zylwijkowo 3 września 2015 (13:24)
Asia,wraz z pierwszym wrzesnia wrocilam po wakacjavh do pracy do szkoly i myslalam o Tobie,jak tam dajesz rade i czy lezka sie w oku kreci…:) I jak Leos sobie radzi…To taki cudowny czas…:) pozdrawiam was po belfersku:) Sylwia ps.angielski jest wazny!:):):) – ze tak przemyce troche zawodowych zapedow:)
GreenCanoe 3 września 2015 (15:36)
SPOKOJNIE CIOCIU kochana – Leoś ma anglik 5 razy w tygodniu:):):)
Beata - Hungry for ideas 3 września 2015 (13:15)
Oczywiście Gratulacje dla rodziców, ale przede wszystkim powodzenia dla pierwszaka!!! Ja też była dumna kiedy moje pierwszaki szły do szkoły i jeszcze do dnia dzisiejszego kiedy wspominam, łezka w oku się kręci. Ja szkołę kończyłam w latach 70-tych i na szczęście nie było śmieciowego żarcia w sklepikach, a tak na prawdę nie było w sklepikach w ogóle jedzenia. Natomiast moje dzieci nigdy nie szalały na punkcie fast foodów. Myślę, że wiele nawyków wynosi się z domu, więc jeśli Twój uczeń je zdrowo, bo to jest coś naturalnego w Twoim domu, to nie ma problemu czy chipsy istnieją czy nie. Trzymam kciuki za młodego!! I za rodziców, hehe…
GreenCanoe 3 września 2015 (15:35)
Beatka, cóż tego że je w domu BARDZO zdrowo, kiedy jak widzi MCdonalda to się trzęsie – bo przecież hamburgery są super!….Świat, w którym żyjemy tak atakuje dzieci od najmłodszych lat reklamami – że naprawdę trudno uchronić jest je od natłoku tych bzdur.
Kamilcia 4 września 2015 (09:57)
o dokładnie – moje akurat na McDonalda nie spojrzą nawet, ale za to jak tylko im pozwolić na słodycze ze sklepu… nie wygram.
nabiegunachArt Sylwia 3 września 2015 (11:48)
Jeden z moich ulubionych, gorących tematów. Przewrót w lodówce zaczęłam dopiero jak córka miała 2 latka, teraz ma 6, od 4 lat nie używam, zup, fixów,sosów i innych cudaków w torebkach, w ogóle nie wchodzę w ten dział w markecie. I czasem się dziwię, bo przecież nie wyobrażałam sobie zupy bez np. kostki. A to takie łatwe. Od kilku lat nie jemy jogurtów kolorowych, przerzuciłam rodzinę na jogurt naturalny, ale i to się niebawem zmieni, gdyż będę brała od gospodarza mleko (prawdziwe! :) i sama zacznę produkcję mlecznych przetworów. Okazuje się, że jogurty naturalne, kefiry, maślanki i inne ze sklepu, nie są za bardzo zdrowe, jak wszystko zresztą). Smażę mało (na wyraźne życzenie męża – to tak 2-3 razy do roku, a i tak staram się smażyć zdrowo), gotuję na parze, piekę w piekarniku, czipsów, "soczków"moje dzieci nie jedzą, nie piją. To w przedszkolu córka dowiedziała się, że warzywa są głupie. Ale do tej pory walczę ze słodyczami…
Przypomina mi się sytuacja, kiedy córka zziajana (miała wtedy 3,5 roku), biegnie do kuchni babci, i woła już z daleka: "babcia pić, pić, pić proszę! A babcia w locie chwyta sok kubuś, w odpowiedzi na widok butelki, woła: "nie, woooodę! " Mogłaby chwycić ten sok, i go wypić, ale zareagowała spontanicznie… I tak sobie myślę, że moje dzieci spróbują kiedyś tych nieszczęsnych czipsów, tego żałosnego soku w plastikowych butelkach i innych, ale głęboko wierzę w to, że to co ja im wpajam głęboko wrośnie w ich świadomość, a przecież nasz organizm jest bardzo mądry, on wie, co jest dla niego właściwe. A zmiany nie wchodzą w nasze życie gwałtowanie, tylko sukcesywnie, czasem niepostrzeżenie, cichaczem przemycam mężowi na talerz same zdrowie, nie pamiętam, kiedy ostatni raz pił coca colę, widzę, że woda tylko jest w szklance, a miał na początku zupełnie inne przyzwyczajenia. I walczył jak lew :) Dzieciom nie muszę nic przemycać. Zwłaszcza młodszy nie zna innego odżywiania. Synek jak skończył roczek je razem z na nami posiłki, nie gotuję osobno dla niego, tak jak było w przypadku córki. Nie ma takiej potrzeby. Teraz myślę o tym mleku krowim – prawdziwym, wprowadzam powoli dietę bezglutenową, i rozgryzam temat diety niełącznia (tzw. rozdzielna), aż dziw bierze jak mało jest świadomości na temat glutenu, i szkodliwości łączenia niektórych produktów żywnościowych na nasz organizm. A ja ciągle się uczę, testuję, i bawię się, ciesząc się ze zmian nie tylko tych, co widać gołym okiem, ale tych najważniejszych, wewnętrznych. Pozdrawiam :)
GreenCanoe 3 września 2015 (15:33)
U nas to mój mąż tak wszystkiego pilnuje:0 ja jakoś nie mam głowy – za dużo się w firmie dzieje:) Ale on stoi na straży:)
Anna/Pomysłowy Ogród 3 września 2015 (11:29)
U mnie w tym roku również inauguracja przygody ze szkołą. Obawiam się, że jestem bardziej przejęta niż mój pierwszoklasista ;-) I fajnie, że poruszyłaś temat zdrowego żywienia, tj. drugich śniadań, bo właśnie szukałam takich kulinarnych inspiracji.
Życzę powodzenia w szkole dla synka. Pozdrawiam :-)
GreenCanoe 3 września 2015 (15:31)
Aniu – i nawzajem!:)
Spinka e 3 września 2015 (11:05)
Asiu , pamiętamy półkotapczan hmm tragedia w pokoju stały dwa , mój i mojego brata wrrr nigdy więcej. Co do sklepików strasznie się ciesze nie nie będzie chipsów i tym, podobnych ale znając dzieci i tak sobie kupią w sklepie za rogiem. Mało ,które mają chęć na jabłko w szkole.
Pamiętam sytuację, jak kiedyś w podstawówce tato chciał mi zrobić przyjemność i przygotował mi drugie śniadanie do szkoły.Na przerwie otwieram elegancko zapakowane jedzonko o tu … dwie pieczone nóżki od kurczaka :( Myślałam ,że ze wstydu , złości pod ziemię się zapadnę , cała klasa miała ze mnie ubaw. Jeszcze raz po raz przypominają mi to na spotkaniach rodzinnym ach te czasy; Pozdrawiam
GreenCanoe 3 września 2015 (15:31)
Ale jaki miał GEST !!!:):):) Aż dwie:):):) rozśmieszyła mnie bardzo twoja opowieść – dziękuję! :)
Joanna - Mama w Centrum 3 września 2015 (10:56)
Kochana, pewnie widziałaś na Insta, jak "stroję" śniadaniówki moich dzieci? :) Niesamowitą frajdę sprawia mi napełnianie ich zdrowymi i smacznymi rzeczami. Dzięki za linka do sniadaniowych inspiracji, przyda się.
Usciski serdeczne za Was i dla Leona. Spokoju Wam życzę w tym wrześniu.
GreenCanoe 3 września 2015 (15:30)
na rozmowę z Leo – zjadł owszem 2gie śniadanie, ale owoców nie ruszył….echhh…zaczyna się:)
Kamilcia 3 września 2015 (10:53)
Przede wszystkim Joasiu – powodzenia w szkole dla Leosia ! i dla Was ;) u nas też w tym roku mamy pierwszaka, niespełna 6-cio latka.
U nas jada sie na co dzień "niestandardowo" delikatnie rzecz ujmując – dzieciaki przyzwyczajone do domowy słodkości bez cukru, jaglanych budyni, pasztetów warzywnych etc. Nie zawsze wszystko im podchodzi, nie zawsze wszystko wyjdzie mi super, ale eksperymentujemy. Niestety jesli mają dostęp do słodyczy i przekąsek sklepowych czy coli ( urodziny innych dzieci czy wizyty u części rodziny ) na pewno będą chciały jeść/pić. Nie wiem, jak temu zaradzić. Na szczęście sa to okazyjne historie i porcje "śmieci" niewielki więc przy codziennym dobrym żywieniu ich organizmy powinny sobie poradzić z oczyszczeniem. Dodatkowo jemy mało nabiału, mleko krowie zastąpiliśmy roślinnymi i nie jadamy w domu sztucznie "produkowanego" mięsa – po prostu nie zgadzamy się z tym, jak teraz w masowej produkcji traktuje się zwierzęta. O wpompowywaniu w nie hormonów, antybiotyków i paszy GMO nie wspomnę. Ciągle jeszcze nasza dieta nie jest idealnie skomponowana, ale mam nadzieje w tym roku to zmienić :)
Drugie śniadanie do szkoły: mufinki słodzone bananem/daktylami z dodatkami jakie dzieciaki lubią, ciasteczka zbozowe domowe, kanapka z pasztetem warzywnym czy pastą, jogurt naturalny z domową granolą, batoniki z bloga smakoterapia. Ale ciągle to jeszcze niezbyt urozmaicone – musze popracować nad przemycaniem większej ilości warzyw :)
To byłam ja – głodząca swoje biedne dzieci matka -wariatka ;)
GreenCanoe 3 września 2015 (15:29)
A to pozdrawiam cię ja – też zwariowana matka:)
MLS.blog 3 września 2015 (10:35)
Asia, ja też ogromnie się ucieszyłam jak usłyzałam o tych sklepikch, ile ja się nawkurzałam na to (!!!) no i szczerze mówiąc nie liczyłam, że coś się zmieni. Oczywiście, że to kropla w morzu, ale dobrze, bardzo dobrze, bo moje dzieci świadome co dobre i co mogą jeść i pić, a kiedy głodne to w sklepiku nie było co kupić. Teraz mam nadzieję to się zmieni. W szkole był program "zdrowa kanapka", nauczycielki oglądały dzieciom kanapki a w sklepiku same pączki i chipsy. W ogóle jeśli chodzi o zdrowe żywienie to mi się kiedyś wydawało, że zdrowo się odżywiamy, ale jak się okazało niestety tak nie było, bo co z tego, że gotowane w domu, że zaprawy, że własne uprawy, ale to jeszcze nie było to, piliśmy słodkie napoje, dziewczynki jadły słodycze, lubiliśmy majonez … Zawzięłam się w ostatnim czasie i dużo mnie to kosztowało nerwów i stresu ale udało się wprowadzić lepsze zasady, pijemy wodę mineralną, lemoniadę, cukier nadal jest niestety ale trzcinowy nierafinowany i w ograniczonej do min ilości, bo na ksylitol młodsza źle reaguje, może spróbujemy ze stewią. Przeszłam na mąke orkiszową, próbuję innych i staram się powoli ogarniać temat. Jest trudno, bo dużo spraw na głowie, praca, obowiązki codzienne i bloga mi się jeszcze zachciało, ale jakoś tam dajemy radę raz lepiej, raz gorzej ;) Trzymam kciuki za Was bo to duża zmiana ale po jakimś czasie wszystko dochodzi do normy. U nas wrzesień jest zawsze szalony ;) Buziaki!
GreenCanoe 3 września 2015 (15:29)
stewia mi nie pasuje, A cukier zastąpiliśmy miodem – i jakoś dajemy radę:) Mineralna idzie hektolitrami – soków nigdy nie kupowałam – na okazje typu impreza najwyżej, gdzie są goście -liczę się z ich wyborami i gustami. Słodycze zastąpiłam bakaliami, jeśli czekolada to tylko gorzka…To co dla nas jest norma nasi znajomi odbierają jako wariactwo:):):)A jak przetwory robisz? Cukier dodajesz?
sandrynka 3 września 2015 (10:23)
szczerze? to w żadnych stopniu po prostu staram się nie przesadzać i tyle :) a kasy do szkoły moje dzieciaki nie dostają i nie ma ewentualnego problemu z kupowaniem chipsów. chociaż nie powiem, raz na jakiś czas jak zjedzą to nic im się nie stanie. ale to pod moją kontrolą przecież :) póki sa małe, to się sprawdza, co będzie potem? mam nadzieję, ze poleci to już nawykowo i będzie ok :D
a jakby ktoś chciał zobaczyć jak ja urządziłam szkolny pokój moich małych uczniaków, to zapraszam tutaj: http://sandrynka.blogspot.com/2015/09/pokoj-ucznia-czyli-jak-zrobic-poki-na.html
GreenCanoe 3 września 2015 (15:26)
u mnie czipsy nawet "raz na jakiś czas" nie przejdą. ale daję się "złamać" na frytki robione w domu – właśnie raz na jakiś czas:)
aldia arcadia 3 września 2015 (10:04)
Nauczyciele z powołania to dziś niestety rzadkość. Sama studiowałam na kilku kierunków pedagogicznych, gdzie poznawałam ludzi, którzy mówili dość otwarcie, że nie znoszą dzieci…. a kiedyś być może już pracują w szkołach, przedszkolach itp.
Życzę Wam by Wasz Leoś spotkał na swoje drodze wyjątki :) Powodzenia pierwszoklasisto!
Anonimowy 3 września 2015 (11:40)
a kiedyś być może już pracują – nie rozumiem…
GreenCanoe 3 września 2015 (15:24)
miało być pewnie: "a teraz."
Anonimowy 3 września 2015 (17:30)
Nie. Tutaj brak tylko przecinków:
" a kiedyś, być może już, pracują w szkołach….
proszę :)
Monika - White Valley 3 września 2015 (10:03)
Meblościankę z biurkiem i tapczanikiem (chowanym do "szafy") też zaliczyliśmy :).
A co do jedzenia – mój P. interesuje się ogólnie permakulturą, mamy swój ogródek, więc warzywa i owoce naprawdę eko :); jajka od własnych kur, staramy się jeść zdrowo :). Szkoda tylko, że tak krótko w ciągu roku możemy się cieszyć własnymi, świeżymi warzywami :). Unikam gotowych słodkości, chociaż nie powiem, że nie lubię ciast :). Cała rodzina przepada, więc piekę. Myślę, że cukier w domowym cieście nie zaszkodzi tak bardzo jak batonik czy inna sztuczyzna ;). Nie kupuję żadnych gotowców, ale to mam po mamie, bo w domu rodzinnym wszystko robiło się od A do Z samemu :).
Pozdrawiam serdecznie :)
GreenCanoe 3 września 2015 (15:23)
Monia – odbijam pozdrowienia!:)
Anonimowy 3 września 2015 (09:58)
Moje dzieci dostają do szkoły kanapki -które wracają po lekcjach do domu aby wylądować w psiej misce. Jeśli dam im pączki to oczywiście zjadają je. Niestety winną za takie gusta jestem ja sama. Najpierw nauczyłam dzieci jedzenia takich słodkich przekąsek a potem jak sama poszłam po rozum do głowy to się okazało że nie tak łatwo już cokolwiek zmienić. Mam zdrowe, szczupłe dzieci. Staram się unikać gotowego, sztucznego żarła itp. JEST TRUDNO.
Mój bratanek 12-letni jest takiej solidnej budowy ciała ale nie gruby tylko taki zbity w sobie, wysportowany karmiony jest wszelkim jadłem z biedrony- pakowane wędliny, mielonki, zapiekanki, pizze,, itp. Dużo tego i solidnie. Gdy się spotykamy, jego rodzice zarzucają mi, że źle karmię swoje dzieci bo są szczupłe (WSZELKIE NORMY WAGOWE I WZROSTOWE SĄ W PRAWIDŁOWE). I tak od lat muszę tego wysłuchiwać jaką jestem złą matką bo mam SZCZUPŁE DZIECI. Wkurza mnie to bardzo ale cóż- nic nie mówię bo nie ma po co. Wszyscy oni mądrzejsi.
Do idealnego zdrowego jadłospisu jeszcze daleko w moim domu ale jest chęć i podstępne moje działania w tym kierunku.
Pozdrawiam Anna
GreenCanoe 3 września 2015 (15:23)
oj te nasze grzeszki rodzicielskie – sami potem za nie płacimy, prawda?
pozdrawiam ciepło Aniu
rodzinna 3 września 2015 (09:05)
Hah i ja pamiętam meblościanki baaa sama taką miałam w pokoju ten połysk mmmm :)
Julia we wtorek rozpoczęłam drugą klasę (boże jak ten czas leci) ja pomimo iż robię zakupy na szybko po pracy lub przed pracą na targowisku staram się aby zawsze miała zdrową kanapeczkę. Teraz jest fanką pokrojonej tortilli z serkiem, szyneczką i dużą ilością sałat między innymi rukoli i roszponki :) da się przygotować zdrowe posiłki tylko trzeba chcieć :)
GreenCanoe 3 września 2015 (15:22)
tez tak myślę:)
Beti G 3 września 2015 (08:52)
Meblościanki pamiętam, też miałam w pokoju łóżko schowane w ścianę w ochydnym zielonym kolorze. Brr chyba dlatego wciąż nie przepadam za ciemną zielenią. Co do śniadań uczniaków to z początkiem roku jestem pełna optymizmu, że podołam, że moje dzieciaki będą w szkole zdrowo jadły. Z córką problemu nie mam bo śniadanka są urozmaicone. Kanapeczka, warzywka, domowe jogurciki z owocami i crunchy, wszystko to znika bez śladu. Jednak mój pierwszaczek to już inna bajka. To ten typ co nie spróbuje, a już wie, że nie lubi. Z warzyw to tylko ogórek, a do obiadu kalafior, brokuła lub fasolka szparagowa. Na nic próby przekupienia tak pięknym śniadaniem jak z twojego zdjęcia. Chlebek by znikną, niestety serek już nie. Mam nadzieję, że ten rok będzie lepszy od poprzedniego i młody jednak czegoś więcej spróbuje.
GreenCanoe 3 września 2015 (15:22)
To trzymamy za niego kciuki! :)
W biegu pisane... 3 września 2015 (08:30)
Ja pracuje w szkole i rzeczywiście do tej pory walka ze szkolnym sklepikiem była walką z wiatrakami. Podaż była na to, na co był popyt, a popyt był niestety właśnie na chipsy, żelki i inne takie. Dzieciaki ustawiały się w kolejkach na każdej przerwie no ale to tylko dzieci, ktoś musiał im na to dawać pieniądze. Teraz jestem na zwolnieniu lekarskim więc nie wiem jak sprawa wygląda w sklepiku ale muszę powiedzieć, że zawartość dziecięcych kanapników też wołała niejednokrotnie o pomstę do nieba :(.
GreenCanoe 3 września 2015 (15:21)
No wiesz – sprzedawano to, co szło jak woda…a jeśli dzieci nie maja świadomości co to są chipsy – to je kupują, Gdy spytasz mojego synka, co to są chipsy – odpowie Ci, że trucizna. naprawdę.
savannah 3 września 2015 (08:27)
Czesc, byc moze te niemodne juz "mebloscianki" nie grzeszyly pieknoscia, ale za to mozna bylo tam schowac cala mase roznych rzeczy, a pokoj wygladal czysto i schludnie. Dzisiaj stawiamy regaly, czyli zbite z plyty kilka desek na krzyz, gdzie nic sie nie miesci i wszysto jest na widoku przyciagajac mase kurzu, a my nazywamy to jeszcze "designerkim stworem"…
No coz, czegoz nie robi sie dla "mody"?!
justyna9ewa 3 września 2015 (13:04)
Święte słowa! :) Meblościanki nie były wcale takie złe :)
GreenCanoe 3 września 2015 (15:20)
Ja swojej nie cierpiałam. Była ciemnobrązowa, brzydka i smutna. I wcale nie była pojemna. Zdecydowanie bardziej funkcjonalny pokój ma Leoś – obiecuje że pokażę:)