Są takie urządzenia, naczynia – ogólnie rzeczy, które bardzo ułatwiają mi domowe życie. I mimo, że nie należę do osób ślepo podążających za nowinkami w świecie technologii, nie oznacza to jednak , że nie jestem na owe technologie otwarta – jak najbardziej jestem:) Pamiętam, że krokiem milowym w naszym gospodarstwie domowym było np. zakupienie zmywarki. Powiem szczerze, że dziś nie wyobrażam sobie – przy moim trybie życia, funkcjonowania bez niej. I śmiało mogę powiedzieć, że to właśnie ten sprzęt w domu najbardziej ułatwia mi gospodarskie życie. W ramach działu TESTUJEMY, sprawdzamy dla Was sprzęty małe i duże, które jak zapewniają producenci – są najlepszej jakości, i które mają sprawić, że domowe czynności będziemy wykonywać szybciej i sprawniej – albo nawet w ogóle :), jak w przypadku iRobota.
Dziś skierujemy się w kulinarne rejony i przetestujemy WMF Profi Resist – czyli patelnię z powłoką nieprzywierającą.
Do testów przystąpiłam z dużym zaciekawieniem, bo … właściwie nie smażę:) Nie przesłyszeliście się. Patelnię wykorzystuję jedynie do „zamykania mięsa” przed pieczeniem i do przygotowywania krewetek czy ryb. W przypadku tych drugich najczęściej proces smażenia jest pierwszym krokiem do uduszenia. Stąd też od zawsze szukałam patelni JEDNEJ ale za to idealnej, która pozwoliłaby mi na błyskawiczne przygotowanie potrawy, była łatwa w utrzymaniu i w której potrawy nie przypalałyby się – bo zapach, który później unosi się w domu, jak dla mnie był nie do zniesienia. Jak zapewnił nas producent, WMF profi Resist to patelnia z powłoką nieprzywierającą, wyróżniająca się wyjątkową trwałością i odpornością na zużycie. Metale, które zostały wykorzystane do jej produkcji, nie zawierają szkodliwego związku PFOA. Ciepło przewodzi się w niej idealnie co pozwala równomiernie wysmażyć produkty. Jak to się dzieje? Powierzchnia grzewcza wyposażona została w strukturę plastra miodu. Wnętrza komórek wypełnione zostały powłoką nieprzywierającą, która chroni przed zarysowaniami. Patelnię można stosować na kuchenkach: ceramicznych, elektrycznych, gazowych, indukcyjnych. Ja używałam jej na płycie indukcyjnej.
OK, to tyle teorii. SPRAWDZAMY:) I to na potrawie, która bardzo często ląduje na naszym stole. Łosoś z sosem pomarańczowo kokosowym, z dodatkiem suszonych pomidorów, avocado i rukoli, podany z pure z zielonego groszku. Brzmi smacznie? Przepis podam już niedługo – bo potrawę robi się błyskawicznie a smak – zniewalający!. Ale wróćmy do testu. Patelnia rzeczywiście jest bardzo solidnie wykonana, dno ma fakturę wyczuwalną pod palcami – to nie jest gładka powierzchnia, wyraźnie wyczuwamy wzorki – plastry miodu. Przy smażeniu, łosoś ani razu nie przywierał do powierzchni patelni. Wysmażył się bardzo szybko, żeby nie powiedzieć błyskawicznie i równomiernie. Ale… – aby być pewną, sprawdziłam patelnię również przy steku z tuńczyka i wołowym – efekt był dokładnie taki sam. Rewelacyjnie wysmażone mięso, zero przypaleń, zero przywierania do powierzchni patelni – Duży plus. Wszystkie zapewnienia okazały się prawdziwe.
No dobrze – to tyle z pozytywnie zakończonego testu. Czas na przyjemności dla WAS:) Wiosna to doskonały czas na odświeżanie domowych akcesoriów i wystroju wnętrz. Zadbaliśmy już o tekstylia…czas na resztę. W sklepie ROSSI.PL, który jest fundatorem dzisiejszych nagród możecie dokonać zakupów na kwotę 500 zł – mamy dla Was 3 takie vouchery, każdy na kwotę 500 zł. W sklepie znajdziecie patelnię, którą testowałam, ale również wiele innych akcesoriów do gospodarstwa domowego: piękne dekoracje do wnętrz, wystroje stołów, akcesoria łazienkowe i oczywiście kuchenne. Zobaczcie zresztą sami. Oj, będziecie mieli z czego wybierać:) Aby wygrać voucher wystarczy odpowiedzieć jedynie na pytanie:
JAKA rzecz?, sprzęt?, naczynie? decyzja? historia? osoba? odmieniła Twoje funkcjonowanie w tzw. gospodarstwie domowym, albo ma na nie duży wpływ? Oczywiście mamy na myśli te pozytywne zmiany:)
Na odpowiedzi czekamy jak zwykle pod treścią postu, do 12 kwietnia do godz. 24.00. I tradycyjnie już – jedna osoba, to jedna odpowiedź. Trzech wybranych zwycięzców wyłonimy 15 kwietnia i podamy na facebooku. Pełen regulamin konkursu znajdziecie na stronie rossi.pl
Czekam zatem na Wasze historie:) i bardzo jestem ciekawa co/kto Wam ułatwia życie:)
Dziękuję za Twój komentarz.
135 komentarzy
Elżbieta 25 stycznia 2017 (00:04)
Najfajniejszym sprzętem w kuchni dla mnie jest zmywarka. Oszczędza mój czas, moje ręce nie wspomnę o wodzie, a przede wszystkim o wygodzie;))))
Denny 17 maja 2016 (11:22)
Od nastepnego poniedzialku rozpoczynam odchudzanie, kto się odchudza ze
mna? Znalazłam w internecie dobry sposób na chudnięcie, wygoglujcie sobie – Jak szybko schudnąć
Kamidoni zaleca
Mariola 14 kwietnia 2016 (22:31)
Moje życie pewnego dnia odmieniło się nieodwracalnie i wcale z tego powodu nie cierpię. Nigdy nie doceniałam tego co mam i na swój temat słyszałam tylko krytykę, bo w moim domu już tak było – nie nagradzało się, tylko karciło. Ta jedna chwila, która w tym momencie była dla mnie strasznie bolesna, odmieniła moje życie, bo przelała czarę goryczy. Wyprowadziłam się z domu i poszłam na studia, na które sama musiałam zarobić. Było mi ciężko, ale jednocześnie czułam, że sobie poradzę, po raz pierwszy w życiu. Wtedy pojawił się on – mój obecny mąż, który pokazał mi, jak wiele dostałam w darze. Naszą pierwszą randkę spędziliśmy u mnie, a on przyniósł mi w prezencie garnek, bo jako studentka nie miałam chociażby jednego porządnego. Niestety pomimo nowego sprzętu udało nam się spalić makaron, ale wcale się tym nie przyjęliśmy. Właśnie od tego czasu moje podejście do gotowania (i nie tylko) się zmieniło, przestałam się przejmować i zaczęłam czerpać z życia garściami! Jak czasami po prostu Wam nie wychodzi, to nic, jutro będzie lepiej!
Pozdrawiam wszystkich :)
J. Caulfield 13 kwietnia 2016 (21:56)
Wyników z niecierpliwością oczekuję,
I już w myślach sobie imaginuję,
Rodziców reakcje…
Na marzeń przybliżenie : )
Aneta 12 kwietnia 2016 (23:59)
Decyzja, która odmieniła moje funkcjonowanie w naszym domu to „przymusowy” urlop wychowawczy. Ja, osoba, która od wielu, wielu lat była ciągle w biegu – nagle zwolniła i uświadomiła sobie, że nikt nie potrafi nadać domowi takiego ciepła jak kobieta. Mężczyzna buduje dom, ale to my go tworzymy. Nasza kobieca energia wypełnia przestrzeń, daje jej siłę i życie. Zapach domowego jedzenia, świeże kwiaty, aromatyczna świeca na parapecie. To my tworzymy domowe ciepło i piękno wokół nas. Potrafimy zaczarować martwą przestrzeń i tchnąć w nią życie. Upiększamy świat. Wiemy, jak tchnąć w niego ducha. Dzięki urlopowi wychowawczemu mój dom pachnie domowym jedzeniem. Piekę ciastka i ciasta, smażę powidła i konfitury. Gotuję tak często, jak to tylko możliwe. Kupuję świeże kwiaty do domu, często bez okazji. Kwiaty budzą we mnie poczucie piękna i wdzięczności. Zapalam w domu naturalne świece zapachowe. Najbardziej lubię zapachy natury, które przywołują wspomnienia dobrych, letnich dni.
sylwia 12 kwietnia 2016 (23:53)
Witam :) U mnie tak klasycznie; to dzieci stały się osobami, które namieszały mi w kuchni. To dla nich podjęłam decyzję by zmienić sposób odżywiania. A odżywialiśmy się naprawdę paskudnie. Czułam to wewnętrznie, że zdrowie na talerzu nie podaję, a dla Nich przecież niebo uchylić bym chciała, więc którego dnia tę moją kuchenną rewolucję rozpoczęłam dość nieśmiało, od małej drobnej zmiany – wymiany oleju do smażenia, zwykłego, najtańszego na lepszy… od tego czasu minęło 8 lat, dziś używam głównie olej kokosowy, rzadko smażę, prędzej zapiekam i gotuję na parze. Stosuję dietę bezglutenową, rozdzielną, w markecie w ogóle omijamy działy ze słodyczami, puszkami, fiksami i innymi cudakami. Moją kuchnię z przed 8 lat a tą teraźniejszą dzielą lata świetlne, długa droga, którą przebyłam małymi kroczkami, nierzadko ucząc się na błędach, radując z sukcesów, ta droga niekiedy została przebyta z trudem, ale teraz wiem, że warto było! Moja rodzina je zdrowo, i smacznie a najważniejsze, że karmię Ich świadomie. A wiadomo, że czym skorupka za młodu nasiąknie… i po cichu się cieszę, bo mi się dzieci powoli w kuchni udzielają, więcej u nas rozmów o warzywach, i to z radością na twarzy :) Rewolucja kuchenna nastąpiła u mnie również w wyposażeniu. Wiele sprzętów jest w odstawce, m.in frytownica, ale też jest ogromne zapotrzebowanie na różnego rodzaju słoiczki np. na przyprawy (a przypraw to używam naprawdę dużo), słoiki (na sypkie, na soki) – ciągle przybywa zapotrzebowanie. Ale tak jak samo żywienie, tak wyposażenie kuchni stało się świadome, niekiedy wyszukane, i jak tych nowinek żywieniowych tak tych elementów wyposażenia nigdy dość, ciągle czegoś brakuje, coś by się przydało :) Ostatnio zapałałam ogromnym uczuciem do wyciskarki owoców, bo świeży sok z samego rana to same zdrowie, póki co na razie musi mi starczyć sokowirówka… :)
… a zaczęło się tak niewinnie, od dzieci :) A te dzieci, przewróciły mi życie o 180 stopni… jak wspaniale się stało!
Ewa 12 kwietnia 2016 (23:44)
Mam na imię Ewa jestem mamą 2, 5 letniego Michałka i 10 m-c Ani. Spełniona niegdyś, robiąca karierę kobieta pracująca i żona… A teraz mama, przede wszystkim mama. Moja historia jest taka – długo czekałam na miłość swojego życia i odpowiedzialnego człowieka, z którym chciałabym dzielić dalsze moje życie na dobre i złe i kiedy miałam 29 lat udało się. Wyszłam szczęśliwie za mąż. Potem dziecko, na które czekałam też kilka lat. Udało się zajść w ciąże poprzez zabieg In vitro w wieku 35 lat. I wówczas to poczułam jak to jest być mamą. Uważam, że jest to moja najważniejsza i zarazem najpiękniejsza, pierwszoplanowa rola, jaką odgrywam na deskach teatru „Życie”. Szczebelki kariery rozsypały się, szpilki i kostiumy skryły się głęboko w szafie i pewnie nigdy już nie zostanę dyrektorem działu, ale za to jestem mamą:) A potem los spłatał figla i świat zawirował ze szczęścia, bo okazało się, że jestem w ciąży. Mała różnica wieku, wiedziałam, że będzie ciężko, ale nie aż tak. Bywały noce, kiedy Ania po kolkach padała o 3 nad ranem a Michałek wstawał o 5. Bywają chwile, kiedy nie mam siły, kiedy syn wchodzi na stół a córka wyciąga kolejny kabel z kontaktu. Bywają chwile, kiedy płaczą oboje, lub jednocześnie chcą jeść. Bywają chwile, kiedy myślę, że już nie dam rady, ale kiedy patrzę jak Michałek daje całuska raczkującej Ani wiem, że trzeba zebrać siły na nowo, bo przecież z każdym rokiem będą starsi i będzie łatwiej. Do tego dom, prasowanie, obiady, sprzątanie. Zwykle nocami, bo w dzień nie zawsze się udaje zrobić wszystko, a raczej udaje się pojedyncze rzeczy. I spytacie gdzie ta Twoja zmiana w funkcjonowaniu w domu? To zmiana wywołana pojawieniem się moich skarbów. Wyzbyłam się pedanckich nawyków, przymykam oczy na pokruszone paluszki i biszkopty. Szkoda mi czasu na odkurzanie 5 razy dziennie, wolę pobudować z synem z klocków. Wyzbyłam się pięknych bibelotów, obrusów, serwetek, nie są potrzebne, bo na gładkiej ławie łatwiej można urządzić wyścig resorakami. Nauczyłam się gotować szybkie, smaczne i zdrowe obiady, bo na przepisy czasochłonne nie mam czasu (a czas w kuchni bardzo lubię spędzać). Poznałam wiele przepisów na szybkie i smaczne ciasta, bo odrywając się co chwila od miksera, prędzej stworzę zakalec niż wyszukany sernik. No pewnie jak każda mam jestem ekspertką w serwowaniu dań dla najmłodszych, nigdy nie spodziewałam się, że w ten rodzaj kuchni, będę wkładała najwięcej serca :) No i zmieniłam tryb życia na wieczorno nocny, bo wiele rzeczy w domu ogarniam jak dzieci śpią. Szkoda mi czasu w ciągu dnia na prasowanie i sprzątanie (tak przynajmniej mam czysto przez noc i dopóki dzieci nie wstaną :)) wolę wyjść z dziećmi na spacer, lub poczytać im bajkę. Także pojawienie się dzieci wywołało rewolucję w moim codziennym funkcjonowaniu w gospodarstwie domowym. Stałam się bardziej ślepa (na ślady rączek na ścianach, czy na szybie w drzwiach, na ślady okruchów), ale i bardziej zorganizowana (bo inaczej się nie da). Stałam się szczęśliwsza i na pewno bardziej twórcza w kuchni (no cóż dla męża nie robiłabym śmiejących się kanapek z myszką). Stałam się spełniona – bo została mamą.
Magdalena 12 kwietnia 2016 (23:36)
Jak mawiała moja babka „Gdy żona dobrze gotuje, drogę do serca męża zjednuje”, zresztą nie od dziś wiadomo, że „Przez żołądek do serca”. W moim rodzinnym domu na stole zawsze królowały schabowe, bigos, kopytka czy karpatka na deser. W końcu „Kochanego ciała nigdy dość”. Kiedy tego ciałka przybyło o ciut za wiele, zaczęłam szukać rozwiązania, szkoda bo „Lepiej zapobiegać niż leczyć”, a tak była „Musztarda po obiedzie”. Skoro sama „Nawarzyłam tego piwa”, musiałam też sama je wypić. „Mleko się rozlało”, ale postanowiłam odmienić swoje nawyki żywieniowe. Po drodze katowałam się ćwiczeniami, ale zrozumiałam, że „Z tej mąki chleba nie będzie” i tak rozpoczęłam dietę. Dzięki nowej koleżance Diecie poznałam swojego przyjaciela Pana Parowara, który pokazał mi światełko w tunelu. Odkryłam tajniki gotowania na parze: warzywa, mięso, wymyślałam coraz to nowsze i ZDROWSZE potrawy, w końcu „Apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Można powiedzieć, że Pan Parowar nie opuszcza mnie na krok. Teraz wiem, ze można jeść smacznie i mniej tłusto. Nie dam już w sobie w kaszę dmuchać. Teraz obiady dla naszej rodziny ja gotuję, w końcu „Gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść”. „Wszystko idzie jak po maśle” nawet babcia zadowolona. Nigdy nie myślałam, że Pan Parowar tak mi się przyda, gotowanie z nim to „Bułka z masłem”.
Maria 12 kwietnia 2016 (23:19)
Bardzo lubię sałatę. Co roku wysiewam różne rodzaje w moim ogródku. Najbardziej smakuje mi i mojej rodzinie z bazyliowym pesto. I tu pojawił się problem, ponieważ przygotowanie niewielkiej ilości pesto ( dla dwóch lub trzech osób ) w blenderze kielichowym lub za pomocą blendera ręcznego było niemożliwe.
Po pewnym czasie rozglądania się trafiłam na bardzo poręczny, ale o wielkiej mocy wieloczynno-ściowy mikserek. W jego młynku można przygotować pesto nawet dla jednej osoby, ponadto zmielić orzechy, siemię lniane lub inne ziarna do musli. W dołączonym kubku można za pomocą dołączonych końcówek zrobić majonez, ubić białka, rozdrobić surowe ziemniaki na placki i wiele, wiele innych rzeczy. Całość urządzenia mieści się na dołączonym stojaku, który może stać na blacie kuchennym, ale można go również przymocować do ściany. Polecam do „zdrowej” kuchni.
Ewa 12 kwietnia 2016 (23:05)
Jestem mamą dwóch bardzo żywiołowych chłopców. Przy ich temperamentach zdarzało się… hm… raczej było tak bardzo często, że ugotowanie obiadu, posprzątanie domu, wypicie kawy z przyjaciółką graniczyło z cudem. Nie pomogły mi w usprawnieniu tego żadne sprzęty AGD, żadne nowinki technologiczne, które w dzisiejszych czasach zalewają półki sklepowe, a których sama jestem posiadaczką.
Rzeczą, która odmieniła moje dotychczasowe funkcjonowanie w naszym gospodarstwie domowym jest: …. Huśtawka…. Tak, tak, tak… Od czasu kiedy podjęłam decyzję, że zawiśnie ona w salonie naszego domu wiele się zmieniło. Zarówno nasze dzieci jak i my rodzice nie wyobrażamy sobie bez niej życia. Huśtawka została wykonana na zamówienie przez niezwykle zdolną osobę, która w swoją pracę wkłada wiele pasji i serca. Dzięki Niej huśtawka ma nie tylko walory terapeutyczne, wyciszające ale również estetyczne. Wykonana jest z naturalnych materiałów a mianowicie z lnu, drewna oraz lin jutowych, nadała naszemu wnętrzu niesamowity klimat. Jednak nie wystrój wnętrza był decydujący tylko to co może taka zwykła huśtawka zdziałać. Moje dzieci huśtają się na niej regularnie, wielokrotnie każdego dnia, opanowały techniki wspinania się po niej, huśtania, kręcenia na jakie my dorośli będąc dziećmi nie wpadliśmy.
Żywiołowość moich chłopców nie zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki jednak są zdecydowanie spokojniejsi, a wszystkie dzieci które odwiedzają nasz dom zaraz po wejściu biegną na huśtawę i proszą swoich rodziców aby u nich też taka zawisła.
Zdaję sobie sprawę, że huśtawka przywieszona do sufitu w samym środku salonu to niecodzienny widok, jednak daje tak dużo radości i wywołuje głośny oraz pełny szczęścia śmiech dzieci. Dodatkowo ja jako mama, pani domu i kobieta zyskałam czas na spokojne ugotowanie obiadu oraz wypicie kawy z przyjaciółką. Dzięki temu, że salon mam połączony z kuchnią i jadalnią a huśtawka jest widoczna z każdego punktu mam oko na moich małych mężczyzn oraz wewnętrzny spokój, że są blisko i nie wymyślają kolejnych niesamowitych i ekstremalnych sytuacji.
MoOonika K 12 kwietnia 2016 (23:05)
Było to w domu mojej mamy na wsi. Siedziałam z nią w kuchni i słuchałam jej opowieści jak to w dawnych czasach było. Opowiadała jak to sobie wcześniej radziła jak nie było takich sprzętów w domu jak teraz. I nagle zaczęła mówić o tym w jaki sposób poznała mojego tatę. Słuchałam z wielkim zaciekawieniem. Było to dokładnie czterdzieści trzy lata temu kiedy miała zaledwie osiemnaście lat. Był duży festyn na wsi, a po nim ogrom naczyń do umycia. Szukali chętnych osób, które pomogą je umyć. Moja mama zgłosiła się na chętną. Do pomocy jej dołączył pewien przystojny mężczyzna o błękitnych oczach – tak to właśnie był mężczyzna o jakim moja mama marzyła. Uśmiechał się do niej czarująco. Ich pierwsza rozmowa zaczęła się od…płynu do naczyń! Bo to właśnie ręcznie, płynem do naczyń myli naczynia i rozmawiali o tym jak skutecznie domywa brud i walczy z tłuszczem. Tak od słowa do słowa i umówili się na spacer następnego dnia. Okazało się, że mają mnóstwo wspólnego ze sobą. Te same zainteresowania, hobby i mogli ze sobą rozmawiać całymi godzinami. I tak po około roku wzięli ślub, a wszystko to za sprawą płynu do naczyń, który ich połączył – do dnia dzisiejszego wspólnie myją naczynia i ani myślą o zakupie zmywarki :) Słuchając tej historii nie dowierzałam. A kilka tygodni temu i ja za sprawą płynu do naczyń poznałam mężczyznę swojego życia. Będąc na zakupach wraz z Sebastianem w tym samym momencie sięgnęliśmy po płyn do mycia naczyń i nasze dłonie się zetknęły. Zaczęliśmy rozmowę i do dziś jesteśmy parą, która nie wyobraża sobie dnia bez mycia naczyń z gąbką i płynem w ręku, mamy przy tym ubaw po pachy! Dla nas ten domowy obowiązek zmywania naczyń po zjedzonym posiłku stał się przyjemnym rytuałem. Zmywając naczynia spędzamy ze sobą wspólnie czas wzmacniając więzi, rozmawiamy, żartujemy i dobrze się bawimy, a to jest w tym wszystkim najważniejsze :)
Piotr 12 kwietnia 2016 (22:41)
To będzie dość osobiste wyznanie.
Życie się tak potoczyło, że w jednym domu miałem okazję mieszkać razem z dwiema kobietami. Bez skojarzeń proszę, nie jednocześnie. :) Pierwsza – ostoja rozsądku, pragmatycznego podejścia i wyznawczyni racjonalizmu życiowego w każdej postaci. Zorganizowana w najmniejszym szczególe. Przewidująca. Szczegółowa w każdym calu. Druga – zwolenniczka filozofii -„jakoś to będzie”. Chaos, spontaniczny plan dnia, miejscami urzekająca niezaradność. Obie pracowite, ale różnie pożytkujące energie.
I w tym wszystkim ja. Żyjący raz według zasad pierwszej, potem drugiej. I obserwujący każdego dnia samego siebie ze zdziwieniem. Odnalazłem porządek w chaosie, a w doprecyzowanym planie czułem się zagubiony. W przewidujących wszystko przemyśleniach dostrzegałem same zagrożenia. W absolutnym spontanie odzyskałem spokój i przekonanie, że mam nad wszystkim kontrolę. Na przekór logice. I ten fenomen, jak kompletnie inaczej toczy się życie w tym samych czterech ścianach, z tymi samymi problemami, z jednakowymi możliwościami i ograniczeniami, z tym samym ja i resztą członków rodziny. Jedna dziewczyna zmieniła wszystko.
Dlatego nie sposób odpowiedzieć inaczej na pytanie, niż przypomnieć starą, sprawdzoną prawdę: to kobiety rządzą światem. Potrafią odczarować miejsce i zaaranżować przestrzeń nie przestawiając nawet jednego mebla. Ta sama kuchnia płodziła za czasów obu pań zupełnie inną kuchnię, a ten sam salon był miejscem odpoczynku w zupełnie inny sposób. To nauczyło mnie, że to ludzie i charaktery tworzą klimat domu. Jak jest urządzony i jakie ma sprzęty – to sprawa drugorzędna.
Sylwia Świergiel 12 kwietnia 2016 (22:18)
Kucharka ze mnie była kiepska, ale zapału i chęci mi nie brakowało, zawsze chciałam, wręcz marzyłam, że będę spełniać się kulinarnie w mojej wymarzonej kuchni. I chodź początki były co najmniej kiepskie, żeby nie napisać katastrofalne, dziś w końcu moje marzenia się spełniły, a rodzina zajada z apetytem to co dla nich uszykuje (chodź wpadki nadal się zdarzają). Mąż w końcu zachwycony i chwali, nie marudzi, tylko pyta co dziś nowego zaserwuje :) Jemy tez oczami, więc staram się zawsze ładnie przygotować stół, wyjmuje moje ulubione zastawy i celebruje chwile razem z bliskimi przy stole. Kocham te moje przez lata zbierane dodatki, a jak na nie patrze to buzia sama mi się śmieję. Pamiętam jak zobaczyłam pierwszy raz Mikser Kitchen Aid Artisan, śniłam marzyłam o takim pomocniku, odkładałam na niego bardzo długo i to od niego jestem uzależniona, bez niego nie wyobrażam sobie mojego domu (ciasto na pizze własnej roboty, kopytka, makaron, wszystko to pomaga mi zrobić w mig i jak tu nie lubić takiego pomocnika?). Śmiało mogę napisać, że jestem w nim zakochana i nie wyobrażam sobie już jakby to było jakbym go nie miała. Jestem od niego uzależniona, a do tego co dzień cieszy moje oko piękną formą. Marzenia się spełniają, tylko trzeba wierzyć mocno i zakasać rękawy, a nawet takie anty talencie kulinarne jakim byłam, może nauczyć się jak zrobić pyszne danie i cieszyć się tym! Kuchnia stała się moim azylem, miejscem gdzie się relaksuje i gdzie uwielbiam przebywać.
Magdalena 12 kwietnia 2016 (22:00)
Jeszcze do niedawna śnił mi się po nocach i spać wręcz nie dawał,
mój kotlet, co po usmażeniu bez panierki zawsze zostawał.
Do patelni przywierały wszystkie potrawy, nawet ryba czy prosta jajecznica,
więc myślałam już, że ze mnie najgorsza kucharka i złośnica…
Gdy obrócić chciałam omlet to łamał się przy dotyku,
choć smażę na oleju lub maśle, bo mam to w nawyku.
Z jednego kawałka ryby wnet cała drobina powstała , a mnie sił brak dopada…
Czy jest coś co w tej chwili bieg sprawom inny nada?
Rozpaczałam więc nocami, ważąc swe w roli przyszłej żony losy,
próbując smażyć bezustannie i krzycząc wniebogłosy!
Te czasy już minęły, choć nie zaprzeczę, były dość ciekawe,
to z powrotem już do nich wracać myślami nie chcę nawet…
I oto, proszę Państwa, patelnia teflonowa mnie oświeca,
a wśród jej cech szczególnych, ta jedna mi przyświeca:
potrawa nie przywiera, obracana jest z lekkością
bez wysiłku i stresu, co jest już codziennością!
I odtąd wzdycham lekko, kiedy myślę o tej cesze,
gdy gości w domu mnóstwo ja szczerze w kuchni się cieszę!
Fantazja mnie ponosi, w gotowaniu wręcz mam dania popisowe,
za których sukcesem mogę poręczyć nawet głowę!
A kąśliwym komentarzom, że „złej baletnicy przeszkadza rąbek (u) spódnicy”
zaprzeczam wierząc w siebie z pierwiastkiem dumy i znieczulicy!
I dzięki profesjonalnemu sprzętowi nuda w mej kuchni nigdy nie doskwiera,
gdyż w patelni pokrytej teflonem odnalazłam najlepszego przyjaciela!
Milena 12 kwietnia 2016 (21:37)
TA DRUGA osoba, ten drugi KTOŚ, dla którego życie nabiera sensu. Trywialnie, banalnie, lecz prawdziwie. Bo czy jest coś piękniejszego, jak budzić się rano, ze świadomością, że ktoś za chwilę z apetytem nieskrywanym będzie pałaszować przez Ciebie zrobione kanapki? Że wieczorową porą, każda kolacja będzie romantyczna, nawet bez świec? Że gdy myjesz podłogę, wzbudzasz w kimś… podziw? To aura i magia, na którą składają się miliony drobiazgów: uśmiech przemycony o świcie, kupione w warzywniaku ziemniaki („zrobisz z nich coś pysznego?”), niezakręcona butelka żelu do mycia, a nawet niekiedy w biegu rzucone gdzieś skarpetki. Ten bałagan – w domu, w głowie i w sercu – dodaje uroku, dreszczyku emocji, tego CZEGOŚ, że chce się żyć – choć tak zwyczajnie, prozaicznie, to jednak z nutą liryzmu…
Boguśka 12 kwietnia 2016 (21:36)
Lubię nasz dom – ten, zbudowany kosztem wielu wyrzeczeń, i ten, który tworzymy z moim Mężem i Dziećmi każdego dnia, cegiełka po cegiełce, od 23 lat! Moim ulubionym pomieszczeniem w całym domu jest kuchnia i to nie dlatego, że jestem pasjonatką gotowania, ale z prostego powodu – jest spełnieniem moich marzeń, a te marzenia urzeczywistniają się dzięki mojemu Mężowi. Przez wiele lat wzdychałam /mniej lub bardziej po cichu/ do zmywarki, bo nie lubię wchodzić rano do kuchni i spotkać ” na wejściu” brudne gary w zlewie. Ale wiadomo, że kiedy budżet domowy nie jest z gumy, to taki sprzęt zalicza się do kategorii „zbytków”, a nie tych pierwszej potrzeby. Myślałam więc, że przez długie lata będę walczyć z alergią na płyn do mycia naczyń / a zmywać w rękawiczkach nie bardzo umiem/, gdy nagle pewnego dnia, po przyjściu z pracy, niemal wpadłam na nią w drzwiach! Mąż zrobił mi niespodziankę i po cichu kupił zmywarkę. Myślałam,że zakup tak prozaicznego sprzętu nie może wzruszyć, a jednak…
Moje życie kuchenne zostało jednak zrewolucjonizowane kilka lat wcześniej przez….papier! Tak, tak to nie pomyłka. Kiedy zastanawiałam się, co stanowi number one mojej listy „udogadniaczy”, zwyciężył właśnie on. Niby taki niepozorny, za kilka złotych zaledwie…
Tak się składa, że bardzo choć gotowanie nie jest moją pasją, to bardzo lubię piec. Domowe wypieki spędzały mi jednak sen z powiek przez długie lata, bo poprzedzała je czynność szczerze przeze mnie znienawidzona- a mianowicie smarowanie formy tłuszczem i wykładanie jej papierem. Nie znosiłam tego tłuszczu, oblepiającego moje palce! Jakaż była moja radość, gdy okazało się, że można już kupić papier do wypieków, który nie potrzebuje extra smarowania tłuszczem. Temu, kto wpadł na ten pomysł, winna jestem dozgonną wdzięczność, bo nareszcie planując nowe wypieki nie myślę o tym, że znowu trzeba będzie się zmusić do niechcianej czynności, albo…. szantażem /bo nie upiekę!/, lub obietnicą/ jak mi wysmarujesz blachę to…/ szukać kolejnej ofiary, która mnie wybawi z kłopotu. Mała rzecz, a cieszy!
pozdrowienia serdeczne
Bogda
Adrianna 12 kwietnia 2016 (21:33)
Śmieci wynoszone 5 razy dziennie, pralka chodząca na okrągło. Podczas jednego obiadku – zabrudzonych 5 miseczek, łyżeczek, podłoga, ubranko, ściana i ja. Prasowanie średnio dwa razy dziennie, sprzątanie co minutę i do tego całodobowa czujność nad bezpieczeństwem w naszym małym gospodarstwie domowym, którą odpokutowywuję podkrążonymi ślepiami. Brzmi jakoby miały to być negatywne aspekty macierzyństwa, a jednak dla mnie są pozytywne ! To wszystko zawdzięczam mojemu małemu synkowi i to on właśnie jest promodytorem całego tego zamieszania. Jednak dzięki niemu czuję się potrzebna i wiem, że wszystko co robię w naszym domowym gniazdku, robię po coś i dla kogoś. Kiedyś byłam mówiąc delikatnie leniem śmierdziuszkiem, któremu nie chciało się ani uprasować rzeczy (więc chodziłam w pogniecionych) ani nic ugotować (lepiej było zamówić) ani wynieść śmieci (dopóki nie zasypały połowy kuchni i musiałam dostać się do lodówki przy pomocy saperki) ani wyprać rzeczy (dopiero kiedy w szafie hulał halny – reszta ubrań znajdowała się w koszu do prania, zabierałam się za wrzucenie wszystkiego jak leci do komory pralki). I cóż zostało z tego leniuszka? NIC ! Jestem teraz wzorową gospodynią domową, a do tego rozpoczęłam niedawno swój własny biznes (tylko po to żeby pracować w domu i być blisko maluszka). Jak widać SYN zmienił mój porządek dnia i organizację w domu na lepsze, myślę, że nikt inny ani nic innego nie miałoby takiego wpływu na zmiany w moim funkcjonowaniu.
Alina 12 kwietnia 2016 (21:17)
Kto? Teściowa. Co? Jej przepisy, spisane niegdyś w takich cieniutkich zeszytach z niebieskimi okładkami. Jej gotowanie to smaki wyborne. Czaruje w kuchni. Zwykłe dania są niezwykłe. Najpierw podpatrywałam, później pytałam, słuchałam wskazówek, w końcu zeszyty z przepisami dostałam. Piękna historia gotowania tego, co ulubione, smaczne, a kiedyś zostało zapisane. Zeszyty z niebieskimi okładkami są już rodzinną pamiątką, Kasia – moja córka – je dostanie.
Alicja 12 kwietnia 2016 (21:16)
W kuchni jak Królowa się czuję ,
Królowi i dwóm księżniczkom w smakach eksperymentuję.
Uwielbiam ich kubki smakowe rozpieszczać ,
Ich brzuszki dopieszczać.
Kuchnia to taniec narzeczonych – niezwykle przyciąga,
To miejsce w domu, które jak trąba powietrzna wciąga.
To jest j żywioł, czasem trudny do opanowania,
Dlatego w kuchni nie chcę być sama.
Wszystko się na lepsze zmieniło,
gdy pewne urządzenie w kuchni się pojawiło.
Dzięki niemu gdy dzieci wracają z przedszkola a mąż z pracy,
Do wyboru kilka potraw mają na tacy.
To chodzi o pewnego pomocnika przystojnego,
Przez firmę dobrej klasy stworzonego.
To o mikserze planetarnym mowa,
Oh jego obecność w kuchni jest odlotowa.
Już miejsce zaszczytne ma przygotowane,
Światowe było jego powitanie.
Jakże on jest mocno zbudowany,
Na wszystko przygotowany.
Pojemnością 4-litrową mnie kręci,
Co chcę zrobić to w mik „wykręci”.
Regulacja prędkości,
Rozluźnia mnie – nie drętwieją kości.
Serce mocniej bije,
Dzięki niemu czuję że w kuchni żyję.
Niezwykły hak do wyrabiania ciasta,
Tak działa – że problemom basta.
Każdy produkt spożywczy rozetrze, ubije i urobi
W mik dany rarytas zrobi.
A ja się Mu tylko przyglądam
a drugim okiem na ulubiony serial oglądam.
Więcej czasu mam dla siebie,
Ohh czuje się wówczas jak w siódmym niebie.
Bez wahania,
przyjłamę takiego kuchennego przystojniaka – ja hehe kuchenna dama.
Dorota 12 kwietnia 2016 (21:15)
Nic tak bardzo nigdy mnie nie zaskoczyło i nic tak bardzo nie ułatwiło mi bycia żoną i mamą i Panią domu jak Thermomix, nawet wtedy gdy podjęłam decyzję o zakupie nie byłam tak zachwycona jak teraz po 1, 5 roku użytkowania go. To jest niesamowite ile to jedno urządzenie potrafi…pyszne zupy, drożdżówki, ciasta, pasty, chlebki, bułeczki a to wszystko zdrowe, co również uważam ważne może być tanie co czasami zbawienne bardzo szybkie, co kocham zaskakujące, mój mąż jest królem drinków i sheków, lodów i sorbetów…tak wiem drogie ale uwierzcie na słowo warto…Jak moje strucle makowe na Boże Narodzenie oczywiście zrobione w thermomixie zostały przez rodzinę porównane do strucli mojej mamy to zakuło w sercu(mojej mamy już nie ma z nami a między innymi smak Jej strucli był niepowtarzalny).z całego serca polecam
Angelika 12 kwietnia 2016 (20:22)
Gotować bardzo lubię, ale nie jakieś wyszukane potrawy tylko zwykła śląska kuchnia. Gdy zostałam młodą żoną „na swoim” brakowało mi w kuchni dobrego, ostrego i fajnie leżącego w dłoni noża. Na tyle noży w domu, dostępnych w sklepach, nie potrafiłam znaleźć takiego, który by mi odpowiadał. Taki nóż miał kiedyś mój dziadek, i pamiętam jak zawsze obcinał nim końcówki fasolki szparagowej gdy siedzieliśmy w lato w ich ogrodzie i przygotowywaliśmy wszyscy produkty na obiad. Robiąc kiedyś porządki w rzeczach dziadka znalazłam ten nóż i wiesz co poczułam?, że jestem w domu, że mogę wreszcie zaszaleć w kuchni bo znalazłam coś, co mnie nigdy nie zawiedzie…..
łukasz 12 kwietnia 2016 (18:20)
Z mojego męskiego punktu widzenia sprzętem, który pozytywnie wpłynął na funkcjonowanie naszego gospodarstwa domowego jest szlifierka. Budowa domu pochłonęła masę pieniędzy, więc o kupnie nowych stołów, krzeseł, łóżek czy półek nie byto mowy. Na szczęście, dla mojej zaradnej żony to nie był żaden problem- całymi nocami potrafiła buszować po internetowych aukcjach w poszukiwaniu drewnianych perełek, śledziła blogi wnętrzarskie szukając inspiracji i wskazówek jak przerabiać, ozdabiać, nadać nowe życie często niepotrzebnym już rzeczom. Spodobało mi się jej podejście do sprawy- po co kupować masowo produkowane meble za ogromne pieniądze, skoro można wyszukać porządne, drewniane, które posłużą latami, a do tego mają swoją historię i duszę? Ja zająłem się oczywiście tą „męską” stroną -szlifowaniem, malowaniem, skręcaniem. Szlifierka okazała się sprzętem, który spod paskudnej odrapanej farby potrafi wydobyć piękny mebel. Dzisiaj większość mebli, które stoją w naszym domu zyskało swoje drugie oblicze- trochę bardziej skandynawskie, bo lubimy te klimaty, uwielbiamy biel. I tak szlifierka połączyła moją pasję do majsterkowania z zamiłowaniem do urządzania wnętrz mojej żony. Dzisiaj razem jeździmy na targi staroci, buszujemy po graciarniach, a w weekendy zamykamy się w garażu i dajemy starym gratom nowy początek…Chociaż może to jednak nie szlifierkę powinienem tak wychwalać pod niebiosa, tylko…. własną żonę?
Malwina 12 kwietnia 2016 (18:18)
To była, a w zasadzie jest decyzja o zakupie sprzętu wielofunkcyjnego Thermomix. W domu rodzinnym to cudo towarzyszyło mi ok. 8 lat. Zawsze było moim marzeniem kiedy będę już „na swoim”. W styczniu tego roku, mama pożyczyła nam Thermomix’a na miesiąc, bym mogła przekonać Męża że jest to wspaniałe urządzenie. Ach jaka to była dla mnie frajda! Mąż nigdy jeszcze nie jadł tak ciekawych dań serwowanych przeze mnie, nie wspominając o ciastach W kuchni jestem tradycjonalistą i bez zbędnych kombinacji gotuję na zmianę pomidorówkę i schabowego… A teraz, kiedy prezentacja jest już umówiona skaczę co dzień pod sufit i pełna optymizmu, wiedząc do czego to urządzenie jest zdolne cieszę się jak dziecko, że w końcu znów zaczaruję podniebienie mojego Ukochanego, ciągle jeszcze nie do końca przekonanego konieczności posiadania tego urządzenia w naszym domu. Jest jednak minus tej całej szczęśliwej zmiany, mającej tak niebywały wpływ na funkcjonowanie mojego gospodarstwa domowego. Otóż z racji ceny jaką musimy uiścić za Thermomix’a, osobiście ponoszę pewne obciążenia. Podpisałam już „Cyrograf” i proszę się nie śmiać. Na 5 lat (!), począwszy od 1 marca 2016 roku zrzekłam się wszystkich prezentów, jakie otrzymałabym na przeróżne okazje – urodziny, imieniny, rocznice itp… Zgodziłam się na to, bo wierzę że serce Męża zmięknie. Nie, nie myślcie Państwo, że Mąż jest jakimś tyranem… ma po prostu inny przelicznik. W czasie budowy domu każdy grosz się liczy, więc trafiłam po prostu na ciężki okres, ale dam radę!!!
Póki co, korzystam z czasu jaki pozostał nam do zapłacenia za sprzęt i uzupełniam brakujące w kuchni naczynia i gadżety, które przydadzą się w korzystaniu z Thermomix’a. Kupuję przeróżne foremki do ciast, naczynia ceramiczne do zapiekanek, pucharki do lodów i inne. Jest jeszcze mnóstwo drobiazgów, które mi się przydadzą, musze się spieszyć. Trzymajcie za mnie kciuki! Rewolucja w mojej kuchni już tuż tuż, a cała sytuacja już ma na mnie ogromny wpływ!
Sebastian L 12 kwietnia 2016 (17:22)
Otóż, po pierwsze każdy facet marzy o tym by kobieta u jego boku czuła się szczęśliwa, a przy tym by doceniała jego starania, zaangażowanie i umiejętności. Niestety jak to w życiu bywa, nie zawsze wszystko się udaje, a porażki są przykre do zniesienia. I tak było, gdy po ślubie obrałem sobie za cel naukę gotowania – nieraz wracałem do domu wcześniej niż żona i próbowałem swoich sił w kuchni. Raz, drugi, trzeci…przypaliłem naleśniki, kotlety każdorazowo przywierały mi do patelni, a placki ziemniaczane bardziej przypominały podziurawione sito – w efekcie moje dania zawsze kończyły się wielkim niepowodzeniem. Całe szczęście mam wspaniałą żonę, która widząc moje starania po cichutku nic mi nie mówiąc zakupiła nowe garnki i patelnie z nieprzywierającymi powłokami, a moje nieudolne próby tłumaczyła zwykłym zdenerwowaniem. Niczego nie świadomy brnąłem w naukę gotowanie dalej, jak się okazało odnosząc sukces za sukcesem. Patelnie jakby znalazły ze mną wspólny język – nic nie przywierało, nic się nie przypalało, no czułem się dumny! Również garnki zdały się patrzeć na mnie przychylnym okiem – gotowanie makaronu na spaghetti, robienie sosów mięsnych i gotowanie zup nagle okazało się proste, szybkie i przyjemne! Każda pochwała ze strony żony dodatkowo mnie motywowała do poszerzania wiedzy i eksperymentowania w kuchni. Gotowanie zaczęło mnie cieszyć, żona była zadowolona, a ja znalazłem swoje hobby – ‚kucharzenie’. Wraz z żoną spędzamy mnóstwo czasu w kuchni, razem tworzymy potrawy, razem je kosztujemy, razem robimy wszystko…i tak jest do dnia dzisiejszego! Z perspektywy czasu tak sobie myślę, że to nie nowe patelnie i garnki przyczyniły się do usprawnienia mojego funkcjonowania w kuchni, lecz żona, która od początku wierzyła we mnie, wspierała mnie i motywowała chwaląc to co robię! Doceniam, że ją mam, doceniam wszystkie chwile spędzone u jej boku, bo to przy niej smakuję życie i sprawnie funkcjonuję w gospodarstwie domowym! Ojj, tak!
Koza13 12 kwietnia 2016 (17:07)
A u mnie to było tak. Siostra przyprowadziła koleżankę . Na jej widok włosy stanęły mi dęba a serce myślałem że wyleci na orbitę . Jako, że w domu od zawsze panował bałagan, a w kuchni można było zobaczyć pustki to nigdy nie wprowadzała jej do środka . Tak więc postanowiłem to zmienić. Urządziłem sobie wagary, wysprzątałem cały dom i w raz z mamą poszliśmy na zakupy . Gdy siostra po raz kolejny przyszła z koleżanką, normalnie weszła z nią do domu. I wtedy … nasze oczy się spotkały . Byłem zakochany . I tak włączyłem się do domowego życia dzięki niej „ANIOŁOWI o nadzwyczajnej urodzie” . Dziś ? Jesteśmy małżeństwem już kilka lat . Pomagam w domu i w kuchni jak tylko umiem . Ostatnio chcieliśmy z ukochaną usmażyć rybkę . Okazało się że patelni nie było. Jak to ? A tak to ! Nie kupiliśmy … ;( I co się potem stało ? Na moim ulubionym blogu patrzę i nie dowierzam …. Do wygrania zakupy w ROSSI.PL a TAM? Można kupić patelnię taką, jaką się chce . I co ? powiecie mi że marzenia nie mogą się spełnić ? .
Gosia 12 kwietnia 2016 (16:50)
Rewolucją dla mnie jest kuchenka mikrofalowa,
Gdy do mnie zawitała, nowa jakość w kuchni nastała.
Zamiast długiego podgrzewania na patelni, garnku w piekarniku,
nastawiam mikrofalę i po krzyku!
Nikt nie musi myć dodatkowych naczyń ani garnków,
Oszczędność czasu też się liczy…
Gdy w brzuchu burczy,
Gdy żołądek z głodu się kurczy,
I nie ma czasu na czekanie,
Gdy potrzebne jest w mig ciepłe danie!
Iwona B 12 kwietnia 2016 (16:18)
Przez częste zapalenia stawów dłoni moje kuchenne poczynania były mocno ograniczone. Nie byłam w stanie zetrzeć ziemniaków na ukochane placki moich synów, warzyw na surówkę czy zmielić mięsa. Ratunkiem na mój problem okazała się elektryczna maszynka do mielenia Zelmer. Jej liczne przystawki pozwalają mi na przygotowanie różnych wymyślnych dań. Odkąd ją dostałam od męża z radością smażę, pieczę i gotuję. Dzięki niej wiem, że kucharzenie to przyjemność.
Henryka 12 kwietnia 2016 (16:10)
Zdecydowałam się na kolorowa kuchnię, bo miałam dość monotonii. Odnowiłam kuchnię poprzez bardzo kolorową tapetę, kolorowe półki i kolorowe naczynia. Teraz moja kuchnia jest zupełnie inna, radosna, świeża, można by rzec apetyczna. Jestem zachwycona tą zmianą. Mąż nie był przekonany do mojego planu a teraz sam mówi: wiesz, miałaś rację, zmiany są potrzebne i ja sam lepiej czuję się w tej kuchni, dobrze nastraja.
Aga 12 kwietnia 2016 (15:54)
Były to czasy, gdy w święta, urodziny, imieniny i wszystkie inne uroczystości rodzinne nie mogło zabraknąć tradycyjnej sałatki jarzynowej. Gościła na każdym stole i zajmowała szczególne miejsce. Czasami modyfikowana w składzie- w zależności od regionu, jednak zawsze, ale to zawsze z majonezem. Jako nastolatka często pomagałam w kuchni. A wtedy nie wszystko było na wyciągnięcie ręki- półki świeciły pustkami zwłaszcza w małych, wiejskich sklepikach (czy ktoś to jeszcze pamięta?:))
Oczywiście „kupny”majonez też był u nas rarytasem. Do sałatki należało więc „ukręcić” go samemu. To właśnie moje zadanie. Żółtko, musztarda, sól, pieprz oraz cienką stróżką dolewany olej. Widelec w
dłoń i do roboty. Tak, widelec, ponieważ u nas kręciło się majonez widelcem. W jednym rytmie, nie za szybko, nie za wolno, absolutnie w jednym kierunku. Praktycznie bez odrywania dłoni, która mdlała już po kilku minutach. No i ta presja: wyjdzie, czy nie daj Boże się „zważy”. Ufff.
Do momentu, gdy mama zadecydowała o kupnie MIKSERA(!). Oczywiście za jakieś talony, wystanego w odpowiednio długiej kolejce. TO elektryczne cudo z dwoma wiatraczkami z majonezem poradziło sobie w mig. Wyszedł puszysty i aksamitny. Od tej pory nic w kuchni nie było już takie samo!:) Widelec wrócił do szuflady. Kręcenie majonezu przestało być stresem a zaczęło sprawiać przyjemność. Wszelkie wypieki również na tym zyskały. W odstawkę poszła trzepaczka i pałka do ucierania. Mikser zawojował kuchnię!
Do dziś, mimo że przetoczyło się przez moją współczesną kuchnię szereg wielofunkcyjnych robotów, sentyment do tego pierwszego miksera pozostał.
Anusiiiiek 12 kwietnia 2016 (15:35)
Mając 40 lat na karku myślałam, że widziałam już w życiu wszystko, poznałam nowinki techniczne, nauczyłam się wielu rzeczy i, tkwiłam w przekonaniu, że już nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć! Myliłam się…Bowiem przychodzą takie momenty, że i taką wygę jak ja w kuchni coś jeszcze może wprawić w osłupienie. Zwłaszcza jeśli kobieta na okrągło zajmująca się domem szuka sobie twórczego hobby w kuchni, np. gotowanie egzotycznych dań, tworzenie coraz bardziej wytwornych kompozycji, dbanie nie tylko o smak, ale i o efekty wizualne potrawy – co przyznaję zawsze wzbudzało we mnie zainteresowanie, ale jakoś tak na chęciach i zapale się kończyło. Aż, w końcu na 40 urodziny dostałam od dzieci ekstra ‚multicooker’ – one to dopiero potrafią mnie rozpieścić! Ten prezent okazał się spełnieniem moich najskrytszych marzeń. Tak naprawdę to one rozbudziły we mnie pasję do gotowania. Wcześniej też tam coś pichciłam w kuchni, ale dopiero mając to wielofunkcyjne urządzenie wzięłam się za gotowanie na poważnie. ‚Multicooker’ rzucił zupełnie inne spojrzenie na przygotowywanie ulubionych potraw przejmując dowodzenie. W moim domu został szefem kuchni!! Zastąpił wszystkie urządzenia, które do tej pory służyły mi do standardowych czynności podczas przygotowywania ulubionych przekąsek. Ze względu na to, że tym jednym cudownym urządzeniem mogłam zarówno usmażyć, np. rybę (moje dzieci uwielbiają rybki), to PATELNIOM powiedziałam precz!! przyrządzić aromatyczny bukiet warzyw – PAROWAROWI rzekłam papa!! frytki, kiełbaski, steki… – frytkownice i inne urządzenia, które z reguły oferowały pomoc tylko w jednej czynności, a na półkach zajmowały mnóstwo miejsca – również pożegnałam!! Z upływem czasu nabrałam takiego doświadczenia, że teraz przyrządzanie potraw wychodzi mi nie tylko coraz lepiej, ale i szybciej, a moja kreatywność podczas przygotowywania posiłków dla rodziny buzuje niczym gejzer na Islandii (w końcu mam tyle możliwości z multicooker’em). Do mistrzostwa jeszcze mi trochę brakuje, ale w końcu jeszcze tyle lat przede mną, że jak dobrnę do 50. opublikuję gdzieś w magazynie kulinarnym potrawę własnego autorstwa. ‚Multicooker’ zmienił moje funkcjonowanie w gospodarstwie domowym obdarowując mnie prostotą, szybkością i przyjemnością przygotowywania nawet najbardziej skomplikowanych dań. To właśnie dzięki niemu zyskałam więcej czasu dla siebie i rodziny oraz poznałam nowe smaki.
Marta 12 kwietnia 2016 (15:32)
Mam w domy Brydzię. Brydzia to specjalna brytfanna, przekazywana w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie (jestem trzecim, które ją posiada). Naczynie to powstało po wojnie, babcia przywiozła je z Francji i od dziesiątków lat robi za numer jeden w rodzinnej kuchni. Brydzia nie ma w sobie nic z francuskiej subtelności, raczej posadziłabym ją o typowo niemieckie korzenie – jest mocna, żeliwna, solidna, nie przypala i sama się nie psuje. Nawet nie zliczę, ile potraw w niej powstało, ale zapewniam, że każda wyszła tak, jak było w planach. Kilka lat temu, gdy sama stałam się dumną posiadaczką własnego gospodarstwa domowego – Brydzia była rytualnie mi przekazana i eksploatowana począwszy od prostych dań (gdy raczkowałam w dziedzinie kulinariów) do bardziej skomplikowanych i zaawansowanych technologicznie. Jedno jest pewne – Brydzia to brytfanna, które na stałe zagościła w mojej kuchni i pozwoliła mi przejść z poziomu pierwszego do czwartego w sztuce kulinarnej i z pewnością pomoże mi dobrnąć do dumnej szósteczki.
Kasiula 12 kwietnia 2016 (15:26)
No dobrze… Z nowinkami technologicznymi i tzw. „ułatwiaczami życia” często jesteśmy trochę na bakier. Niech się przyzna ten, kto nie miał kiedyś rowerka stacjonarnego w domu z zamiarem spalania kalorii? Tak! U większości osób zmienia on później funkcję i służy za wieszak ;) Kto nie kupił sokowirówki z zamiarem robienia pysznych, świeżych soczków? Entuzjazm minął po kilku myciach każdego elementu sokowirówki? A co z parowarami, grillami elektrycznymi i drylownicami? Kaprys jednego razu, a następnie przedmiot do przecierania kurzu?
Jest jednak jeden sprzęt, bez którego nie wyobrażam sobie funkcjonowania w kuchni. Sprzęt, który bardzo często wykorzystuje w przeróżnych sytuacjach. A to, jak bardzo jest mi on pomocny na co dzień, przekonałam się dopiero, gdy zepsuł się tydzień temu. A jest to: BLENDER!!! Twarożek, pasty, soki, ciasto, kremy,, zupy… Wszystko da się z nim zrobić! Obecnie mocno odczuwam jego brak i chętnie kupiłabym nowy. Wiem, że nie będzie się u mnie kurzył, tylko dużo pracował. Może dlatego ostatni już się zepsuł :D?
Weronika 12 kwietnia 2016 (15:24)
Nigdy jakoś gotowania nie lubiłam,
Nie raz, nie dwa coś przypaliłam,
Wiele garnków już zniszczyłam,
I serdecznie tego wszystkiego nienawidziłam,
Więc gdy kuchnię indukcyjną od rodziców dostałam,
To się po prostu rozpłakałam,
Oczekiwałam wszystkiego najgorszego,
Co najmniej domu spalonego,
Ku memu zdumieniu obawy okazały przesadzone,
A strachy zwyczajnie wyolbrzymione,
Wyszło, że ja nie gotowaniem się stresowałam,
Ja się po prostu tego cholernego gazu bałam,
Nagle zaczęłam jakoś częściej gotować,
Nawet obiady na mieście przestałam kupować,
Bez tej butli wszystko idzie łatwiej,
Potrawy jakby podgrzewają żwawiej,
Powoli się z tym wszystkim oswajam,
I do gotowania powoli przyzwyczajam,
Wczoraj nawet udało mi się samodzielnie ciasto upiec! : )
Cóż, mam już lodówkę, kuchnię i… praktycznie puste szafki, teraz czas zdobyć jakoś pozostałe wyposażenie. Zdecydowanie samodzielne mieszkanie, nie jest jednak takie beztroskie jak je wszyscy malują. A przynajmniej teraz, na początku gdy jeszcze nic nie posiadam.
Mówiąc otwarcie, ja się gazu i płomieni strasznie boję, sama nie wiem czemu, ale odczuwam dyskomfort, kiedy sobie pomyślę, że w tym samym mieszkaniu jest coś, co może w każdej chwili wybuchnąć. Mimo że przecież takie wypadki są naprawdę rzadkie!
Ale jakoś przerzucałam ten strach generalnie na wszystko, co jest związane z kuchnią czy gotowaniem. I uświadomiłam to sobie dopiero, jak zaczęłam używać kuchni indukcyjnej. Choć na początku też traktowałam ją jak zło koniecznie i obchodziłam z daleka jak tylko się dało.
Teraz po kilkunastu dniach jestem jednak rodzicom STRASZNIE wdzięczna, to jedna z najlepszych rzeczy jakie mi się w ogóle przydarzyły. I nagle okazało się, że jednak gotowanie nie idzie mi tak źle jak myślałam, a nawet przestałam przypalać różne rzeczy. Bo po prostu wcześniej robiłam co musiałam, włączałam gaz i jak najszybciej wiałam do innego pomieszczenia, zbliżając się do palników jak najrzadziej się tylko dało… Jestem w szoku, że taki drobiazg jak zmiana kuchni może zmienić tak wiele, aż mi się lepiej mieszka.
Wczoraj postanowiłam udowodnić samej sobie, że potrafię, że jednak się da i upiekłam ciasto. Wbrew pozorom jest nawet smaczne : )
Zdjęcie (nieco niewyraźne niestety) pod tym linkiem:
http://imgur.com/BmqbgUu
Czuję się niczym jakaś bohaterka! ;p
Ala 12 kwietnia 2016 (14:43)
Mam trzy sprzęty, które są niezbędne w mojej kuchni – Thermomix, mikser Kitchen Aid oraz wyciskarka Angel. I choć bardzo bym nie chciała powiedzieć (bo może zbyt oklepane, zbyt oczywiste), że bez Thermomixa żyć nie mogę, to muszę mu to przyznać, ponieważ on niezwykle usprawnia mi pracę. W domu alergika, gdzie właściwie wszystko trzeba samemu przyrządzać – wszelkie mąki, pasty, mleka roślinne – jestem w stanie zrobić w oka mgnieniu. Bez tego albo bym zbankrutowała na gotowych produktach ekologicznych, albo dziecko jadłoby tylko owsiankę na wodzie..
Iga 12 kwietnia 2016 (14:14)
Moje owo funkcjonowanie w gospodarstwie domowym odmieniła obecność mojego męża. Obecność – trochę wymuszona, trochę racjonalnie tłumaczona, z odrobiną damskich sztuczek (tak, tak, przyznaję się). Na początku małżeństwa (a to było dawno temu) chciałam być „taka dzielna samodzielna”, chciałam być kobietą, która nie dość, że pachnie i dba o siebie, to upichci smaczny obiad, przygotuje kolację dla znajomych czy święta dla kilkunastoosobowej rodziny, dom wysprząta, koszule uprasuje itd. Wpędzałam się w tę pułapkę jeszcze po urodzeniu syna i jeszcze silniej odczuwałam negatywne skutki swojego dążenia do perfekcjonizmu. Ale w życiu chyba tak jest, że do wszystkiego trzeba dorosnąć. Dojrzałam mentalnie, przepracowując kilka niemiłych sytuacji, kiedy powiedziałam sobie dość. Początki oczywiście – jak można się domyślić – łatwe nie były, bo: mąż stawiał opór, bo „przecież wszystko ustaliliśmy, bo ty jesteś w tym doskonała i ja tego tak dobrze nie zrobię jak ty” itd. Lata pracy, mozolnej pracy, uruchamiania moich uśpionych pokładów cierpliwości, tłumaczenia, proszenia i… teraz jest dobrze. Naprawdę jest dobrze. Wiele obowiązków domowych wypełniamy wspólnie, uzupełniamy się, nieraz wyręczamy, kiedy to drugie niedomaga, wzajemnie doceniamy swój wysiłek i obopólnie wyznajemy zasadę: „W domu, w którym jest miłość, naczynia zmywają się same”. Pozdrawiam słonecznie.
Dorota 12 kwietnia 2016 (13:55)
Uśmiechnięci i zdrowi domownicy pełni energii, smaczne, a przede wszystkim pełnowartościowe dania oraz kolorowe barwy na talerzu zachęcające do jedzenia. Tak jeszcze niedawno chciałam by wyglądały nasze rodzinne posiłki. Niestety, jedliśmy szybko i byle jak. Odgrzana pizza, zapiekanki z supermarketu, niezdrowe fast foody, kebaby itp. Pewnego razu przez przypadek natknęłam się na artykuł w pewnym czasopiśmie pod tytułem „Para w kuchni”. I oświeciło mnie! To, co jeszcze do niedawno było moim marzeniem, stało się teraz realne. Kupiłam parowar! Dania przygotowane w ten sposób są nie tylko smaczne i zdrowe, ale przede wszystkim tanie i szybkie. Do potraw nie trzeba dodawać tłuszczu, czego prędzej sobie nie wyobrażaliśmy w naszej rodzinie. Ograniczenie kalorii i udziału złego cholesterolu sprzyja zachowaniu szczupłych sylwetek. Dużym plusem jest to, że w parowarze można gotować prawie wszystko: warzywa, owoce morza, mięso, ryby, ryż i kasze. Para wodna wspaniale wydobywa smak kasy jęczmiennej, kuskus, jaglanej czy prosa. Znakomite są parowane owoce, m.in. jabłka, gruszki czy śliwki. Najlepiej smakują nadziewane i posypane cynamonem. Dla mnie zaletą jest również to, że mogę przygotować w nim całe danie, a potrawy nie wymagają pilnowania. W tym czasie mogę zająć się czymś innym, nie martwiąc się, że coś się przypali albo wykipi. Prędzej często mi się to zdarzało. Parowar ma kilka „pięter”, na których można dowolnie układać surowce i w ten sposób gotować kilka dań jednocześnie, co jest bardzo pomocne, zwłaszcza, gdy urządzam rodzinne spotkania czy zapraszam znajomych. Taki system pozwala zaoszczędzić czas i energię. Menu zbudowane z potraw przyrządzonych w parowarze jest mniej kaloryczne w porównaniu z gotowaniem tradycyjnym, a przy tym ma intensywniejszą barwę i naturalną konsystencję, która jest bardziej atrakcyjna i apetyczna, zwłaszcza warzyw, które nie miękną i nie rozgotowują się. Mięso nie przechodzi zapachem cebuli i odwrotnie- marchew nie pachnie rybą. Jednak najważniejsze jest to, że dzięki parowaniu najmniej tracimy wartościowych składników odżywczych w potrawach. Po pierwsze: krócej poddane są działaniu wysokiej temperatury. Po drugie: składniki odżywcze nie przenikają do wody jak podczas tradycyjnego gotowania. Teraz więcej czasu spędzamy w kuchni, wyszukujemy nowe przepisy i robimy to z przyjemnością. Chcemy odkrywać nowe zapachy, smaki i kolory. Ale przede wszystkim czujemy się lepiej i zdrowiej. Parowar jest jak polisa ubezpieczeniowa. To polityka długoterminowa. Odżywiając się zdrowo, wyświadczamy przysługę swojego organizmowi.
Monika B 12 kwietnia 2016 (13:48)
Dwie cudowne maszynki, bez których nie wyobrażam sobie już funkcjonowania w kuchni. Pierwsza to wyciskarka do warzyw i owoców – Omega juicer. Dzięki niej pijemy pełnowartościowe soki przez cały rok. Nieoceniona pomoc przy „przerabianiu” owoców sezonowych na soki, dżemy. Druga maszynka to młynek domowy do mielenia zboża na mąkę – KoMo z funkcją mielenia owsa na płatki owsiane. Dzięki niemu mamy pełnowartościową świeżo mieloną mąkę i płatki owsiane. Dla nas rolników, z własnym, ekologicznym gospodarstwem domowym są sprzętem pozwalającym nam przygotować domowe, zdrowe pożywienie.
Małgosia 12 kwietnia 2016 (13:21)
To co odmieniło moje funkcjonowanie w kuchni to właśnie sama kuchnia, a konkretnie zawiasy, prowadnice, hamulce i inne takie magiczne cuda firmy Blum. I choć są jak prąd (nie rozumiem, jak działa, ale działa:), to ja i mój kręgosłup jesteśmy zachwyceni. Dzięki szufladom z pełnym wysuwem, wiem, co gdzie mam i łatwo to wyciągam nawet z najgłębszych zakamarków, a tych nie brakuje, bo dzięki tym zawiasom mam nawet szuflady narożnikowe. Do tego udźwig – mogę bardzo ciężkie rzeczy pochować w kuchni, a otwarcie szuflady to tylko lekkie pchnięcie. Cichy domyk – rozkosz dla uszu (biedny mój synek malutki, który dopiero u babci dowiedział się o możliwości trzaskania szafkami). I wisienka na torcie – kosz na śmieci, który otwiera się za pomocą kopnięcia, więc gdy obie ręce mam zajęte, to bez problemu i brudzenia wyrzucam np. obierki. Wszystko jest tak przemyślane i zorganizowane, że znacznie skróciło czas przygotowywania posiłków i spowodowało, ze dziś gotowanie to dla mnie przyjemność!
Kinga 12 kwietnia 2016 (13:16)
Uwielbiam kulinaria i wszystko, co się z nimi wiąże. Programy o gotowaniu mogłabym oglądać w kółko, ale jakoś rzadziej zdarza mi się wypróbować przepisy, które zazwyczaj zawierają nie znane mi lub takie nie do kupienia w moim miasteczku składniki, przygotowanie jest czasochłonne i niejednokrotnie wymaga sporych umiejętności.
Moja biblioteczka ugina się od książek kucharskich, które od dawna kolekcjonuję. Mają śliczne, błyszczące okładki i mnóstwo zdjęć kuszących kolorami. Co z tego skoro tak, jak potrawy z telewizji wydają mi się trudne, albo zbyt wyszukane.
Pewnego razu będąc w moim ulubionym antykwariacie, nogi zaniosły mnie jak zwykle w okolice działu „Kulinaria”. Spomiędzy nowości wyłowiłam stary i nieco podniszczony egzemplarz „Praktycznej kuchni” z 1959 roku. Wewnątrz grubej książki znalazłam pożółkły zeszyt z pięknie wykaligrafowanymi wiecznym piórem przepisami. Pan antykwariusz sprzedał mi to jako całość, której nie można rozdzielać, więc zadowolona ze znalezienia takiego skarbu wróciłam do domu, by natychmiast przejrzeć tomisko i zapiski jakiejś, pewnie już dawno nie żyjącej gospodyni.
Wtedy mnie olśniło! Zrozumiałam wreszcie, że kuchnia, którą lubię najbardziej, to kuchnia polska, która i tak ma w sobie przecież wiele wpływów z innych narodowości. Tradycyjne produkty i proste, polskie przepisy, to przecież coś, co wyssałam z mlekiem matki. Przestałam eksperymentować z przepisami, których nazwy ciężko mi nawet wymówić i poszukiwać tropikalnych, orientalnych, wegetariańskich i innych nieznanych mi wcześniej składników.
Teraz w mojej kuchni pojawiają się sezonowe, polskie warzywa i owoce – również te nieco zapomniane, które ze względu na trudną dostępność postanowiłam wyhodować na własnej grządce lub znaleźć wśród łąk i lasów. Pasternak, szczaw, dereń, brukiew, pigwa – to tylko niektóre moje odkrycia, które z pewnością na stałe zagoszczą w moim domu. „Legominy” i zupy owocowe z zeszytu mojej gospodyni stały się proste, gdy tylko dowiedziałam się ile to kwarta i funt, a aktualnie są ulubionym deserem synka. Notatki i wycinki ze starych gazet powtykane pomiędzy strony upewniają mnie w przekonaniu, że osoba, do której należała książka kochała kuchnię tak, jak ja i lubiła podobne smaki, dlatego chętnie testuję zwłaszcza te zaznaczone przez nią przepisy. Pierogi ze słodkiej kapusty, biszkoptowy tort kawowy, prażucha, sos z chrzanu czy nawet gęś z nadzieniem wątrobianym – wszystkie trafione w dziesiątkę i niezwykle udane, choć niektóre wcześniej sprawiały mi kłopot. Czyżby to poprzednia właścicielka owych przepisów trochę mi pomagała? Wierzę, że tak! A dzięki jej książce znalazłam wreszcie swoje miejsce w kulinarnym świecie.
Sandra 12 kwietnia 2016 (13:06)
Moje życie w gospodarstwie domowy zmienił mop ze spryskiwaczem. Tak, tak właśnie On. Dlaczego? A dlatego, że ten gadżet tak spodobał się mojemu narzeczonemu, że od tamtego dnia tylko On myje podłogi w naszym mieszkaniu. Ja już nie muszę tego robić, narzeczony wręcz rwie się do mycia. I właśnie w ten sposób moje życie w gospodarstwie domowym zmieniło się o 180 stopni zdecydowanie na lepsze. Od tamtego momentu szukam innych gadżetów, które zachwyciłyby mojego przyszłego męża :)
Dawid 12 kwietnia 2016 (12:37)
Zawsze chciałem żeby mój dom był miejscem spotkań z rodziną i przyjaciółmi, jednak kiedy w nim zamieszkałem poczułem pustkę. Spotkania towarzyskie ograniczaliśmy do minimum, bo gdzie posadzimy gości. Kanapa to dobre rozwiązanie na chwilę, a stolik kawowy jakby się kurczył ze strachu na samą myśl o czyjejś wizycie. Postanowiliśmy kupić piękny duży stół, jednak i tu pojawił się problem ogromnych kosztów i w zasadzie nic nie chwyciło nas za serce. Podczas wizyty u weterynarza trafiliśmy do pobliskiego tartaku, do którego chyba przywabił nas zapach cudownego świeżego drewna. Od razu kupiliśmy kilka surowych desek i idąc za ciosem ogród zamienił się w stolarnię. Godzinami pieściliśmy deski papierem ściernym, olejem i nieco mniej delikatnie wkrętarką. Efekt przerósł nasze najśmielsze oczekiwania, a stół doskonały w swojej niedoskonałości jest najpiękniejszą ozdobą salonu. Wzdłuż zawsze stoją doniczki ze świeżymi ziołami i kwiatami. Podczas wizyty gości wypada postawić coś więcej, więc idąc za ciosem kupiliśmy sporo książek kucharskich i raz w tygodniu organizujemy wieczorek, z przyjaciółmi, na który przygotowujemy za każdym razem inne danie. Po pysznej kolacji nadal siedzimy przy stole przy wspólnych grach i zabawach. W domu najważniejsze i najpiękniejsze są te przedmioty, które jednoczą ludzi i sprawiają im radość.
Katarzyna Mazurkiewicz 12 kwietnia 2016 (12:35)
Naturalnie zmywarka. Przy trójce dzieci i codziennym gotowaniu brak zmywarki to istny armagedon. Góry naczyń wyzierające z i tak głębokiego zlewu są nie do okiełznania kiedy coś się popsuje. I choć tłumaczę sobie, że kiedyś nie było zmywarek i dawaliśmy radę, dzieci nauczą się zmywać itd. to zapału starcza na jeden dzień ? tak więc zdecydowanie zmywarka.
56manka 12 kwietnia 2016 (12:19)
Pewnego dnia w prezencie dostałam „spieniacz do mleka”. Za moich czasów był to rarytas na jaki mało kogo było stać. Zafascynowana tym małym sprzętem, zmieniłam się. Tak ! Trudno w to uwierzyć, ale „spieniacz do mleka” dał mi KOPA do działania i przede wszystkim do zastanowienia się nad swoim życiem . W obowiązkach domowych znalazłam pasję i chęć pomocy rodzicom, a samo krzątanie się po kuchni stało się dla mnie hobby i radością . Spieniacz odmienił moje życie i do dziś, choć zepsuty to jest, schowany w pudełku. Zawsze gdy tracę werwę i chęci spoglądam na niego i przypominam sobie początki mojej odmiany .
Dziękuje losowi, że właśnie w taki sposób odnalazłam się w funkcjonowaniu i co ważne DOPEŁNIENIU gospodarstwa domowego . Nie zapomnę także tych wszystkich wakacji u babci na wsi, o karmieniu kurek, wyprowadzaniu krówek . Fascynujące przeżycia, które teraz dla niejednych są powodem do wstydu a dla mnie powodem do dumy. Nauczyły mnie pokory, wrażliwości i szacunku do zwierząt, do dawanych przez nie produktów i przede wszystkim dały mi szansę zrozumieć własne potrzeby. Pozdrawiam Maria
Weronika 12 kwietnia 2016 (12:11)
Zacznę lekko filozoficznie:
Ład we Wszechświecie bierze swój początek od ładu serca i porządku w szufladzie.
Tak, moi drodzy, właśnie perspektywa kosmiczna ukształtowała moje obecne podejście do życia, a co za tym idzie – również do zarządzania gospodarstwem domowym. Astronomią interesowałam się od dziecka, ale nigdy nie sądziłam, że będzie miała wpływ na mnie w roli pani domu! Przeczytałam kiedyś w pewnej książce (niestety , nie pamiętam już tytułu), że ład we Wszechświecie bierze swój początek od ładu serca i porządku w szufladzie. Ta myśl bardzo umiejscowiła się na którymś obszarze mojego mózgu i nie dawała mi spokoju. To był jednocześnie impuls, dzięki któremu moim największym pragnieniem było znalezienie i zachowanie w moim życiu ładu, porządku, spokoju, czystości myśli/otoczenia. Kiedyś byłam chaotyczna, brakowało mi czasu na takie prozaiczne czynności, jak ścielenie łóżka, zjedzenie zdrowego, pełnowartościowego posiłku. Słowem, wszystko inne było ważniejsze, a ja ciągle w biegu. Wówczas nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak to nieuporządkowanie i niedbałość, wpływa na jakość mojego życia i różne jego aspekty.
I wtedy nastąpił przełom! Pomyślałam: dość tego! Zrozumiałam, że z chaosu w pewnym sensie wynika porządek, tylko musi nastąpić ten moment, zderzenie, w którego rezultacie w Twoim sercu i życiu następuje… spokój. Ta myśl o ładzie i szufladzie była dla mnie własnie takim uderzeniem. No bo spójrzcie: dzięki podobnym zderzeniom w zamierzchłych czasach dzisiaj na Ziemi mamy wodę. Spoglądając na cudowny krajobraz z błękitną wodą, czystym piaskiem i palmami w tle, należy uświadomić sobie, że tę wodę przyprowadziły komety, piasek to nic innego jak skruszone skały, a palma czy każdy inny żywy organizm na tej planecie składają się cząsteczek chemicznych, których ruch wciąż jest dla nas chaotyczny. Obserwując ten ład, harmonię, trzeba uświadomić sobie, że w naszym świecie i życiu tak naprawdę nic nie jest chaotyczne.
A teraz od filozofii do mojego życia. :) Od zdania sobie sprawy z tej oczywistości zaczęłam od porządkowania szaf: wyrzucenia starych ubrań, pozbycia niepotrzebnych rzeczy . Całkowicie zmieniłam nawyki: lepiej zarządzałam czasem, wobec czego nie zapominałam już o ścieleniu łóżka czy wyrzucenia śmieci. Nie wściekałam się już na siebie za nieporządek, wobec czego w moim życiu nastąpił spokój. Zaczęłam mieć nad nim kontrolę. Stałam się jego perfekcyjną panią! Panią mojego życia i domu. Polubiłam siebie. Jak kogoś lubisz, to chcesz dla niego jak najlepiej, prawda? I stało się najmniej oczekiwane – zaczęłam dla siebie gotować! Jem zdrowo i regularnie. Tak, ja, która do tej pory spędzałam w kuchni pare minut dziennie. Co więcej, polubiłam siebie w roli gospodyni. Obecnie jestem singielką z kotem u boku, ale! Jestem przygotowana, aby dobrze zarządzać domem w razie powiększenia rodziny.
I tak z chaosu w moim życiu (i szufladach), narodził się długo oczekiwany porządek. Tak jak ze wszystkim we Wszechświecie, tylko trzeba mocnej kolizji, a potem remontu i porządku w głowie. Polecam przyjęcie perspektywy kosmicznej wobec życia. Mocno je ułatwia i pozwala nabrać dystansu. :)
Pozdrawiam serdecznie,
Weronika
Grażyna. 12 kwietnia 2016 (12:05)
„JAKA rzecz?, sprzęt?, naczynie? decyzja? historia? osoba?”
Wybieram DECYZJĘ.
Zmieniła mi wszystko, oczywiście na lepsze. Dużo lepsze – unormowała, uporządkowała, uspokoiła, mnie, rodzinę i jej funkcjonowanie.
Było ciężko, bo nie łatwo jest podjąć myśl o zmianie zawodu, potem podjąć DECYZJĘ i jeszcze tę decyzję zrealizować.
Skończyłam zootechnikę i pracowałam w swoim zawodzie. Zawodzie tyleż fajnym, co specyficznym z uwagi na kompletnie nie unormowany czas pracy. Zwierzęta nie liczyły się z porami dnia i nocy, a już kompletnie ze mną. Więc – wczesne poranki w oborach, śniadanie dla rodziny, papierki w biurze, powroty dzieci ze szkoły i obiad dla domowników, lekarz weterynarii i szczepienia zwierząt, pomoc w lekcjach, inseminacja, transport zwierząt, kolacja. Czasem zarwane noce, bo trudny poród, bo nagła choroba.
Wszystko przeplecione szczerym do bólu „mamuś, jak ty śmierdzisz!”
Dooość!
Zmieniam zawód!
I zmieniłam. Zacisnęłam zęby, studiowałam, dokształcałam się i dopięłam swego, zostałam panią od przyrody, biologii i chemii.
Szybko się napisało, a tyle było trudu, emocji, niepewności, zdziwienia i niedowierzania otoczenia.
W nowym zawodzie poczułam się jak ryba w wodzie. Praca dawała niewielkie pieniądze, ale ogrom satysfakcji. Przez normy czasowe nadała ład życiu rodzinnemu, wszystko znalazło się wreszcie na swoim miejscu, wszyscy byli zadowoleni, a ja, pachnąca Allure, najbardziej.
Co tam patelnia, pralka, zmywarka. Jasne, są potrzebne, ale to tylko przedmioty, które można kupić.
Moja DECYZJA, moja najlepsza w życiu decyzja, była tym, co wywróciło moje życie na drugą, tę właściwą stronę.
Małgorzata 12 kwietnia 2016 (12:04)
Nie wyobrażam sobie mojej kuchni bez mojego ukochanego piekarnika. Używam go od blisko dwóch lat, ale nie mam pojęcia jak radziłam sobie bez niego wcześniej… Piekę placki, ciasta, pizzę (nareszcie mi wychodzi!), robię mięsa, zapiekanki, zupy zapiekane, na śniadania jajka w kokilkach. To urządzenie doskonałe, sprawne, energooszczędne; przygotowuję posiłki błyskawiczne, są one smaczne, zdrowe (bo bez smażenia i tłuszczu!), zróżnicowane. Czego chcieć więcej? :)
Paulina 12 kwietnia 2016 (11:59)
Hmmmm, kuchnia to moje królestwo, przyznaję. Może nie jestem Master Chefem przez duże „M”, ale samo przebywanie w kuchni, przygotowywanie posiłków dla mnie i męża, a często rodziny i znajomych sprawia mi frajdę i daje dużo przyjemności. Miłość do gotowania, smakowania dań, przyprawiania i celebrowania posiłków „wyssałam” z mlekiem mamy. Nigdy nie była zawodową kucharką, ale miała, ba – wciąż ma – serce do przygotowania posiłków dla najbliższych. Dzięki niej zaczęłam przebywać w kuchni i stopniowo uczyć się podstaw, które dopracowałam mając już swoją własną kuchnię. Jeżeli o kuchni już mówimy, to całkiem niedawno, bo rok temu, przeprowadziłam się do wymarzonego domu. Od początku, na etapie budowy i urządzania wnętrz wiedziałam, że kuchnia będzie sercem domu. Urządzałam ją ze szczególną dbałością i są dwie rzeczy, które sprawiły, że to miejsce idealne. Pierwsze – nie będę oryginalna, zmywarka. Nie mam pojęcia jak dawniej radzili sobie bez niej ludzie. To wygoda, szybkość, oszczędność czasu, wody i energii. Wynalazek idealny! Nie wyobrażam sobie bez niej codzienności, a tym samym imprez (zwłaszcza, że lubię porządek :)). Druga rzecz to ekspres do kawy. Niby też banał, ale jaki smaczny. Kawa budzi mnie do życia, relaksuje, przy kawie nabieram sił, bawię się z przyjaciółmi, wymyślam nowe dania. Dlatego ekspres do kawy (oczywiście z młynkiem, bo najlepsza jest świeżo palona kawa) to mój ulubiony gadżet w kuchni. Ostatnią rzeczą, bez której w kuchni obyć się nie mogę są: ostry nóż szefa :) i obieraczka do warzyw :) ale to już z przymrużeniem oka :)
Aleksandra 12 kwietnia 2016 (11:48)
PRALKA ! Pralka ! i jeszcze raz pralka ! …odmienia codziennie moje życie !! Codziennie wołam : dziękuję za Tego Geniusza który wymyślił pralkę ! cóż ja bym bez ciebie poczęła moja cudna praleczko !! Mam Cię od początku mojego małżeństwa – jako prezent ślubny czyli od 18 lat !! Idziesz ze mną przez życie … My dwoje i nasze ciuchy potem nasze dwie córeczki najpierw małe i ich sterty śpioszków, kaftaników , śliniaków i pieluch … teraz duże i codzienne pranie ciuchów bo wiadomo ze rosną i się stroją :-) Gdyby nie ona chyba bym padła nad wanną i tak by mnie znaleźli :-). Jak te nasze prababcie dawały sobie radę ze stertami prania ? nie mam pojęcia !
Nawet nasz kot uwielbiał naszą praleczkę – siadał przed pralką i obserwował jak kręci się bęben ! To był widok !!! pozdrawiam !………… i zmywarka !! o ta też jest cudna !!!
karolka 12 kwietnia 2016 (11:47)
Przyznam że największa moją inspiracja była zawsze moja babcia:-) Obserwowałam ja wielokrotnie podczas gotowania oraz chętnie jej pomagałam. To ona nauczyła mnie, że w kuchni nie można sie poddawać, bo wszystko co robimy może być i jest inwencja twórczą:-) Dlaczego, zapytacie? Często gdy brała się za gotowanie/pieczenie okazywało się, że brakuje jakiegoś składnika i nie było czasu, by biec go dokupić, więc tak sprytnie kombinowała by ten brak czymś zastąpić:-) Zwykle po tych kombinacjach, o których wiedziałyśmy tylko my dwie, rodziły się pyszności:-) Nieodzowna podczas pieczenia była trzepaczka i babcia za nic nie chciała zastąpić jej robotem kuchennym:-) Czyli dla mnie robot i blender:-)
Pozdrawiam
Fajne Wnętrze 12 kwietnia 2016 (10:41)
U mnie był to Rainbow, a dokładnie elektrotrzepaczka:) Jestem w niej zakochana od ponad 10 lat i tak to już trwa:) Nie wyobrażam sobie nawet ile roztoczy by było w moich łóżkach i dywanach:) Trzepie, ale również wspaniale pielęgnuje dywany, podnosząc włosie:) Dywany, jak nowe:) Buziaki, Aga
Jolanta 12 kwietnia 2016 (10:32)
Duży wpływ miała na mnie babcia, to ona pokazała mi m. in. jak zrobić ciasto drożdżowe, kiedy byłam jeszcze w podstawówce. Ciasto zawsze wychodziło bardzo smaczne, potem gdy tylko pojechałam gdzieś do rodziny na wakacje, obowiązkowo była wykonana przeze mnie drożdżówka, która zajadali się wszyscy domownicy. I co najlepsze mimo tego że przepisem się dzieliłam, najlepsza wychodziła zawsze mi, może więc babcia przekazała mi swój talent kulinarny i wtedy go razem odkryłyśmy ;) ?
Piotr 12 kwietnia 2016 (10:27)
Tak, byłem tego typu mężczyzną, który po przyjściu z pracy zasiada na kanapie i siedzi. Do wieczora. By później zmienić lokalizację leżenia na łóżko. Byłem mężczyzną, który jedyną pracę jaką wykonywał była praca zawodowa, obowiązki i życie domowe – nie dla mnie. Sprzątanie? Gdzie tam! Gotowanie? Wodę potrafiłem na kawę zagrzać i tyle. Zakupy? Oddać kluczki do auta. Pranie? Nie odróżniałem pralki od zmywarki! A jednak, znalazłem taką Jedną, co mnie pokochała, zmienić nawet trochę próbowała. A ja dalej -praca i kanapa. W końcu w naszym życiu doczekaliśmy się wymarzonego, wyczekanego Brzdąca. I wszystko byłoby idealnie dla naszej małej rodziny, gdyby nie problemy żony i nakaz leżenia już od 20 tyg. I nagle wszystkie domowe obowiązki spadły na mnie… Padł blady strach… Zestawy garnków wymienialiśmy trzy razy, czujnik dymu wyłączyłem drugiego dnia urzędowania w kuchni, a pierwsze zakupy robiłem z telefonem w ręku i przeglądałem zdjęcia produktów, które wgrała mi żona – bo skąd miałem wiedzieć jak wygląda seler! Okazało się, że naczynia do zmywarki nie chodzą same, a trzeba je tam ułożyć, a w Internecie można znaleźć poradnik ‚Obsługa pralki dla idiotów’, choć to i tak nie uchroniło mnie przed zabarwionymi koszulami na niebiesko. Nie wiedziałem, że jestem tak kreatywny w wymyślaniu przekleństw domowych!
Była to istna tragikomedia. Ale było warto – pod wieloma względami. Żona spokojnie donosiła ciąże, ja poznałem smak ‚prawdziwego domowego życia’ i w końcu żyję w domu naprawdę. Gotuję – zawsze niedzielne obiady dla naszej trójki, chętnie sprzątam i robię zakupy, choć pralki się nie tykam! Dobrze wreszcie czuć, że jest się pełnoprawnym uczestnikiem i członkiem rodziny, tej prawdziwej, w domu. A nie tylko na pokaz. Życie, zwłaszcza domowe i rodzinne jest przewrotne, dlatego warto je mieć! Dla tych wszystkich nauk, lekcji i miłości.
Magdalena Kardas 12 kwietnia 2016 (09:52)
Rzeczą, która miała bardzo duży wpływ na ułatwienie mi życia w kuchni jest niepozorny pojemnik Cheesmart marki Tupperware. Jako, że mój mąż bardzo lubi swojskie wyroby mięsne mojego taty tzn. kiełbasy, wędliny itd. mamy zawsze w lodówce spory ich zapas. Ale jak wiadomo kiełbasa i wędliny mają mocny aromat, który czuć w całej lodówce, a nawet przechodzą nim inne produkty. Miałam dość twarożku i warzyw o smaku kiełbasy. Dodatkowo mam bardzo czuły węch i nie przepadam za zapachem kiełbasy:( Za smakiem swoją drogą też:) A tu za każdym razem gdy otwierałam lodówkę buchał mi w twarz kiełbasiany zapaszek. Zmieniło się to gdy od mojej mamy dostałam Cheesmart w dużym rozmiarze. Jest to pojemnik przeznaczony pierwotnie na ser, zachowuje jego świeżość i nie przepuszcza aromatów. Ja trzymam w nim właśnie kiełbasę i wędliny:) Odtąd nie mam problemu z zapachem mięsa w lodówce:) Wszystko jest świeże i pachnie tym czym ma pachnieć:) Wędlina jest długo świeżutka, a ja już nie odwracam się ze wstrętem po otwarciu drzwi lodówki. Tak bardzo polubiłam ten pojemnik, że dokupiłam sobie jeszcze mały Cheesmart na ser żółty, w którym ser się nie zsycha i nie twardnieje. Nie wyobrażam sobie kuchni bez nich:)
pozdrawiam
Aga 12 kwietnia 2016 (09:35)
Chciałabym zakupić sokowirówkę, by móc robić moim dzieciom zdrowe, pyszne soki. Przemycałabym w nich buraki, seler i brokuły. Dla mojego męża robiłabym koktajle truskawkowo – bananowe i podsuwałabym z lodem pod nosek w upalne i letnie dni… Sama jestem zwolenniczką zarówno soków warzywnych jak i owocowych, dlatego mogłabym i sobie zafundować odrobinę przyjemności…
Kazimiera 12 kwietnia 2016 (09:28)
Mój dom to żywy organizm. To dom otwarty. Otwarty na przyjaźnie i znajomości. Z dumą mogę powiedzieć, że tętni życiem, a jego sercem jest kuchnia. Ale często bywało mi cholernie ciężko pogodzić życie towarzyskie z zawodowym. Stosy garów odbierały mi chęć do spotkań. każde spotkanie kończyło się zmęczeniem. Goście często przynosili swoje specjały by zdjąć część obowiązków ze mnie. Co z tego? Zmywanie i tak zostawało w mojej gestii. Olśnienie, impuls, 13-stka w pracy. To połączenie sprowadziło pod mój dach zmywarkę. Kocham ją. Mój dom ożył na nowo. Zadbane dłonie i dobry humor to moja wizytówka od czasu pojawienia się jej w moim domu.
Jola 12 kwietnia 2016 (07:56)
Niby jestem wyzwolona,niby niegłupia,a jednak do tego aby wyposażyć kuchnię w zmywarkę przybierałam się kilka lat!Posiłki ,owsazem smaczne i urozmaicone.Rodzina zadowolona przy stole siedząca i dyskutująca potem jeszcze długo po,a ja w kuchni/bo ja siama! Siama ugotuję najlepiej,umyję naczynia najdokładniej i jak ta Zosia Samosia-siama,siama od świtu do rana/ Pewnego ranka napisałam sobie na kartce=-popołudnie sklep,zmywarka i ja wolna!
Kupiłam i teraz wiem jak dużo czasu traciłam bezproduktywnie i niepotrzebnie kosztem swojego wolnego czasu czy miłych chwil spędzanych z wnukiem.Ten sprzęt nie tylko zmienił moją wiosnę w lato,ale mnie z Kopciuszka zamienił w stuprocentową kobietę!
Ewa S. 12 kwietnia 2016 (00:08)
Zdecydowanie jest to pierońsko drogie urządzenie kuchenne wielofunkcyjne,Thermomix , które dostaliśmy w prezencie ślubnym z 10 lat temu. Początkowo myśleliśmy,że to strata pieniędzy i nic nowego nie wniesie do naszego życia. Ku mojemu zaskoczeniu była to miłość od pierwszego gotowania, która całkowicie odmieniła moje funkcjonowanie w kuchennej materii. Mało tego, sprawiła,że ja, totalne antytalencie kulinarne, bez grama chęci i motywacji do pichcenia odkryłam w sobie smykałkę do gotowania i eksperymentowania.W tym momencie już nie wyobrażam sobie bez niego życia. Gdyby kiedyś moja babcia choć przypuszczałaby, że powstanie takie urządzenie to z pewnością poddałaby się procesowi hibernacji, ponieważ zawsze narzekała, że obiad dla wielopokoleniowej rodziny to sterta garnków i istna męczarnia. Ja dziś na takie twierdzenie mogę się jedynie uśmiechnąć pod nosem. To urządzenie tak innowacyjne, że zastępuje mi wiele innych urządzeń w kuchni, szanuje mój czas, wolność, swobodę i otwiera mi drzwi do wyobraźni. Znacznie skraca czas przygotowywania moich posiłków, co przy trójce wiecznie psocących dzieci jest wręcz na wagę złota. Dzięki niemu moja kreatywność buzuje niczym gejzer w Yellowstone, cała nasza rodzina wspina się na wyżyny nowych doznań smakowych, a nasze zmysły tańczą kulinarne tango. A zaoszczędzony czas poświęcamy na pielęgnowanie łączącej nas więzi. :)
Izabela 11 kwietnia 2016 (23:02)
Trafiłam tu przez zupełny przypadek.. zdjęcie stołu w ogrodzie Pani Joasi.. cudowne miejsce i myślę : pewnie sa rowniez wspaniali ludzie, którzy zasiadają przy tym wspólnym stole, czy to na obiad czy na popołudniowa kawę.. i tak właściwie dotarło do mnie że w moim domu najważniejsza rzeczą która łączy wszystkich jest właśnie otóż wspomniany Stół.. każdy przy nim zasiada, powodów wiele, śniadanie, obiad, rysowanie, planowanie, pogawędki.. i mimo że ja dopiero dom posiadam od niedawna i brakuje mi jeszcze pięknych zastaw i wystroju to już samo posiadanie tego Stołu przy którym gromadzi się rodzina czy znajomi jest najwspanialsza rzeczą. Stół – małe serce mojego domu.. Pozdrawiam i ściskam serdecznie..
mika19 11 kwietnia 2016 (22:49)
Miłość jest wielka,
miłość sen życia daje,
czasem jednak sprawdza się
zdanie KOCHAM to piękne słowo KO szybko odchodzi CHAM zostaje…………..
i wtedy zostaje pieczenie, które smutki rozstawia po kątach
Ryszard 11 kwietnia 2016 (22:22)
Jako młodzian potrafiłem przyrządzić sobie tylko jajecznicę i to mi w zupełności wystarczało. Jednak pewnego dnia wszystko się zmieniło i dotychczasowa umiejętność przestała mnie satysfakcjonować. Miałem 15 lat i pod nieobecność pozostałych domowników musiałem zająć się sobą przez okres 2 dni. Pech chciał, a może zrządzenie losu mu przeciwne, że w tym czasie ze studenckiej zagranicznej wyprawy wpadł do nas przyjaciel mojego starszego brata. Chłop zawsze był częstym gościem w naszym domu. To nie było niczym nadzwyczajnym wziąwszy pod uwagę umiejętności kulinarne mojej mamy i zapewne tym razem również liczył na małą ucztę. Mamę zawsze cieszyła się z jego entuzjazmu, bo my znudzeni trochę jej sztuką kulinarną przestaliśmy dostarczać jej odpowiedniej motywacji do kontynuacji jej starań na tym polu. Niestety tym razem Piotrek się przeliczył. Byłem tylko ja i typowa dla samotnych facetów lodówka. To zaś oznaczało pewną niezbyt dużą ilość zasuszonych resztek, które samym wyglądem odbierały apetyt. Jak w takiej sytuacji uratować honor rodziny nie narażając się jednocześnie na zarzut celowego działania z chęcią pozbawienia kogoś życia? Prawdę mówiąc nie myślałem wówczas, że moje działania mogłyby mieć takie konsekwencje. Wiedziałem, że samą herbatą nie opędzę jego głodu i dlatego podjąłem ryzyko ugotowania czegoś bliżej nieokreślonego z tego, co niewykorzystane zawalało kąty lodówki i szafek kuchennych. Byłem młody i głupi, ale zdecydowany na podjęcie wyzwania. Taki przywilej wieku związany z niepełnym wyobrażeniem odpowiedzialności. Powiem nieskromnie, że w tamtym momencie obudziłem w sobie drzemiące i głęboko schowane olbrzymie zasoby kulinarnego talentu. Z resztek warzyw i skrawków poskręcanych z wysuszenia wędlin przygotowałem danie, które nie tylko nie pozbawiło życia przyjaciela naszego domu, ale przywróciło mu na nowo życie po wyczerpującej podróży. Zdaję sobie sprawę z beznadziejnej sytuacji, w jakiej znalazł się Piotrek, Bo też, co za różnica – zginąć z głodu, czy z otrucia. On zaryzykował, ja odkryłem nową pasję. Pomyślałem, że skoro raz się udało, to może warto dalej pójść tą drogą. Kuchnia powoli stała się centrum mojego działania, a ja naznaczony bożym palcem naprzykrzałem się reszcie rodziny, aż ci potraciwszy resztki nadziei na odmianę nieciekawego dla nich losu poddali się całkowicie moim eksperymentom. Pragnę uspokoić wszystkich śledzących ten wywód, że w skutek mojej działalności nikt nie przypłacił jakimkolwiek uszczerbkiem na zdrowiu. Nikt nawet nie wymiotował, choć tu akurat moja wiedza może nie być wystarczająca. Dzisiaj dzięki wytrwałości, pewnej dozie szczęścia oraz oczywiście tamtemu wydarzeniu posiadłem wiedzę, dzięki której mogę śmiało i odpowiedzialnie podjąć gościną każdą osobę. Satysfakcji nie odbiera mi nawet monotonia codziennych działań i konieczność ciągłego wynajdywania nowego menu dla uniknięcia zniechęcającej nudy. Kreując nowe wartości czuję się niczym artysta, a to więcej niż mogłem oczekiwać rzucając się onegdaj na głęboką wodę nieznanego mi akwenu.
Marysia 11 kwietnia 2016 (22:16)
Mamy zmywarkę i bardzo mnie to cieszy. Pralkę też mamy i bardzo mnie to cieszy. Urządzenia te niezmiernie ułatwiają życie, ale niestety same się nie opróżniają i nie odkładają zawartości na swoje miejsce. Ale… mamy też czworo dziatek i… bardzo mnie to cieszy. Tadzio (8 lat) opróżnia zmywarę, Jasio (3 lata) segreguje sztućce, Hania (6 lat) świergoli, że pozamiata i „dzięki temu będzie jak Kopciuszek”, a Heniutek (pół roku) popłakuje tylko czasem, jak mimo wszystko mama jeszcze się krząta, zamiast go przytulić. Ale wtedy zazwyczaj przychodzi tata i go zjada.
Pozdrawiam serdecznie!
Karolina 11 kwietnia 2016 (22:08)
Moja mama nauczyła mnie i moich braci, że trzeba dzielić się obowiązkami domowymi. My sprzątamy, chłopaki robią męskie robótki, a gotuje każdy. Nie ukrywam, że jeśli w dniu wypadło mi odkurzanie i umycie talerzy po śniadaniu uważałam, że to bardzo dużo, a moja pomoc wpływa w niewyobrażalnie ogromny sposób na funkcjonowanie mojej rodziny. Mama była i tak dumna, bo cokolwiek robie. I przyszedł taki moment w moim życiu, kiedy spotkałam go, Książe na białym koniu, klęknął, powiedział, że kocha, mała Karolinka dostała pierścionek i ogromne deklaracje miłości. Od tej chwili miało być pięknie i tylko lepiej!
Ale na Karolinkę, która miała być dorosłą Karoliną napotkały problemy. Gdzie jest mama, która ugotuje, wypierze, poprasuje? Kto umyje wszystkie talerzy, podkurza, pójdzie do sklepu? I dużoo.. dużo innych obowiązków. Jak jedna osoba może ogarnąć to wszystko?! Przecież tutaj potrzeba pełno rąk do pracy! Minęło około 3 miesięcy zanim znowu poukładałam sobie życie, zanim zmiany nie przerastały mnie tak bardzo. Zapytacie co w takim razie odmieniło moje funkcjonowanie w gospodarstwie domowym?
1. 4.07.2015 rok – dzień mojego ślubu i czas zmian!
2. On, mój miły. Który wyrwał mnie z domu, który nauczył odpowiedzialności za moją nową rodzinę. Który wspierał mnie i troszkę wychował na dobrą żonę. Nie krytykował, chociaż na początku sama byłam przerażona swoją niezdarnością. Wiedziałam, że chce, nie wiedziałam czy potrafię. Brakowało mi czasu i umiejętności. Ale teraz mogę być dumna ze swoich postępów.
3. Mój prezent ślubny od babci- automatyczny wypiekacz do chleba. Prezent z początku nie doceniany, gdzież ja znajdę czas, aby jeszcze chleb piec? Ale kiedy już go znalazłam, stało się coś niesamowitego. Nauczyłam się codziennie rano, w niedziele piec ciemny chlebek w trzech egzemplarzach. Dla mnie i mojego męża, dla mamy i taty, i oczywiście dla kochanej babci. Robie to co tydzień od pół roku. Chleb pachnie, chrupie, a z masełkiem cieszy podniebienia. Stało się to moją tradycją, moim mały darem, który ma oznaczać podziękowanie dla najbliższych, za to, że poświęcili mi czas, nauczyli radzić sobie z codziennymi, domowymi pracami. Ukształtowali na wspaniałą i odpowiedzialną kobietę- Panią domu. Dziękuje.
wwiissnia 11 kwietnia 2016 (20:24)
Nie interesowało mnie w domu nic . STÓJ ! Nie ! Interesowało mnie tylko by zjeść smacznie i jak najszybciej iść do kolegów . Rodzice i dziadkowie nie mogli liczyć na żadną pomoc z mojej strony . Bo … zwyczajnie mi się nie chciało, twierdziłem, że nie mam czasu itd. Teraz ? Gdy parzę wstecz to wstyd mi za siebie . Widzę jakim byłem gburem, jak się zachowywałem …
Pewnego dnia wróciłem do domu a tam leżała mama, padnięta na kuchennym stole .Wydawałoby się że śpi . Potrząsnąłem ją bo chciałem by „podała mi obiad”. Jakie było moje zdziwienie gdy ani drgnęła … Byłem przerażony . Zadzwoniłem gdzie trzeba, pomoc szybko przyjechała … To z wycieńczenia – dowiedziałem się od sanitariuszy …. Nie wiedziałem co począć , czy to tylko moja wina ?
Tego wieczoru mama leżała w łóżku . Sam posprzątałem , umyłem naczynia (co prawda niezdarnie), pomogłem młodszemu rodzeństwu i zrobiłem kolacje . Odkryłem jak się robi jajecznice, jak smakuje własnoręcznie przyrządzona herbata ! ŁAŁ . Od tamtej pory się zmieniłem . Pomagałem codziennie, nosiłem drzewo, sprzątałem a nawet wraz z mamą lepiłem pierogi czy też wycinałem makaron .
I tak pewnego dnia znów wróciłem do domu. Mama płakała . Nie wiedziałem co się stało … Byłem cały w nerwach . A ona ? Uśmiechnęła się do mnie i powiedziała” nic mi nie jest , po prostu przypomniało mi się jak było dawniej i porównałam z ostatnimi wydarzeniami, nie mogę uwierzyć że tak się zmieniłeś ” . Płakaliśmy oboje .
Niestety życie pokazuje że wielokrotnie by włączyć się w domowe życie i obowiązki potrzeba wypadku,tragedii czy innego zrządzenia losowego. Całe szczęście w moim przypadku obyło się na strachu . Cieszy mnie jednak jedno …nie tylko ja się zmieniłem . Gdy ograniczyłem czas dla kolegów i tłumaczyłem dlaczego, to … okazało się że kilku z nich jak ja, postanowiło pomagać . I to jest piękne . Żałuję tylko, że sam doszłem do tego tak późno.
W sklepie ROSSI.PL widzę niesamowite rzeczy. I co najlepsze ? Cudowny zaparzacz do kawy, taki, o jakim zawsze marzyła moja mama … czy to przeznaczenie że go zobaczyłem ? Pozdrawiam Tomasz
Kazia 11 kwietnia 2016 (20:18)
Aby odpowiedzieć na pytanie, jaka osoba miała ogromny wpływ na funkcjonowanie w gospodarstwie domowym, muszę powrócić do bardzo odległych lat, czasów mojego dzieciństwa. Otóż moja opowieść rozpoczyna się od chaty pod strzechą w której bardzo skromnie żyją dwa pokolenia, rodzice z nami piątką dzieci oraz babcia z dziadkiem. Pomimo biedy dom przepełniony jest miłością i szczęściem. Nikt na nic nie narzeka, uśmiech prawie nie znika z naszych buzi, a za tym wszystkim stała moja ukochana babcia. To ją ze spiętym kokiem na głowie, radosnymi oczętami i dłońmi które w kuchni czyniły cuda przywołuję w mojej pamięci. I tak, dwa obite rondelki, pięć metalowych misek, wysłużona duża patelnia i para glinianych garnków zwanych „babkami” służyły babci w kuchni. To w nich, nucąc piosenki, tworzyła przesmaczne dania, o czym zdradzał zapach wpadający w nasze nozdrza. Nie mogliśmy się doczekać kiedy nam poda te specjały, chociażby przysmażone ziemniaczki z cebulką na tej dużej patelni, do której zasiadaliśmy całą rodziną. Innym razem nasmażyła racuszków z jabłkami spod jabłonki, czy podała kluski z serem polane masełkiem od naszej krówki. Z wielkim pietyzmem przygotowywała pokarmy na które miała skromne produkty, lecz ich smak był wyśmienity. Miski z których jadaliśmy lśniły czystością, nie zauważaliśmy ich wysłużenia, gdyż jedzenie w nich podane nie dość że pachniało, wyglądało apetycznie do tego było podane przez babcię z jakże radosnym obliczem.
Właśnie babcia z jej „magicznym gospodarzeniem” nauczyła mnie, że chociaż nie zawsze w życiu jest łatwo, może być smacznie i szczęśliwie :)
Marek 11 kwietnia 2016 (19:38)
Pewne zdarzenie, kompromitujące mnie zresztą, spowodowało, że postanowiłem nauczyć się gotować. I, o dziwo, odkryłem, że to mnie pociąga i nawet, nawet, nieźle sobie radzę w kuchni
A było to tak.
Dobrych kilka lat temu, jeszcze wczasach kawalerskich, wprosiłem się na obiad do znajomej, wiedząc, że świetnie gotuje. Nie chcąc być „darmozjadem”, starałem się pomóc w przygotowaniu obiadu. Między innymi były przewidziane duszone pieczarki z cebulą. W trakcie przygotowywania posiłku znajoma odebrała telefon i musiała dosłownie wyjść na pół godziny. Poprosiła więc mnie, bym w tym czasie przygotował pieczarki z cebulą. Oba składniki były w lodówce. Wystarczyło je pokroić, wrzucić na patelnię z tłuszczem i dusić pod przykryciem, od czasu do czasu mieszając. Nic prostszego! Po powrocie znajoma dokończyła obiad i zasiedliśmy do posiłku. Pierwsze wrażenie po skosztowaniu owych duszonych pieczarek było mieszane. Ni to słodkie, ni to kwaśne, w każdym razie dziwne. Ale zjedliśmy je, robiąc dobrą minę. Po jakimś czasie znajoma wyszła do kuchni i po chwili słyszę krzyk: „Gdzie są moje tulipany!” Od tego czasu nawet w ciemnościach rozróżnię cebulę od cebulek tulipanów!
Łukasz 11 kwietnia 2016 (18:57)
Moja historia sięga jeszcze dawnych studenckich czasów. Jako „intelygent” zamieszkujący akademik poznawałem różne uroki życia – w zasadzie wszystko oprócz kuchni. Herbatę gotowało się w czajniku elektrycznym, w tym samym również można było ugotować parówki. Częstym posiłkiem była pizza, albo tosty (ciekawostka z życia – w opiekaczu można odmrozić i usmażyć nawet mielone). Nawet stosowałem studencką zasadę zmywania ” na bieżąco” (dla nie wtajemniczanych mycie dopiero jak był potrzebny talerz lub garnek). Jako, że wszystko ulega zmianie, tak i z dziecinnego imprezowicza, wyrósł „człowiek odpowiedzialny” – wszystko dzięki mojej Oli. Ta historia jest właśnie o niej. To dla niej zmieniłem swoje nawyki, zrezygnowałem z życia akademickiego, poznając nawet świat kuchni. Pani Magda Gessler by nawet była ze mnie dumna – to prawdziwa „kuchenna rewolucja”. Dzięki Oli polubiłem kuchnie – gotowanie, smażenie, pieczenie to dobrze znane czynności, a „spaghetti”, „gazpacho” to nie są jedynie obcojęzyczne słowa, a potrawy z mojego menu – „wzorowego męża kuchcika”. Polecam każdemu facetowi odnaleźć taką swoją „Olę” – dzięki niej „dom”, „kuchnia” to „zaproszenie do prawdziwej przygody”
Edyta 11 kwietnia 2016 (18:39)
Zgodnie z powiedzeniem „Apetyt rośnie w miarę jedzenia” tak i u mnie apetyt na częstsze funkcjonowanie i kucharzenie w kuchni rośnie z każdym dniem. Nie zawsze tak było. Jako mała dziewczyna podpatrywałam jak piecze babcia, jak mama wraz z tatą wspólnie gotują, jak bawią się „smakiem” i jak genialnie się porozumiewają . I choć zawsze chciałam zacząć przygodę i włączyć się w tą świetną zabawę to jednak strach przed ogniem, prądem i gorącem np z piekarnika odpychał mnie . Bałam się strasznie, wręcz obrzydliwie … Jako nastoletnie już dziewczyna, zakochałam się. A że mówi się „przez żołądek do serca” to żałowałam, że swego strachu nie pokonałam. I tak …
Pewnego dnia mama zapytała mnie, czy chcę im pomóc. Ze łzami w oczach odmówiłam. A jako,że moja mama to najwspanialsza kobieta na świecie to nie pozostawiła tak tego. Rozmawiałyśmy aż do połowy nocy, śmiałyśmy się i ustaliłyśmy „termin” pokonania mojego strachu … I od tego wszystko się zaczęło.
Kilka dni później wraz z mamą szalałyśmy w kuchni. Mąka, jajka , kakao i inne produkty latały po kuchni jak ptaki wracające z ciepłych krajów na niebie. Wszedł zdziwiony tata i powiedział „ale wam dobrze”. Heh, wszak „głodnemu chleb na myśli” tak więc i z chęcią on się do nas przyłączył . Robienie babeczek, ubijanie mas i gotowanie obiadów w krótkim czasie „szło mi jak pomaśle”.
Nawarzyłam piwa, jednak z pomocą najbliższych mi osób udało mi się je wypić .Dziś ? Wraz z przyszłym mężem szaleję w kuchni jak moi rodzice, a nawet i lepiej .Nasza wspólna pasja do gotowania i pieczenia, zbliża nas do siebie i dzięki niej, jesteśmy w stanie przezwyciężyć każdy kryzys, bo ilekroć jest źle, ilekroć się pokłócimy do wpadamy do kuchni by się odprężyć, odstresować i stworzyć coś pysznego. Wszak POLAK głody to polak zły . A nie ma to jak pyszne danie (i już nie raz podpatrzyliśmy u Ciebie świetne przepisy) .
R RADA mamy, stan zakochania i przezwyciężenie słabości na dobrą drogę mnie sprawadziły,
O ORYGINALNE dania, eksperymentowanie – dania pyszne aż się uszy trzęsą w domu wymodziły.
S SIŁA miłości mamy i uczucia do faceta dały mi KOPA do działania i OSŁODZIŁY mi moje życie,
S SĘK w tym, że jednocześnie spełniły się moje marzenia, bo pragnęłam się tego nauczyć skrycie.
I IDEALNY moment, idealny sposób na wprowadzenie mnie do DOMOWEGO funkcjonowania
.
P PILNA nauka, rady mamy, pomoc taty, akceptacja ukochanego… to dar i chęć gotowania .
L LĘKAM się jedynie, że na nowej drodze życia nie mam odpowiedniego wyposażenia ….
Niedługo stanę w obliczu decyzji, która odmieni moje życie . Chciałabym aby pasja do gotowania i pichcenia sie nie zmieniła. Brakuje mi jednak przedmiotów i rzeczy codziennego użytku, które w nowym miejscu pozwolą mi dalej rozwijać swą pasję . Pozdrawiam Edyta
Anka 11 kwietnia 2016 (17:12)
Hmm, odkąd pamiętam miałam naturę chomika. Cecha wyniesiona z domu rodzinnego wykreowana troszkę przez względy ekonomiczne, troszkę przez wrodzoną kreatywność, bo z tego można jeszcze to zrobić, a tamto na to przerobić, z kiecki wełenka świetna na torebkę, z koszul taty patchwork jaki śliczny będzie…. Babcia cierpiała na tę przypadłość, mama kontynuowała jej pielęgnowanie, siłą rzeczy i mnie się udzieliło. Kiedy więc wylądowałam w swoim malusim mieszkanku zaczęłam swoje osobiste zbieractwo. Jedynym meblem odziedziczonym z babcinego zestawu wnętrzarskiego była stara, trzydrzwiowa szafa mojej babuszki Sabinki. Szafa nazywana przez dziecię moje Narnią, właśnie jak Narnia okazała się pojemna. Lądowało w niej wszystko, co na później się przyda jeszcze: tu klapeczek, którego para gdzieś się zagubiła, ale jest jeszcze nadzieja, że się odnajdzie ; tu ręczniki nieco już pospierane, ale może w końcu kupimy psa to na legowisko będą jak znalazł ; tu wór z ubraniami dziecięcia, bo takie niezniszczone i może komuś podarujemy; trochę podarunków nietrafionych, bo wyrzucić głupio jakby ktoś zapytał, czy się przydają… Lista długa. Szafisko pojemne… do czasu… Ostatecznie dopchnięte na siłę drzwi i tylna ścianka nie wytrzymała naporu. To był ten moment kiedy powiedziałam DOŚĆ. Nadmiar rzeczy potrafi przytłoczyć. Zaglądanie i szperanie w szafisku było naprawdę uciążliwe, a myśl o przekopywaniu całego tego majdanu mocno dołująca. To był moment otrzeźwienia i mocnego postanowienia poprawy: PRZESTANĘ TRAKTOWAĆ DOM JAK MAGAZYN. Mniej rzeczy=głowa spokojniejsza. Moja Narnia od tamtej pory pełni w domu rolę filtra rzeczy zbędnych. Jeśli coś w niej ląduje i do wakacji nie zostaje zabrane, zapomniane, znaczy to, że jest zbędne i albo kubełek, albo przekazanie w inne ręce. Jak się okazuje na walkę z nawykami nigdy nie jest za późno ;)
Iza J. 11 kwietnia 2016 (15:33)
Moje funkcjonowanie w gospodarstwie domowym zmieniło pewne pomieszczenie 230cmx210cm, z dużym oknem, małym okienkiem, drzwiami i grzejnikiem. Wychowana w domu jednorodzinnym z ogromną kuchnią pełną więcej lub mniej potrzebnych szafek, nagle znalazłam się „na swoim”, które okazało się pudełkiem. Od razu po otrzymaniu kluczy pobiegłam do maleńkiej kuchni, wysypując po drodze zawartość torebki, po czym zaczęłam moje malunki jedyną nadającą się rzeczą – pomadką. Na starym lastriko pojawiła się czerwoniasta skala i zarysy mebli w postaci kropek, kresek, krzyżyków, serduszek itp. Miałam wrażenie, że mam do wyboru albo szafki, albo lodówkę i piekarnik. Po kilku tygodniach dyskusji, projektowania, kłucia, równania, kładzenia płytek, malowania, skręcania i ustawiania zostałam właścicielką małej, ale niezwykle praktycznej kuchni, w której zmieściło się wszystko co chciałam i dużo więcej, a mimo to nie ma wrażenia przesytu. Mam ogromną satysfakcję z tego, że większość rzeczy wykonałam sama, wyganiając męża, który nie rozumiał mojej wizji artystycznej. Pierwsze kładzenie luksferów i skręcanie szafek spodobały mi się do tego stopnia, że teraz wszystkie prace techniczne wykonuję sama. Za to kuchnia stała się królestwem mojego męża, który czuje się w niej doskonale i przygotowuje cudowne posiłki, o które wcześniej nikt by go nie posądzał.
Violetta 11 kwietnia 2016 (15:11)
Hejka Ąsik:)
No cóż – jestem antytalenciem kulinarnym i żaden ze mnie mówca więc krótko – blender – to da dla mnie urządzenie, którym mogę ciachać, rżnąc, miksować i rwać. Zupki- kremy- uwielbiam.
Pozdrawiam
Viola S:)
MagdaO 11 kwietnia 2016 (14:45)
Dwoje malutkich dzieci i kot potrafią zająć i zorganizować czas. Dlatego nie wyobrażam sobie już życia bez zmywarki i roomby. Ale tym co mnie najbardziej denerwowalo była wiecznie stojąca rozłożona suszarka na pranie. Dlatego zdecydowałam się na zakup suszarki elektrycznej. Strzał w 10! Suche pranie szybko i estetycznie.
Marta T. 11 kwietnia 2016 (14:27)
Moim sprzetem gospodarstwa domowego który odmienił moje patrzenie na wspólne posiłki, dzięki którym siadamy wspólnie i celebrujemy posiłki jest waza stołowa uwielbiam kiedy wlewam pysznie pachnący posiłek np. rosół a moja rodzina czeka aż postawię go na stole, wtedy otwieram wieczko nalewam w talerze i wspólnie smakujemy. Dodam również iż według mnie waza nadaję się nie tylko do zup podaję w niej gulasz, leczo, fasolkę po bretońsku i wiele innych znakomitych dań, a więc tak waza to mój wybór ponieważ nie biegamy każdy z talerzem od kuchni do jadalni, przez co mam czyste podłogi:) a cały garnek postawiony na stole nie zawsze ładnie wygląda więc waza jest ładna i bardzo funkcjonalna.
Monika M. 11 kwietnia 2016 (13:04)
Moim motorem do zmiany nastawienia w kuchni był mój mąż:) Kiedyś gotowanie, pieczenie było czymś, czego „wypadało” się nauczyć. Stałam więc w kuchni z mamą czy babcią, podpatrywałam, czasem lubiłam, czasem mniej, czasem po prostu musiałam coś przygotować. Wszystko to jednak bez większej pasji i chęci.. aż do czasu, gdy poznałam mojego męża. To on nauczył mnie, że w kuchni ważniejsza od miarek i wytycznych jest … ciekawość i pasja:) Nauczył mnie, że smakami można się bawić, zestawiając ze sobą słodkie, pikantne, słone… Pokazał, że jeśli wsłuchamy się w wewnętrzny głos, zaufamy intuicji, otworzymy na nowe – możemy stać się kreatorami a nie tylko odtwórcami pyszności:)
Kiedy na któreś imieniny podarował mi blender, wiedziałam, że nie miał na myśli tylko zupek dla naszych dzieci:) Razem zaczęliśmy tworzyć koktajle, kremy, lody:) I tak do dziś wspólnie mielimy aksamitne potrawy, przy okazji zamieniając w pył wszystkie troski i zmartwienia – bo czy jest coś lepszego na smutki niż wspólne bycie razem, również w kuchni? :)
Marta 11 kwietnia 2016 (11:31)
A ja lubię minimalizm, najchętniej pozbywałabym się sprzętów. Co prawda ułatwiają życie, ale powodują że obrastamy rzeczami, nasze półki kuchenne wysypują się milionami szpargałów. Trochę chyba z miłości do „małości” mam jedynie słabość do pojemników. Pojemnik „szklarnia” która trzyma w rześkości moje warzywa, nowalijki czy owoce. Pojemniki z wkładem chłodzącym, do którego pakuję arbuza, melona w gorący dzień i wkładam do tornistra dziecku. To moje nr 1.
Seselmoon 11 kwietnia 2016 (11:21)
Dawno, dawno temu w małym wiejskim domku święta bardziej przypominały dantejskie sceny niż te, które oglądamy w filmowych produkcjach… Spiritus movens zamieszania była Pani Domu, która stresem spowodowanym wypiekami i gotowaniem terroryzowała całą rodzinę. Prośby i zapewnienia, że wszystko będzie smaczne i na pewno się uda nie pomagały… Jej córka dorastała z myślą, że święta to czas, gdy gotuje się tydzień, kłóci trzy razy więcej niż normalnie i potem udaje przy stole, że wszystko jest dobrze… Najbardziej dziwiły ją te spojrzenia, gdy oświadczała, że tak naprawdę to w ogóle świąt nie lubi… Przed pewnymi świętami oświadczyła, że w tym roku ona zajmuje się kuchnią. Mina matki przedstawiała obraz zdziwienia, strachu i braku zaufania jednocześnie. O dziwo starsza stażem w świątecznych wypiekach zgodziła się oddać kuchnię w ręce córki. Nie myślcie moi drodzy, że matka rodziny siedziała cały dzień na kanapie. Bacznie obserwowała swoją córkę i czasem wtrącała swoje uwagi mając ochotę czasem wyrwać jej mikser z ręki… Znosiła to dziewczyna ze spokojem. Mimo, że ręce miała w mące po pachy i robiła kilka rzeczy na raz czuła, że zawitała do jej domu inna atmosfera. Ona po ciuchu wyrabiała ciasto, inni ubierali choinkę. Obyło się bez łez, krzyków… I tak od tych świąt Bożego Narodzenia nastała inna era świąt małej rodzinki. A duma matki z córki i cicha noc okryły wiejską dolinę…
Karolina 11 kwietnia 2016 (11:07)
Od dawna chciałam przejść na zdrowy tryb życia! Wprowadzić dietę, która doda mi energii i siły! I ta decyzja bardzo pozytywnie odmieniła zarówno moje gospodarstwo jak i mnie! Wykorzystuję fakt, że mieszkam na wsi i bardzo łatwo zdobyć tu regionalne i zdrowe produkty! Więc wciskam się w sportowe buty i piechotką chodzę po sąsiadach – szukać idealnych produktów z samego rana! Nie tylko kuchnia skorzystała na moim postanowieniu – parowar, wolnowar- własny ogródek z ziołami i przyprawami! Frytkownica i inne zło zostało zamienione! W reszcie pomieszczeń także widać moją przemianę! Przyrządy do ćwiczeń, bieżnia czy rowerek! Nowe buty do spacerów… Poranek zaczynamy od gimnastyki i zdrowego – przede wszystkim wspólnego śniadania! Zdrowa dieta przełożyła się na duże szczęście w domu!
Magdalena 11 kwietnia 2016 (10:53)
Nikt tak mocno nie wpłynął na to jaką jestem gospodynią jak moja Mama. Jest dla mnie niedoścignionym wzorem. Jest typem kobiety która z niczego potrafi zrobić przysłowiową sałatkę… ale też ciasto czy zupę. Jej kreatywność w kuchni mogłaby posłużyć za temat na książkę. Pamiętam „chudy” okres w naszym życiu, gdy rodzice każdy grosz odkładali na budowę i potem na wykańczanie domu… A mimo tego zawsze świeża, pachnąca miłością szarlotka, gościła na stole. To uświadamia mi, że dom… gospodarstwo domowe… musi być prowadzone z miłością. Nic nie zastąpi wspólnego robienia pierniczków albo faworków. Pamiętam też przygotowania do świąt, gdy nieporadnie kroiliśmy sałatkę i niektore kawałki w niej miały dość zaskakujące kształy i wielkości… ale to była najlepsza sałatka na świecie. Oprócz tego, że Mama jest wspaniałą kucharką… i nie mówię tego, że względu na miłość do niej i ogromny sentyment do jej kuchni.. lecz dlatego, że jej specjały są znaje wśród rodziny i znajomych… to Mama jest po prostu kreatorką wyjątkowego klimatu w domu. Jest spoiwem. Teraz, gdy jesteśmy dorośli, próbujemy ten klimat odtworzyć w naszych domach. Nauczeni, że zawsze trzeba znaleźć czas na wspólny posiłek, że czasem wspaniale zrobić cos razem. Dbamy o to, by w naszych mini ogródkach były świeże zioła, szczypiorek… co jest namiastką tego, co zawsze jest w rodzinnym domu… Świeże warzywa i owoco wprost z ogrodu. To jakość, której nie da się podrobić.
Nauczyliśmy się, że w kuchni nie można zbyt często chodzić na skróty, a zbytnie wygodnictwo nam nie służy. Próbujemy łączyć to co tradycyjne, zdrowe i smakowite… z tym co oferuje nam współczesność. Nowe rozwiązania w kuchni wprowadzamy z rozwagą… jeśli chodzi o wybór produktów wciąż stawiamy na naturalność. Zaś gotowe dania w naszej kuchni są naprawdę rzadkością…
Tego też nauczyła mnie Mama! Że czasem nawet najwspanialsza Pani Domu… zasługuje na wolny dzień. Wolny od gotowania… Od wszelkich obowiązków. Dlatego nie mam wyrzutów sumienia, gdy czasem podam rodzinie coś gotowego, albo np. zamówimy pizzę. Małe szaleństwo smakowe, urozmaicenie, jest dobre.
Mogłabym napisać powieść o tym jak bardzo inspiruje mnie Mama.
Co mnie niezwykle cieszy… czasem to ja inspiruję ją! Przykładowo sprawiłam jej na prezent blender i teraz ona uczy się ode mnie jakie można wyczarować zupy kremy dzięki niemu!
Gotowanie to pasja, przygoda, to też przejaw miłości wobec bliskich… wiem to dzięki Mamie!
Małgorzata 11 kwietnia 2016 (10:27)
W moim domu ważnym urządzeniem jest maszyna do szycia. Jesteśmy niewysocy, szczupli, często kupionne ubranie należy skrócić, zwężyć, przeszyć zamek.
Jako dziecko buszowałam po strychu babci, z malowanych skrzyń wyciągałam stroje mamy i jej trzech sióstr i przerabiałam na secesyjnej maszynie prababci.
Później była maszyna mamy, trochę toporna, ale uszyte na niej ubrania budziły zachwyt.
Niedawno kupiłam swoją pierwszą maszynę, jest nowoczesna, a do niej parę dodatkowych stopek ułatwiających szycie. Jestem perfekcjonistką, wszycie zamka często zabierało mi sporo czasu – prułam i wszywałam aż nie było idealnie. Aż nie wypróbowałam nowej stopki do wszycia zamków. Wsadziłam zamek w rowek, przyłożyłam do spódniczki, nacisnęłam pedał… i gotowe ! Idealnie ! Łzy szczęścia pokapały na nowo uszytą spódnicę.
Zawsze bałam się nowości, ale teraz wiem że potrafią ułatwić życie.
Lidia P. 11 kwietnia 2016 (10:15)
Dzień dobry,
jestem mieszkanką domku jednorodzinnego, który ma ok. 100 lat. Jest to mój dom rodzinny, którego mury znają historie czterech już pokoleń. Każda zamieszkująca w nim rodzina by dom był przytulny i „zdolny” do zamieszkania wkładała w niego tyle serca i środków finansowych na ile ją było stać. Dzięki temu mimo swoich lat dom się nie rozpada, a mieszka się w nim dobrze. Uwielbiam mieszkać w moim domu i o niego dbać. Rzeczą tudzież sprzętem, który odmienił funkcjonowanie naszego życia rodzinnego w gospodarstwie domowym była wymiana…pieca tradycyjnie opalanego drzewem na piec opalany eko groszkiem. Od tego czasu nastąpiła „nowoczesność w domu i zagrodzie” ;) teraz wiem co to ciepło po powrocie zimą z pracy do domu, czy budzenie się w przyjemnej temperaturze w mojej sypialni i czym jest ciepła woda w kranie cały rok. Czas, który zabierało nam wszystko co wiązało się z przygotowaniem opału na zimę , a później z codziennym paleniem w piecu wykorzystujemy teraz na wspólne robienie innych rzeczy w domu i przy domu (np. dbanie o ogród, wspólne przygotowanie posiłków, zabawa i „takie tam” sprawy rodzinne).
Pozdrawiam cieplutko.
karola 11 kwietnia 2016 (00:22)
hej Asieńko:)
nie będę tu pisać elaboratów i powiem podobnie jak ost.że robot karolinka zaczyna się ewidentnie z wiekiem psuć i kilka rzeczy po prostu będzie musiało się u nas znaleźć np.zmywarka czy wymarzony iR….:) nadal cieszy mnie mój mop parowy,tylko bywają chwile gdy problemy z kręgosłupem się nasilają i radość deko maleje hihi
Marta 10 kwietnia 2016 (22:15)
Mieszkam w centrum dużego miasta, 2 dzieci, etat, dojazdy do pracy, zajęcia dodatkowe…i taka tam codzienność pracującej matki. Mimo czasu rozpisanego prawie co do minuty, mam czas na moją działkę rekreacyjno-warzywną (w centrum miasta-a jak!). I to ona właśnie zmieniła moje funkcjonowanie w kuchni. Dla jednych to wymysły starej cioci kloci albo podążanie za ekotrendem, ale ja taka tam babka przed czterdziestką, odkryłam pasję w robieniu gnojówki pod pomidory, w plewieniu, sadzeniu, sianiu, a później w wekowaniu. Okazało się, że ja do szpiku kości miastowa, mam dusze ogrodnika. I dzięki temu odkryciu moja kuchnia nabrała JAKOŚCI. Nie jemy byle czego ale to co wyhoduje albo kupie świadomie z dobrego źródła. Marzy mi się piękny domek za miastem z wielkim warzywnym polem ale rzeczywistość jest taka jaka jest i nie można marudzić tylko pozwalać rozwinąć się temu co w duszy gra. Taki tam kawałek pola w środku miasta podniósł moją świadomość spożywanych pokarmów. Mogłabym wymienić kilka super sprzętów ale wydaje mi się,że to właśnie moje ogrodnicze odkrycie sprawiło, że jemy lepiej i świadomiej.
J. Caulfield 10 kwietnia 2016 (21:56)
Gdy za granicę kraju wyjechałem,
I w Szkocji, u wujka długo mieszkałem,
Wiele się w mym skromnym życiu zmieniło,
Mnóstwo nowych nawyków szybko pojawiło,
Do regularnego sprzątania łatwo nawykłem,
A nawet do pomocy w kuchni przywykłem,
Wiele świetnych przepisów udało mi się znaleźć,
Może nawet małe hobby w gotowaniu odnaleźć,
Namiastki samodzielnego życia zasmakowałem,
Z wieloma nieznanymi mi aspektami zapoznałem,
Rozumiem już ile to wszystko kosztuje,
I jak wiele przy tym wszystkim pracuje,
Dlatego chciałbym rodziców nieco wesprzeć,
I ich życie nieco łatwiejszym uczynić,
Żeby mogli rzeczy przydatne do domu zdobyć,
Bez tych wszystkich starych gratów obyć!
Mój cel:
Póki co studiuję a wszystkie pieniądze jakie zdobędę odkładam na dalszą edukację, żeby nie być ciężarem dla rodziców w przyszłości. Jednocześnie rozumiem ile ich kosztuje utrzymanie domu i chciałbym im jakoś pomóc w bieżących sprawach. Pomyślałem sobie, że jeśli nie finansowo, to może chociaż rzeczowo? Wszak zawsze szło mi nieźle we wszystkich konkursach. Nie pożądam tego vouchera, nie ten etap w życiu, mam inne potrzeby, ale chciałbym udowodnić, że też mogę być przydatny. Dać moim rodzicom chociaż część tego o czym marzyli, na co cicho liczyli, bo uważam, że zdecydowanie na to zasługują.
Skąd właściwie ta zmiana podejścia?
Ostatnio miałem okazję spędzić dobre parę miesięcy z rzędu w domu mojego wujka, za granicą, w Szkocji. Początkowo chciałem być tylko pomocny, dlatego uczestniczyłem w sprzątaniu, potem jednak od czynu do czynu zacząłem partycypować także w gotowaniu, praniu, naprawach, robieniu zakupów i innych. Zacząłem rozmawiać i pytać o koszty ponoszone na utrzymanie, o problemy, rachunki, nakłady na wyżywienie i inne niespodziewane wydatki. Uznałem, że po pierwsze tak wypada, ale że przede wszystkim może mi się to przydać w całkowicie samodzielnym życiu, które zbliża się wielkimi krokami.
Jednak im więcej wiedziałem, im więcej różnych informacji i umiejętności zdobywałem, tym bardziej nie dawało mi to spokoju. Dość rzec, że pod wpływem mojego wujka i jego rad zacząłem traktować to bardzo personalnie i przenosić na egzystencję w Polsce. Dlatego zmodyfikowałem moją dietę na zdrowszą i bardziej przemyślaną, zacząłem więcej gotować, regularnie ćwiczyć. Wtedy też nabyłem nawyk spacerowania, kiedy tylko mam okazję czy picia wody z dodatkiem cytryny. W ogólnym rozrachunku zacząłem patrzeć na życie i podejmowane decyzje z szerszej perspektywy, przez pryzmat wpływu na innych.
Dlatego po powrocie do Polski zacząłem aktywniej uczestniczyć w pracach domowych, częściej oferuję moją pomoc oraz dużo więcej się uczę. Zacząłem także gotować, zarówno dla samego siebie jak i innych. Staram się być po prostu maksymalnie pomocny i stosunkowo niekłopotliwy.
Stąd też konkluzja, że może czas zacząć uczestniczyć także w kosztach. Nie mam co prawda pracy ani czasu na nią, jako że studiuję dziennie, jednak zdecydowałem, że zamiast szukać wymówek, wolę poszukać innego rozwiązania. Stąd te pomysł na powrót do mojego dawnego hobby czyli konkursów.
Cel na ten miesiąc: Pomóc rodzicom w wymianie starych sprzętów kuchennych! No i żeby byli ze mnie choć trochę dumni : ).
Co było katalizatorem zmian?
Myślę, że z jednej strony mój wujek, z którym spędziłem mnóstwo czasu na rozmowach i słuchaniu jego rad i opinii. Z drugiej zaś było to samo mieszkanie w innym miejscu i środowisku, możliwość spojrzenia na własne podwórko z zewnątrz. Taka zmiana sprawia, że człowiek zaczyna dostrzegać rzeczy tak oczywiste, że wręcz niewidoczne, pomijane. I.. cieszę się, że tak się stało.
J. Caulfield 12 kwietnia 2016 (08:25)
Na śmierć zapomniałem o kilku kwestiach, dlatego postanowiłem je dopisać tu, w odpowiedzi do mojego posta, jako jego kontynuację. Mam nadzieję, że nie będzie to problem.
Kwestia gotowania i diety:
Jeszcze będąc w Szkocji zaraziłem wujka moim pro-dietowym podejściem, co doprowadziło do kilku istotnych zmian w naszej codziennej diecie:
– Wyrzucenie soli kuchennej na rzecz soli morskiej, która jest mimo wszystko dużo mniej szkodliwa dla organizmu,
– Zakup garnka do gotowania na parze, czyli najlepsza decyzja ever! Jeśli to ja zdobędę voucher, to będzie to chyba pierwsza pozycja dodana do koszyka : D
– Odstawienie napojów gazowanych typu pepsi-cola i zastąpienie ich zimną wodą z cytryną i, w moim przypadku, także cynamonem.
– A także ogólnie częstsze gotowanie prawdziwych domowych obiadów zamiast kupowanych rozwiązań gotowych.
Moje nowe przepisy:
– Opiekane pulpety wołowe z sosem śmietanowo-truskawkowym, z dodatkiem świeżego, ugotowanego na parze kalafiora lub brokułów. Wiem, że nie brzmi, bo na początku i ja się nieco krzywiłem, ale po spróbowaniu okazało się to być jednym z najlepszych dań jakie w życiu jadłem!
I stosunkowo prostym w przygotowaniu, co jest ważne dla laika zaczynającego przygodę z gotowaniem : ).
Wystarczy w 8-10 minut podpiec wołowe kulki, żeby stały się stosunkowo chrupiące, zalać pudełkiem małej gęstej śmietany (do 16 małych pulpetów, powyżej należy podwoić ilość) i pozwolić się temu trochę pogotować. Pod koniec dodać 5-6 łyżek od herbaty dżemu truskawkowego i potrzymać na patelni aż do jego rozpuszczenia i zabarwienia śmietany.
Jeśli zaś chodzi o brokuły po prostu wstawić je na jakieś 20 minut od zagotowania wody, żeby stały się miękkie. Sos śmietanowo-truskawkowy szokująco dobrze komponuje się z ich smakiem.
– Kawa z sosem chilli lub sosem tabasco, bardzo proste rozwiązanie, ale ma jedną ogromną zaletę. A mianowicie, zarówno leczy jak i zapobiega migrenom, nie wiem czemu tak się dzieje, odkryłem to bowiem przypadkiem, ale działa super!
– Nauczyłem się także robić dość proste ciasto do pizzy oraz przygotowywać lokalną pastę (gruby makaron z gęstym sosem pomidorowym i serem cheddar). Innymi słowy pakiet studenta survivalisty mam już opracowany : ). Koniec końców okazuje się, że nawet ja potrafię coś tam ugotować i nikt jeszcze nie umarł…
To w sumie wszystko, co chciałem napisać o moim kuchenno-domowym funkcjonowaniu przez pryzmat tymczasowej emigracji. Mam nadzieję, że udało mi się nikogo nie zanudzić i coś z tego będzie : ).
Pozdrawiam ciepło,
J. Caulfield
Karola 10 kwietnia 2016 (21:54)
Nasze gospodarstwo z pewnością odmieniła decyzja o pieczeniu domowego chleb. Tęsknota za pachnącym, ciepłym bochenkiem z chrupiącą skórką skłoniła mnie do podjęcia próby wyhodowania własnego zakwasu i upieczenia domowego chleba. I tak przygoda z pieczeniem trwa już szczęśliwie pięć miesięcy. Najważniejsze, to zrobić pierwszy krok, chleb piekę w zwykłym piekarniku i tortownicy/keksówce, ale i tak jest pyszny i niepowtarzalny. A co najważniejsze, wiem co się w nim znajduje.
Uwielbiam moment, kiedy mój trzyletni syn przybiega do mnie i krzyczy „mamo, mamo musimy nakarmić zakwas”. Oczywiście sam też nastawia swoje zakwasy z orzechów, cieciorki i wszelakich ziarenek, która uda mu się „pożyczyć” z kuchni :)
Pieczenie chleba sprawia mi wielką radość i jestem pewna, że to dopiero początek wielkiej chlebowej przygody.
Ola 10 kwietnia 2016 (21:53)
Wyprowadzka od rodziców do innego miasta. Nastolatek mieszkajacy ze swoimi rodzicami nie jest w stanie zrozumieć jak pracochłonne i uciążliwe jest prowadzenie domu. Gdy wyprowadziłam się do innego miasta i zamieszkalam na stancji nagle wszystko sie zmieniło, zaczęłam sobie zdawac sprawę z tego, ze jak nie posprzatam, to bedzie mnie denerwował bałagan, ze garnki, patelnie, naczynia, gąbki do mycia naczyń i wszystkie inne sprzęty w domu nie biorą się z nikąd, tylko trzeba je kupić często kosztem np. nowego ubrania. Funkcjonowanie „na wlasnym” uczy bardzo wiele, takim akcentem weszlam w dorosłe życie, zaczyna sie od kupowania gąbek do mycia naczyn i zdaniu sobie sprawy z tego, że w bałaganie nie da się odpocząć, a koncy na decycjach o zakupie mieszkania i ganianiu własnych dzieci za bałagan ;)
Aleksandra 10 kwietnia 2016 (21:42)
Szczerze powiedziawszy zastanawiałam się dość długo nad wyborem. Na prowadzenie wysunęły się dwa przedmioty HITY, które są w domu niezbędne i inspirujące – laptop i blender. Przyznam, że bez jednego i drugiego nie wyobrażam sobie już życia. Za pomocą blendera w mig powstają sałatki, zupy, kremy, desery… Nie płaczę już przy krojeniu cebuli, nie stoję przy desce pół godziny krojąc warzywa na sałatkę. Nie przecieram mozolnie przez sitko zupek niemowlakowi, nie rozgniatam mu widelcem ziemniaczków. Bez blendera nie wyobrażam już sobie życia! Jednakowoż często inspiracją do wszelkich kulinarnych kombinacji z jego użyciem są przepisy odnalezione w … internecie. Tak więc i laptop jest mi w domu przyjacielem bardzo ułatwiającym funkcjonowanie :)
Maria 10 kwietnia 2016 (21:38)
Gdy dniem zmęczone nogi i oczy ja preferuję do wanny wskoczyć! W mej łazience jak pod deszczem zmywam dnia „okruchy” z dreszczem.Woda w wannie, gna ,wiruje. Tak się co dzień relaksuję.Spa domowe – kubeł wody jest symbolem mej urody.Kapie ciepłem, zimnem tryska, woda w blasku swym przejrzysta. To odpręża moje ciało, a relaksu wciąż mi mało.Owa kąpiel jest tak miła, każdą chwilą bym w niej była.W wodzie są arganu krople,a ja moknę w niej i moknę….Czasem wlewam z ziół napary,bo już człek jest nieco stary.I nie robię kwaśnej miny,gdy dorzucam tu cytryny.Z wanny również nie uciekam,gdy doleję trochę mleka ! Bo gdy skóra nawilżona to i buźka zadowolona !!!
ps. pewnie się dziwicie , ale taka prawda – to wanna odmieniła moje życie.Teraz ze mnie energia tryska gdy do lamusa poszła używana do mycia miska…..
To wanna odmieniła moje funkcjonowanie w tzw. gospodarstwie domowym.stała się moim partnerem doborowym.Bardzo korzystnie wpłynęła na moją osobistą higienę, relaks w niej wyjątkowo sobie cenię. Sprawiła moje lepsze w domu funkcjonowanie, daje rozkosz mojemu ciału , umila nawet pranie. Zalet można by było wyliczać wiele – powiem krótko wanna i kran to moi niezastąpieni domowi przyjaciele.
Agnieszka | Level up! studio 10 kwietnia 2016 (20:55)
Blender, blender, blender, blender … i tak mogłabym miliard razy. Coś, co uważałam, że jest zbędne, bo przecież mam mikser z przystawką blendera. O, ja głupia :D Mąż na szczęście wiedział, co się żonie w kuchni przyda, żeby gotowała szybko i smacznie :) I tak od 1,5 roku nie rozstaję się z blenderem. Więc, jak miałabym wybrać jedno, jedyne urządzenie to blender, blender, blender! :D
Co do patelni, to już przetestowałam kilkanaście (włącznie z żeliwną i ceramiczną), zwłaszcza, że u nas sporo się smaży :) Może ta byłaby idealna!
laura 10 kwietnia 2016 (20:38)
Moje funkcjonowanie w tzw. gospodarstwie domowym odmienił mój piesek Aleks :) Po wyprowadzce ” na swoje” (samemu) bardzo doskwierała mi samotność. Chciałam mieć psiego towarzysza ale nie byłam pewna czy podołam. Długo zastanawiałam się nad wzięciem szczeniaczka, przeczesywałam fora hodowców itp. W końcu zaczęłam systematycznie odkładać małe kwoty, bo nie każdego stać na wyłożenie średniej krajowej ot, tak… Gdy poszłam zobaczyć miot, zakochałam się… To była (i jest) miłość od pierwszego wejrzenia. Od roku jestem posiadaczką Jacka Russella, który totalnie odmienił moje życie. Jego radość, energia i wierność przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Każda chwila i każdy dzień odkąd jesteśmy razem jest bezcenny! Jestem przeszczęśliwa i nie mam chwily znudzenia.
Joasia Joasia 10 kwietnia 2016 (20:30)
Jestem kulinarną czarownicą. Tworzę coś z niczego. Bawię się kolorami , smakami ,przyprawami. Magia kuchni porwała moje zmysły ,to moje królestwo.
Nie zawsze tak było. Do zmian dojrzewałam jak przysłowiowy owoc w sadzie. A pełen rozkwit doświadczyłam dzięki mężowi ,który jest… kucharzem.
To dzięki niemu nauczyłam się dostrzegać piękno w potrawach .Piękno smaku ,barw i niesamowitej harmonii na talerzu. Pierwszą książkę kucharską otrzymaną od męża z ręcznie dopisanymi uwagami ,czytałam ją jak najlepszą powieść kryminalną . Była zagadką którą chciałam rozwiązać i dziełem które chciałam stworzyć.
Mąż to mój pierwszy „królik doświadczalny” ,sędzia i kuchenny przyjaciel. Dzięki niemu moja kuchnia to dziś komnata tajemnic . Tajemnic smaku i potraw które sama tworzę.
To mój mały ,piękny świat .Świat kulinarnej czarownicy
Beata 10 kwietnia 2016 (18:23)
Ogród! Przede wszystkim miejsce ciężkiej pracy…i odpoczynku po ciężkiej pracy ;) Nie ma nic wdzięczniejszego od roślinek, drzew, które z naszą niewielką pomocą obdarzają nas swym urokiem i pięknem oraz kwiatami i owocami. Działa jak zegar, bo w nim najlepiej widać działanie czasu, działa jak spa, bo nie ma nic przyjemniejszego od spaceru boso po zroszonej trawie ;) Działa jak sklep! bo obdarza nas owocami, warzywami, ziołami, a nie ma nic lepszego od posiłku stworzonego z własnych, wyhodowanych składników. Działa jak TV, bo ciągle dzieje się tam coś ciekawego, działa jak radio, bo z przyjemnością możemy wsłuchiwać się w śpiew ptaków. Odkąd mam swój ogród, mogę powiedzieć, że moje życie toczy się na równi z życiem roślin w ogrodzie. Piękno, ciężka praca i satysfakcja w jednym! Polecam!
Urtica 10 kwietnia 2016 (18:09)
Chwilę mi zajęło zastanowienie się, co najbardziej zaważyło na naszym kuchennym życiu.
Otóż było to… zwalenie pewnej ściany.
Mieszkaliśmy w bloku, kuchnia, łazienka, 4 pokoje – 3 jakieś tam znośne i 1 – kiszka na złożoną wersalkę i rozłożoną deskę do prasowania, lub odwrotnie. Kuchnia była nieustawna,brzydka, stare meble i nasz nowy, biały, nieduży kuchenny stół, przy którym szybko jedliśmy i uciekaliśmy do swoich kątów lub do dużego pokoju do telewizora.
Zastanawialiśmy się, czy w tym kiszkowatym pokoju sąsiadującym z kuchnią zmieści się nasz biały stół i taborety, jeśli zburzymy ścianę między nimi. Z bidą, ale miał się zmieścić.
Zburzyliśmy. Kuchnię umeblowaliśmy meblami w C – z półwyspem. I okazało się, że powstało więcej miejsca, niż się spodziewaliśmy – nasz biały stolik wyglądał tam prawie jak pchła w sali gimnastycznej – kupiliśmy więc jadalniany stół i krzesła i narożną witrynkę. Dodałam ozdoby, firaneczki, itp. Tak byliśmy zadowoleni z całego układu, że w końcu pomalutku całe domowe życie po szkole i po pracy zatrzymało się w kuchni – dzieci tu przychodziły odrabiać lekcje, my pracowaliśmy na komputerze, ja mogłam pichcić nie będąc na wygnaniu, tylko miałam rodzinę pod ręką. Ba! Nawet goście przestali skręcać do pokoju tylko jak w dym kierowali się do kuchni! W dużym pokoju z telewizorem bywaliśmy tak rzadko, że w końcu zrezygnowaliśmy z kablówki, potem oddaliśmy nawet telewizor. W dużym pokoju postawiliśmy suszarkę na pranie…
Dziś mieszkamy w domku, który wybudowaliśmy niedawno. Kuchnia jest oczywiście otwarta, obok stoi jadalniany stół, teraz mamy jeszcze kanapę, ale telewizora dalej nie mamy. Już 7 lat go nie mamy.
Niech żyje otwarta przestrzeń! Mimo roznoszących się zapachów – cudne jest gotowanie razem z rodziną – czy pomagają, czy tylko są blisko i rozmawiamy. Miło, jak goście siedzą sobie przy stole, a my z mężem układamy na talerzach nie tracąc ani chwili z cennego, wspólnego czasu.
Zburzenie tej ściany to był przełom w naszym życiu – urodziła się nowa jakość życia rodzinnego, choć nie nastąpiło to bum! z dnia na dzień – tylko ewoluowało powoli.
Barbara 10 kwietnia 2016 (17:40)
Co odmieniło moją kuchnię, moje gotowanie , moje życie?
Oczywiście zmywarka, którą nazywam roboczo pralką do szkła, jest rewelacyjna i uzyskała status „domownika” – ale to nie o niej chcę pisać.
Odkurzacz centralny – poręczny, lekki i super mocny, wyciągnie każdy kurz z każdego zakamarka – ale tym razem również nie o tym chcę …
Miska z Tupperware !!! To ona jest moim odkryciem, pozornie banalnym,zwyczajnym, bo jaki jest status różowej miski wobec robota kuchennego czy blendera ? A jest absolutnie … cudowna, wręcz czarodziejska :) Wrzucam do niej składniki na ciasto drożdżowe, mieszam drewnianą łyżką kilka razy, nakrywam szczelnie białą pokrywą, czekam aż rosnące ciasto i gazy powstałe w środku podniosą trzykrotnie pokrywę i :) ciasto drożdżowe gotowe do pieczenia. Bez żmudnego wyrabiania, bez oklejonych rąk, z zaoszczędzonym czasem. Czy to nie czary :)
Mieszkam na śląsku, tu pieczemy nasze śląskie kołocze na drożdżowym cieście, z makiem, jabłkami, serem czy budyniem. Kołocz ( zazwyczaj jednorazowo pieczemy kilka sztuk) wymaga sporo czasu, pracy, ciepła i czułości – i rewelacyjnie piecze go właśnie moja mama. Ciągle uczę się tej sztuki i ciągle mi daleko do cudu mojej mamy. A miska Tupperware doskonale usprawnia pracę i wyczarowuje doskonałe ciasto drożdżowe pod nasz śląski kołocz, którego zapach wypełnia nie tylko dom, ale i budzi naszych sąsiadów zza płotu :) Takie ma pozytywne rażenie :)
Mam nadzieję,że i tutaj dociera wspaniały aromat ciasta drożdżowego, pozdrawiam :)
Magdalena 10 kwietnia 2016 (17:30)
Mieszkam w nowym mieszkaniu od 3 lata, jednak dopiero zakup wiktoriańskiego fotela, obitego błękitnym jedwabiem sprawił, ze mieszkanie ma teraz charakter i duszę. Stanowi fundament mojego domowego ogniska, gdzie spokojnie mogę pogrążyć się w zwierzeniach i zasypiać smacznie, gdy za oknem barwy powoli wycofują się ze świata postrzegalnego wzrokiem, pozostawiając po sobie szaroperlowostalowy półmrok Z lubością przymykam w nim oczy by beztrosko pobujać w obłokach. W takim fotelu łatwo zapominam o prozie życia. Niebieskie obicie przywodzi myśli o niebieskich migdałach. Fotel ten dodaje pomieszczeniu delikatnego eklektyzmu i to iście w anielsko -angielskim klimacie. Jest dopełnieniem całości, a zarazem fundamentem harmonii mojego pomieszczenia. Ożywia przestrzeń, ale też stonuje codzienną szarą rzeczywistość. Niewątpliwe to kunszt mojej strefy relaksu.
Joanna 10 kwietnia 2016 (17:12)
Blender.
Nie odkryłam go, gdy Dziecko było małe. Nie użyłam w chorobie Taty. Nie miałam bladego pojęcia, że istnieje to genialne urządzenie, które w mig pomaga przygotować cudowne zupy-kremy, puree, koktajle…
Odkryłam późno, lecz na zawsze. Pierwszy, kilkuletni egzemplarz jest ze mną do dziś. Jeszcze nigdy nie odmówił współpracy. Dbam o niego, jak o najlepszego przyjaciela i „używam” codziennie chyba…
Serdecznie pozdrawiam Ciebie, Joasiu.
Agnieszka 10 kwietnia 2016 (16:49)
Moja historia domowego gotowania zaczęła się smutno… Zmarła mama…Zostaliśmy sami, tata i czwórka rodzeństwa. Stanęłam przed obowiązkiem, jako najstarsza, przejęcia kuchni, gotowania i dbania o nasz dom. Na początku były łzy w zupie, kotlety bez panierki, zakalec zamiast deseru…Ale teraz, po latach, wiem, że wszystko w naszym życiu ma swoje znaczenie. Uśmiech rodzeństwa i taty, pusty talerz po zupie, dokładka deseru, wszystko bez słów, ale oczy mówią najwięcej…Że sobie poradziłam, że teraz stół pięknie nakryty, posiłki gotowane z sercem, że rodzina razem… To wystarcza… :)
Joanna 10 kwietnia 2016 (16:48)
MAKUTRA. Już samo brzmienie tego wyrazu przyprawia mnie o lekkie dreszcze i wywołuje uśmiech na mojej twarzy. W dawnych, bardzo dawnych czasach, moja ukochana babcia Marianna, wróciła do swego domu z wojaży ze zdobyczą, której przez wiele kolejnych lat zazdrościły jej wszystkie chyba sąsiadki. Z piękną, KAMIONKOWĄ MAKUTRĄ. Doskonale pamiętam babcię, z namaszczeniem ucierającą tradycyjne ciasta, wielką drewnianą łyżką, w makutrze oczywiście. To moje dzieciństwo. Okres dojrzewania to makutra w rękach mojej mamy, która z nie mniejszym namaszczeniem ucierała w niej ciasta bardziej nowoczesne i wymyślne- skubańce, murzynki i takie tam. Dorosłam, założyłam rodzinę, ale do pieczenia jakoś się nie rwałam. Przed narodzeniem mojej trzeciej córki, moja mama podarowała mi nasz rodzinny, przechodni skarb. MAKUTRĘ. Teściowie dorzucili wspaniały, najwyższej klasy mikser, ale to kamionkowa, zdobyczna makutra mojej babci Marianny, uczyniła ze mnie kobietę dbającą o domowe ognisko. Teraz ja z namaszczeniem ucieram w niej ciasta dla mojej rodziny mając nadzieję, że makutra, draśnięta już nieco zębem czasu wytrzyma i posłuży moim córkom, które kiedyś będą w niej ucierały ciasta dla moich wnuczek…Joanna
Ania z Osobiedlamnie 10 kwietnia 2016 (16:46)
Piękne te Wasze historie:)
Rozglądam się po naszej kuchni… wygodne szuflady, czarny kamienny blat, a na nim…życie:) Obecna kuchnia nie ma jeszcze zbyt długiej historii. Nie ma w niej tej jednej jedynej rzeczy, która miałaby na mnie wpływ większy, największy… Zdecydowanie lubię w niej przebywać, uwielbiam gotować i podobno jestem w tym coraz lepsza… Ale jest coś, co odmienia mnie ciągle na nowo. Wspomnienia. Wystarczy jeden obraz z odbytych podróży… smak bazylii i czosnku, a już mam ochotę na makaron, taki jaki jedliśmy w rzymskiej knajpce, więc pichcę. Bagietka, pomidory i oliwa z oliwek – i wraca smak śniadania na campingu w Prowansji. Z każdej podróży staram się przywieźć nowy przepisy, potrawę i koniecznie choćby czasopismo kulinarne. Zimą sięgam po rozgrzewające dania prosto z kowbojskiej Montany, latem po kuchnię włoską, aromatyczną, zakochaną.
Wspomnienia zdecydowanie pomagają mi w kuchni. Ułatwiają wybór tego, co jutro na obiad, co na kolację we dwoje, a czym mogę zaskoczyć również nasze dzieci i w ten sposób zadbać o to, jak i z czym będzie się im kojarzyło dzieciństwo:)
Serdecznie pozdrawiam:)
Ewa 10 kwietnia 2016 (14:56)
Mieszkam w starej kamienicy w centrum dużego miasta, z której okien rozpościera się niepowtarzalny widok na nadgryziony już zębem czasu stary wiąz.Jest pięknie,wszystko skrywa w sobie duszę ponadczsasowości. Pod stopami skrzypi stary wysłużony parkiet, jest stara stylowa pachnąca terpentyną komoda,na której stoją lekko przykurzone kompozycje zdjęć, figurek i puzderek.
To mój mały azyl i odskocznia od ” szarej ” codzienności…..Jednak większą ilość czasu czy to za dnia, czy nocą spędzam z ogromną przyjemnością w mojej prowansalskiej kuchni, gdzie na pierwszy plan wyłania się król jadalni- stary, dębowy okrągły stół na którym toczy się codzienne moje pośpieszne centrum życiowe i oczywiście bez którego nie wyobrażam sobie mojego funkcjonowania.
To na nim kroje chleb, zagniatam pierogi,szatkuje warzywa,zajadam posiłki,rozkładam puzzle czy w wolne popołudnia laptopa.To tu przy lampie pochylam się nad kucharską książką, próbuję połatać zbity wazon z kwiatami, czy też zwyczajnie czytam gazetę….
Wokół niego dostojnie zasiadają domownicy, znajomi i przyjaciele, którzy ochoczo kosztują ulubionych potraw, wybornego wina czy wypieków. Dość często sama zasiadam przy moim „dębowym” królu i rozkładając na nim stare albumy ze zdjęciami otulona gronem przyjaciół siedzących gdzieś tam nieopodal na wysłużonym szezlongu z filiżanką gorącej czekolady przywołuję równie słodkie jak ona wspomnienia….z dzieciństwa, gdzie widzę na moich fotkach jak wraz z bratem gonimy siebie wokół tego okrągłego stołu z emanującym i zaraźliwym uśmiechem na buźkach i z wielką energią. To powoduje, że dzisiaj dzięki temu meblowi chociaż przez krótką chwilę mogę poczuć się znów dzieckiem…
Ten wykwintny, choć już leciwy stół jest moim oparciem, pomocną dłonią i prawdziwym niemym świadkiem wielu wydarzeń wpisujących się w życie mojej niewielkiej kuchni. To mój prawdziwy i zawsze wierny przyjaciel, który tak wiele znosi….czy to ciężar zakupów z marketu, czy też dokuczliwe brzmienie wałka do ciasta, gdy wyrabiam faworki…
To jedyny i niepowtarzalny mebel który ceduje całą naszą rodzinkę przy wspólnym biesiadowaniu nadal niemo wsłuchując się w nasze codzienne życiowe rozmowy, czasami krzyki, płacze czy milczenie. Dębowy stół to świadek historii mojego domu i bezcenna niezastąpiona rzecz bez której nie wyobrażam sobie swojego kuchennego pięknego świata.
Karolina woźniak 10 kwietnia 2016 (11:49)
Oj brakowało mi pary.Brakowało mi mocy i energii,przydało by się z 1400Wat. Całą moją energię wysysa mały wampirek-córcia i duży wampir-mąż. Ale nie poddaje się. Chociaż jakby istniał sklep z parą-to poprosiłabym do pełna! I tankowała co dzień. Życie jest za krótkie żeby tracić czas na robienie rzeczy na które nie mamy ochoty- czyli prasowanie.Tysiące ciuchów leżących i błagających o zmiłowanie, tysiące niteczek czekających na wyprostowanie. Litości! Na samą myśli rabambar na głowie nie się jeży!Sprzęty AGD są po to by ułatwiać ludziom życie albo je ratować. Dodawać wolnego czasu i odejmować obowiązków.Przejmować obowiazki których nie chce nikt wykonać. I ja posiadłam jakis czas temu taka maszynę: wciągającą i niezastąpioną.Wkręciłam się w mój Generator Pary i chciałam jeszcze i jeszcze i jeszcze. Biegałam z nim po domu krzycząc:”Mam parę i nie zawaham się jej użyć”. I parujesz,znaczy prasujesz,wszystko co wpadnie ci w rękę. Ubrania firanki pościel,kładziesz na jedną kupę i jednym ruchem ręki prostujesz niteczki materiałów. Otwierasz szafę i jednym uderzeniem pary przelatujesz wszystkie ciuszki odświeżając je i prasując. Genialne-GENERATOR PARY,generator wolnego czasu i generator radości w jednym! Zaparował mi życie i odmienił postrzeganie prasowania. Teraz robię to z przyjemnością, a propos „Masz może coś pogniecionego, serwety? to ja chętnie”
Ewelina P 10 kwietnia 2016 (11:48)
Osobą która diametralnie odmieniła moje funkcjonowanie w gospodarstwie domowym (a dokładniej w kuchni) jest moja przyjaciółka. Poznałyśmy się prawie 4 lata temu na forum internetowym. Nasza przyjaźń zaczęła się od kłótni w jednym z wątków który dotyczył tego czy lubimy gotować i czy może to sprawiać przyjemność. Byłam wtedy laikiem kulinarnym i przypalałam nawet przysłowiową wodę na herbatę. Ona z kolei była szefem kuchni z pasją do gotowania także poza pracą. Tak się zawzięłyśmy w swoich opiniach, że Magda powiedziała, że mnie odwiedzi i udowodni, że gotowanie może sprawić przyjemność. Jej niespodziewana propozycja tak mnie zaskoczyła, że nawet nie wiem kiedy się zgodziłam. Dwa dni później była u mnie. Pojechałyśmy kupić potrzebne rzeczy i zabrałyśmy się do gotowania. Byłyśmy tak zajęte rozmową, że nawet nie zauważyłam, że ja robię większość rzeczy, słuchając wskazówek i instrukcji Magdy. Rozmawiało nam się tak dobrze, jakbyśmy się znały od wieków. Jak łatwo się domyślić, nie skończyło się na jednym spotkaniu. A ja dzięki Magdzie pokochałam gotowanie :)
Tomasz 10 kwietnia 2016 (11:40)
Moje funkcjonowanie w „gospodarstwie domowym” odmieniła ostrzałka do noży. Recz wydaję się trywialna ale to od dobrze naostrzonego noża zaczyna się każda potrawa. Komfort pracy znacząco wzrasta i zdecydowanie zmniejsza moje zirytowanie podczas przygotowywania posiłków. Nawet moja małżonka stwierdziła, że miałem obsesję na punkcie stępionych noży.
agnieszka 10 kwietnia 2016 (00:31)
Moje życie odmienił blender. Uwielbiam go, cały czas mam go pod ręką i nigdy nie chowam go do szuflady. Dzięki niemu przestałam mieć problemy z karmieniem dzieci. Syn nie cierpi mięsa w zupie, córka nie może patrzeć na marchewkę, wcześniej codziennie przy obiedzie było marudzenie i wyławianie nielubianych składników, teraz przygotowuje im zupy kremy – wszystko jest zmiksowane, nie widzą co jedzą i wcinają aż im się uszy trzęsą. Często przygotowuję im także koktajle warzywno – owocowe, które są niesamowitą bombą witaminową. W 5 sekund mam przygotowane ciasto naleśnikowe i wiele innych smakołyków. Nie wyobrażam sobie życia bez mojego blendera.
Ola 10 kwietnia 2016 (00:05)
Nie lubiłam gotować. Nie nauczono mnie tego. W dzieciństwie mieszkaliśmy w ciasnocie (6 osób/ 30m2), babcia była kucharką a rodzice (po zawodówkach) dumni byli z tego, że dziecko (czyli ja) jest zdolne i oczytane. Jako dziecko byłam niejadkiem i jedzenie uważałam za zło konieczne więc tym bardziej nie ciągnęło mnie „do garów”. Od mamy i babci często słyszałam: „dziecko, Ty się tylko ucz”. Zawsze miałam talerz podany pod nos a na nim pyszne jedzenie i nie przyszło mi do głowy, by zastanawiać się, z czego składa się dana potrawa. W konsekwencji, gdy wyszłam za mąż nie wiedziałam, że… podstawowym składnikiem zupy jest woda (sic!). Pierwszym moim nauczycielem sztuki gotowania był mąż. Zanim zmarł, zdążył mnie nauczyć podstaw ale miłości do gotowania nie zaszczepił. Jednak największe zasługi w tym względzie osiągnęła… moja szefowa. Pewnego razu z okazji urodzin podarowała mi stylowe doniczki wraz z nasionkami podstawowych polskich ziół i opisem ich właściwości. Nigdy nie lubiłam jak coś się marnowało więc nasionka zasiałam… podlewałam i… odczułam WIELKĄ RADOŚĆ, gdy COŚ mi zakiełkowało… Cały czas przyświecała mi myśl o „niemarnowaniu” więc w internecie wyszukałam danie, które pozwoliłoby mi zużyć dorodne już i pachnące zioła. Ugotowałam bigos wegetariański i zachęcona pochwałami domowników, postanowiłam znów ugotować coś pysznego. Zioła zużyłam i wręcz pobiegłam do sklepu ogrodniczego, by wysiać nowe, inne… I tak to się zaczęło. Pamiętam, jaka byłam zachwycona, gdy na Twoim blogu przeczytałam o robieniu ziołowych kostek lodowych! Następnie zrobiłam ziołowe kostki rosołowe, przyszedł też czas na dżemy, ogórki kiszone i grzybki w occie. Wraz z gotowaniem kolejnych obiadów własnego pomysłu mijała moja wielka niechęć i z czasem zaczęłam gotować bez przymusu, potem wręcz z pasją a motywuję się pochwałami innych i chęcią poznawania nowych smaków. A wszystko za sprawą podarowanych mi dawno temu doniczek i kilku paczek ziół. :-))
Agnieszka 9 kwietnia 2016 (21:46)
Inspiruje mnie w zasadzie wszystko, co mnie otacza… Podstawa to oczywiście korzenie, czyli rodzinny dom, najbliższe osoby, to co chłoniemy od dziecka to może być przepis babci na najlepsze racuchy, albo talerzyk skrzętnie przechowywany i wykorzystywany przez babcię tylko do święconki… To może być sposób gotowania grochówki przez tatę, albo wzór fartuszka, który kiedyś miała mama ♥
Teraz strefa marzeń i rzeczywistości wpływ ma codzienność, bukiet żółtych tulipanów kupionych na ryneczku, sposób na pielęgnację ogrodu wyczytany w kryminale Chmielewskiej, artykuł na blogu (http://greencanoe.pl/stary-kafel-i-puste-okna/) czy wizyta na targu staroci….
Czasem czerpiemy świadomie, czasem tylko zakodujemy na krótką chwilę, ale podświadomość pokaże, że czas ma swoje prawa
Agata 9 kwietnia 2016 (20:35)
Pozytywnych zmian w tym roku ogrom. Pojawił się pierwszy syn i to była najlepsza decyzja pod słońcem i odmieniła moje funkcjonowanie w tzw. gospodarstwie domowym. Od 7 lat mieszkamy z mężem w nowym mieszkaniu. Jeden pokój wciąż był niezamieszkały, smutny. Panowała w nim iście szpitalna, sterylna atmosfera. Łóżko, jakaś szafa i fotel. Otwierając drzwi, wiało chłodem. Nie miałam pomysłu na ten pokój. Wykorzystywałam go jedynie jako miejsce noclegu dla teściowej. I tak też mi się kojarzył, więc często tam nie zaglądałam. Podjęliśmy decyzję powiększenia rodziny. I wtedy moje gospodarstwo domowe przeżyło rozkwit. Wszystko podporządkowane małej, bezbronnej istotce. A wspomniany wcześniej pokój przeżył istny renesans. Kolorystyka niebiesko- szara z dodatkami czerwieni i granatu dodała tęczy ścianom. Wszelkie dodatki w postaci dywanu, pomponów, pudełek i zabawek aż po sufit wypełniły ten pokój anielską atmosferą. Poczułam się lepszą gospodynią domową, gdyż teraz już całe gospodarstwo pełne jest ciepłego klimatu. Jedyny problem, jak przyjeżdża teściowa i muszę oddawać jej moją sypialnię…
alicja 9 kwietnia 2016 (19:06)
zmiany w moim podejściu do funkcjonowania gospodarstwa domowego miało ‚pójście na swoje ”
wcześniej nie liczyłam pieniędzy ,teraz wiem ile to wszystko kosztuje więc staram sie oszczędzać ,nie marnować jedzenia.Wcześniej nie lubiałam gotować ,piec teraz to moje hobby
alicja 9 kwietnia 2016 (19:03)
zmiany w moim podejściu do funkcjonowania gospodarstwa domowego miało ‚pójście na swoje ”
wcześniej nie liczyłam pieniędzy ,teraz wiem ile to wszystko kosztuje więc staram sie oszczędzać ,nie marnować jedzenia i szukać porad u rodziców i Babci.Babcia ma olbrzymią wiedze praktyczną wychowywała sie w biedzie i wie co to znaczy głód i chętnie słucham jej porad
Hania 9 kwietnia 2016 (16:07)
Widzę, że wiele osób zanurza się we wspomnieniach opowiadając o swoich gospodarstwach domowych. Ja w tej sferze nie mogę poszczycić się długoletnimi doświadczeniami, bo swoje własne gospodarstwo posiadam zaledwie od dwóch lat. Nie znaczy to jednak, że nie mam czym się dzielić. Jest wręcz odwrotnie, ponieważ w ciągu tych dwóch lat wiele w moim gospodarstwie się działo i zapowiada się, że dziać się jeszcze będzie. Każdą zmianę, która oddalała moje mieszkanie od pomieszczenia w tzw. stanie deweloperskim jest dla mnie innowacją, która odmienia moje funkcjonowanie. Być może zabawnym wydać się może, że dla mnie jednym z ważniejszych przedmiotów, który ułatwił mi życie był… zlew w kuchni. Tak, tak, przez jakiś czas od wprowadzenia się do mojego M, nie miałam zlewu (była jedynie dziura w blacie), a to dlatego, że model, który wybrałam został już wykupiony i producent dopiero zabierał się za wyprodukowanie nowej jego partii.
Potem poszło już z górki – blender (oczywiście nie pierwszy z brzegu, tylko wymarzony), zestaw pieczołowicie kompletowanych przyborów kuchennych i wreszcie malutka ręczna tareczka idealna do ścierania czosnku (wyparła nawet praskę), sera wprost na parujący makaron czy skórki z cytryny, plasterkownica, która pozwala przyrządzić mizerię w kilka minut, forma do tarty.
Przekonałam się, że przedmioty, które ułatwiają i umilają gospodarzenie nie muszą być olbrzymie czy drogie. Najważniejsze jest dla mnie to, że podnoszą moją radość z gospodarowania!
Kasia 9 kwietnia 2016 (13:54)
Wybrać jedną osobę, która miała największy wpływ na to, jak funkcjonuję w domu, jest bardzo trudno. Oczywistym wyborem staje się Mama, która jako dyrektor ekologicznej mleczarni wpoiła mi zasadę, że ekologiczne jedzenie to nie moda, ale wybór, i że najważniejsze w tym wszystkim jest to, by nie krzywdzić zwierząt i samych siebie. Babcia, która nauczyła mnie, że porządek to nie tylko kwestia umytych talerzy i odkurzonego dywanu, ale także ład w głowie, od której wszystko się zaczyna. Mąż, dzięki któremu systematyczność i organizacja naszego codziennego życia to ciągłe wyzwania i niespodzianki. Przyjaciele, spotkania z którymi utwierdziły mnie w przekonaniu, że nieważne ile, ważne jak. Ulubieni blogerzy, dzięki którym poznałam wiele magicznych sztuczek zarówno kuchennych, jak i trików przydatnych przy urządzaniu wnętrza. A w końcu Czytelnicy bloga, dzięki którym patrzę na nasze gospodarstwo domowe z dziesiątek innych perspektyw. :)
Muszę również wspomnieć o kotach. KOty…tak, to odrębna historia. Koty uczą mnie codziennie, że zbyt wiele rzeczy w domu to dodatkowe nerwy o to, czy przetrwają. Nikt nie lubi, gdy na przykłąd całkiem nowa osłonka na doniczkę ląduje w nocy na podłodze, razem z kwiatem. ;) Koty uczą mnie codziennie, że mniej znaczy więcej. I tego się trzymam. :) Pozdrawiam serdecznie, Kasia.
Ps. a jeśli chodzi o sprzęt to nie mogłabym żyć bez… porządnej, żeliwnej patelni grillowej i brytfanki do pieczenia. :)
Kasia 9 kwietnia 2016 (12:51)
U mnie przewrotnie – moje gospodarzenie domowe odmieniło nowe gospodarstwo domowe :)
Miałam cudowną Mamę, która przez 8 lat nauczyła mnie więcej niż niektóre Kobiety dostają od swoich mam przez całe życie… Miłością, zabawą i zaangażowaniem zbudowała we mnie bazę i chęć. Zmarła jak miałam 8 lat. Po jej śmierci sama piekłam ciasta, robiłam oponki i faworki… Już we własnym gospodarstwie domowym byłam „zwykłą” opiekunką ogniska domowego gotując, pielęgnując kwiaty, zdobiąc mieszkanie. Ale dopiero po wybudowaniu domu-drewnianego, na wsi (ale wsi bliskiej miasta), całkowicie NASZEGO, czyli spełniającego nasze marzenia i potrzeby zaczęłam szaleć! Rozkwitłam. Własne warzywa z ogródka, przetwory – ok 400 słoików w sezonie, mrożonki, które mi służą całą zimę, na co dzień piekę chleb, gotuję wg 5 przemian, co chwila zmieniam dodatki w domu i sama robię gliniane miski, wiklinowe koszyki, mozaiki pod garnki i decoupagowe wieszaki.
A wszystko dlatego, że mi się chce – mam miejsce, które mnie do tego nastraja, a wokół ludzi, którzy z radością nas odwiedzają i wypoczywają w naszym domu.
A nasze dziecko samo garnie się do robienia z Mamą pierogów, ciasteczek, przecieru pomidorowego, pielenia grządek :) Czyli historia się powtarza!
Oczywiście ta cała sielanka jest często wysiłkiem, wyrzeczeniami, bo bardzo intensywnie pracuję zawodowo, dziecko – jej wychowanie i rozwój to priorytet, ale wszystko jakoś się dobrze łączy i dzieje w naszym drewnianym świecie :)
A co mi najbardziej pomaga? iRobot! Bezsprzecznie i nie wyobrażam sobie bez niego życia!
BasiaJ 8 kwietnia 2016 (23:41)
Witam.
Kiedy rodzić poszłam córkę
A mąż biedny w domu ostał
To uzbierał naczyń górkę
Górka w górę się zmieniała
W głowie myśl mu zaświtała
Muszę kupić dziś zmywarkę
Ona zmyje talerz,garnek,
Wszystkie kubki no i tarkę
A jak żonka się ucieszy
Radość ma podwójna była
Miałam córkę i maszynę
Która za mnie wszystko myła:)
Bożena 8 kwietnia 2016 (21:49)
Nie musiałam sie długo zastanawiać co należny do sprzętów ktore odmieniły moje życie na łatwiejsze.
Pierwszym moim niezbędnikiem jest „wolno war” Jako zaganiana mama 4 dzieci której bardzo zależy na zdrowym odżywianiu całej rodziny. Zaletą tego jest to ze gotowanie stało sie łatwiejsze i nie spędza mi snu z powiek ze nie mam czasu na ugotowanie pysznego zdrowego obiadu. Rano wrzucam wszystkie składniki do naczynia nastawiam odpowiedni czas i obiad sam sie gotuje. Ponadto ma on jeszcze jedna wielka zaletę opcje pootrzymywania temperatury. Czysto jest tak ze w tygodniu wracamy do domu o rożnych porach wiec jemy tez nie zawsze razem ale posiłek dzięki podtrzymywaniu temperatury jest zawsze gotowy do zjedzenia. Funkcja podgrzewająca świetnie sprawdza sie również w czasie organizowania imprez czy świat w naczyniach zawsze umieszczam potrawy które spożywa sie na ciepło i dzięki temu nie mam ciepły bufet dostępny przez cały czas. W wolno wrze można przyrządzić dosłownie wszystko od dan mięsnych do słodkich deserów. Jestem szczęśliwa posiadaczka trzech takich pomocników. Drugą rzeczą niezastąpiona dla mnie jest robot „Kitchen Aid ” a zasadzie dostawki jakie można do niego kupić. Jena z takich jest ustrojstwo do mielenia ziarna, dzięki temu mogę sama robić mąki z rożnych kasz co dla mnie jest bardzo ważne ponieważ jestem uczulona na gluten wiec piekę chlebki bezglutenowe. Wiem ze można kupić bezglutenowe gotowce w sklepie ale jak wspomniałam zdrowe jedzenie jest dla mnie ważne a gotowce nafaszerowane sa konserwantami .
I jest jeszcze jedna rzecz która ułatwi życie ale nie jest to sprzęt kuchenny: elektryczna suszarka do prania. Latem praktycznie z niej nie korzystam bo uwielbiam zapach prania suszonego na świeżym powietrzu ale zimą świetna sprawa suche pranie w kilkadziesiąt minut.
Pozdrawiam
Bożena
Iwona 8 kwietnia 2016 (21:47)
Podczas budowy domu, zakupiliśmy z mężem niezbędny sprzęt budowlany jakim jest odkurzacz budowlany. Nie pomyślałabym wtedy, że po zakończaeniu budowy i wprowadzeniu się do domu okaże się, że stanie się on może nie tyle ulubionym sprzętem domowym, co najbardziej ułatwiajacym życie. Nie muszę latać po całym domu i przełaczać kabla (jest wystarczajaco długi), pozatym wciaga prawie wszystko. Polecam
Kamila 8 kwietnia 2016 (21:30)
Blender! To jest sprzęt, który zajmuje ważne miejsce w naszym domu. Pierwszy blender dostałam w prezencie od uczennicy, której udzielałam korepetycji. Było to … 16 lat temu. Służy mi do dziś. A przeszedł wiele – zupki dla dzieci (3) zupy, koktajle, dipy, majonez a ostatnio nawet lody. Uważam, że to sprzęt nie do zastąpienia w mojej kuchni.
Pozdrawiam
Kamila
Romana 8 kwietnia 2016 (19:49)
Pierwszym sprzętem niezbędnym w mojej kuchni był przywieziony z NRD mikser ze statywem. Jeździłam tam na praktyki studenckie i za zarobione pieniądze kupowałam cuda, których nie było wtedy w Polsce – szybkowar, szkło żaroodporne, buty, ciuchy i piękne włóczki. Mikser był świetny – pracował, ja wrzucałam różne produkty, a w tzw. międzyczasie robiłam inne rzeczy. Miałam do niego przystawki – 4 różne noże i dwa młynki : do kawy i … cukru ( pudru nie było w sklepie, trzeba było sobie robić samemu). Przez wiele lat był wielkim skarbem w moim królestwie.
Drugim cudem okazała się elektryczna maszynka do mięsa ( prezent od Teściowej), do której dostałam od siostry szatkownicę z 4 różnymi nożami. Dzięki niej robię sznycle, klopsy, sałatki, pasztety i …szwaby. Szwaby to rodzaj cepelinów – farsz to ziemniaki z twarogiem i cebulką, a otoczka to ziemniaki gotowane i surowe. Aby je zrobić dla wszystkich moich bliskich (11 osób) obieram około 10 kg ziemniaków. Radość i zadowolenie Rodzinki bezcenna.
Pozdrawiam serdecznie.
Romana
Edyta 8 kwietnia 2016 (19:28)
Blender! Odmienił moją kuchnię. Dzięki niemu robię pyszne koktajle owocowe, warzywne za którymi przepadają domownicy. Dzięki niemu nauczyłam się robić ulubione mleko kokosowe. Sorbety, sosy, masy do wszelkich kotlecików z warzyw czy choćby pesto do szybkiego obiadu. Nigdy go nie chowam. To mój „piąty element” uzupełniający naszą dietę o dodatkową porcję warzyw i owoców w trochę innej formie. Nie wyobrażam sobie już kuchni bez niego. I chyba cała moja rodzinka także. A pojawił się, żeby mi pomóc rozszerzać dietę moich dzieci, kiedy przechodziły z mleka na pokarm stały. I tak mi pomaga do dzisiaj
Ania 8 kwietnia 2016 (19:07)
Niezmiernie lubię tematy, dzięki którym można podzielić, wymienić się swoimi doświadczeniami a przy okazji powspominać dawne czasy… Jak przez mgłę ale pamiętam jak moja Babcia ucierała ciasto w makutrze po wcześniejszym odmierzeniu produktów na wadze szalkowej. Następnie Babcia wyciągała moździerz aby utrzeć trochę cukru pudru i posypywała wypiek…:-) Wagę i moździerz zachowałam gdyż oprócz wartości użytkowej i sentymentalnej posiadają to „coś” co sprawia, że dzisiaj śmiało używam ich jako dekoracji mojej kuchni. Pamiętam też sukcesywnie wymienianie przez moją Mamę aluminiowe garnki, patelnie, łyżki wazowe (na szczęście aluminiowych sztućcy nie mieliśmy) nie dlatego, że mogą szkodzić zdrowiu (nikt nawet wtedy o tym nie myślał) tylko dlatego, że były nijakie, nieprzyjemne w użytkowaniu, po prostu brzydkie. A później przyszła fala siermiężnych „innowacyjnych” przedmiotów przywożonych przez naszych sąsiadów z za wschodniej granicy. Przeciskacze do czosnku, tłuczki do mięsa, przyrządy do robienia pierogów – to dopiero było coś! Brzydkie, ciężkie tyle, że się nie psuło. I tak z biegiem czasu doszliśmy do momentu kiedy zaczynamy wymieniać garnki nie ze względu na ich szkodliwość tylko często dla design’u lub koloru, który pasowałby do naszej kuchni. Bez wątpienia postęp techniki, innowacyjność oraz łączenie design’u z użytecznością pcha nas do przeprowadzania zmian w naszym otoczeniu w tym także w kuchni. Po głębszej analizie zawartości moich szafek kuchennych mogę śmiało napisać, że na plan pierwszy wysuwają się dwie rzeczy: diabelski wynalazek (oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu) jakim jest silikon w całej swojej rozciągłości oraz szybkowar. Silikon niezwykle zrewolucjonizował moją kuchnię. Zadziwia mnie wciąż swoimi właściwościami termicznymi, łatwością użytkowania oraz ilością przedmiotów, które są z niego wytwarzane: rękawice kuchenne, formy, foremki, szpatułki, stolnice, łyżki, cedzaki, pędzelki..czy jest jakieś gospodarstwo domowe, w którym nie ma choćby jednego przedmiotu z silikonu? Raczej nie. Jest jeszcze jedna jego cecha , która nie pozwala mi przejść obojętnie koło tych produktów – ich kolorystyka. Czyż nie miło jest nałożyć swoim gościom na talerz maślaną babeczkę szczypcami, których końcówki mają kształt muffinek w kolorze pistacjowym? Miło, bardzo miło :-).
Dużą pomocą w mojej kuchni, jest szybkowar. Zarówno Mama jak i Teściowa od zawsze zachwalały właściwości szybkowarów, które od lat używają ale ja jakoś nie mogłam się zdecydować na jego zakup. Po pierwsze ze względu na gabaryt (razem z rączką szybkowar zajmuje sporo miejsca w szafce) po drugie jakoś nie mogłam przekonać się do syczenia i odczekiwania po ugotowaniu potrawy. Zmieniają się czasy, zmieniłam się i ja. Pragmatyzm pokonał niechęć. Nabyłam szybkowar i dzisiaj mogę go tylko chwalić. Szybkowar jest przede wszystkim ekonomiczny, zaoszczędza mnóstwo czasu ze względu na to, że po zagotowaniu w garnku wytwarza się ciśnienie, które pozwala „dojść” przygotowywanej potrawie bez potrzeby dalszego używania prądu/gazu. Zamknięty szybkowar długo utrzymuje ciepło więc dużo wcześniej przygotowywana np. zupa może być podana ok. 1,5 h po ugotowaniu bez konieczności ponownego podgrzewania! Dodatkowo gdy zostanie nam z obiadu zupka lub sosik możemy go zamknąć w szybkowarze i wystawić na taras czy balkon bez obawy, że na drugi dzień przejdzie specyficznym zapachem powietrza (ja akurat to wyczuwam) nie musimy się też martwić, że dobierze się nam do garnka kot czy pies – nie ma szans :-) Moje hity z szybkowara to wszelakie zupki jak rosół, ogórkowa, kapuśniak, krupnik gotowane „na raz” nie dłużej niż 20 minut, sosy mięsne, sos spaghetti, buraczki, kapusta wiosenna etc. Ale żeby nie było tak słodko to szybkowar (6 l) ma też wadę – jest ciężki i trudno nim manewrować w zlewie podczas zmywania. Nic to! Szybkowar – gorąco polecam każdej Pani domu.
Pozdrawiam!
Ania
Marzena 8 kwietnia 2016 (19:05)
Ciekawe pytanie :)tam myślę i powiem tak.Jakieś kilka lat temu kiedy moje dziecko było małe ja początkująca pani domu, która umiała pierogi ugotować na kamyki (p.s ale mąż zawsze twierdził, że są wspaniałe hmm biedak) i tak popadając w czarną rozpacz przed kolejnym obiadem ;) oglądałam kolejna kolorowa gazetę w której są same wspaniałe rzeczy pyszne i takie proste trafiłam na bloga, a tu akurat był Twój Asiu blog i tam była zapiekanka ziemniaczana i tak moja rodzina uwielbia ją ;). Podczytując Twoje posty Twoja radość życia,optymizm i miłość do natury. Uparł się i gotować się nauczyłam, a co ja nie potrafię ; )) poznałam fajnego Pana Ogrodnika 70 +, który nauczył mnie hodować kwiaty ,warzywa ;) i cóż da się; ) . Pewno pomyślcie piękna laurka; ) Ale to był jakiś przełom ;) punkt zwrotny;), że się da ;) Gorąco pozdrawiam i walczę dalej ;)
Alicja 8 kwietnia 2016 (16:07)
Moje funkcjonowanie w gospodarstwie domowym odmieniło się dzięki wielu sprzętom. W swoim studenckim mieszkaniu początkowo nie miałam nic. Bitą śmietanę ubijałam trzepaczką, podgrzewany lub gotowany obiad mieszałam zwykłą łyżeczką, a tosty piekłam w piekarniku. Kiedy zaczęłam zarabiać i postanowiłam zainwestować w kuchenne sprzęty domowe, dopiero zobaczyłam jak bardzo ułatwiają one życie. Po pierwsze mikser, który pomaga mi nie tylko ubijać wyżej wspomnianą bitą śmietanę, ale również miksować ciasto na babeczki i inne wypieki, tj. torciki, chleb czy nawet desery. Po drugie duża drewniana łyżka do mieszania sosów, makaronu,a nawet i jajecznicy. Taka mała rzecz,a tak bardzo cieszy i ułatwia pracę. Po trzecie opiekacz do chleba/toster, bez których nie mogę, nie umiem żyć. Zawsze było mi żal wyrzucać chleb,a jedzenie kilkudniowego już tak bardzo mi nie odpowiadało. Taki sprzęt ułatwia zdecydowanie życie, a w dodatku pozwala zaoszczędzić i nie marnować jedzenia. Jeśli zaś chodzi o sprzęt inny niż kuchenny to moją najlepszą inwestycją na świecie jest KLEJ NA GORĄCO. Rozklejony but, złamana listwa, brak czasu na szycie materiału, przyczepienie wstążek dekoracyjnych, a nawet przyklejenie oderwanej rączki od czajnika to dla mnie już żaden problem. Wcześniej to wszystko utrudniało mi życie,a dzięki temu wynalazkowi moje gospodarstwo domowe jest niepołamane. Wspomniałam także o wstążkach, które często przyklejam w różnorodne miejsca. Nie wyobrażam sobie moich doniczek bez pięknie zawiązanych kokardek. Zwykłe przewiązanie sznurka/wstążki może pięknie udekorować wnętrze i odmienić nasze gospodarstwo domowe. Ostatnią,ale najważniejszą rzeczą, o której muszę wspomnieć jest to kto nauczył mnie i pomógł mi jak sobie radzić w domu. Moja wspaniała babcia i moi ukochani rodzice, moi idole życiowi – to oni, oni wszystkiego mnie nauczyli. Począwszy od zrobienia kanapek aż do ugotowania dwudaniowego obiadu z deserem. Babcia zawsze radziła co robić w kuchni, jakie triki stosować. Mama doradzała jak dekorować wnętrza, jak dobierać barwy i materiały, a tato nauczył mnie spawać i majsterkować z drewnem.
Joasia 8 kwietnia 2016 (13:39)
Sprzętem bez , którego obecnie nie wyobrażam sobie mojej gospodarstwa domowego jest maszyna do wyrobu i wypieku chleb. Od jej zakupu zmieniła się całkowicie filozofia moje gotowania , organizowania pracy w kuchni, a także podejście do zdrowego domowego żywienia, pomimo tego że mam odpowiednią wiedzę ze względu na moje wykształcenie zawodowe. Impulsem do zakupu mojego ukochanego „kuchennego ustrojstwa” były kolki i alergie mojego nowo narodzonego syna. Musiałam z diety wycofa absolutnie wszystkie białka pochodzące z mleka, a trudno było mi wtedy znaleźć chleb, który nie zawierałby chociażby maślanki. Dlatego też na imieniny mąż obdarował mnie moim ukochany „ustrojstwem”. Od tego czasu służy on nie tylko do wyrobu różnego rodzaju chleba, bułek , ciast czy klusek , ale również wyrobu domowych dżemów i powideł. Ta cała przygoda spowodowała, że inaczej patrzę na kuchnię, samodzielnie robię sery, jogurty, zaprawy, piekę co tydzień ciasta ,a kuchnia stała się moją pasją , ale spowodowała , że moja rodzina żyje zdrowo. Moja maszyna ma już 7 lat i nadal świetnie się sprawuje. To taka trochę historia dorastania mojego syna i mnie samej do lepszego bycia razem …
Ania 8 kwietnia 2016 (13:24)
U mnie „kuchenne rewolucje” wprowadził szybkowar. Wiem, wiem że teraz w erze Termomix i innych cudów to raczej oldschool. Dwa lata temu podczas wakacji moja Teściowa raczyła nas potrawami z szybkowara i była zachwycona . Z wakacji chcąc nie chcąc wróciłam z szybkowarem od Teściowej ;). Na początku stał nieużywany z mojej niechęci do zmian chyba, ale kiedy urodziłam trzecie dziecko (córcia), dwaj starsi chłopcy poszli do szkoły i trzeba ich odbierać o różnych godzinach,( mąż pracuje w nocy w dzień odsypia), zaczęło brakować czasu na stanie przy garach i powiedziałam Basta !!! Gotuje ten rosół w 40 minut i… wyszedł klarowny, smaczny i tak już poszło. Dziś nie wyobrażam sobie mojej kuchni bez szybkowara, gotuje w nim zupy dla moich niejadków, duszę mięsa nawet bigos na święta w nim ugotowałam i był pyszny. Oszczędzam czas, pieniądze i warzywa nie tracą tylu wartości odżywczych.
Pozdrawiam
Aneta 8 kwietnia 2016 (12:40)
Uwierzenie w siebie i we własne możliwości a dlaczego, ponieważ w młodym wieku straciłam rodziców ,wyszłam za mąż i urodziłam dzieci i to co gotowałam wydawało mi się takie oczywiste proste i nic nie znaczące. Koło Gospodyń Wiejskich dało mi ten impuls wiem nie które z was czytając to będą miały pobłażliwy uśmiech na twarzy, wyjście do ludzi szacunek do tradycji ,zbieranie pochwał, nagród za swój kulinarny wysiłek .Zajmuje się tym już 10 lat (a mam 41) w ten sposób zdobyłam prace ,pomagam innym kobietom uwierzyć we własne możliwości i widzę jak zmieniają swoje życie i jestem z tego dumna .
KAmila 8 kwietnia 2016 (12:27)
No u mnie akurat samochód ułatwił funkcjonowanie w gospodarstwie domowym. Wcześniej musiałam pokonywać dość dalekie odległości z dzieckiem, często też z ciężkimi siatkami zakupów. A teraz zawożę mała do przedszkola, po drodze robię zakupy i niczym się nie muszę już martwić :)
Teraz myślę o zmywarce bo każdy jest zadowolony z posiadania tak wspaniałej pomocy w domu :)
ewa 8 kwietnia 2016 (12:06)
Moja historia jest bardzo zabawna, jeździłam od małego do babci na wakacje i tam pomagalam w gotowaniu, pieleniu ogródka i innych czynnościach gospodarskich. Po wakacjach wracałam do domu i z mamą to już nie była zabawa tylko obowiązek, dlatego też stronilam od wszelakich obowiązków kuchennych, na co mama mówiła mi że nie będę potrafiła mężowi obiadu ugotować. A ja cierpliwie odpowiadalam że od tego są książki kucharskie, umiem czytać to i poradzę sobie. Minęło kilkanaście lat i dzwoni moja siostra z zapytaniem jak się gotuje botwinke, gdyż mama nie potrafi a ja robię to idealnie (stwierdzenie mamy). Do dziś mam w pamięci naukę przekazana przez babcię jej podejście, tradycyjne przepisy, bez których nie Potrafiłam się obyc
Grażyna 8 kwietnia 2016 (12:03)
Muszę przyznać, że pytanie konkursowe wywołało u mnie sporo refleksji. Najpierw zaczęłam się zastanawiać nad sprzętami używanymi w kuchni, ale to wywołało wspomnienia dotyczące początków moich pasji kulinarnych. Doszłam do wniosku, że decydującym momentem były narodziny mojego syna. Wprawdzie ma on dwie siostry, ale córki odnoszą się czasem sceptycznie do mojego gotowania, natomiast syn zawsze ze szczerym entuzjazmem. Pierwszą umiejętnością, którą dla niego nabyłam, jest pieczenie mojego ulubionego drożdżowego ciasta – ma na imię Marcin a w regionie, gdzie mieszkamy tradycja drożdżowych rogali marcińskich jest silna, piekę je więc od czasów jego pierwszych imienin :) Syn mobilizuje mnie do kolejnych eksperymentów kulinarnych, to na jego urodziny, gdy miałam mało czasu „upiekłam” pierwsze ciasto w mikrofalówce. Poza tym ma wspaniałe poczucie humoru, takie sytuacyjne i podczas wspólnych posiłków rodzinnych z jego udziałem jest przy stole bardzo wesoło. Od roku mieszka poza domem, ale wpada często na obiadki i przyznam, że wtedy bardziej się staram . Wprawdzie blog kulinarny założyła mi młodsza córka, ale motywację do kreatywnego gotowania zawdzięczam synowi :)
Kasia Ju Gniazdowanie 8 kwietnia 2016 (11:34)
Teściowa :) Może dziwna odpowiedź,zważywszy na stereotypy panujące w naszej kulturze ;) Zmianę mojego działania w całym gospodarstwie domowym podjęłam po obserwacji jej sposobu prowadzenia domu. Wszystkiego o gotowaniu, pieczeniu i smaku dowiedziałam się od mojej kochanej Mamy. To genialna kucharka, ma świetny smak i ogromną wyobraźnię kulinarną. Nauczyła mnie wszystkiego co powinnam wiedzieć o sprawianiu przyjemności rodzinie poprzez proste, smaczne, ale zarazem efektowne posiłki. Natomiast zmianę działania w kuchni, ale i w całym domu zawdzięczam Mamie mojego Męża. Ona nauczyła mnie organizacji w kuchni. Utrzymania porządku podczas gotowania, bo zdarzało się, że byłam tak pochłonięta pichcenieniem, że na końcu w kuchni był chaos i bałagan jak po burzy. Nauczyłam się organizować przestrzeń i pracę, najpierw w kuchni, później w reszcie domu. Dzięki temu mniej czasu spędzam na sprzątaniu, mam mniej sprzętów, ale za to lepszej jakości co również ułatwia życie. A to wszystko sprawia, że mam więcej czasu dla mojej Rodzinki. To dla mnie najważniejsze. Wiadomo, że dziewczynka obserwuje Mamę i będzie podobnie prowadzić dom. Podobnie jest u mnie, jednak człowiek uczy się przez całe życie i ja zmiany w prowadzeniu gospodarstwa domowego zawdzięczam właśnie mojej Teściowej :) Pozdrawiam serdecznie i przesyłam uściski :)
Asia 8 kwietnia 2016 (10:49)
Witam:)
Opowiem Wam swoją przygodę z poszukiwaniem talentu. Tak:) Chciałam móc robić coś, co sprawia mi dużo radości i w czym jestem dobra. Przeszłam przez szycie, przez DIY i nic, nic a ni mi nie wychodziło dobrze. Aż pewnego dnia do pracy musiałam upiec ciasto… To było to:) Los sam pokazał mi w czym mogę być dobra i co sprawia, ze ja i moi najbliżsi są zadowoleni:) Chyba mam dobrą rękę do wypieków, wszystko wychodzi nawet na „oko”:) A dzięki mikserowi i blenderowi mogę wyczarowywać te wszystkie pyszności:) Szczególnie wiosną i latem, gdy odwiedzają mnie przyjaciele zawsze mogą liczyć na jakiś dobry smakołyk:) Pozdrawiam serdecznie wszystkich uczestników!:)
Agnieszka 8 kwietnia 2016 (10:09)
A mi zdecydowanie życie ułatwiło i usprawniło wymienienie piekarnika. Kupiłam swoje mieszkanie wraz z wyposażeniem kuchennym m.in. nową kuchenką gazową z piekarnikiem gazowym. Jakoś się nie polubiliśmy zbytnio. Owszem mięsko czy ziemniaczki wychodziły z niego idealnie upieczone, ale ja miłośniczka ciast, babeczek i innych wypieków słodkich potrzebowałam piekarnika niezawodnego. Z tym piekarnikiem niestety była to nieustanna loteria, a to zbyt spieczone kruche rurki, a to sernik spalony od spodu, a z wierzchu blady jak nie powiem co… a to zbyt wyschnięty biszkopt i wiele innych nieudanych wypieków Ciągle walczyłam i próbowałam oswoić ten piekarnik, bo przecież nowy, dobry no i ekonomia (gaz jednak taniej wychodził), oczywiście narzekałam przy tym nieustannie. Dopiero Mój Mężczyzna, który miał dość marudzenia, wystawił starą kuchenkę na sprzedaż i bardzo szybko znalazł się chętny, a ja miałam kilka dni na wybór wymarzonego piekarnika. Zdecydowałam się, kupiliśmy, zamontowaliśmy i teraz w moim domu pachnie pysznymi, zawsze udanymi ciastami i ciasteczkami oraz prawdziwym domowym chlebem. Z perspektywy czasu wiem, że tego zakupu trzeba było dokonać dużo wcześniej, by czerpać przyjemność z pieczenia.
KocieLektury 8 kwietnia 2016 (10:07)
Największą rewolucją w moim życiu oraz podejściu do domu i kuchni była… przeprowadzka na wieś. Z pełnokrwistych mieszczuchów, którzy nie umieliby posiać rzeżuchy zmieniliśmy się w osoby, które ŻYJĄ. Dopiero teraz czujemy to w pełni, gdy możemy posmakować gorącej kawy na tarasie, skosztować malin z własnego krzewu, zerwać świeżą rzodkiewkę do twarożku i soczyste liście sałaty. Taka codzienność całkowicie odmienia postrzeganie domu i kuchennej codzienności. Gotowanie staje się czystą radością. Warzywa i owoce z własnego ogródka napawają dumą. Choć w naszym domu i wokół niego wciąż wiele brakuje, większość rzeczy wymaga dokończenia i dofinansowania, nauczyliśmy się cieszyć każdą drobnostką. Takiej przemiany życzę każdemu! :)
Hungry for ideas 8 kwietnia 2016 (10:01)
Na to pytanie mogę odpowiedzieć jednym słowem: DZIECI! To dla nich funkcjonuję w tzw gospodarstwie domowym. Kiedy moje dzieci były małe, miałam ogromny problem bo były niejadkami. Wpadłam na pomysł, by gotować tylko to co sobie same wymyślą. Wciągnęłam je w planowanie naszego jadłospisu i tak zostało do dzisiaj. Dzieciaki, a właściwie młodzież mówią mi na co mają ochotę i mama (czyli ja) stoi w kuchni i lepi pierogi, robi łazanki, krokiety z mięsem, czy lasagne :) Mąż często pyta: dlaczego mnie nie pytasz co bym zjadł, tylko dzieci? No cóż! Oni mają większy wpływ na nasze funkcjonowanie w domu niż my dorośli :) Uwielbiam dla nich gotować, bo to najlepsi konsumenci w naszej domowej restauracji. Pozdrawiam
Paulina 8 kwietnia 2016 (09:57)
Wszystko się psuło i zaczęliśmy się kłócić o wszystko co tylko możliwe, więc coraz częściej wychodziłam z domu na spacer do pobliskiego lasu, żeby odreagować. Tego dnia wszystko się zmieniło, bo spotkałam tam swojego przyjaciela. Cały trząsł się z zimna i wyglądało na to, że od dłuższego czasu był przywiązany do drzewa. Przygarnęliśmy go, opatrzyliśmy rany, wychowaliśmy i pokochaliśmy, a on odwdzięczył się bezgraniczną wdzięcznością i pomógł nam zmienić nastawienie do życia. Przestaliśmy się kłócić i zaczęliśmy doceniać to do mamy, bo przecież czym jest nasze gospodarstwo domowe bez miłości?
Renata 8 kwietnia 2016 (09:51)
Staram się ” ułatwiać ” sobie prowadzenie gospodarstwa domowego i za pomocą różnych sprzętów ograniczać czas na wykonanie poszczególnych czynności. Ze zmywarką jestem zaprzyjażniona już od lat, ale ostatnim ” ustrojstwem”, dzięki któremu przygotowywanie posiłków stało się dziecinnie proste i mniej czasochłonne to robot kuchenny.
Jako ” Główna gotująca” w naszej rodzinie czuję się odpowiedzialna za to co jemy i jak jemy. Od wielu już lat prym na naszych talerzach wiodą warzywa ( co nie znaczy , że nie ma w mojej rodzinie mięsożerców :) ). Od kiedy mam w kuchni robota ( zresztą był to prezent od rodzinny pod choinkę ) szatkowanie, rozdrabnianie, blendowanie….warzyw i owoców stało się po prostu dziecinne łatwe.
A korzyści ? Tylko same przyjemne:
– więcej czasu dla siebie, dla rodziny, to oczywista oczywistość,
– nasze menu rozszerzone o potrawy z warzyw i owoców pod najróżniejszymi postaciami,
– moje dłonie mniej zniszczone….taki dodatkowy bonusik :)
A co do patelni? Ja też nie smażę, ale to wcale nie znaczy ,że patelnia w mojej kuchni jest zbędna. Tę , którą mam chętnie wymieniłabym na testowaną patelnię z powłoką nieprzywierającą. Moja swoje już wysłużyła. Idzie wiosna, czas na zmiany…..z niektórymi rzeczami nalezy się rozstać ( nawet jeśli czuję się z nimi sentymentalnie związana ;) ). A jeżeli dodatkowo mogę je zamienić na te, które przyniosą mi i mojej rodzinie tylko same korzyści….szkoda czasu na zastanawianie!!!
Katarzyna K. 8 kwietnia 2016 (09:01)
Myśl, która jako pierwsza przyszła mi do głowy, po przeczytaniu pytania, mogła być tyko jedna- moja Babcia. Będąc jeszcze młodą osobą, myślałam, że to takie niefajne i nudne, że codziennie jest obiad w domu, że jest przecież tyle lokali po drodze do domu, w których można zjeść ciekawsze rzeczy, a nie zupę pomidorową i gołąbki. I to pieczenie niezliczonej ilości ciast na święta, chowanie w słoiki wszystkich owoców lata, robienie przecierów, dżemów, soków….po co to komu? przecież wszystko jest na półce w sklepie! po co marnować czas na takie głupoty? dzisiejszy świat jest zbyt zabiegany, aby przejmować się jakimiś wekami i sadzeniem marchewki w ogródku! Z czasem założyłam własną rodzinę, urodziły się dzieci, wybudowaliśmy własny dom, urządziłam piękną kuchnię, o której zawsze marzyłam i…zaczęło się…. Ale jak tu się wziąć za to gotowanie? pierwsze potrawy lądowały często w koszu. Zdziwiłam się, że zrobić dobrą ogórkową, taką która przypomni mi smak dzieciństwa, to nie lada sztuka. I wtedy oczywistym było, że muszę zadzwonić do babci i zapytać jak to się robi, że sos jest zawsze taki aromatyczny, że ciasto zawsze się udaje, że buraczki są tak dobrze doprawione….Uświadomiłam sobie jakie miałam szczęście, że u nas w domu ZAWSZE był obiad. Czasami odgrzany, z przedniego dnia, czasami skromny, czasami wykwintny, ale zawsze BYŁ. I zawsze przy wspólnym stole. Tęskniłam za tym. To dbanie babci, abyśmy zawsze zjedli ciepły posiłek, abyśmy mogli napić się soku z wiśni z naszego ogrodu i zjeść szarlotkę z naszych papierówek, to dla mnie dziś wzór, który chciałabym chociaż w niewielkim stopniu doścignąć i przemycić do własnego domu. Chciałam, aby moje dzieci również miały takie wspomnienia ze swojego dzieciństwa, aby wiedziały, że choćby raz w ciągu dnia spotkamy się przy stole, pogadamy, zjemy coś pysznego. I to chyba własnie Babci zawdzięczam, że moja rodzina jest taka fajna, że potrafimy razem z dzieciakami robić babeczki i dbać o nasz mały ogródek. Dzięki temu, że Babci zawsze się chciało zrobić coś dla nas, to mnie się też cały czas chce!
Izabela 8 kwietnia 2016 (08:26)
Fantastyczna ta patelnia! Ja jeszcze nie znalazłam tej jedynej, a niestety dość często bo przynajmniej raz w tygodniu coś smażę czy duszę.
Jeśli chodzi o coś co odmieniło moje funkcjonowanie w kuchni, to po pierwsze kilkanaście lat temu zakup pierwszej formy do wypieku muffinek. Kilka lat przed tym, zanim udało mi się kupić upragnioną foremkę byłam w Niemczech w odwiedzinach u mojego kuzyna. Jego żona, w kilka minut przygotowywała przepyszne babeczki, którymi zajadaliśmy się po upieczeniu. Wtedy byłam nastolatką, ale już myślałam o swojej własnej kuchni i spisałam od niej wszelakie możliwe przepisy, na te słodkie maleństwa. Niestety nie pomyślałam o tym aby zakupić tam sobie podobną foremkę. Po powrocie szukałam takiej u nas w Polsce, ale nigdzie nie były jeszcze dostępne. Zakup tej pierwszej po kilku latach sprawił, że codziennie swoim najbliższym serwowałam nowe wypieki.
Drugim takim sprzętem był wygrany, wymarzony Kitchen Aid. Odkąd pamiętam uwielbiałam pomagać w kuchni w pieczeniu mamie i cioci, która piekła torty dla całej rodziny. Zawsze byłym pomocą w miksowaniu. Dziś to ja piekę torty dla całej rodziny, a miksowanie ułatwia mi mój robot kuchenny. Odkąd go mam moje biszkopty są jeszcze bardziej puszyste, a piana na bezę ubita jak nigdy. To on zdecydowanie ułatwia mi pracę w kuchni, a taka praca to sama przyjemność.
Pozdrawiam wiosennie!
Iza