Tak, przyznaję się publicznie do swojej słabości:) – jestem typowym przedstawicielem tzw OSTATNICH DZWONKÓW, czyli ludzi, którzy na ostatnią chwilę czynią to, co winni uczynić już dawno. Żeby być jednak sprawiedliwą wobec samej siebie – nie zawsze działam zgodnie z powyższą ideą. Jeśli chodzi np o ogród i prace w nim do zrobienia – wszystko jest jak w zegarku, wtedy kiedy trzeba. Jeśli chodzi o działania „wokół synkowe” – jak w wojsku:) To samo z przetworami, gotowaniem, czytaniem książek..Ale np. już takie PITY…. o matko – powiem to: pity wysyłam najczęściej ostatniego możliwego dnia do wysłania. Straszne, prawda??:) Do historii już przejdzie „przygoda” piesza moja i Pawła z pitem ( jak się domyślacie – z moim pitem, a zaznaczam, że był to wówczas początek mojej znajomości z Pawłem), kiedy to, by dostać się do najbliższej poczty ( ostatniego z możliwych dnia do wysłania)- a akurat byliśmy na weekendowym wyjeździe w tzw głuszy- szliśmy pieszo, po szosie bite kilka godzin…i ledwo zdążyliśmy przed zamknięciem. A potem trzeba było po tej szosie…spowrotem….Jeśli myślicie, że ta historia czegokolwiek mnie nauczyła – to jesteście w błędzie:):). Nawet gdy mamy pieniądze do zwrotu – i tak składamy pity w ostatniej chwili….bo owszem, zaraziłam syndromem dzwonkowca mojego męża:) Nie chcę wymieniać zbyt wielu spraw, które robię na ostatni dzwonek, bo i tak pewnie, po wyznaniu powyższym uznacie mnie za zwichrowaną:), ale na pewno po dzwonkowemu traktowałam: *uczenie się do wszelkich egzaminów ( zazwyczaj dzień plus noc przed egzaminem w asyście hektolitrów kawy, co to już i tak po 3 kubku mnie otumaniała zamiast orzeźwiać :):):)), *odchudzanie ( zazwyczaj kilka dni przed wielkim wyjściem :), * wchodzenie do pracy – minuta przed 9.00, jeśli się oczywiście nie spóźniałam, a spóźniałam się …praktycznie zawsze:):):) *wysyłanie rożnych dokumentów – (zazwyczaj przed samym zamknięciem poczty ostatniego możliwego dnia do wysłania:) itd…:):) No czyż nie szaleństwo po prostu:):):)??? Żeby było śmieszniej, uchodzę za osobę bardzo zorganizowaną:, żonglującą zadaniami, i zawsze wyrabiająca się we wszystkim….taki Zawisza w wersji z biustem):):) Ale to nic, moi drodzy – odkąd bowiem mieszkamy na wsi, to już w ogóle jest MAAAAAANIAAAAANAAAAAA, bo tu się nikomu nie spieszy….dobrze więc, że są terminy urzędnicze, bo inaczej wypadlibyśmy z torów na bank:):).
Tak w ramach relaksu dziś…jeśli myśleliście, że jestem taka „nieskazitelna” :) – to proszę. Zdecydowanie nie jestem.
Dziękuję za Twój komentarz.
38 komentarzy
Krysia Kura 22 marca 2010 (16:17)
I łan persent przekazany. Dziękuję za pomoc w wyborze :) Pozdrawiam.
gosiabmm 22 marca 2010 (06:38)
Zapraszam po wyróżnienie
Bernadetta 20 marca 2010 (22:51)
Ojjj jest nas wiecej , jest ;)przyznaje sie bez bicia , ze tez naleze do osob, ktorym wszelki papierzyska smierdza i wygladaja niczym oblizgly , wstrety gad , ktorego koncem miotly odsuwam jak najdalej od siebie i dopiero gdy robi sie naprawde natarczywy, rozprawiam sie z nim konkretnie ;) o dziwo z innymi , nazwijmy je domowo-tworczowatymi zadaniami nie mam takich problemow :) a jak radze sobie z maminymi obowiazkami to sie dopiero przekonam za kilka miesiecy :)
P.S. ladnie wiosennie sie zrobilo u ciebie na blogu i kolorowo w twoim ogrodzie …ahh pogrzebalabym sobie w glebie ;)
Shayneen 20 marca 2010 (16:48)
No, taaak… Ja również oddaję PIT w ostatnim możliwym dniu. Ale zabieram się za niego już od 2-go stycznia :) Dlatego świetnie rozumiem osoby, które odchudzają się "od poniedziałku", albo rzucają palenie "od 1-go stycznia" :)))
Marchewka Dracoolina 19 marca 2010 (22:44)
Hehe! Pamiętam jak popołudniami prowadziłam zajęcia z angielskiego – nie było dnia, żebym przed klasą zjawiała się wcześniej niż ok. 30 sekund przed czasem :) Zawsze spokojnie obiadek w domu, kawa plus ciasteczko, a potem kurcgalopkeim do autobusu, truchtem do pokoju nauczycielskiego, dziennik w jedną rękę, klucz w drugą, klasa, 30 sekund zapasu :) Na zajęciach natomiast zorganizowana byłam jak żołnierz, więc taka też jestem chyba ostatnio-dzwonkowa wybiórczo :) A PITami to się wcześniej zajmował mój tata, a teraz małżonek (obaj wcielenia anty-ostatniego-dzwonka), ja się nawet nie podejmuję… Pewnie bym posiała te PITy po domu jak nie przymierzając rachunki (mąż zawsze szuka)… a jak bym posiała tak bym sobie o nich przypomniała po długim, długim czasie… Jak zawsze świetnie się czyta Twoje posty! Piękne pozdrowienia, M.
deZeal 19 marca 2010 (22:37)
No popatrz! Ja też tak mam:):)
Buźki!!
Anonimowy 19 marca 2010 (21:55)
Asiu,kocham Cię!!! Wybacz to wyznanie miłości, zwłaszcza że mąż mógłby byc zazdrosny no i pochodzi od kobiety, którą od urodzenia jestem ( choć w dobie poprawności politycznej nie wiem czy mogę tak pisać?). Alem myslała że jesteś doskonała! NIE JESTEŚ! I to mnie cieszy, wyobraź sobie. Bo moje wyobrażenia o Tobie to to, co napisałaś w ostatnich słowach. Myślałam że tak jak piszesz że jesteś zorganizowana we wszystkim. Moja Droga, ponieważ moją piętą achillesową jest też dzwonkowanie i się o to wkurzam często, bo nie udaje m się to co inni systematyką osiągają … te słowa podziałały na mnie jak balsam… No bo nie przypuszaczałam… Ty, taka … no, kurde nie chcę Ci słodzić! No i odpuszczam sobie!
elfik 19 marca 2010 (18:42)
i ja jestem takim dzwoncem jednym i moj maz tez.Zero jakielkolwiek wzajemnej mobilizacji Latamy czasami z palipitacja serca, bo tez na ostatnia chwile…..po nerwowce, obiecuje sobie poprawe….pff…ostre postanowienie poprawy siedzi we mnie chwilke mala….Jednym z moich k luczowych argumentow, to jest to, ze nie mam czasu i ze tyle wazniejszych i ciekawszych rzeczy do zrobienia.. Wlasnie spogladaja na mnie w nielasce zostawione dwa stosiki korespondencji. Francja , to kraj biurokracji, strasznej. Wiec mam dwa stosiki, ten co do natychmiastowego zalatwienia i ten, do pozniejszego……Na jeden i drugi spod byka patrze. Spogladam na nie, a neonik ze slowem " jutro", jak automacik jakis, wlacza sie natychmiast.
Oj tak droga Asiu, wiem co to jest. Moja mama zawsze krecila glowa z niedowierzaniem, ze jak przy tak niecierpliwym temperamencie, moge byc tak "cierpliwa" do pewnych "obowiazkow"
Tak jestem dzwoncem.
mada 19 marca 2010 (12:41)
Znam ten ból:)) I mam jeszcze jedno- słomiany zapał :)) Pozdrawiam serdecznie.
labarnerie 19 marca 2010 (08:04)
Ojejku, Malibu to mój ulubieniec :) Wszystkie jego pozy są po prostu … słów brak :) takiemu to dobrze, wyleguje się leniwie i jeszcze to wszystkim "bezczelnie" pokazuje :) A tak w ogóle, to ja już się rozliczyłam, pod koniec lutego złożyliśmy nasze PIT-y i po półtora tygodnia dostaliśmy pieniążki :) Niestety w tym roku zabrakło nam należnego do zapłaty podatku, żeby przekazać ten 1%. Ale co roku, zawsze to robiłam, bo wiem, że potrzebujących nie brakuje, a te nasze skromne parę złotych może kogoś uszczęśliwić … ziarnko do ziarnka, aż zbierze się miarka … święte słowa :) Pozdrawiam :)
iwo_mla 18 marca 2010 (22:04)
myslę że jak ci tak dobrze z tym rozczepaniem i robieniem wszystkiego za 5 dwunasta to ok jesli chodzi o jeden procent to masz racje ja równiez sie z niego rozliczyłam bo jesli moge pomóc to dlaczego miałabym tego nie uczynić, ponoć ile człowiek dobra daje tyle i otrzymuje w zamian ma nadzieje że będzie to uśmiech osoby na którą oddałam 1%
artambrozja 18 marca 2010 (21:42)
Witaj :)
a ja zupełnie nie na temat :)
Trafiłam tu pierwszy raz i z zapartym tchem oglądam zdjęcia :))
Jak u Ciebie pięknie, jak pięknie:)
Będę do Ciebie zaglądać i dalej się zachwycać :)
pozdrawiam
slavkosnip 18 marca 2010 (20:49)
Zawsze w kwietniu zabieram się za te pity, pisze je i wysyłam zawsze pocztą1 Pozdrawiam serdecznie:)))
ROMA 18 marca 2010 (19:12)
A ja jestem systematyczna, poukładana, zorganizowana do bólu i zamęczam moje otoczenie rodzinno-przyjacielskie przypominaniem o obowiązku rozliczenia się i namolnie nakłaniam do obdarowywania 1% podatku konkretnych potrzebujących. To bardzo istotne aby pomoc była imiennie skierowana.
Takie cechy bardzo ułatwiają życie i eleiminują problemy – ale czy przez to jestem bardziej szczęśliwa niż dzwonkowcy? Pisze to była księgowa, która roczek temu z górką postanowiła przewrócić swój świat do góry nogami i rozpocząć życie na nowo w zupełnie innym kontekście. I co? Nowa praca związana jest również z finansami. A fuj! Przyzwyczajenie to druga natura człowieka, a poza tym w tym sektorze najłatwiej znaleźć pracę. Marzę o takim właśnie miejscu – na malutkiej wiosce gdzieś tam – i choćbym miała stanąć na głowie – będę je mieć! i wtedy niech mnie Urząd Skarbowy szuka do skutku.
Odnośnie projektu ustawy to moja wypowiedź ograniczy się do stwierdzenia, że nie potrzebna jest nam ustawa w tym kształcie. Potrzebne są natomiast przepisy wykonawcze, a przede wszystkim zmiana nastawienia ludzi pracujących w administracji. Znam ten temat z autopsji – był taki moment w moim życiu, kiedy znalazłam się w beznadziejnej sytuacji na skutek przemocy domowej. Nie uzyskałam pomocy od ŻADNEJ instytucji powołanej do tego celu. Przemoc domowa kojarzy się wyłącznie ze środowiskiem patologicznym, a tymczasem pełno jej w tzw.dobrych, inteligenckich domach. Ale nie o tym chciałam… Optyka urzędników sprowadza się do obserwowania sytuacji rodziny z pozycji własnego biurka. I nadal będzie się źle działo, dopóki ten urzędnik nie ruszy swoich czterech liter zza swojego biurka. A do tego potrzeba nie nowej ustawy, tyklo empatii. Tego nie dostaniesz za żadne pieniądze i nie wymusisz zadnym nakazem.
Miło, że zainicjowałaś dyskusję na ten temat.
Pozdrawiam.
Anonimowy 18 marca 2010 (16:40)
Ale to takie ludzkie, normalne:) Więc pozostań w swym zwichrowaniu i niech Ci dobrze z nim będzie!
Pozdrawiam,
"też" Asia
brydzia 18 marca 2010 (16:20)
Jak to pięknie nazwałaś: dzwonkowiec;)i ja też do nich należę – w szczególności jeżeli chodzi o różne dokumenty i latanie po urzedach,zawsze na ostatnią chwilę.Co do odpisu 1% jest tylu potrzebujących, że trudno jest się zdecydować. Ja od kilku lat wspomagam fundację Anny Dymnej.
Serdecznie pozdrawiam:)
Anonimowy 18 marca 2010 (15:05)
Robienie czegoś na ostatnią chwilę? Znam to, ale nie tyle z autopsji co obserwacji. Ja identyfikuję się z leniwcami, lubię mieć wszystko zrobione, z głowy, żeby nic nie czekało do zrobienia. No więc to co mam zrobić staram się zrobić jak naszybciej żeby mieć to z głowy. Ale kiedy już to zrobię przychodzą kolejne sprawy do zrobienia, więc znowu szybko je robię, żeby mieć je z głowy i tak w kółko. Ale wszystko podszyte jest lenistwem, chęcią nic nierobienia. I w tak paradoksalny sposób jestem postrzegana jako osoba pracowita, poukładana i dobrze zorganizowana. I nawet nikt się nie domyśla, że podłożem tego jest moje lenistwo. I tylko wciąż czekam kiedy będę mogła pławić się w tym moim nicnierobieniu…
Ale PIT-y wypełniłam już jakiś czas temu, miałam je tylko skserować, ale nie było mi po drodze na ksero więc nosiłam je od tygodnia w torbie. Aha i tylko miałam wpisać numer KRS OPP, i chyba teraz wiem dlaczego tak się stało. Miałam trafić na Pani posta i tam dowiedzieć się o Teosiu, który potrzebuje pomocy. No to teraz PIT błyskawicznie trafi do US.
Dodam jeszcze, że nie tylko 20,30,50,80 zł. jest warte zachodu. A 5, 10 zł. to nie pieniądz? 1000 osób przekaże 5 zł. i już mamy 5 tys. a jak 1000 osób przekaże 10 zł to mamy 10 tys. Drogie Panie: grosz do grosza i się uzbiera pół kosza. Każda kwota się liczy! R.
GreenCanoe 18 marca 2010 (13:21)
Dobrze wiedzieć, że jest nas więcej:):) Pozdrawiam wszystkich dzwonkowców serdecznie:)
Anonimowy 18 marca 2010 (11:11)
Ale się uśmiałam, zwłaszcza z odchudzania na kilka dni przed wyjściem:) Fajnie, że masz do siebie taki dystans .A.
Anonimowy 18 marca 2010 (11:06)
Cudne cudności – nowe zdjęcia, superkowy klimat! Zaklinasz Asiu tę wiosnę jak się patrzy!!!:) Przyznam że nie lubiłam nigdy Świąt Wielkanocnych, ale w tym roku (może to dzięki Twojemu blogowi i to bez "czarowania") czekam na nie jak wariat, bo w tym roku jakoś tak bardziej kojarzą mi się z ciepełkiem na dworzu niż zwykle. odnośnie 1% – też wpłacam, super sprawa nawe dla 20 zł!
pozdrawiam:)
anusia
Anonimowy 18 marca 2010 (11:03)
Ależ mi miło, że jestem w tak zacnym gronie "dzwonkowców"! Czytam Cię od pewnegoczasu, ale mój komp nie chce zostawiać komentarzy (może z tym się uda!). Ja też od pewnego czasu mieszkam na wsi "z własnej i nie przymuszonej woli";o) i czerpię z Twojego zapisnika pełnymi garsciami. Dziękuję Ci za to, że jesteś i piszesz, i dzielisz się. Całuski, -El.
Anonimowy 18 marca 2010 (10:59)
Tak, wpłacajmy, pomagajmy, tym bardziej że nic nas to nie kosztuje poza wypisaniem nr konta.A pomóc może bardzo.Śledziłam też dyskusję poniżej, w poście dot. nowelizacji ustawy. Dobrze, że wyrzuciłaś te jadowite komentarze. Rozmawiajmy, ale z kulturą.Asia.
babibu 18 marca 2010 (10:58)
my zawsze jako jedni z pierwszych składamy:D
ps.dopiero w weekend widziałam werandę z waszymi zdjęciami-cudowne!!!
Anonimowy 18 marca 2010 (10:49)
Muszę Was zaskoczyć,że to nie są małe pieniądze. byłam na szkoleniu w sprawie wolontariatu i oddawania 1%. Najwięcej w cali całej Polski ludzie wpłacają 1% na Caritas, który dostaje ponad 5 milionów złotych. Tak! następne miejsca zajmują wośp, pah, fundacja tvn dostaje około 1,5 miliona. Małe fundacje muszą dostać ponad parę tysięcy zł, żeby to się w ogóle opłacała, bo wszystkie fundacje biorące w tym udział ponoszą koszty np. związane z wydrukiem w Monitorze, zebranej kwoty (koszt około 600 zł) itp. Także nie ma się co zastanawiać. Trzeba tylko wybrać mądrze i dać tym, którzy tego naprawdę potrzebują. Co do samego Caritasu- hm..mam na to swoje zdanie…
A
Anonimowy 18 marca 2010 (10:42)
I od razu mam lepszy nastrój:)
Zresztą nie pierwszy raz po wizycie tutaj:)
Inviernita 18 marca 2010 (10:35)
Dzyń, dzyń!… Odzywa się kolejny dzwoneczek:) Mój PIT daleko w głuszy, jeszcze nie mam potrzebnych świstków.
Michalina 18 marca 2010 (10:02)
Solidaryzuje się z Tobą,Asiu,cąłym sercem w tym PITowym oporze – na pocieszenie powiem,że ja kiedys mój PIT zostawiłam w sklepie obuwniczym…:)Paweł też jeszcze PITu nie wysłał,więc sama nie jesteś;)
uściski wiosenne posyłamy,
MIchalina
Aga robie-bo-lubie 18 marca 2010 (09:47)
W 100% popieram Twoją prośbę o 1 % podatku. Ludzie to lekceważą, a może się uzbierać całkiem spora suma. Wiem z doświadczenia, bo w rodzinie jest chore dziecko i dzięki 1% może jeździć 2 razy w roku na kosztowne obozy z rechabilitacją.
Monika Wasylewska 18 marca 2010 (09:41)
W robieniu absolutnie WSZYSTKIEGO na ostatnią chwilę najlepszy jest.. mój mąż… Niestety kto z kim przystaje…. i ja, niegdyś bardzo zorganizowana, obecnie przejęłam cześć Jego spóźnialskich nawyków :)
Śliczne zdjęcie, to obok Malibu- po prawej :)
Pozdrawiam!
Pod sosnami 18 marca 2010 (08:52)
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Zmiany-w-kontrowersyjnej-ustawie—pracownik-socjalny-ma-dziecko-chronic-a-nie-odbierac,wid,12082632,wiadomosc.html?ticaid=19d22&_ticrsn=3
Warto rozmawiać – bo to przynosi efekty.
To jeszcze nie do końca, ale idzie w dobrym kierunku – DOPRECYZOWANO pewne sytuacje. Mało jeszcze, mało, ale tak trzymać, rozmawiajmy o tym…
Ivalia 18 marca 2010 (08:38)
Hmmmm, a ja myslałam że tylko ja jedna tak mam…i sie nie przyznawałam bo niby wstyd;)
No ta fajnie:))) Jet nas więcej "zakręconych dzwonkowców" – w grupie raźniej:))
ila 18 marca 2010 (08:24)
Na OSTATNI DZWONEK, niestety doskonale wiem co to znaczy:), zawsze małżonek musi mnie popędzać…ale pity już wysłane i mam spokój sumienia:). Pięknie się u Ciebie zrobiło tak cieplutko i wiosennie:)
Pat ze Srebrnego...:) 18 marca 2010 (07:53)
Oj to chyba jakaś kokieteria z tym ostatnim dzwonkiem, bo mamy dopiero połowę marca a Ty już o rozliczeniu rocznym pamietasz;)
Wystrój wiosenny też mi się bardzo podoba, tak relaksująco i leniwie się zrobiło…;)
Anonimowy 18 marca 2010 (07:22)
O jak pięknie, wiosennie się u Ciebie Asiu zrobiło. Kwitniesz wraz z porą roku :)
A i dziękuję za inspirację kiełkową- już mi rosną w słoiku.
Pozdrawiam!
semi sweet
Emma 18 marca 2010 (06:52)
kto by pomyślał, że taka pozycja do wygrzewania się może być wygodna, tu leci łapa, tam głowa, do tego twardo… no ale… :)
powiem Ci, że ja też zawsze wszystko na ostatnią chwilę, więc nie jesteś z tym sama, ale jakoś póki co daję radę ze wszystkim, nie ma potrzeby więc tego zmieniać, no nerwów sobie można popsuć trochę, ale w końcu trochę stresu to nawet w życiu wskazane ;)
pięknie tu u Ciebie, zaglądam od jakiegoś czasu, masz piękny domek z wystrojem o jakim marzę, liczę, że i mnie kiedyś uda się zamieszkać w takim cudownym wnętrzu, i własnym :)
Pozdrawiam serdecznie!
OLQA 18 marca 2010 (05:48)
jak wiosennie się u Ciebie zrobiło, pięknie:)Ostatni dzwonek ( oprócz spóźniania, bo jestem chorobliwie punktualna)to także moja bolączka i w sytuacjach podbramkowych "bez kija nie podchodź"
Cathe 18 marca 2010 (05:28)
Witaj…
Na pocieszenie – w swojej "ostatniodzwonkowości" nie jesteś sama, ja też zawsze wszystko robię w ostatniej chwili. Ale przyznasz chyba Asiu, że to bardzo motywuje i mobilizuje, prawda..?? ;) Myślę, że wiele osób tak ma, a w tak szybkim i często skomplikowanym życiu czasem trudno się pozbierać…
Pięknie tu u Ciebie. Szczerze Ci zazdroszczę tego domku na wsi;) o który i ja się starałam, niestety – bezskutecznie;)
Pozdrawiam serdecznie Ciebie i… tego leniwca z maszyny. I zapraszam w wolnej chwili do siebie;)
Margott 18 marca 2010 (00:28)
No tak…ta nie musi…:)))))
Pozdrawiam