Jestem już z Wami prawie 2 lata…Co miesiąc piszę posty o wnętrzach, o ręcznych pracach, dekoracjach, o radości życia, o przyrodzie..Co miesiąc czytam Wasze komentarze, maile…Tak jak dziś. Tak jak poranny mail od
Millu. I to po tym własnie mailu postanowiłam napisać…..ale INACZEJ….To Millu swoim wyznaniem poruszyła mnie dziś bardzo….Na tyle, że uznałam, że mój głos też jest ważny, że powinnam głośno powiedzieć to, co za chwilę powiem…
Nie podzielę się dziś z Wami ani radością ani nie pokażę swoich nowych wytworów. Podzielę się czymś znacznie ważniejszym…..Dziś piszę w intencji – tych wszystkich ludzi, którym umarły dzieci. W intencji swojej i Pawła. Za 4 dni jest dzień naszego pierworodnego synka. Dzień Dziecka Utraconego – dzień ustanowiony przez tych, którzy musieli swoje dzieci pożegnać wbrew wszelkiej logice, wbrew pragnieniom by nadal żyło, wbrew nadziei.
Kiedy umiera Twoje dziecko jesteś SAM. A pustka, która osacza Cię w każdym zakątku myśli powoduje, że masz pewność iż za sekundę zwariujesz. Kiedy umiera Twoje dziecko umierasz razem z nim….Tylko czarna rozpacz nie do opisania jest wokół…nic innego nie widzisz…nic innego nie czujesz. Nie jest w stanie zrozumieć tego ten, kto nie doświadczył….Pamiętam…kiedyś, kiedyś tam myślałam sobie – Boże, nie przeżyłabym śmierci własnego dziecka, to jest nie do przeżycia…A kilka lat potem, przez kilka miesięcy, w szpitalnej tułaczce walczyliśmy o syna. Żeby żył….żeby jego serce cudem zaczęło normalnie bić…. Leoś ma brata – Sambora. Starszego brata. Mądrego, dobrego i walecznego. A my mamy dwóch synów, których bardzo kochamy. To Wam chciałam dziś napisać. O tym, że p[przeżyliśmy śmierć dziecka….Podzielić się z Wami swoim bólem i pamięcią. I opowiedzieć o
Dniu Dziecka Utraconego obchodzonego rok rocznie 15 października.
Jak zapewne zauważyliście, nie zwykłam na tym blogu opowiadać o swojej rodzinie, o tym jak żyjemy,co robimy zawodowo, co nas boli, co raduje….Co przeżyliśmy, czego doświadczyliśmy. To są nasze rodzinne intymne sprawy i chcę by takimi pozostały. Nie odczuwam potrzeby dzielenia się z całym światem swoim osobistym życiem. Myślę, że dzielenie się z Wami własnymi odczuciami i pokazywanie tego, co sprawia mi radość, pracą moich rąk, kreatywnością, pomysłami – to przecież i tak dużo, prawda? Dzisiejszy post, którego napisanie zresztą bardzo dużo mnie kosztuje, to mój osobisty i pewna jestem, że WAŻNY wkład w UŚWIADAMIANIE . Być może dopiero teraz dojrzałam tak naprawdę do tego, by głośno i publicznie powiedzieć – TAK, umarło nasze dziecko i cierpimy z tego powodu. I będziemy cierpieli do końca naszego życia.
W czymże chciałabym uświadomić…byc może spytacie….A np w tym, że:
– W większości szpitali karygodnie traktuje się matki, których dziecko umiera. Każe się im leżeć na sali, gdzie inne szczęśliwe matki tulą swoje maleństwa szczebiocąc do nich ( przeżyłam to osobiście) – gdy tymczasem owa samotna osierocona matka nie wie co ma począć z oczami, z rękoma, z bólem, i strachem…i czuje się jak zaszczute złapane w sidła zwierze. A lekarze, którzy jako osoby pierwszego kontaktu winni dać takiej kobiecie wsparcie – nie raz i nie dwa psychicznie ją niszczą albo przedmiotowym traktowaniem – bez cienia współczucia, albo co chyba gorsze, tekstami w stylu: „a dobrze że się tak stało, i tak byłby upośledzony” albo”zobaczy pani, będzie pani miała zaraz następne” ……..tak, takie słowa kierowane są do kobiet, które zmagają się z otchłanią w duszy…..!!!!!!!!!
-Społeczne postrzeganie śmierci dziecka, zwłaszcza gdy umiera ono przed narodzinami lub w niemowlęctwie, oscyluje w kategoriach – małej, nieważnej straty. Wiecie ile razy słyszałam od ludzi, żebym się nie m a r t w i ł a, bo urodzę sobie następne dziecko i że to następne na pewno będzie zdrowe!!!!?????? Ale nikt nie chciał słuchać o tym, że nasz pierwszy synek miał piękne mądre oczy – po tacie, że jego spojrzenie tak wiele mówiło…że to On dawał nam siłę w najgorszych momentach. Nie interesowało nikogo, że miał moje stopki i że lubił gdy czytałam mu na głos, że tak dzielnie znosił tyle operacji i niewyobrażalny ból. Że walczył do końca. Mało kto w ogóle chciał słuchać, gdy ja chciałam opowiadać o naszym dziecku. CHWALIĆ się nim. O dziecku które kochamy całym sercem, i które jest dla nas bohaterem. Bo to takie okropne, słuchać o umarłym….
– Rodzice, którym umierają dzieci często czują się jak trędowaci….bo przecież: BRRRRR…to takie straszne co ich spotkało, lepiej może się z nimi nie kontaktować?….i co w ogóle im powiedzieć….??? Unikajmy ich może po prostu i po sprawie….
– I co najgorsze chyba – słyszane już kilka tygodniu po śmierci..: ” WEŹCIE się w garść, trzeba żyć dalej”!. A żałoba???????? A ból??????? A czas na POWRÓT….?????????? Dokąd zmierzamy jako ludzie, skoro nawet po śmierci najbliższych nie wolno nam już czuć bólu, wyć z rozpaczy, pogrążać się w żalu….bo nie jest to społecznie „potrzebne” ani mile widziane. Bo patrzenie na takich rodziców „dołuje” jak to usłyszałam…. Bo mówić trzeba o sukcesach, zdrowiu, witalności. O umieraniu się nie rozmawia!!!….Trzeba jak najdłużej młodo wyglądać, młodo się wysławiać, młodo czuć, nosić młode ciuchy, słuchać młodej muzyki., nie wolno się starzeć….I nie płakać, nie biadolić – otrzepać się i DALEJ…szybko, szybko…..
Śmierć paraliżuje….niektórych na miesiące, ale niektórych na lata. Nie poganiajcie NAS….to tylko wzmaga ból.
***
Chciałam dziś także napisać do tych rodziców, którzy być może właśnie w ostatnich dniach, tygodniach , miesiącach utracili swoje córki czy synów….Kochani – jakkolwiek trudno Wam w tej chwili w to uwierzyć, ale będziecie jeszcze w życiu czuli szczęście. Być może bardziej świadomie i uważniej będziecie je odczuwali niż do tej pory. Nasze dzieciaki swoim przyjściem na świat dały nam najpiękniejsze prezenty – siebie. A swoim odejściem zmieniły nasze dusze – w uważniejsze. Nawet, jeśli teraz czujecie złość, wściekłość niewyobrażalną, albo żal który dusi i niczego nie rozumiecie – uwierzcie, że po jakimś czasie…to się wyleje, odejdzie….A patrząc na każdy kwiat, liść, chmurę na niebie będziecie widzieli własne dziecko….i zaczniecie czuć, wiedzieć że to piękno wokół jest TYLKO dla Waszych oczu… Zawsze gdy dostrzegam wokół siebie jakiś cud przyrody, gdy pochylam się nad soczystością trawy, gdy widzę panią w śmiesznym kapelusiku lub psa co dziwacznie mruży oczęta, gdy widzę te wszystkie rzeczy, których nie zauważałam wcześniej – wiem, że to nasz syn mi je pokazuje.
Nasze dzieci nie umarły po nic. Miały bardzo ważne sprawy do załatwienia w przedszkolu u Pana Boga. I kiedyś nam o tym opowiedzą.
4 lata temu byliśmy w takiej samej otchłani, w której być może teraz Wy jesteście….Dziś czujemy nadal tęsknotę i cierpienie, ale nauczyliśmy się także być szczęśliwi. Nauczyliśmy się owo szczęście dostrzegać wokół….. I gdy leżymy z Leosiem sobie na trawie i się wygłupiamy, bawimy…. – machamy potem do nieba – do starszego braciaka. …Nauczyliśmy się żyć razem z Nim choć bez Niego….
W święta składałam moim blogowym podczytywaczom życzenia, które pozwolę sobie teraz jeszcze raz przytoczyć, tym razem specjalnie dla Was – bo pisząc je myślałam właśnie o naszym najstarszym synku:
Życzę, by nikt z Was nie był na świecie sam – nie tylko w te święta, ale zawsze.
Byście każdego dnia potrafili dostrzec w swoim życiu szczęście i piękno.
By nie omijał Was drugi człowiek.
Byście miłością mieli powypełnianie kieszenie niczym cukierkami.
Byście nie bali się wierzyć we własne marzenia.
Byście z godnością patrzyli w lustro.
I lubili z wzajemnością tego ktosia w sobie.
Życzę Wam, byście byli zdrowi.
Kochali i byli kochani.
Byście bogate mieli serca,
i bogactwo owo uwalniali w świat.
I wierzyli w Boskie decyzje – nawet te, które czasami bardzo bolą,
bo ON daje nam tylko takie krzyże, które potrafimy unieść.
I zawsze dzieje się to po COŚ….
***
Wklejam dziś także „10 życzeń osieroconych rodziców” spisane przez Magdalenę Harrison – dla tych osób, w których najbliższym otoczeniu tacy rodzice są. Rodzice w żałobie. Przeczytajcie to proszę….dokładnie tak czuliśmy z Pawłem i dokładnie tak czują osieroceni rodzice. Być może pomoże to Wam w kontaktach z nimi….W nieunikaniu, we wsparciu, w niepoganianiu do powrotu „do normalności”.
Lista życzeń osieroconych rodziców
1. Chciałabym, by moje dziecko nie umarło. Chciałabym je mieć z powrotem.
2. Chciałbym, byś się nie bał wymawiając imię mojego dziecka. Moje dziecko istniało i było dla mnie bardzo ważne. Potrzebuję usłyszeć, że było ono ważne także dla Ciebie.
3. Jeśli płaczę lub reaguję emocjonalnie, gdy mówisz o moim dziecku chciałabym, byś wiedział, że to nie dlatego, że mnie ranisz. Czuję wówczas, że pamiętasz; czuję twoją troskę! Śmierć mojego dziecka jest przyczyną moich łez. Rozmawiasz ze mną o moim dziecku, pozwoliłeś mi podzielić się smutkiem. Dziękuję Ci za to
4. Chciałbym, byś nie „zabijał” ponownie mego dziecka usuwając jego zdjęcia, rysunki, pamiątki ze swojego domu.
5. Bycie rodzicem w żałobie nie jest zaraźliwe, więc chciałbym byś mnie nie unikał. Potrzebuję Cię teraz bardziej niż kiedykolwiek.
6. Potrzebuje urozmaicenia, chcę usłyszeć co u Ciebie, lecz chcę, byś także słuchał mnie. Mogę być smutna. Mogę płakać, lecz chciałabym, byś pozwolił mi mówić o moim dziecku; to mój ulubiony temat.
7. Wiem, że często o mnie myślisz i się modlisz. Wiem, że śmierć mojego dziecka boli Cię także. Chciałabym o tym wiedzieć: powiedz mi to przez telefon, napisz list lub uściśnij mnie.
8. Chciałbym żebyś nie oczekiwał, że moja żałoba skończy się wraz z upływem sześciu miesięcy. Pierwsze miesiące są dla mnie szczególnie traumatyczne; chciałbym jednak być zrozumiał, że mój żal nie będzie mieć końca. Będę cierpiała z powodu śmierci mojego dziecka aż do ostatniego dnia mego życia.
9. Naprawdę staram się „zaleczyć”, chciałabym jednak byś zrozumiał, że nigdy nie będę w pełni wyleczona. Zawsze będę tęskniła za moim dzieckiem i będę pełna żalu, że już nie żyje.
10. Chciałabym byś nie oczekiwał ode mnie „NIE MYŚLENIA O TYM” lub „BYCIA SZCZĘŚLIWĄ”. Nie sprostam żadnemu z tych oczekiwań przez długi czas.
11. Nie chciałabym traktował mnie jak „OBIEKT LITOŚCI”, chciałabym jednak byś pozwolił mi na smutek. Zanim się „wyleczę” to musi boleć.
12. Chciałabym byś zrozumiał, że moje życie roztrzaskało się w drobny mak. Wiem, że to przygnębiające być blisko mnie, gdy tak czuję. Proszę bądź cierpliwy w stosunku do mnie, tak jak i ja jestem.
13. Gdy mówię „U mnie w porządku”, chciałabym, byś zrozumiał, że „NIE JEST MI DOBRZE”, a każdy dzień to zmaganie się ze śmiercią mojego dziecka.
14. Chciałabym byś wiedział, że wszystkie moje reakcje związane z żałobą są normalne. Możesz spodziewać się depresji, złości, wszechogarniającego poczucia beznadziejności i smutku. Proszę więc, wybacz mi, że czasem jestem cicha i wycofana, innym zaś razem irytuję się i zachowuje ekscentrycznie.
15. Twoja rada by „żyć dzień za dniem” i tak odmierzać czas jest doskonała. Jednak obecnie, dzień to zbyt dużo i zbyt szybko dla mnie. Chciałabym wiedzieć, że daję sobie radę z godzina po godzinie.
16. Zaproponuj od czasu do czasu pojechać ze mną na cmentarz, zapalić lampkę, pomilczeć chwilę. Nie za często, tylko czasami. Daj mi znać że pamiętasz.
19. Nie mów: jesteś młoda, będziesz miała kolejne dzieci. Być może będzie dane mi się cieszyć jeszcze nie jednym dzieckiem, najpierw jednak muszę opłakać to, które odeszło. I żadne inne dziecko mi go nie zastąpi.
20. Najważniejsze: Wspomnij czasem o mim dziecku. Nie udawaj, że nie istniało. Słowa mniej bolą niż uporczywe milczenie.
Magdalena Harrison
***
To na tyle…wiem, że dzisiejszy post być może Was zszokował…być może nie wiecie co napisać. Nie musicie nic pisać. Jeśli pomogłam tym tekstem komukolwiek – to mi wystarczy. Po to go napisałam. Po nadzieję.
Dziękuję za Twój komentarz.
172 komentarze
Mam nadzieję... 14 października 2015 (10:14)
Wróciłam do tego tekstu.
Jutro Dzień Dziecka Utraconego…
Straciłam troje dzieci. Z trzech kolejnych ciąż.
Zbyt dobrze rozumiem doświadczenia i emocje o któ¶ych piszesz….
Choć nikt nie jest w stanie zabrać bólu, jaki niesie za sobą strata nienarodzonego dziecka i jest to doświadczenie, które odciska piętno na całym życiu – dziś, kiedy mogę przytulić swojego Syna, mój osobisty cud, który narodził się niemal rok temu jest mi trochę… (?) łatwiej
Spełniło się nasze marzenie zrodzone z miłości :-)))
Blog mamnadzieje4 przestał istnieć
Teraz staram się zapisać naszą historię na
https://amastki.wordpress.com/
Mam nadzieję... 25 lipca 2014 (09:43)
Dziękuję za ten wpis…
Ja o swoich stratach nadal nie umiem mówić. Na swoim blogu podaję link do tego wpisu:
http://mamnadzieje4.blog.pl/2014/07/25/tak-mam-nadzieje/
Anna z www.dziecioblog.blogspot.com 7 kwietnia 2013 (11:03)
Przeczytałam ten post już jakiś czas temu, ale rozwalił mnie na łopatki i nie byłam w stanie niczego napisać tym bardziej, że byłam w 9 m-cu ciąży. Pisałaś, że niektórzy ludzie się dziwią Twemu pozytywnemu nastawieniu do życia po takiej tragedii, a ja się właśnie nie dziwię. Jakoś przez skórę czułam już zanim przeczytałam ten post, że w Twoim życiu mogło się zdarzyć jakieś trudne doświadczenie. Ludzie, którzy są po ciężkich przeżyciach czasem mają w sobie jakąś taką mądrość, dystans do tych tak naprawdę niewielkich problemów, na które ludzie tak narzekają i potrafią cieszyć się drobiazgami, dostrzegać piękno chwil. Myślę, że Ty właśnie to wszystko masz. Pewnie powiesz, że też czasem narzekasz, ale Ty Asiu nawet jak narzekasz na jakieś niedogodności życiowe, zamarznięte rury itd. to robisz to z humorem. Mam takiego "znajomego" – zaprzyjaźnionego klienta z pracy. Jest w takim wieku, że jakby się "postarał" mógłby być nawet moim dziadkiem. Człowiek jest tak pozytywny, kojący, miły, że aż się chce mieć go koło siebie. Ten Pan miał 3 synów. Jeden umarł na nowotwór mając 30 lat osierocając dziecko, drugi urodził się niepełnosprawny umysłowo i fizycznie. Kiedy się o tym dowiedziałam w pierwszej chwili też się zdziwiłam, że ten człowiek jest taki pozytywny, a potem dotarło do mnie, że on się cieszy życiem, bo wie jak jest cenne, cieszy się zdrowiem, bo wie jak źle jest go nie mieć. Oby każdy człowiek, którego spotka jakaś tragedia potrafił mieć takie nastawienie. Był taki moment, że podejrzewano u mnie poważną chorobę i kiedy zaczynam przejmować się "pierdołami", przypominam sobie tamte chwile i stukam się w czaszkę. Obca z kanapy
Anonimowy 15 czerwca 2012 (14:59)
Asiu, (jeśli mogę sobie pozwolić "tak na "TY")
Czytam Twego bloga od kilku dni (w porządku chronologicznym, dlatego utknęłam przy tak "starym" poście) i jest mi "miło i sielsko" na duszy, gdy przeglądam Twoje wpisy. Tu ogród, tu las, cudeńka, które tworzysz.
Nie mam dzieci, jednak przy tym Twoim poście coś mnie tak bardzo ścisnęło, łzy popłynęły powoli z mych oczu dla Waszego Samborka…
Dziękuję Ci za ten wpis, mimo iż ma już póltora roku i nawet nie wiem, czy przeczytasz ten komentarz…
Iza.
Anonimowy 30 marca 2012 (18:36)
odnalazłam bloga dzisiaj:)
czytam ,czytam, czytam i dotarlam do tego postu…
Bardzo Ci dziękuję za ten wpis. Jestem mamą trzech aniołeczków, nie dane było mi się z nimi poznać po tej stronie brzuszka…
Codziennie doświadczam współczujących spojrzeń, spojrzeń pełnych wyrzutu: co Ty wiesz o wychowywaniu dziecka kiedy próbuję rozmawiać z dumnymi mamami…
To boli, boli jak to wspomnienie o zabiegach, o szpitalnej sali pełnej kobiet, których dzieciątka żyły…a ja pośród nich jak trędowata. Boli jak spojrzenia ludzi, którzy mieli nam za łe-mi i Mężowi, że wyjeżdżamy nad morze, że idziemy do kina, że jedziemy na wycieczkę rowerową-przecież mamy sięzamknąć w domu i rozpaczać. Nie rozumieli, że ból nosimy w sercu, że widok Kobiety z brzuszkiem rozdziera mi serce, że kwilenie noworodka sprawia, że mam ochotę uciec, że z pozoru niewinne pytanie pani z warzywniaka: a kiedy panią zobaczę w ciąży, latka lecę– sprawia, że mam ochotę trzasnąć drzwiami.
Na szczęście mam wspaniałego Męża, który trwa przy mnie.
Dzięki Tobie wierzę, że mimo straty można żyć, spełniać marzenia.
Od mają rozpczynamy starania…bo przecież mrzenia wiosną się spełniają.
Będę zaglądać, podziwiać, dumać i ciepło mysleć. Ze swojej strony proszę o modlitwę o szczęście dla nas. Będzie nam potrzebne.
eM
Magda 2 stycznia 2012 (23:21)
Ściskam mocno!
Deilephila 2 stycznia 2012 (18:28)
trudno mi teraz cokolwiek napisac… jestem osierocona mamą od miesiąca i wydaje mi sie czasem, że nigdy nie będę szczęsliwa, byłam mamą przez godzinę i nawet nie zdarzyłam powieidziec mojemu synkowi, że go kocham, przytulic… ostatnie 3 miesiace ciązy zyłam z pytaniem czy Bąbel przeżyje czy nie…
w szpitalu trafiłam na życzliwy personel…
czasem wydaje mi sie, że poprostu umre z rozpaczy i tęsknoty…
o mnie 10 maja 2011 (08:55)
Bardzo późno przeczytałam tego posta i muszę powiedzieć, że tak samo odczuwałam to wszystko jeszcze dziś. Nasze przeżycia rzucają się cieniem na dalszym pojmowaniem życia, ale i uczulają na przyszłość. Takie uczucia nigdy nie odchodzą, odrobinę bledną, ale po takich słowach wszystko wraca – jakby to było wczoraj i żyje w sercu.
Teraz mam dwie cudowne córeczki, pełne życia i jestem za to bardzo wdzięczna losowi.
Dopiero teraz dołączyłam do grona poczytujących bloga – bardzo mi się podoba i mam zamiar zostać na dłużej – dziękuję i pozdrawiam
Magdalena 16 marca 2011 (10:56)
Ja straciłam trójkę dzieci.12 tygodniu ciąży..A potem urodziłam synka kochanego Aniołka Grzesia który zmarł mi po porodzie..Zdecydowałam się po raz kolejny zajść w ciąże..Urodziła mi się kochana córeczka Amelka która zmarła mi miesiąc po porodzie…Los doświadczył mnie okrutnie..Ale uczy mnie pokory..Czasami brak mi już sił.Bardzo dziękuje za te słowa..Nic dodać nic ująć..
ula 17 listopada 2010 (17:06)
my mamy trzy cudowne dziewczynki na świecie i dwa malutkie 7 i 12 tygodniowe aniołki w niebie jeden odszedł 18 stycznia 2006 r a drugi 3 czerwca 2010
Bardzo mądre słowa, dziękuję
ula
Dorota 13 listopada 2010 (14:13)
Dziękuję. Co można napisać więcej pod tymi trafnymi komentarzami? .Pozdrawiam ciepło.
Anonimowy 9 listopada 2010 (22:52)
dziękuję…
Agnieszka z Mierzei Wiślanej
Anonimowy 7 listopada 2010 (23:20)
Ja rownież dowiedzialam się w Dzień Matki,że mamą już nie jestem dziecko obumarło… wyrwano mi to z serca
Dziękuje za słowa
Kala
Anonimowy 21 października 2010 (16:27)
dziękuję za ten post… straciłam drugie dziecko w 12 tygodniu ciąży…dowiedziałam się w tegorocznym Dniu Matki…
Yba 20 października 2010 (18:02)
Pięknie napisałaś.
Podpisuję się pod każdym Twoim słowem o bólu i pustce.
Dziękuję.
Anonimowy 20 października 2010 (12:27)
Miesiąc temu tj 20 września wieczorem dowiedziałam się, że serduszko Szymonka przestało bić, to był 41 tc . Mały urodził się 21 września o godz 5:00 po wywołaniu porodu. Pomimo tego że pozwolono mi godnie urodzić i przytulić mojego synka nie wiem jak mam dalej żyć. :( Jak ukoić ten ból chociaż na chwilę i jak nie popadać w rozpacz każdego ranka po przebudzeniu? :(
Sylwia
LaProvence.pl 19 października 2010 (18:59)
Bardzo mi przykro…mam dwójkę dzieci i staram się nie myśleć o tym,że mogłoby im się coś stać. Życie jest takie ulotne. Przeczytałam i płaczę z żalu o to małą dziecinkę. Jesteśmy Wszystkie z Tobą i innymi mamami,które doświadczyły śmierć dziecka lub, które obecnie borykają się z tym problemem i walczą o ich życie. Pozdrawiam Cię i przesyłam moc gorących uścisków.
syldra 18 października 2010 (19:40)
Nie wiem jak to jest utracić dziecko i mam nadzieję, ze nigdy się nie dowiem. Wszelkie próby wyobrażenia sobie takiej straty przekraczają moją wyobraźnię, a ból rozrywa serce. Sama mam małą córeczkę i gdyby coś jej się stało……….
Długo na nią czekałam, walczyłam by móc ją mieć i umierałam powoli tracąc nadzieję, że kiedykolwiek będę ją mogła poczuć pod sercem. Tego bólu też wielu nie potrafi zrozumieć….. niestety.
Na porodówce spotkałam moją koleżankę ze szkoły, nie widziałyśmy się 10 lat. I spotkałyśmy się właśnie tam – gdy ja trzymałam w ramionach moje wyczekane maleństwo, a ona roniła swoją córeczkę, będąc już w bardzo zaawansowanej ciąży. Widziałam, jak bardzo ją to boli, choć uśmiechała się do mojej córeczki i naprawdę się cieszyła, moim szczęściem. Wybaczcie mi, ale nie wiedziałam jak ma się zachować, co zrobić by ulżyć jej choć trochę…..
Wybaczcie nam – tym, którzy tego nie przeżyli, że jesteśmy czasem niedelikatni, że razi Was nasze zachowanie. My wiemy, że cierpicie i to, że nie potrafimy Wam pomóc po prostu nas przerasta. Wiemy, że nic nas nie usprawiedliwia. Nie chcemy swoją niedelikatnością rozgrzebywać Waszych ran. Nie wiemy jak się zachować.
Myślę, że Twój post Asiu, pomoże nam to zrozumieć.
Asiu ja wiem, że to nic nie zmieni, ale chcę żebyś wiedziała jak bardzo mi przykro. Za każdym razem gdy umiera dziecko kończy się świat.
Sambor na pewno był wspaniałym człowiekiem, miał mądre oczy i śliczne stópki. Ale wiesz co, miał również wspaniałych rodziców i czuł, że jest kochany. A teraz patrzy na Was i się uśmiecha. I czeka, bo wie, że się spotkacie.
Pomodlę się dziś za wszystkie dzieci, które umarły i którym nie dane było się urodzić i za wszystkich rodziców, którzy stracili swoje dzieci i za tych, którym nigdy nie będzie dane tak wielkie szczęście, którym jest dziecko. Tylko tyle mogę zrobić….
Anonimowy 17 października 2010 (09:58)
Mogę się tylko pomodlić za tę Twoją duszyczkę w niebie i za całą Twoją rodzinę. Wszystkiego dobrego życzę. Monika
joasxa 16 października 2010 (23:59)
Myślałam:"ciekawe jak by to było,gdyby na tę "Green Canoe" spadło….."coś"…..Czy nadal lało by się tyle miodu, że aż klawisze zamieniają się w ulepek….A tu taki post,takie doświadczenie,tyle w sercu,w pamięci.I trwanie w Bogu bez pretensji.Godne to…..
Anonimowy 15 października 2010 (22:30)
…
monroma 15 października 2010 (20:51)
Asiu ściskam Ciebie mocno!
aga 15 października 2010 (20:41)
Dziękuje ci Joasiu tak pięknie ujęłaś ten temat ja zaliczam się do tych szczęśliwców – moja córeczka dostała 3 pkt w skali apgart a teraz to kochany ,śliczny,szalony czorcik przy którym wypłakałam tony łeź – byłam tą mamą która patrzyła na innych dumnych rodziców jak ściskają swoje pociechy a moja córeczka walczyła o życie w inkubatorku. Joasiu jesteś dla mnie osobą wirtualną ale podziwiam cie za to że tak łatwo potrafisz pisać o rzeczach pięknych i prostych dla nas. dziękuję ci że podjęłaś ten temat . aga
decomarta 15 października 2010 (20:24)
Nie straciłam dziecka, ale jak każda matka boję się, że to może nastąpić. Modle się co dzień, by do tego nie doszło. Rodzice nie powinni doświadczać śmierci dzieci, powinni odchodzić przed nimi.
Współczuję. Bardzo współczuję, całym sercem. Siedzę i ryczę, bardzo poruszył mnie Twój post. Nie da się opisać jak wielkie współczucie odczuwam, dla Ciebie i innych cierpiących Matek, bloggerek. Dziś jesteś drugą właścicielką bardzo mi bliskiego bloga, jednego z ulubionych, która się do tego przyznaje. Jeszcze nie otrząsnęłam się z tamtego, pierwszego szoku.
To straszne.
Pomodle się dziś i za Twojego Maluszka.
Pozdrawiam i ściskam mocno.
rumiankowa polana 15 października 2010 (19:49)
I ja dziękuję za tego posta…
Pozdrawiam serdecznie!
Anonimowy 15 października 2010 (17:59)
Łzy lecą mi na klawiaturę że mało co widzę- mój syn miałby dzisiaj 20 lat-do dziś nie mogę się z tego otrząsnąć.Drugi syn urodził się dwa lata po śmierci pierworodnego ma dziś 18 lat jest pełnoletni ale może i przez to zawsze będzie dla mnie malutki który wynagrodził w połowie stratę pierwszego.To wszystko prawda o czy piszesz droga Asiu gdy to czytałam to tak jakby były to moje przeżycia-bardzo dużo podobieństw.To prawda boli to że nikt nie umie zrozumieć Twego bólu-dla mnie najgorszymi słowami były slowa lekarza który rzucił…co pani wyje niech się pani cieszy że pani też nam się nie wymsknęła…zero współczucia. Jedynie rodzina najbliższa pocieszała jak mogła – ale nie ma takiego ukojenia które zaleczy wielką ranę w sercu. Każdy spacer w wózku z młodszym na cmentarz wyciskał wtedy łzę- tak to prawda czas leczy rany; ale każde nienaturalne zjawisko zastanawia tak ładnie to opisałaś:trawa;słonko;obłoczek i zajączek w lesie który nie ucieka na twój widok….dziękuję
Anonimowy 15 października 2010 (17:12)
To bardzo przykre co przezylas, nigdy nie bylam w takiej sytuacji ale mam dwojke dzieci i wiem ze musi byc to bardzo ciezkie. Chcialam Ci tylko napisac ze Bóg nie chciał śmierci Twego dziecka. Z pewnością sprawia Mu ona ból. Przecież jesteśmy zdolni do pojmowania tragizmu śmierci tylko dlatego, że potrafimy kochać i współczuć jej ofiarom. A kochać umiemy wyłącznie dzięki temu, że zostaliśmy stworzeni na obraz Boży. Odzwierciedlamy — i to co najwyżej słabo — Jego doskonałą zdolność do miłości. Bóg pozwala umierać dzieciom z tego samego powodu, co dorosłym. To nie Bóg, lecz Adam wybrał śmierć. Bog jest miloscia, gdyby zabieral nam dzieci to nie byloby to prawda. Pozdrawiam
Aneta
Anonimowy 15 października 2010 (15:42)
To dziś ten dzień, nieznany wielu, ale nam, teraz już – znany. To dla Twojego Aniołka [*] :* Jomo
Anonimowy 15 października 2010 (14:23)
Asiu Dziękuję.
Pomogłaś mi zrozumieć bardzo bliską mi osobę.
Teraz wiem jak mam się zachowywać by jej nie zawieść. Kochałam jej dzieci.
I Zacznę o tym jej mówić.
Dziękuje. Ann
uchwycić chwilę 15 października 2010 (13:13)
Witaj.
Pisałam już tu u Ciebie kilka razy,ale nigdy nie pomyślała bym,że obie w tym samym czasie przezywałyśmy to "piekło" ja straciłam swoją Kruszynkę 12 kwietnia 2006 roku w czwartym miesiącu ciaży…każde Twoje słowo które tutaj napisałaś …moge sie pod nim podpisać w 100%
To prawda taka rana,odejście ukochanego dziecka ,ten ból…zmienia nas matki..patrzymy na świat zupełnie inaczej…zupełnie co innego dostrzegamy,a mocne jestesmy jak nigdy przedtem!!!!Ja nawt dziekowałam kiedyś losowi za to ,że wybrał mnie ,żebym udźwigneła los osieroconej mamy… bo przez to stałam się innym człowiekiem.Widocznie byłysmy silne i dlatego dostałysmy na swoje barki taki potężny,niewyobrażalny ciężar.Może ktoś inny by go po prostu nie zdołał udźwignąć.
Mam teraz córeczkę w wieku Twojego Leosia,ma na imię Helena.Cuda się zdarzają ,trzeba tylko umieć odnaleźć do nich drogę.Nikt nam nie powiedział,że ta droga będzie łatwa…
pozdrawiam serdecznie i ściakam
Maga 15 października 2010 (09:56)
Dziękuję… za odwagę, siłę i wiarę… i chociaż moje dzieciątko nie miało jeszcze imienia i tak naprawdę było niewielką fasolką w mym brzuchu, pamiętam o nim zawsze i wszędzie…
Anonimowy 15 października 2010 (08:28)
Pani Asiu,
szacunek dla Pani, piękne i madre słowa, choc trudne!!! ale takie jest przecież życie. Pewnie Pani o tym nie wie ile daje radości tym, którzy tu goszczą prawie codzień u Pani – ja jestem takim gościem :) ciepło pozdrawiam z Krakowa. Edyta
Margott 15 października 2010 (08:21)
Asiu.
Czytajac pierwsze akapity, pozalowalam,ze czytam. Rozumiem CO i O CZYM piszesz i…choc rozdrapalas niejednej z nas stare rany, ktore jednak nie zablizniaja sie nigdy….dziekuje Ci za tego posta w imieniu Wszystkich, ktorym wyrwano serca….
Anonimowy 15 października 2010 (06:43)
Strasznie wzruszył i wstrząsną mną Twój post,nie wiedziałam,że jest taki dzień,bo na szczęście mnie on bezpośrednio nie dotyczy,ale znam ludzi którym dzieci odeszły,jednak zawsze z jakimś zdziwieniem patrzyłam na nich na ich "nic nieczucie",mnie sie wydawało ze tak jak wiele z was napisało nie da się o tym zapomnieć a niektórzy chyba brną dalej i nie bardzo pamiętaja,a może duszą to w sobie i nie chca pokazać swiatu….nie wiem,natchnęło mnie to refleksją,dziękuję za smutny ale bardzo potrzebny post…i już teraz wiem,dlaczego Jezus ma za długie rękawy…:)Pozdrawiam
Anonimowy 14 października 2010 (23:50)
Dziękuję!
Iza (Mammamisia)
Anonimowy 14 października 2010 (21:47)
dziekuje za to co pani napisala… obchodze dzien dziecka utraconego od 2 lat… stracilam coreczke, zosie. bog obdarowal nas synkiem i boli mnie bardzo gdy ktos mowi ze to pierwsze dziecko… zapalam swiatekla dla naszych dzieci… (*)(*)(*)
Dorota 14 października 2010 (20:59)
Dziękuję za ten post
Nie wiedziałam że jest taki dzień, teraz wiem :(
Nela 14 października 2010 (20:41)
Dziękuję.
niagara 14 października 2010 (19:06)
czytam i płaczę ale nie ze smutku tylko z przejęcia ze wzruszenia to wszystko co napisałaś to czysta prawda ja również wiem coś na ten temat moja dwu letnia wówczas córeczka umierała mi na rękach 2 tygodnie byłam sama ale nasza historia jak dotąd ma szczęśliwe zakończenie bo ona cudem żyje i jest ze mną 12 sierpnia skończyła 5 lat i maszeruje dzielnie do zerówki – ale to wydarzenie zmieniło nas bardzo i ją i mnie teraz mogę powiedzieć że nie żałuję że to nas spotkało bo wiele nam dało i cierpienia i mądrości i wrażliwości na życie ludzkie.,ludzie nie umieją zazwyczaj rozmawiać o śmierci ani cudzej ani własnej a szkoda bo w końcu to jedyna rzecz której każdy może być pewien że w końcu nastąpi byle nie przyszła zbyt wcześnie. Ja nie boję się już żadnej śmierci – kiedyś za wiele spraw obwiniałam Boga dziś rozumiem go lepiej wiem, że żadna śmierć nie jest na jego życzenie a on bardziej cierpi z powodu bólu swoich dzieci niż my jesteśmy w stanie bo on rozumie wszystko a my tylko małą drobinkę . Życzę wam pięknego życia i chwytajcie każdą chwilę bo żadna się nie powtórzy Eve
Lilatuberosa 14 października 2010 (18:27)
Pani Asiu jest Pani bardzo mądra kobietą
Anonimowy 14 października 2010 (13:12)
Po prostu przytulam…
Anonimowy 14 października 2010 (13:04)
Wiele tu już komentarzy, ale i ja chciałam podziękować za słowa dzisiejszego wpisu. Ja również straciłam Maleństwo.
Twój wpis jest ważny i potrzebny. Dziękuję.
Romantyczny Dom 14 października 2010 (13:00)
Czytając blogi widzimy piekne domy,uśmiechniętych ludzi, cudne wnętrza,sielankę wręcz..a za tym wszystkim tyle trudnych lekcji od życia…podziwiam za sile.
Anonimowy 14 października 2010 (12:44)
Dziękuję Asiu, pomogłaś mi zrozumieć drugą osobę – Jomo
Tilo 14 października 2010 (11:44)
Łączę się w bólu Waszym, choć na szczęście osobiście nie mam takich doświadczeń.
Chociaż… nigdy nie poznałam swojego starszego brata – Piotrusia.
Wiem, że kiedyś jeszcze się spotkamy.
Anonimowy 14 października 2010 (11:39)
Moje dziecko miałoby prawie 5 lat. Miałoby, bo niestety w 9 tc okazało się, że serduszko nie bije i konieczny jest zabieg. Po kilku latach starań i kilku tygodniach nadzieji.
Za szpitala najbardziej zapamiętałam lekarkę, która stwierdziła – po co to płakać; płaczą, płaczą, chcą zajść w ciążę a potem i tak ciąże usuwają! Spotkałam tą kobietę jeden jedyny raz w życiu przyjmowała mnie na oddział, ale będę ją pamiętać chyba już zawsze.
Iwa 14 października 2010 (10:00)
Masz rację, ludzie często nie wiedzą jak się zachować, choć bardzo, bardzo się starają.
Przesyłam uściski. Iwona
m. 14 października 2010 (07:41)
dziękuję…
bardzo brakuje takich mądrości.
Mama Ammara 13 października 2010 (22:43)
Joanno,
Jestem zawsze po Twoich tekstach i zdjęciach – wyciszona, naładowana pozytywną energią i poczuciem, że da się godzić tak wiele rzeczy naraz. Podziwiam twój optymizm, mądrość, siłę i umiejętność doceniania tego, co jest nam dane, tego co sami zdobyliśmy – nieważne jak dużo czy mało tego jest. Sporo nas łączy – też zawsze na wysokich obrotach (choć – podobnie jak Ty – poza wyścigiem szczurów), też wybrałam życie w "nietypowym" miejscu i również moje życie nauczyło mnie doceniać każdy dzień, każdą rzecz. Też mam synka i też jestem po stracie. Ale gdy mam dołek, gdy wydaje mi się, że już więcej, dalej nie dam rady – czerpię siłę od Ciebie, nie pozwalasz mi upaść, każesz iść dalej. Bo ilekroć napiszesz i pokażesz Siebie, Wasz dom, Waszego synka – dodajesz mi sił i wiary, że marzenia się spełniają i, że można żyć inaczej i być bardzo bardzo szczęśliwym. A teraz kiedy wiem o tym co się stało – podziwiam Cię jeszcze bardziej – tak trudno jest podnieść się po takiej stracie, najgorszej ze strat, ale Tobie udało się to wspaniale. Żadne słowa nie wyrażą bólu po utracie dziecka … ale TAK ono z Wami jest i jest w Was. Zawsze postrzegałam Was jako cudowną trzyosobową rodzinę. Teraz będę o Was myśleć jak o czwórce. Przesyłam mocne, mocne uściski
Anonimowy 13 października 2010 (22:05)
Zaglądam od dawna… i przyznam, że się nie spodziewałam tu nigdy takiego posta…
Asiu, jesteś cudowną, mądrą i silną kobietą,a u boku masz świetnego mężczyznę… ale przecież Ty to wiesz… a Wasze dzieci – i Leonek i Samborek, czy na Ziemi czy w niebie zawsze będą to czuły.
Nawet nie wiesz, jak wielką moc mają Twoje słowa…
Nie wiedziałam, że tyle jest osieroconych rodziców…
Ściskam mocno, serdecznie… i dziękuję.
Wingy 13 października 2010 (21:49)
Dziękuję Ci za ten wpis, to był dla mnie "kopniak od Pana Boga". Potrzebowałam tego, aby docenić to co mam; mimo że chwilami jest trudno, ale mogłoby być ciężej …
ROMA 13 października 2010 (21:49)
Ten post poruszył najdelikatniejszą strunę w duszy wielu matek, które na skutek różnych, bolesnych okoliczności straciły swoje dzieci. Prawie trzydzieści lat noszę w sobie pamięć moich straconych dzieci i spoglądając dziś na moje dorosłe córki często zastanawiam się, kim dzisiaj byłyby tamte dzieci? jak by dzisiaj wyglądały? Ból utraty nosiłam głęboko w sobie, starałam się za radą otoczenia "żyć dalej", nie potrafiłam do końca przeżyć żałoby. To było najgorsze, co mogłam zrobić z tym głuchym, rwącym serce bólem – powinnam wtedy krzyczeć, wyć do utraty sił i wyrzucić z siebie to wszystko. Okres żałoby po stracie -jakiejkolwiek stracie -trzeba przejść po swojemu, tak jak się to w sobie czuje i kiedy przyjdzie moment "zamknięcia" tej sytuacji ból nas opuści ustępując miejsca wspomnieniom. Ja tego nie zrobiłam, uległam sugestiom najbliższych mi osób i dlatego ten ból noszę dalej w sobie. I agresję. Pocieszenia w stylu: "będzie dobrze", "rozumiem co teraz czujesz", "wyjdziesz z tego", "jesteś silną kobietą" – to najgłupsze, co w tej sytuacji można powiedzieć!
beatus 13 października 2010 (21:40)
Człowieku Anonimowy, czemu jesteś taki zgorzkniały? I co tu kryć – nie dość odważny na podpisanie się pod komentarzem.
Asiu – współczuje, niestety coś w tym jest co piszesz, znieczulica lekarzy przygnębia, ja z ciążą zagrożoną leżałam ze zdrowymi kobietami, słuchając porodów, które tylko pogarszały mój stan (zbyt wczesna akcja porodowa), a na koniec ordynator powiadomił w mojej obecności dziewczynkę, że ma raka i nigdy nie będzie miała dzieci, prawie się skończyło powtórną przyspieszoną akcją porodową, nie wiem skąd w lekarzach taki brak współczucia.
Wszystko to bardzo smutne
Dobrze, że o tym piszesz, dzięki
english-style 13 października 2010 (21:28)
bardzo mnie wzruszyl twój post,łzy lecą mi po policzkach i przypomina mi sie wszystko co mnie spotkało abyło to bardzo bolesne chociaż to były pierwsze miesiące ale dla mnie równie ważne jak bym miała te dzieci na rękach.Jest to bardzo ciężki temat ale bardzo ważny ,a ludzie nie umieją o nim mówić zostaje się z przeszywajacym bólem.Dziekuje Ci za tak szczery post
Magoda 13 października 2010 (21:26)
Właśnie przeczytałam komentarz powyżej. Wywal Asiu tego – tu słów brak na określenie.
No może ludzka menda?
Serdeczności ślę jeszcze raz.
Magoda 13 października 2010 (21:20)
Cieszę się, że zdecydowałaś się o tym powiedzieć. Nie strzępiąc języka – wiesz co do Ciebie czuję – przytulam mocno!
Anonimowy 13 października 2010 (21:14)
Współczuję i niezazdroszczę.
Post potrzebny społecznie, ale i popularności przysporzył, nie?
Oglądalność wzrosła, takie tematy społeczne to się człowiekowi przydają czasem – ponad setka komentarzy.
Ciekaw jestem ile z tych komentujących weszło do tej milu – co zaraz sprawdzę? I czy jej też wzrosły rankingi?
Świetnie to sobie obmyślałyście obie.
Pozdrawiam – Obserwator Pani Wierny;)
małgosia 13 października 2010 (20:54)
Asiu, temat jest tak trudny, a jednocześnie tak potrzebny… Nasz synek za chwilę skończy 2 latka, jest zdrowy, rośnie i rozwija się prawidłowo. A jednak są chwile, kiedy paraliżuje mnie strach o niego, o jego życie, zdrowie. Strach, który mnie dławi. Przeżyłam chwile grozy zaraz po porodzie, najpierw oceniono naszego maluszka na 10 w skali AGP ale w następnej dobie okazało się, że wyniki są niepokojące, wskaźnik CRP rośnie b. szybko. Nocą, korytarzami szpitalnymi dławiąc się łzami biegłam za wózkiem z moim skarbem, który z venflonem w małej rączce wieziony był na oddział patologii noworodka. A lekarze komentowali moją "histerię" potęgowaną hormonami, miłością i strachem o nasze maleństwo. Boże, jak ja się wtedy bałam…
Każde zagrożenie zdrowia i życia naszego dziecka jest dla nas rodziców niewyobrażalnie trudne. Asiu, nie jestem w stanie wyobrazić sobie nawet bólu, rozpaczy i strachu który był udziałem Twoim i Twojego męża. Pozdrawiam Was mocno. Słowa tutaj to za mało.
Kaśka 13 października 2010 (20:37)
Asiu, głębokie wyrazy współczucia. Łzy ciurkiem ciekną mi po policzkach. Pomodlę się i zapalę świeczuszkę za Waszego SYNKA.
Halina
Anonimowy 13 października 2010 (20:36)
W rodzinnym albumie jest takie zdjęcie, na którym moja mama stoi nad grobem swojego rocznego synka. Miała wtedy 22 lata i jest potwornie smutna. Zawsze ten Jej smutek wywoływał we mnie wzruszenie. Tak bardzo Jej współczułam. Mój starszy braciszek żył rok, ale bardzo sie w tym czasie nacierpiał, a moja mama musiała na to patrzeć i była bezradna. Potem pojawilismy się my na świecie Jego rodzeństwo i bylismy wychowywani ze świadomością, że mieliśmy brata, jeździliśmy na jego grób. Ja rozmawiałam z nim będąc dzieckiem i tak bardzo żałowałam, że go nie ma. Ale On był w naszej pamieci. Wiele lat później zmarła moja siostra. Moja mama pochowała drugie dziecko, już dorosłe. Na pogrzebie nie była sobą z bólu. Minęło 6 lat zginął mój brat, moja mama pochowała trzecie dziecko, jeszcze bardziej dorosłe. Na pogrzebie była spokojna… Straszne rzeczy Ją spotkały. Pochowała trójkę dzieci. Zostałam tylko ja. Nie jest łatwo być ostatnim żyjącym dzieckiem… Nie da sie "rywalizować" z nieżyjącym rodzeństwem, nie jest łatwo patrzeć na swoją mamę w takich chwilach. Teraz nie ma już i Jej, pewnie jest ze swoimi dziećmi. R.
MDES 13 października 2010 (20:33)
Bardzo Ci dziękuje za tego posta strasznie mi były potrzebne te słowa,a łzy które płynęły mi po przeczytaniu jego oczyszczały mą duszę z bólu po utracie mojego dziecka.
Anonimowy 13 października 2010 (20:08)
droga Asiu!nie moglaś uchwycić lepszej chwili na napisanie tego postu,wczoraj umarla mojej sostrzenicy druga córeczka.urodzila sie w 22 tygodniu ciazy ,zyla 7 dni ,jej mama trzymala ja za rączke ,gdy odchodzila …teraz ogromna pustka i brak słów na pocieszenie tak młodych rodziców.Wierzę,ze Pan Bóg bardzo ich potrzebował, ze miał swój zbawczy plan .Tylko czemu tak bardzo boli i tak trudno nam to zrozumieć?
KASIA 13 października 2010 (19:23)
… tylko sercem, bo rozum nie ogarnia..
po 11 latach dziura w sercu wciąż ogromna, ale mój anioł jest ze mną na co dzień i to on się mną opiekuje, bo ja już nim nie mogę… pokazuje mi świat od nowa, boskość każdej chwili, chociaż ja w boga nie wierzę…
więc sercem patrzę, bo rozum nie ogarnia..
KASIA 13 października 2010 (19:21)
… tylko sercem, bo rozum nie ogarnia..
po 11 latach dziura w sercu wciąż ogromna, ale mój anioł jest ze mną na co dzień i to on się mną opiekuje, bo ja już nim nie mogę… pokazuje mi świat od nowa, boskość każdej chwili, chociaż ja w boga nie wierzę…
więc sercem patrzę, bo rozum nie ogarnia..
Anonimowy 13 października 2010 (18:47)
Asiu,napisałaś po prostu wszystko… :(((
Anonimowy 13 października 2010 (18:22)
Witaj Asiu. To smutne że lekarze traktuja ludzi jak przedmioty, jak bezuczuciowy worek ziemniakow…kilka miesiecy temu siostra mojego Połowca straciła dziecko..wiem jak ja się wtedy źle czułam..nie wyobrazam sobie jak bardzo boli to Matkę…Ona także leżała z ciężarnymi matkami które były zadowolone w oczekiwaniu na swoje dziecko coż strasznego horror.. Mam w pracy pewną znajoma, bardzo dobrą kobiete, która na pytanie ile ma dzieci odpowiedziała 5. Dziewczny ździwione że aż tyle pytaja, jak sobie radzi a ona odpowiada ze radzi sobie z 2, na to one gdzie pozostałe a ona że na cmentarzu dziewczyny zaczeły z niej szydzić że nie jest matka 5 dzieci tylko 2…szydziły dziewczyny ktore też są matkami ktore powinny rozumiec ze matka sie jest przez cale zycie nie wazne czy to dziecko żyje czy nie..przeciez ich też to moze dotyczyć…strasznie boli mnie takie ludzkie podejscie do takiego bolesnego tematu… Ściskam was mocno i żałuję ze nie znam Cię osobiście Pozdrawiam Żaneta
Jo-hanah z Wrzosowej Polany 13 października 2010 (18:17)
Dziękuję, Skarbie. Tule mocno
konstancja30 13 października 2010 (18:15)
powiedziano tu juz wszystko dlatego mogę tylko podziękować za twe słowa … za lekcję niezwykle cenną o tym jak zachować się gdy ktos obok nas cierpi … za przypomnienie, jak bardzo ważna w poradzeniu sobie z utrata naszych bliskich jest mozliwośc mówienia o nich , o tym co czujemy bo to jedno z najgorszych tabu … potrafisz w nas coś ruszyć dlatego proszę [przypominaj … i od dziś wiem że jest was czworo … pozdrawiam
.:jaśminowasia:. 13 października 2010 (17:46)
a ja napiszę pierwszy raz o tym
moje drugie dziecko skończyłoby w lipcu 7 lat
Dag-eSz 13 października 2010 (17:37)
Dziękuję Ci za te słowa… :*
To smutne o czym piszesz, o traktowaniu matek w szpitalu :/
Przytulam Cię :*
Anonimowy 13 października 2010 (17:04)
Płacze moje serce moja dusza i moje oczy leją łzy przypomniała mi się moja własna tragedia i dziękuje za tego posta!!!!!
Torebusia 13 października 2010 (16:57)
pewnie mojego komcia nie przeczytasz, jako iż dobijam setki, ale – PRZYTULAM i rozumiem.
krysia_m 13 października 2010 (16:43)
Zaczęłam czytać Twój tekst rano niestety nie byłam w stanie go przeczytać do końca, dopiero teraz. Piszesz o stracie małego dziecka, ale ból, rozpacz jest taka sama a może jeszcze większa przy stracie dorosłego dziecka. Moja dorosła córka odeszła 1,5 miesiąca temu. Nie wierzę w Boga decyzję, bo po co Mu moje dziecko.Była świetnym lekarzem onkologiem i tu jest potrzebna swojemu 9-letniemu dziecku,nam rodzicom, rodzeństwu, przyjaciołom, pacjentom, mężowi.Wyję z rozpaczy, znów pęka mi serce.
ibisek 13 października 2010 (16:40)
:*
vestigia 13 października 2010 (16:37)
Jesteś bardzo odważna że o tym piszesz, ja straciłam dziecko w 11 tygodniu, trudno to oczywiście porównywać do tego co spotkało Ciebie ale dla mnie najgorsze było to że wszyscy wiedzieli, dzwonili i wypytywali o takie bzdury, że drętwiałam a ja chciałam być sama, Boże jak chciałam się wtedy schować. Miałam termin na Dzień kobiet, chyba już zawsze ten dzień będzie mi się kojarzył zupełnie inaczej.
Anonimowy 13 października 2010 (16:14)
Pani Asiu przytulam Panią mocno. Wzruszający post, łza sie kręci w oku. Ja akurat nie cierpię z powodu straty maluszka, tylko dlatego, że nie mogę go mieć. Pozdrawiam ciepło, Basia
Anonimowy 13 października 2010 (16:10)
Asiu, dla mnie Twoje posty są " "przegadane", ale ten jest wyjątkowy, prawdziwy, mimo, że też za długi.
Pozdrawiam, teraz bardziej rozumiem twoją radość, która jest obroną…
stula 13 października 2010 (16:04)
Wychodząc z czuwania poniedziałkowego zobaczyłam na drzwiach kościelnych plakat – 15 października Msza w intencji nienarodzonych dzieci.
Pójdę.
Natomiast dodatkowo polecam film "Syndrom" o kobietach, które dycydują się na aborcję. Myślę, że w tym dniu (choć powinno przez cały rok) trzeba w modlitwie wspomóc kobiety, które przecież nie są stracone. Jest nadzieja. Nadzieja w Tych Małych Aniołach u boku Pana.
Gosia 13 października 2010 (15:36)
Dziękuję Ci za ten post. Kiedy widzę jak dużo osób cierpi z powodu straty dziecka, uświadomiłam sobie jaka powinnam być szczęśliwa mając dwójkę zdrowych dzieci.
Dziękuję i ściskam Was mocno:)
Joanna 13 października 2010 (15:30)
Bardzo trudno coś napisać ze wzruszenia.
Może lepiej przeczytać jeszcze raz i przemyśleć swoje życie….
Atena 13 października 2010 (14:38)
Dziekuje za ten post i mocno przytulam.
Kasia 13 października 2010 (14:19)
Smutny post, smutny temat, ale pięknie napisałaś …
Dziękuję
Obsesja Kasiulka 13 października 2010 (13:42)
Dziękuję :O*
Najważniejsze to pamiętać…
Anonimowy 13 października 2010 (13:28)
http://www.youtube.com/watch?v=43dsR77b_gQ
violett 13 października 2010 (13:26)
Piękny post, dziękuję. Nie jestem jeszcze matką ale miałabym brata… Byłby 2 lata starszy… Może gdyby urodził się dziś żyłby.Ale 30 lat temu nie miał szans. Ale mimo to on ciągle jest w życiu naszej rodziny. Często stojąc nad maleńkim grobem wyobrażam sobie jakby to było… I często mówię do niego tak jakbym miało Go przy sobie…
Sciskam mocno!
babibu 13 października 2010 (13:03)
dziękuję ci za ten post…
w tym roku po raz pierwszy nie płakałam we wrześniu kiedy minęło 6lat od straty pierwszego dziecka-dla mnie wielki krok do przodu,bardzo długo wyczekiwany
alizee 13 października 2010 (12:57)
Asiu, piękny i ważny post…. śmierć jest w ogóle tematem tabu, najbardziej jednak boli nas, żyjących, pozostających z pustką po niej, żalem, bólem, którego często nie ma jak ukoić….
Ściskam Cię mocno!!!
mialkotek 13 października 2010 (12:30)
Takie posty trzeba pisać i trzeba czytać. Dziękuję…
pszczola 13 października 2010 (12:16)
Asiu, bardzo bardzo dziękuję za tego posta… bardzo on smutny, ale i bardzo potrzebny. Sama podczas pobytu w szpitalu zobaczyłam ile jest kobiet tracących swoje dzieci jeszcze w trakcie ciązy, lub tuż po samym porodzie. Raz byłam tą, która po stracie dziecka lezala na sali z innymi dziewczynami, ktore cieszyly sie swoim szczesciem… za drugim razem to ja bylam ta szczesciara, ale na sali ze mna lezaly dziewczyny , ktore swoje dziecko stracily…jak sie zachowac w tym momencie… nie wiem, czym kieruja sie pielegniarki w szpitalu, dajac na jedna sale dziewczyny po poronieniu lub smierci dziecka,z tymi, ktore sa cale w skowronkach ze szczescia… brak wyobrazni chyba.
Magda-lenka 13 października 2010 (11:56)
Bardzo mocne słowa…i bardzo potrzebne.
świadczą o tym komentarze…
ALEXA 13 października 2010 (11:53)
:*
hetepheres 13 października 2010 (11:34)
Ci, którym los oszczedzil tak traumatycznych doswiadczen, jakie wiaza sie ze strata dziecka, a ktorzy nie doceniaja tego cudu w postaci rodziny, dzieci, cudu w codziennosci, "zwyczajnosci" – oni rowniez powinni trafic tu, do zielonego czolna i przeczytac ten wyjatkowy post.
Od dzis bede… uwazniejsza.
Z glebi serca – dziekuje.
Anonimowy 13 października 2010 (11:30)
Asiu przeczytałam Twojego posta wczoraj, chciałam coś napisać i nie wiedziałam co. Ja nie straciłam dziecka, mam szczęście być mamą zdrowego półtorarocznego chłopczyka, ale najmłodsza córeczka mojej Babci zmarła mając około roczku. Nigdy nie miałam poczucia, że jej śmierć jest tematem tabu, zawsze kiedy szliśmy na cmentarz, odwiedzaliśmy także mały grób, ale właśnie uświadomiłam sobie, że nie pamiętam aby kiedykolwiek rozmawiano na ten temat. Sama nigdy Babci nie zapytałam nie chcąc rozdrapywać starych ran, a może powinnam? Dziękuję Ci Asiu za tego posta. Myślę, że lista życzeń osieroconych rodziców jest niezwykle ważna, gdyż uświadamia ludziom, czego oczekują oni od bliskich, od otoczenia. Być może słowa pocieszenia o możliwości posiadania kolejnego dziecka powodowane były chęcią wsparcia, być może nie zdawali oni sobie sprawy, że mówiąc w ten sposób potęgują tylko ból. Dlatego wydaje mi się, że tak ważna jest rozmowa, i podziwiam i dziękuję za to, że podzieliłaś się swoimi uczuciami oraz dziękuję właśnie za ten list, który bezradnemu otoczeniu pokazuje jasno jak być z osieroconymi rodzicami.
Nasuwa mi się jeszcze refleksja wywołana powyższymi wpisami. Kilka lat temu byłam w Indiach. Na ulicach można było spotkać wielu kalekich ludzi, którzy funkcjonowali w społeczeństwie,nie byli ukrywani przed wzrokiem zdrowych obywateli. Choć z moich obserwacji wynika, że nie za bardzo mogli liczyć na pomoc państwa. Podobnie jest ze śmiercią, traktowana jest jako część życia. W Waranasi na ghatach odprawia się ceremonię palenia zwłok, w której uczestniczy cała rodzina. Odbywa się to na otwartej przestrzeni tak że każdy przechodzień może być świadkiem. Całe miasto przesiąknięte jest zapachem palonego ciała. Przykre jest to, że zagraniczni turyści traktują to jak swego rodzaju ciekawostkę folklorystyczną, zakłócając obrzęd dźwiękiem aparatów…
W naszym społeczeństwie dąży się do tego, że wszyscy mają być piękni, młodzi i silni, a tych którzy nie są najlepiej ukryć, aby nie burzyli sielankowego krajobrazu. Tam ciągle jeszcze piękne są kobiety, to młode dążą aby być jak ich matki, a nie matki dążą aby być jak ich córki. Choć pewnie dzięki bollywood i inwazji zachodniej kultury zacznie się to zmieniać.
Asiu bardzo, bardzo podziwiam Ciebie oraz innych rodziców, którzy mimo tak ogromnej, niewyobrażalnej straty potrafili znaleźć siłę by żyć i cieszyć się z tego i walczyć o swoje szczęście i mieć jeszcze dzieci i pokazywać im, że świat jest piękny, choć czasem może być bardzo trudny. Życzę dużo siły i ciepła Tobie i innym rodzicom. W piątek pomodlimy się z Samborka i wszystkie inne dzieci, które biegają przedwcześnie po rajskich ogrodach oraz o wsparcie i pociechę dla wszystkich osieroconych rodziców.
Pamiętasz Księgę Hioba? Bóg zabrał mu wszystko, ale później obdarował go jeszcze hojniej!!! Nadziei!!! Krysia.
elamisk 13 października 2010 (11:16)
Kochana Asiu , podziwiam Was, Twoją rodzinę i Waszą miłość. Wiem teraz, dlaczego – skąd w Tobie tak głęboka mądrość, tak mądre, a jednocześnie tak naturalne i oczywiste – dla mnie- poglądy jak potępienie pędu do młodości,do kariery -bez okazywania słabości. Też tak uważam i tez czuję tak jak Ty. Ty wiesz co jest najważniejsze w życiu bo ono baardzo boleśnie Cie doświadczyło i pielęgnujesz tylko to co ma znaczenie. Oby takich PRAWDZIWYCH osób jak TY, jak Twoja rodzina było jak najwięcej.
Asieńko, nie jesteś sama. Całym sercem jestem z Tobą, wrażliwa i silna kobieto.
Całuję Was wszystkich, ściskam obu chłopców i małe stópki starszego też. Asiu, nie gniewaj się za tak osobisty komentarz. Bardzo wzruszył mnie Twój post, i w każdym słowie jestem z Tobą całym sercem.
angela 13 października 2010 (11:09)
Nie wiem, czy potrafiłabym się po czymś takim podnieść… Sama przezyłam ten potworny strach o dziecko, kiedy rodzi się nie wtedy kiedy powinno, nie zdrowe, onie kraglutkie jak inne noworodki, ale surrealistycznie małe, kruche, bez odruchu ssania… Sama przeżyłam 10 dni na jednej wieloosobowej sali z dziewczynami,które tuliły do piersi cmokające rumiane dzieciaczki, podczas gdy moja córka leżała w inkubatorze, podpieta do rurek i kabelków, a moją jedyną szansą na kontakt z nią było dotknięcie jej niemozliwie maleńkiej stópki… Sama musiałam znosić ciągłe pytania o to gdzie jest moje dziecko, dlaczego nie ze mną, musiałam znosić widok przeszczęsliwych tatusiów, którzy przyjeżdżali pękając z dumy z fotelikami samochodowymi po swoje dzieci i żony. Mój mąż przyjezdżał codziennie do żony w totalnej rozsypce i córki, której nierówny oddech monitorowała maszyna.
A jednak to ja miałam ogromne szczęście bo moja córka leżała obok na oddziale wcześniaków, nie odeszła, nie zostawiła nas z tą okropnaą pustką, którą opisujesz. Mimo zagrożeń, o których w mało delikatny sposób nas informowano, odnośnie jej przyszłego zdrowia, ewentualnej ślepoty, porażenia, wad serca moja mała dzielna dziewczynka obroniła się przed wszystkim. Chociaż przez nastepne pół roku praktycznie wciąż chorowała, a ja mieszkałam z nią w szpitalu, śpiąc obok jej łóżeczka na leżaku ogrodowym (ot cudowne realia naszej słuzby zdrowia!), teraz patrzę na dziarską, mądrą dziewczynkę, łobuziarę, psotnicę, którą rozpiera niesamowita energia, i której nawet katar sie nie ima :) Nikomu, kto nie zna naszej historii nawet przez myśl nie przejdzie co to dziecko musiało przejść i jak baradzo było waleczne.
Bardzo dziekuję Ci za ten post, mam nadzieję, że Twoje doświadczenia i przemyslenia pozwolą tym, którym los oszczędził takich przejść zrozumieć, jak łatwo można skrzywdzić kogoś, kto boryka sie z taką stratą..
Pozdrawiam,
Kasia 13 października 2010 (11:04)
Dziękuję i przytulam Was :*
anne 13 października 2010 (11:03)
Asiu :)) dziękuję za te słowa… bo choć od mojej Straty minęło już 9 lat ból jest taki sam… może i czas leczy rany, ale ta dziura, ta pustka w sercu pozostanie na zawsze… wierzę, że Oleńka i Sambor i tysiące innych Małych Aniołków są szczęśliwe tam w Niebie…
pozdrawiam serdecznie
Ania
Anonimowy 13 października 2010 (10:49)
Asiu,
zaglądam od jakiegoś czasu na Twojego bloga, ale jakoś nigdy nie miałam odwagi zostawić śladu. Ale po przeczytaniu TEGO posta, po prostu muszę go odcisnąć…
Łączę się z Tobą w głębokim współczuciu i współ-zrozumieniu. Ja również przeżyłam TĘ stratę…. Pół roku temu odeszło moje pierwsze Maleństwo…. Teraz byłabym w 8 miesiącu ciąży…. Nadal bardzo to przeżywam, mój świat wywrócił się do góry nogami.
Nie dane było mi poznać płci Dzieciątka, ale instynktownie czułam, że to Chłopiec. Ból po Jego stracie był nie do opisania…
Spotkałam się ze zmową milczenia ze strony najbliższych, lub nieudanym pocieszaniem w stylu: "nie ty jedna straciłaś ciążę", "powinnaś wyjść już do ludzi" (tydzień po zabiegu!), "jeszcze będziesz miała dzieci", "nie martw się, to dopiero był 9 tydzień".
Te słowa słyszę w uszach do dziś i chcę tylko powiedzieć, że to pomniejszanie straty mojego dziecka poprzez takie "pocieszanie" przysporzyło mi wówczas dodatkowo ogromnego cierpienia…. Lepiej jest milczeć, ale być, niż tak beztrosko rzucać słowa "otuchy" w dobrej wierze.
Wiele możnaby jeszcze napisać… Dzisiaj wiem, że dobrze zrobiłam i nie posłuchałam tych "rad" o szybkim zapomnieniu, o powrocie do pracy żeby tylko o tym nie myśleć….. Dałam sobie czas, aby PRZEŻYĆ ten ból, aby pożegnać się z moim synkiem, aby zacząć myśleć, że Jego odejście miało jakiś sens….
Po stracie Maleństwa, mimo, że psychicznie pogrążyłam się w głębokim smutku i żalu, że wyglądało to jak depresja, zaczęłam żyć w zgodzie z sobą…. Oszukiwaniem siebie byłoby wtedy szybkie zapomnienie, oderwanie się poprzez pracę od tego bólu, który WYŁ we mnie całą swoją mocą, od żalu, że już więcej nie zobaczę Jego bijącego serduszka… Czas koi ten ból każdego dnia… Mój synek dał mi siły, których wcześniej nigdy w sobie nie odkryłam…. Wierzę też, że w powrocie pomógł mi(i cały czas pomaga) ten czas, który poświęciłam Jemu i sobie na pożegnanie i rozstanie się. Odważyłam się podjąć kilka ważnych dla mnie decyzji, które zaczynają przynosić dobre owoce…
Do dzisiaj mój Chłopczyk – Szymek przychodzi do mnie w snach… Tak bardzo pragnę go utulić i powiedzieć, jak bardzo go kocham i że zawsze będzie naszym Pierwszym Dzieckiem i nikt nie zajmie Jego miejsca w naszym sercu…
15 października szczególnie pamiętamy o wszystkich Maleńkich Duszyczkach, które odeszły zbyt wcześnie, ale wierzę głęboko, że spełniły swoją misję… Nauczyły nas bardziej kochać….
Z wyrazami wdzięczności i miłości dla Ciebie i wszystkich Mam oraz ich Niebiańskich Dzieci…
Marzena (marzalubimuze)
Anonimowy 13 października 2010 (10:42)
Miła Asiu, moja córka żyła 25 dni, dziś miałaby 26 lat. Przeżyłam te straszne chwile na oddziale z innymi, szczęsliwymi mamami, wiedziałam, że jest bardzo żle. I to jest nieprawda, że "będziecie mieć drugie dziecko, będzie lekarstwem", kocha się i myśli właśnie o tym, które odeszło. Nie wiedziałam, że jest taki dzień, oby jak najmniej rodziców on dotyczył.
Dziękuję za ten post i pozdrawiam
Maria z Pogórza Przemyskiego
Anonimowy 13 października 2010 (10:21)
Asiu dziękuję. Ja straciłam Tatę gdy miałam 5 lat – dzisiaj mam 45 i nadal – wiedząc, że On nadal z nami jest, czuję się bardzo osierocona. Straty kogoś nam bardzo bliskiego nie da się niczym i nikim zastąpić. Mama została sama z naszą piąteczką. Było jej i nam bardzo ciężko – i dużo czasu upłynęło zanim życie nabrało koloru. Ja nadal wracam pamięcią do tych paru scen z tatą, które do dzisiaj pamiętam. To dla mnie największy skarb, jaki pozostawił mi mój Tata. Dzisiaj jako mama 3 dzieci doceniam każdą chwilkę spędzoną z dziećmi – to dzięki Tacie. Przytulam Cię do serca – Gosia.
Marianne 13 października 2010 (09:36)
Dziekuje, Asiu.
plakatowka 13 października 2010 (09:33)
:*, jesteś bardzo silną kobietą
Ania 13 października 2010 (09:26)
Asiu..wspominałam tu kiedyś, że bardzo lubię czytać twoje posty, bo podobnie odczuwam świat, piękno, kontakt z naturą. Teraz wiem, że łączy nas także to…wiem, co czujesz, bo też to przeżyłam. I to nie jeden raz, wiem doskonale, jak to jest czuć się jak w matni, jak w ciemnej otchłani, z której nie ma wyjścia. Kiedy wydaje ci się, że to niemożliwe, że po kolejny raz tego nie zniesiesz, że to tylko sen, że znów walczysz o oddech swojego dziecka. Człowiek jest w stanie znieść o wiele więcej niż sądzi, mnie samej czasem trudno uwierzyć w to co się zdarzyło, ale jednak w końcu zawsze zwycięża ŻYCIE. I u mnie tak się stało właśnie w momencie największego zwątpienia. Mój dom rozbrzmiewa teraz śmiechem dwóch cudownych rozbrykanych czterolatków, a przecież pogodziłam się z myślą, że już nigdy nie będzie w nim tuptania dziecięcych nóżek. A jednak pamięć i poczucie osierocenia w sercu pozostaje…
Myszka 13 października 2010 (09:19)
nie wiem co napisać… nie wiedziałam nawet, że taki dzień istnieje. Jesteś niesamowita!
Aśka 13 października 2010 (09:11)
Placze i przytulam!
Agnieszka Arnold 13 października 2010 (09:09)
Od dłuższego czasu zaglądam na Twój blog, dziś odważyłam się po raz pierwszy napisać, bo zasługujesz na to, aby usłyszeć dziękuję!
Dziękuję Tobie Asiu, że napisałaś o odczuciach rodziców na zachowania kadry lekarskiej, na gesty i słowa osób na współczujących, o tym jak rodzice w trudnych dla nich chwilach sa traktowani w szpitalach.
Wada, z którą urodził się nasz Benio ma się nijak do utraty Waszego ukochanego synka i uczucia które targają rodzicami w tych przypadkach też są inne, ale odczucia na " społeczne postrzeganie śmierci i choroby dziecka" jest takie same.
W szpitalu, w którym urodziłam swoje dziecko leżałam na sali z dwiema szczęśliwymi mamami, które miały przy sobie swoje nowonarodzone maleństwa, które nie ukrywały szczęścia jakie je spotkało, tuliły swoje pociechy, przewijały, karmiły piersią i to jest zrozumiałe, ale za cholerę nie wiem co ja tam robiłam, mama która nie mogła mieć przy sobie swojego dziecka, które mogłam tylko odwiedzać na patologii noworodków, nie mogłam go nakarmić, przytulić a jak pielęgniarki uważały, że za dużo czasu spędzam ze swoim dzieckiem przeganiały mnie z kąta w kąt… Ktoś wreszcie powinien zrozumieć, że przebywanie w jednej sali rodziców którym towarzyszy ból i cierpienie z mamami które są najszczęśliwsze na świecie jest absurdem!
Nie mogę pojąć jak nam istotą ludzkim i myślącym mogą przejść przez usta słowa, żeby się nie martwić, bo można urodzić drugie zdrowe dziecko… ale co? zamienić pierwsze na drugie? Mając drugiego Skarba zapomnieć o pierwszym? A co z miłością do utraconego dziecka? Pamiętajmy, że dla rodziców dziecko, które stracili zawsze będzie członkiem ich rodziny…
My bardzo często słyszeliśmy "dobrze, że to chłopak zapuści wąsy i nic nie będzie widać" krew mnie zalewała i myślałam Boże dlaczego nie grzmisz! Nie wiem czy to przez ignorancję? Niewiedze? Bezmyślność? Wąsy nie zakryją niedosłuchu, obawy przed zakrztuszeniem przy każdym posiłku, ulewającego się pokarmu z noskiem, problemów z mówieniem, nosowania, operacji które musi przejść maleństwo. Część znajomych na początku nas nie odwiedzało, bo urodziło nam się chore dziecko, odwiedziny nowonarodzonego malucha były rzadkością. nawet bliska nam osoba mówiła żeby na razie nie mówić nic w rodzinie, jakby to był jakiś wstyd, że lepiej poczekać do pierwszej operacji, a dla nas Beniamin był i jest najpiękniejszy na świecie, zresztą "wszystkie" dzieci są najpiękniejsze, a w szczególności te własne, pamiętam jak pierwszy raz ujrzałam pierworodnego, jeszcze na sali operacyjnej, powiedziałam jaki śliczny z Ciebie mężczyzna, położnym się łza w oku zakręciła, a jaki miał szeroki uśmiech, może to głupie, ale czasami mi go brakuje.
Nie zadajemy sobie sprawy, że czasami słowa są zbędne, że wystarczy złapać kogoś za rękę, przytulić lub wpaść z ugotowanym obiadem, my będziemy czuli wasze wsparcie.
ściskam mocniasto
Agnieszka Arnold 13 października 2010 (09:09)
Prawie 4 lata temu byliśmy w trudnej dla nas sytuacji, w dwudziestym tygodniu ciąży dowiedziałam się że mój synek urodzi się z rozszczepem wargi i podniebienia.
Świat mi się zawalił, dlaczego ja, jakie to życie niesprawiedliwe i co jeszcze może nas spotkać, lęk, strach, obawa przy każdy USG.
Było nam ciężko, kryłam łzy przed mężem, aby myślał, że wierzę, że damy sobie radę.
Codziennie zaglądałam na forum gdzie inni rodzice dzielili się swoimi przeżyciami i czytałam przez łzy wszystkie ich posty, po cichutku, tak, aby mnie nikt nie zauważył.
Dzięki Nim codziennie stawałam się silniejsza, mądrzejsza przez ich doświadczenia, nikt mi tyle nie pomógł co Oni, dzięki Nim wiedziałam gdzie się udać, gdzie prywatnie przyjmuje lekarz, kto robi najlepsze USG, kto dobrze operuje, jakie czekają nas etapy itp.
Czasami sobie myślę, że tam można było czuć się jak w domu, wśród bliskich, jak w pamiętniku nastolatki, można zostawić swoje uczucia i emocje, a to pomagało innym. Nam!
Myślę i wierzę w to, że dziś dzieląc się z innymi tym czego doświadczyliście bardzo pomagacie osobą, które utraciły swoje Dzieci, pisząc o bólu pokazujesz że mają prawo odczuwać ból, że nie musza się go wstydzić ale zarazem dajesz nadzieję, że kiedyś i dla nich zaświeci słońce, że odnajdą sens życia…
Kamila 13 października 2010 (09:08)
Asiu, przytulam Cię mocno.
Datę z pewnością zapamiętam, bo zbiega się z moimi urodzinami…
Wspomnę o WASZYCH ANIOŁKACH w modlitwie.
Anonimowy 13 października 2010 (09:04)
Droga Asiu,
Jestem Twoja stałą czytelniczką.Bardzo wzruszył mnie twój post.Jestem Mamą dwuletniej córeczki.Moja ciąża była na poczatku zagrożona.Byly leki na podtrzymanie, krwawienie i strach, że moge moje dziecko stracić. Na szczeście udalo mi sie.Urodziłam zdrowa, cudowną Zosińkę.
Choć sama tego nie przeżyłam, to moge sobie wyobrazić ból po stracie ukochanego dziecka.Wiem że trzeba o tym mówić.
Moja Mama zmarła kiedy miałam 14 lat i byl to temat tabu.Nikt nie chciał o niej mówić a ja tego bardzo potrzebowałam, nie chciałam zapomnieć. Teraz niestety, po 14 latach…jej twarz, głos sie zacieraja, ale pamietam za to ciepło kiedy mnie przytulała,ciepłe rece, włosy, oczy. Nadal mnie boli jej strata.
Miłości sie nie zapomina, zawsze jest w naszych sercach.
Drogie Mamy, Asiu,
Myslami jestem z Wami i łącze sie z Wami w bólu.
morica
kaja 13 października 2010 (09:03)
…:(
Trzy lata temu,gdy byłam w ciąży z moim Dominisiem,3tyg przed rozwiązaniem wylądowałam w szpitalu!3nas było w sali.
Młoda,zjawiskowo piękna Ola z pękatym brzuszkiem,na garści prochów dziennie,miała termin 3tyg po mnie!Zaprzyjazniłyśmy się!
…Kilka tygodni póżniej,gdy tuliłam mojego ślicznego zdrowego synka do piersi,Ola napisała:"dziś rano miałam cesarskie cięcie!
Niestety Zuzia nie podjęła samodzielnie czynności życiowej…
Proszę ,nie składaj mi teraz kondolencji,nie mam na to siły!Potrzebuje czasu"
Te słowa mam w głowie do dziś!!
Wyłam 3dni,mąż mnie uspokajał,nie mogłąm karmić,nie mogłam się zebrać.Tak mi działała wyobrażnia,że tracę swoją kruszynkę,tę,którą mam!!!…mnie też mogło to spotkać…
Byłam z Olą dłuuugo,wspierałam ją,podesłałam świetną książkę,na portalu "Dlaczego"byłam w dzień i w nocy,oczy mi puchły!!
…Dziś Ola daje powoli radę,to był bolesny czas,stoczyła walkę,tego się nie da opisać!!
Jestem z Wami wszystkimi Asiu!Bądżcie dzielne,mówcie o tym!!To może dotyczyć każdej z nas!My Was kochamy jeszcze bardziej za to,że macie tyle sił!!
Całuję Ciebie i Twoje Szczęścia!Chłoń Je!!!
Kasia
Anonimowy 13 października 2010 (08:57)
Jestem mamą 4 letniego Maciusia, kocham swoje dziecko najmocniej na świecie i wiem o czym mówisz nic tak nie boli jak śmierć własnego dziecka. To najgorsze… wyrywa ci serce dusze oczy ręce, nie chcesz żyć, nie chcesz oddychać a później jest pustka, smutek jest nic….nie ma nic, ciebie nie ma, nie ma ludzi, nie ma drzew, nie ma niczego co kochasz. Mimo tego ,że żyjesz z każdym oddechem nie jesteś już tą osobą co przed, nigdy!
Mama rozwojowa 13 października 2010 (08:52)
Asiu, tak jak inni dziękuję Ci za ten post. Pamiętam obezwładniające uczucie strachu o życie dziecka- towarzyszyło mi do końca ciąży. Dzięki Bogu wszystko skończyło się dobrze. Będę pamiętać w modlitwie o Was – osieroconych rodzicach. Wierzę, że modlitwa ma wielką moc, potrafi przynosić ukojenie.
Inviernita 13 października 2010 (08:17)
Jesteś cudowna, że to napisałaś. Trzeba mówić głośno takie rzeczy i zgadzam się z Tobą w 100%. W mojej rodzinie małżeństwo straciło bliźnięta-to był temat tabu, zero współczucia, zero zainteresowania, zero zrozumienia, delikatności, nawet ze strony własnej matki, niestety.
Anonimowy 13 października 2010 (08:10)
Od wczoraj zbieram się w sobie, żeby napisać cokolwiek… Straciłam dziecko w początkowym etapie ciąży. Nawet nie wiem czy to był chłopiec czy dziewczynka, nie wiem jakie miałoby oczy i włosy…nigdy nie widziałam jego uśmiechu.. I wiem o czym mówisz pisząc o bezduszności lekarzy i o ich braku umiejętności bycia przy kobiecie w takim momencie. Ja po zabiegu usunięcia ciąży leżałam na tej samej sali co szczęśliwe mamy oczekujące na swoje dzieci z wielkimi brzuchami…a lekarz, który konsultował usg i stwierdzał obumarły płód flirtował z lekarką…tak, niestety większość lekarzy nie potrafi sobie poradzić z tym tematem…Było to moje drugie dziecko, wielkim pocieszeniem było dla mnie przytulenie synka, który czekał w domu.. Pomagało mi mówienie o tym, co się stało ale każdy radzi sobie z sytuacją inaczej… I masz też ogromną rację pisząc, że niewyobrażalne wydaje się poradzenie sobie z taką stratą i bycie na nowo szczęśliwym.. dla mnie to też było niepojęte. Gdy słuchałam jak mój tato opowiadał o stracie dziecka myślałam: „Mój Boże, tego nie można przeżyć, po czymś takim nie można się podnieść, nie można być szczęśliwym” i podziwiałam moich rodziców jeszcze bardziej za to, że mieli odwagę stworzyć dużą, szczęśliwą rodzinę i po prostu żyć… ja też myślałam, że już nigdy nie będę się uśmiechać…a jednak… Po jakimś czasie urodziłam córeczkę, mam teraz dwójkę wspaniałych dzieci ale wciąż pamiętam o tych kilku tygodniach radości, niepewności i oczekiwania gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży…
Dziękuję Ci bardzo za ten post. Jest nas niestety bardzo dużo – rodziców, którzy stracili swoje dzieci… Trzymaj się ciepło…
aga
rumianek 13 października 2010 (08:06)
Dziękuję za podjęcie trudnego dla Ciebie tematu.
Pozdrawiam :)
agnes 13 października 2010 (07:34)
Asiu… to takie smutne, a zarazem krzepiące…. dziękuję….
Lucy 13 października 2010 (07:33)
Asiu -wiele prawdy zawarłaś w tym poście. Ból po starcie dziecka jest nieporównywalny z niczym innym. Ja tez straciłam ciąże w 18 tygodniu- bardzo długo bolało i do tej pory przywołuje te niemiłe wspomnienia ,mimo ze minęło już 17 lat. Mam następne dziecko ale o tamtym się nie zapomina. Czas jest dobrym lekarzem, ale to wszystko jednak zależy od naszej siły charakteru. Jednym się rany zabliźniają szybciej innym dużo wolniej.
Niech przesłaniem będą Twoje słowa-
" to wszystko dzieje się po coś".
dziękuje za wszystkie słowa……
Lucyna
Anonimowy 13 października 2010 (07:17)
baardzo, barrdzo wspólczuję, ale przekonana jestem o Waszym spotkaniu z synkiem, badz tego pewna!
Matka Czworokątna 13 października 2010 (07:04)
Asiu… To też jest dzień ważny dla mojej rodziny… Niczym jednak jest stracenie dziecka w 13tym tyg ciąży (tak jak ja straciłam)w porównaniu go ze stratą, kiedy czuło się już jego ruchy. Moja imienniczko, trzymajcie się. Dziękuję, ze poruszyłaś ten bolesny temat. Bezduszność niektórych lekarzy jest zatrważająca. Moja przyjaciółka spodziewała się dziecka, 7 miesięcy na podtrzymaniu, mnóstwo zastrzyków, permanentne leżenie w szpitalu. Niestety okazało się, że dziecko jest chore… Nieuleczalnie, że umrze po porodzie. Lekarz zlecił przekazanie tej wiadomości mężowi mojej koleżanki. Ich małżeństwo przeżyło poważny kryzys. Mimo, że minęło 18 lat, nadal jest wielka blizna w ich relacjach. Nadal ich boli, że w ten sposób ich potraktowano…
savannah 13 października 2010 (06:58)
A ja choc tez nie wiem co napisac, to moze tylko podziekuje Twojemu synkowi ze byl,ze dal Wam najwiekszy skarb na Ziemi; milosc i uczucie, ze pozwolil Waszym duszom rosnac i dostawac skrzydel, bo tylko poprzez wlasne i ludzkie nieszczescie duch staje sie wielkim.Wiec to przeciez jego wielka zasluga.
Wierze w to, ze przychodzac na swiat, wybieramy sobie naszych rodzicow i nasz los, czyniac tak a nie inaczej stajemy sie czastka planu, ktory pomaga nie tylko nam samym ale i naszym bliskim w ostatecznym zblizeniu do najwyzszej milosci…
Pozdrawiam cieplo zyczac; sily, swiatla i milosci :)
aanikka 13 października 2010 (06:55)
Jakie to smutne, że na świecie jest tylu rodziców cierpiących po stracie dziecka… I że tak naprawdę są sami w tym swoim cierpieniu. Straciłam maleństwo w 10 tyg. ciąży. Tylko koleżanka z łóżka obok, w takiej samej sytuacji, rozumiała, co czuję, czuła to samo… Teraz już serdeczna przyjaciółka:) Kogoś straciłam, kogoś zyskałam – staram się dostrzec jakąkolwiek dobrą stronę w tej sytuacji. Teraz tylko, po 4,5 roku, patrząc na tamten test ciążowy (pozytywny)łezka kręci się w oku… Nie zapomnę
kasia 13 października 2010 (06:24)
Kochanieńka, bardzo, bardzo mi przykro z tego powodu że zmarł Twój Synek;
jestem mamą razy 3 i mogę sobie próbować wyobrazić co czujesz….
chciałabym żeby dzieci nie umierały i nie cierpiały;
jesteście cudowną rodziną, całuję Ciebie, Leonka a dla Samborka wysyłam w niebo modlitwe;
Aga robie-bo-lubie 13 października 2010 (06:08)
Bardzo mi przykro. Aż serce mi zamarło. Dziękuję za tego posta. Ja mam wspaniałą córeczkę, a niestety w zabieganiu często przekłada się zabawę lub po prostu bycie ze sobą. Dziękuję, że przypomniałaś mi co jet dla mnie ważne. Bo człowiek tak łatwo w pośpiechu dnia codziennego zapomina…
FiolQak 13 października 2010 (06:07)
łzy mi ciekną….ale tak musi być….dziękuję , bardzo dziękuję, z a tyle mądych słów…kochana jesteś
słodko-winna 13 października 2010 (06:00)
To był czas potrzebnego, słonego wzruszenia. Dziekuję za te refleksje.
Jesteś niezwykłą kobietą.
Jolanta Błasiak-Wielgus "olfa" 12 października 2010 (22:57)
szczerze współczuję,
informację o Dniu Utraconego Dziecka zamieszczam na swoim blogu
Kaemka 12 października 2010 (22:49)
Nie mogę powstrzymać łez Asiu czytając Twojego posta…….
Wracałam dziś przez godzinę samochodem z moją 3-letnią córeczką, która siedząc obok mnie w foteliku – w pewnej chwili powiedziała: "Mamusiu… -Tak?… -Kocham Cię!
Miała tak niewiarygodnie przenikliwy wzrok i uśmiech aniołka! Pomyślałam… "Matko- nie chciałabym żyć gdybym ją straciła!"
To co piszesz poruszyło mnie do szpiku kości… brak mi słów by wyrazić jak bardzo współczuję Tobie, Twojemu mężowi i wszystkim innym rodzicom, których dotknęła taka tragedia. I podziwiam Twoją siłę gdy machacie z Leosiem Samborkowi…
dziękuję za podjęty temamt – BĘDZIEMY PAMIĘTAĆ!!!
Ita 12 października 2010 (22:33)
Wiesz ,że wiem….utraty bliskiej ukochanej osoby nie da się opisać a żyć dalej …trudno.Dziękuję za ten post.
Ściskam mocno.
Ula 12 października 2010 (22:19)
Dziękuję Asiu za ten post i Wam drogie dziewczyny za komentarze ( Millu :-* ).Płaczę , czytając to , co napisałyście.
Nie jestem w stanie wyobrazić sobie Waszego ogromnego bólu. Tego co przeżywałyście i przeżywacie. Jest to taka Strata, której niczym nie jest się w stanie zapełnić.
Dziewczyny przytulam Was do mojego serca.
A 15.X będę o Was i Waszych Maleństwach ukochanych pamietać . :-***
Anonimowy 12 października 2010 (22:17)
Przytulam. Jesteś niesamowitą, piękną kobietą, i pisząc piękną mam na myśli wnętrze. Pozdrawiam, Ewa
Ajka 12 października 2010 (22:14)
Hmm trafiłam tu zupełnym przypadkiem. I przeczytałam wpis z zapartym tchem. Nie straciłam dziecka, nawet nie mam dziecka… Ale ponad 2 lata spędziłam jako wolontariusz na oddziale onkologii dziecięcej. Zaprzyjaźniłam się ogromnie z kiloma rodzinami i kilkorgiem dzieci. Spędzaliśmy razem dużo czasu, staliśmy się bardzo bliscy. Ze śmiercią Dzieciaków do dziś muszę sobie radzić sama. Znajomi nie chcą o tym rozmawiać, bo to niewygodny temat. W ciągu tego czasu odbyłam mnóstwo rozmów z rodzicami, szczególnie z Mamami. Przerażało mnie to, że w szpitalu nie mają żadnego wsparcia… Czasem wypłakiwały mi, co mówiła im oddziałowa psycholog – niejednokrotnie byłam w szoku. Dokładnie to, co mówisz. Kilku wspaniałych lekarzy i kilku, o których do tej pory myślę, ze nie mają serca. A może są po prostu "znieczuleni"? Widzę, po "moich Mamusiach", że strata dziecka to coś nieopisanego. Że "będziesz miał inne dzieci" nie ma znaczenia. Wiele z nich miało 2-3 dzieci, ale to wcale nie zmniejszyło bólu. Może pomogło "trzymać się", tak pozornie, dla reszty dzieci, ale nie pomagało łatać ran. Wiem, jaki Dzień jest 15 października. Wyjmuję wtedy kolorowe pudło w którym mam zdjęcia "moich Dzieci". Ani, Dawida, Michałów, Damiana, Przemka, Paulinki… Ale tak naprawdę pamiętam o nich każdego dnia.
Madlinka 12 października 2010 (22:12)
Bardzo,ale to bardzo jest mi przykro.
Jesteś naprawdę bardzo dzielna.
Mam nadzieję,że nigdy nie będę musiała się zmagać z tak trudną chwilą.
Aga2201 12 października 2010 (22:03)
Asiu,dziękuję Ci za to co napisałaś,sama jestem mamą dwóch cudownych chłopczyków i codziennie dziękuję Bogu za to,że są zdrowi,a my nie mieliśmy żadnych problemów z zajściem w ciążę,to bardzo wiele.I kiedy patrzę na wielu moich znajomych,którzy od lat starają się o dziecko,albo je stracili,to bardzo im współczuję.Ale tak naprawdę to nie mama pojęcia co oni czują,bo nie moge mieć,tego nie móżna sobie wyobrazić…..Dlatego dziękuję Ci że napisałaś o tym tak z serca,teraz więcej rozumię.A Wam wszystkim osieroconym rodzicom mogę powiedzieć tylko że bardzo mi przykro i dziś będę się za Was modlić.
Marzena 12 października 2010 (21:47)
dziękuje za ten piękny post
Anonimowy 12 października 2010 (21:47)
Chociaż wiedziałam już wcześniej o Twoich dwóch wspaniałych synkach to czytając ten wpis połykałam łzy…. Asiu przytulam Was mocno dziękując Ci po raz nie wiem już który za mądre słowa Gaba B.
bozenas 12 października 2010 (21:47)
Ludzie są źli i głupi i coraz mniej w nich empatii.Wiem co spotyka matki walczące o swoje chore dzieci,spotyka mnie to co dnia od trzech lat.Nie potrafimy mówic o śmierci,chorobach,cierpieniu.Koleżanki się odwracają bo się boją zarazic rakiem:)Jak można się zarazic szpiczakiem,przecież chociaż tak brzmi to nie jest katar.Więc dobrze że są takie osoby jak Ty ,co potrafią otwarcie mówic o swoich uczuciach.Może powinno się tym wszystkim "doradcom"prosto z mostu mówic że jego słowa nas ranią i niech lepiej nic nie mówi jak ma p…:)Bardzo Ci współczuję i jednocześnie cieszę się Twoją radością o ślicznych błękitnych oczkach:)))
Dorsiczkowo 12 października 2010 (21:45)
Bardzo wzruszający tekst.Zgadzam sie,że trudno sobie wyobrazić co czuja rodzice, gdy ich dziecko odchodzi. Mi Bóg zostawił,jednak łzy mi napływaja za każdym razem jak pomyslę o tym co przeżyliśmy słysząc diagnozy lekarzy
paula_71 12 października 2010 (21:44)
I ja płaczę po tym co przeczytałam u Ciebie i w komentarzach…
Ściskam Cię mocniutko Asiu i wszystkie mamy,które straciły swoje dzieci…15 października pomacham do nich wraz z Lenką,wysoko do nieba.
monique 12 października 2010 (21:41)
łzy kapią mi po policzkach .. ja poroniłam bliźniaki w 11 tygodniu .. i mimo córeczki w domu w tamtym momencie zawalił mi się świat .. na jednej sali załamana ja i szczęśliwe brzuchale czekające na rozwiązanie – szpitalny koszmar !! dziś mam 2 dziewczynki na ziemi i 2 aniołki w Niebie , tulkam Cię Asiu baaardzo mocno i dziękuję za Ciebie , za Twój blog , za szczerość …….
Aga 12 października 2010 (21:40)
Płaczę od pierwszych słów i teraz wiem jaki mail napisac do cioci,która straciła dorosłe dziecko.Jakim błędem był brak pytań.Lub było ich za mało.
Współczuję Wam.
Pozdrawiam.
kasica53 12 października 2010 (21:31)
I ja się dołączę. Pięknie to wszystko napisałaś i zawarłaś w słowach mądrość przeżywania straty dziecka. Nasz Wojtuś miałby 4 latka…Do tej pory patrzę na dzieci w tym wieku i zastanawiam się jaki byłby mój synek -rozbójnik, żywe srebro, przytulas, czy gaduła…Ale życie potoczyło się dalej i mamy drugiego synka. Zajmowanie się nim chyba mimo wszystko pozwoliło mi skrócić bolesną żałobę. Takie dni pokazują, że takich rodziców w rzeczywistości jest wielu. Pozdrawiam i życzę dalszej wewnętrznej siły Wam wszystkim :)
elisaday79 12 października 2010 (21:24)
Popłakałam się po przeczytaniu….Dziękuję i przytulam:*
Anonimowy 12 października 2010 (21:19)
Dla mnie wszystko, co napisałaś jest też bardzo cenne, chociaż jestem bezdzietna. Nie straciłam nigdy dziecka, ale musiałam stracić swoje marzenia o macierzyństwie. To też boli, chociaż inaczej i nikt nie może sobie wyobrazić, co czuję, gdy ktoś mówi "na szczęście nie masz dzieci" (a często słyszę to w pracy…).
Sentimental Living 12 października 2010 (21:16)
Asiu, dziękuję za ten piękny chociaż tak bolesny wpis, podziwam Twoją siłę, której na pewno bardzo dużo potrzebowałaś, aby napisać te wspaniałe słowa odsłaniające tak trudne uczucia…..
gosiulaart 12 października 2010 (21:16)
I dodam że niestety od tego czasu ,odrzuciła Boga ze swego serca….Niektórzy nie potrafią odnaleźć sensu takiej śmierci…
gosiulaart 12 października 2010 (21:11)
Dzięki za tak ważny temat i że podzieliłaś się ze wszystkimi swoim tak ciężkim przeżyciem.Wiesz ja nie raz byłam myślami z mamami,które tracą dzieci np.przy porodach i wcześniej.Szokujące są informacje o tym jak traktuje się takie matki,nie mówiąc o biednych maleństwach traktowanych tak przedmiotowo.O tym że nie można takich dzieci spokojnie pochować…..trudny temat ….jestem z wszystkimi sercem,których ten ból dotknął….W mojej bliskiej rodzinie też umarło dziecko i choć minęło już ponad 20 lat,mama dziewczynki do dziś ma łzy w oczach jak o tym mówi i jak piszesz do końca życia będzie z nią żyła,obchodziła kolejne urodziny….
Anonimowy 12 października 2010 (21:01)
Asiu, łzy mi lecą jak to czytam….najszczersze wyrazy współczucia dla wszystkich, którzy utracili swoje Dzieci. Pochylam czoła przed Wami Rodzicami!
Dziękuję Ci Asiu za odwagę, bo zdaję sobie ile Cię to musiało kosztować. Dziękuję, że są jeszcze na świecie tacy ludzie jak Ty, którzy nie zamykają się tylko na siebie ale nawet w bólu potrafią coś robić dla innych. Dzięki Tobie teraz już wiem, że taki Dzień w ogóle istnieje (nasz Synek urodził się 16 października)stąd dzień przed Jego urodzinami na pewno będę pamiętać by pomodlić się za wszystkie Małe Aniołki.
Dziękuję Asia za ten post mimo, że mnie on bezpośrednio nie dotyczy. Myślami jestem z Tobą.
Alexandra 12 października 2010 (20:54)
Dziękuję Asiu za takie piękne słowa.Rok temu moja przyjaciółka straciła ciążę w 7 miesiącu – to była dziewczynka – wiem ile wycierpiała, płakałam razem z Nią. Modlę się za Was Silne Kobietki i za Was Silni Mężczyźni i szczerze współczuję…wiem że w takiej chwili bycie i trzymanie za rękę jest bardzo ważne…przytulam :*
laurentino 12 października 2010 (20:53)
Asiu, nie wiem czy zdajesz sobie sprawę jak wiele dajesz ludziom swoją osobą… Czasami czytam Twój blog, oglądam zdjęcia i zawsze widzę tam drugie dno… Potrafisz otworzyć oczy na rzecz ważne a często zamiatane pod dywan…
Spędziłam wiele tygodni na intensywnej terapii noworodkowej i wiem o czym mówisz…
Widziałam matki cierpiące, zmęczone i samotne… I wiem że żadne słowa niebyły w stanie ukoić ich bólu…
Strasznie mi przykro z powodu Waszego synka…
Jesteś dzielną, wspaniałą kobietą !!!
Dziękuję za wszystko…
aagaa 12 października 2010 (20:53)
Dziękuję Ci za te słowa
mojzaczarowanyswiat 12 października 2010 (20:52)
przykro mi bardzo…pochlipuje sobie teraz cichutko…
Alexandra 12 października 2010 (20:50)
:*
JAGODZIANKA 12 października 2010 (20:47)
"I wierzyli w Boskie decyzje – nawet te, które czasami bardzo bolą,
bo ON daje nam tylko takie krzyże, które potrafimy unieść.
I zawsze dzieje się to po COŚ…."
I ja straciłam swoje pierwsze dziecko. Teraz mam Jagódkę, którą bardzo kocham i o życie której walczyłam całą ciążę.Jeżeli odejście mojego pierwszego dziecka było boską decyzją, to ja nie chcę takiego boga.
Mimo wszystko dziękuję, że podjęłaś się napisania tak trudnego problemu. Jest on niezwykle intymny i bardzo boli. wielu ludzi nie wie, jak się zachować wobec rodziców, którzy stracili dziecko.
Pozdrawiam, Jagodzianka.
Mili 12 października 2010 (20:41)
Asiu … dziękuję
Życie mojej rodziny już nigdy nie bedzie takie same, odejście Milenki zmieniło nas
Miloszek wie że jego siostra mieszka wysoko u Boga, a ja wiem, że Bóg wyprał jej inną misje do wypełnienia.
A ja zawszę będę Mamą bliźniaków.
Dorota
MamaKini 12 października 2010 (20:38)
[*] dla Twojego Synka :*
Millu 12 października 2010 (20:37)
Miałam nadzieję, że podejmiesz temat… Wierzyłam, że powierzam go w dobre ręce i nie pomyliłam się… Dzięki Twojemu obdarowaniu jakim jest dar wymowy, temat zacznie żyć… i jestem o tym przekonana, pomoże wielu…
Wiesz moja Basia* też miała moje stópki;) A Ela* miała mój zadarty nos… Oczek żadnej nie widziałam, były zbyt słabe żeby je otworzyć… Ale obie miały siłę swego Taty… były wręcz waleczne… i były też nad wyraz posłuszne: zapowiedziałam im, coby sie nie ważyły odchodzić, kiedy mnie przy nich nie będzie… i obie odeszly na moich rękach, wtulone w moją pierś… Ichnie serca zwalniały wraz z moim… Moje wciąz bije… ale już zupelnie innym rytmem…
Często jak mamy jakiś ciężki temat w rodzinie, to Emilka (lat5) opowiada nam, jak to Pan Jezus chodzi z powyciąganymi rękawami w niebie… A dlaczego ma te za długie rękawy??? Ano dlatego, że jak rodzina nasza ma kłopot jakowyś… to te nasze dzieci ciągną Pana Jezusa za rękawy i proszą coby wspomógł nas… A jak długo zwleka to nieustają, ino tym bardziej ciągną…. I tak to Pan Jezus wspomaga naszą rodzinę w naszych sprawach… bo ileż można tak chodzić po niebie z uwieszonymi u rękawów dwiema dziewczynkami…. I nie pytaj skąd Emi ma takie przemyślenia… bo nie wiem… to już jej i jej siostrzyczek słodka tajemnica – jak mi kiedyś wytłumaczyła.
Jeszcze raz dziękuję za przychylność dla mojej mailowej prośby:) dziękuję i pozdrawiam raz jeszcze – Edyta
Anonimowy 12 października 2010 (20:36)
Asiu, Ty też piszesz innym: uwierzcie, będziecie kiedyś odczuwać szczęście. Czym różni się to od tych wszystkich słów, którymi nieudolnie usiłują udzielić wsparcia ludzie mówiący "będziesz mieć jeszcze kiedyś dzieci"? Ich intencje są dobre jak Twoje, często z serca płynące, choć ubrane w niezręczne słowa.
Ja straciłam pierwszą, długo wyczekiwaną ciążę wysokiego ryzyka. Pamiętam ból, choć myślę, że wielomiesięczne zmaganie z chorobą dziecka rodzi jeszcze większy. Też słyszałam te wszystkie słowa, ale mnie – pomagały. Pomagało mi, że tylu ludzi chciało mi towarzyszyć, choć nierzadko nie umieli znaleźć dobrych słów. Wolałam słyszeć ich obecność, niż niezręczność.
To dobrze, że coraz więcej ludzi zadaje sobie trud, aby wspierać z sensem i jak najskuteczniej. Ale niech nie zrażają się ci wszyscy, którzy serdecznie pokonują lęk przed spojrzeniem cudzemu nieszczęściu w oczy, choć nie bardzo umieją.
Dużo mądrości i dojrzałej miłości życia jest w Twoim domu, dzięki, że się tym dzielisz. Niech Was nie opuszcza wszystko co dobre.
sekutnica 12 października 2010 (20:35)
Dziekuje za uświadomienie, i mam nadzieję nigdy nie skorzystać z rad i życzeń …
moemagda 12 października 2010 (20:34)
Nawet nie wiesz, jak dużo innym dajesz…
Mam szczęście, że czytam Twojego bloga :)
Dziękuję!
Pozdrawiam M.
bazylia 12 października 2010 (20:33)
Dziękuję, że mogłam przeczytać Twoje słowa, że prostymi słowami napisałaś o tym co bardoz ważne. Wiem o jakim bólu pisałaś.
Uściski serdeczne :)
Bramasole 12 października 2010 (20:32)
Ja również wiedziałam o śmierci Waszego synka…i tym bardziej podziwiam Cię.
Pół roku temu moi przyjaciele musieli usunąć ciążę bo serce dziecka przestało bić…To był dla nich bardzo ciężki czas, ale trwaliśmy przy nich i wspieraliśmy jak mogliśmy i jak potrafiliśmy.
Widziałam jak cierpią i mogę sobie wyobrażać, jak Wy też tak cierpieliście.
To bardzo przykre i smutne, gdy umiera taka mała istotka.
Ściskam mocno
Aga
wiosanka 12 października 2010 (20:29)
Przytulam Cię bardzo mocno!
Dziękuję… za uświadomienie.
Mój ukochany Tato umarł w lutym tego roku. Ból, żal, odrętwienie, wszystkie uczucia o których piszesz – znam to, nadal się z tym borykam.
Choć wiem, że gdy odchodzi rodzic, to mimo wszystko "kolejność" jest prawidłowa. Gdy odchodzi dziecko to "niesprawiedliwość" tej sytuacji jest nie do opisania.
Od dziś podziwiam Cię Asiu jeszcze bardziej…
Zu 12 października 2010 (20:24)
Tak, ja nie wiem co napisać. Chociaż wiedziałam o śmierci Waszego synka. Chcę żebyś wiedziała, że myślę o Waszej czwórce często i dziękuję że miałam szanse Was poznać.
Bardzo mocno przytulam.
Zuzia
xena28 12 października 2010 (20:23)
Po prostu się rozplakalam…to bardzo wzruszający post
Flora 12 października 2010 (20:23)
:*
Duś 12 października 2010 (20:22)
Pięknie, tak szczerze i prosto z serca napisane, że aż łezki się w oku zakręciły…pomimo, że nie znam nikogo ani sama nie straciłam dziecka, wierzę że to musi być ciężkie.Będę się modlić razem z Wami…
Maja71 12 października 2010 (20:22)
Asiu,z serca dziękuję Ci za ten post.Życzę Tobie i Twojej Rodzinie wszystkiego,co najlepsze i najpiękniejsze.Pozdrawiam Cię serdecznie,Maja
Jagna 12 października 2010 (20:20)
Tak bardzo bardzo mi przykro.. aż trudno wyrazić to słowami…
Sama jeszcze nie jestem matką,( ale marze o tym momencie z utęsknieniem).
Ze szczerego serca Wam współczuję :*
Millu 12 października 2010 (20:16)
Asiu… DZIĘKUJĘ…
Anonimowy 12 października 2010 (20:14)
Ja straciłam dziecko w 11 tygodniu ciąży, umarło, nie znam płci, ból, pustka,zyłam w odretwieniu, miało dusze, więc żyje i kiedys je spotkam, czekam wiec… Współczuję Asiu…, rozumiem, bardzo wzruszający post dla mnie. Ewka
asica.p 12 października 2010 (20:11)
dziękuję….
majowababcia 12 października 2010 (20:08)
asiu jakie to smutne ale rozumiem ,rozumiem.moja siostrzeniaca tez stracila synka mial 9 miesiecy w wypadku samochodowym .ona prowadzila…….