Ostatni post wywołał lawinę maili na moją skrzynkę. Chciałabym Wam za nie bardzo podziękować – i za tak ogromne zaufanie którym zostałam obdarzona…Bardzo mocno za Wszystkich Was trzymam kciuki!!!!
***
Dziś chcę wprowadzić w klimat blogowych jesiennych dni trochę słońca i optymizmu:) Dlatego poskrobię z radością o mojej romantyczno nieuleczalnej miłostce:) O SINGERACH….Ot maszyny zwykłe do szycia powiedziałby ktoś, ot graty stare…..O nie, nie…..kochani…..Ja posądzam je o rozprowadzanie MAGI!!!!najprawdziwszej!!!:):) Bo czyż nie jest tak, że gdziekolwiek się nie pojawią, wprowadzają swoja obecnością otoczkę czysto baśniową….???? Czyż nie jest tak, że obok tej maszyny NIE DA SIĘ przejść obojętnie?? Musisz zerknąć choćby….. Nie wiem jak Wy – ale ja nie potrafię być odporna na ich piękno. Dlatego też zapewne mamy w domu 4 singery, a 5ta jest w drodze:) Dwie z moich maszyn to pamiątki po kochanych babciach. Kolejną kupił mi brat w antykwariacie maleńkim w Walii, następne 2 wyszperałam sama……..Jeśli ktokolwiek z Was zastanawia się czy to koniec kolekcji – od razu odpowiadam, że na pewno NIE :):) Co prawda mój mąż z lekkim zaniepokojeniem zawsze zadaje to samo pytanie: A GDZIE TO BĘDZIE STAŁO??????, ale jest na tyle kochany, że w końcu jakoś tak razem owo miejsce znajdujemy dla nowego lokatora. Singery maja to do siebie , że jak już Ci wlezą w domowe kąty to się panoszą bez żenady żadnej:) Stoją dumne ( bo i maja powody do dumy – w końcu od bagatela 1850 roku raczą nas swym pięknem), i w cokolwiek nie zostaną przyobleczone – z godnością arystokratyczną znoszą nowa rolę……stolik kawowy – PROSZĘ, stolik pod telefon PROSZĘ, szafka pod umywalkę łazienkową – CZEMU NIE, legowisko kocie – NO JAK TRZEBA…..maszyna do szycia – TAAAAAK:):):) one jeszcze nadal szyją!!!!!!!
Do mojej zorganizowanej grupy SINGERÓWEK doszła ostatnio maszyna w spadku od babci Stasi. Jest do odrestaurowania – i głowica i nogi. Myślę, że raczej wiosną się za nią wezmę. Chciałabym poświecić jej wystarczająco dużo uwagi, bo na to po prostu zasługuje, a potrzebuję do tego ładnej pogody, spokoju i czasu…..czyli wszystkiego, na co teraz mam ostry deficyt. Jednak tak żal mi było trzymać ją w ukryciu – że postanowiłam choć na chwilę pokazać ją światu – przynajmniej temu naszemu wiejskiemu:) Głowicę schowałam przed czynnikami zewnętrznymi do swojej pracowni, ale dół posłużył za jesienny dekoracyjny kwietnik tarasowy. I powiem szczerze, że jak na nią patrzę…..to słyszę bardzo wyraźnie swój dziecinny szczęśliwy śmiech, widzę dobrotliwy uśmiech babci, czuję jak głaszcze mnie po głowie, czuję smak zrobionej przez nią porannej kanapki i smak zsiadłego mleka pitego do młodych kartofelków……Rozczula mnie widok TEJ maszyny u mnie w domu……Maszyna od drugiej babci – Zosi, to ta, na którą czekam……i wiem po prostu, że przywiezie ze sobą przepiękny babciny śpiew o zielonym jaworze ( piosenkę tę nucę często pod nosem odkąd mieszkam na wsi:), przywiezie podpłomyki , które z taką ochotą sama kładłam na kuchenkę, smak czereśni, wiśni i morelek z sadu, audycje Matusiaków, i babcine utulenie na dobranoc – z butelką gorącej wody w stopach…… I kiedy i ta maszyna wreszcie do mnie dotrze, będę miała we własnym domu – i jako dorosła już kobieta – komplet najprawdziwszego szczęścia zaczerpnięty prosto z cudownych(dzięki moim najukochańszym babciom) dziecinnych dni. A z TAKIM kompletem szczęścia za pazuchą…to ileż człowiek dopiero może przekazać radości i miłości własnym dzieciom,…. prawda???????
Ze wspominkowymi pozdrowieniami, z garścią śmiechu zaczerpniętego z przeszłości, z nuconym zielonym jaworem, stukotem singerowskiego rytmu i zapachem domowych powideł – CZARUJĄCEGO weekendu wszystkim życzę:)
Dziękuję za Twój komentarz.
19 komentarzy
Qra Domowa 9 kwietnia 2010 (14:03)
Jestem równiez posiadaczką Singerki..staruszki po mojej babci Broni.Po jej śmierci miała trafic do mojej kuzynki…ale ta ku mojej uciesze nie chciała takiego starego klamota!!!Głowicę mam w piwnicy..ale w niedługim czasie zawita na salony.Dół od maszyny do tej pory robił za stolik pod mikrofale a za kilka tygodni przekształci sie w stolik do kawy..i może remika?Już nie mogę się doczekać!!!!!
Aneta 25 stycznia 2010 (15:04)
Witam znowu. :)
Singery to… singery, poezja i wspomnień czar… Mam przecudnego Singera walizkowego, typ 221, muszę tylko zawieżć go do Krakowa, bo czemuś szyć mi nie chce. Pozdrawiam zakręconych singerowo!
A'propos – czy ktoś może zna jakieś polskie strony poświęcone tym maszynom?
Elle 24 września 2009 (12:58)
Fantastyczna kolekcja! Są takie piękne! Wow! aranżacje z wrzosami również :)
Pozdrawiam serdecznie
kopciuszek 24 września 2009 (11:06)
Piękne, stare maszyny, a ja mam taką jedną i ciągle planuję dorobić jej jakiś blat czy co (bo same nogi się ostały) i ciągle na planach się kończy.
GreenCanoe 22 września 2009 (20:47)
Dziękuje Wam bardzo za miłe słowa, za Wasze wspominki i babciowe klimaciki:):) To miło mieć świadomość, że nie ja jedna jestem pozytywnie maszynowo zakręcona:)Uściski dla was babeczki!!!, Asia.
anne 22 września 2009 (11:34)
dziękuję Ci za te słowa :))
za wspaniałą opowieść o przedmiotach, które kochasz… bo z każdego Twojego słowa czuję miłość do tych rodzinnych pamiątek (i nie tylko)…
ja posiadam jedynie stelaż od maszyny mojej Babci… wyniosłam go jakiś czas temu do piwnicy, bo nie miałam dla niego miejsca…i nie podobał mi się dorobiony blat ale po Twoich słowach jest mi aż "głupio"… i wiem, że w najbliższym czasie pomyślę o innym blacie i "nogi" powrócą… mam nawet dla nich już miejsce… wcześniej o tym nie pomyślałam… ale to tak jak napisałaś, ze ZAWSZE znajdujesz odpowiednie miejsce :))
jeszcze raz dziękuję :))))
zdjęcia przecudne :)) sielskie, wiejskie, klimatyczne… oj bardzo bym chciała przysiąść na takiej werandzie napić się herbaty z sokiem malinowym i obserwować baraszkujące kociaki :)))
pozdrawiam serdecznie :)))
markosia 21 września 2009 (12:40)
Masz rację, jak się zacznie to koniec, ja na razie mam dwie, jedna bardzo zniszczona – musi poczekac na swój czas, druga bardzo, bardzo stara bez stolika w pięknej obudowie ze skórzaną raczką. Pozdrawiam
Elisse 21 września 2009 (11:31)
Maszynę mojej Babuni niestety wywalili nim ja do niej dopadłam, moja jest po Marcina Babci, więc tez babciowa, tylko mniej kochana:) Ależ jesień już u Ciebie, a skalniaki z poprzedniego postu- Rewelacja- uważaj na kręgosłup…ja swój ściachałam przy murowaniu, betoniarce i zaprawie…teraz drę się na córki jak noszą coś ciężkiego.
buziaczki wielgachne:)
Yrsa 20 września 2009 (18:47)
Mam podobne wspomnienia , moja babcia szydełkowała i szyła na deptanej singerce , piekła faworki i pączki , robiła dużo innych rzeczy , ale odeszła przedwcześnie na zbyt późno zdiagnozowanego raka .Jej maszyna była prawie identyczna jak ta Twoja z serduszkiem , to do niej dosiadłam się /pod nieobecność babci/ i zrobiłam pierwszy krok w krawiectwo , tzn. przeszyłam sobie palec , ale jak widać po latach nie zniechęciło mnie to do szycia . Piękne zdjęcia , stare maszyny i wrzosy plus miotła i koty , dobrze to skomponowałaś .Pozdrawiam Yrsa
P.S. kropeczki wyczaiłam w lumpeksie w postaci spodni od piżamy , niestety w sklepach nie ma nic ładnego , wiem bo szukałam i straciłam niepotrzebnie dużo czasu .
coco.nut 19 września 2009 (20:14)
ja w spadku po mojej kochanej babci dostałam kilka łyżeczek srebrnych (ozdabiają kuchnię), talerzyki do ciasta, z kilogram guzików (coś przecudnego, prawdziwy vitage!), duże krawieckie nożyczki i taką maszynę właśnie :) jeszcze nie ma swojego miejsca, mąż ją na razie odświeża, ale jest dla mnie cenna ogromnie!
blog niedzielny 19 września 2009 (20:13)
przepiekna jest ta maszyna ,az mi sie oczy zablyszczaly na jej widok ;-)
brydzia 19 września 2009 (18:03)
Uwielbiam Twoje opowieści.Są tak naładowane emocjami i zazwyczj dotykają tego co mi bliskie,że jeszcze długo po ich przeczytaniu siedzą w mojej głowie,w moim sercu.Ja moich babć nie miałam szczęścia poznać ani pokochać.Obydwie zmarły zanim się urodziłam; dlatego czasami zazdroszczę takich babcinych wspomnień.Z pamiątek po Nich pozostały mi tylko stare fotografie i wspomnienia rodziców.A co do Singerek – są cudowne i z całą powagą potwierdzam: mają w sobie coś magicznego,coś co sprawia, że nie przechodzimy obok nich obojętnie. Dziękuję za tę wrzosowo-singerowo-wspominkową opowieść:)POZDRAWIAM!
folkmyself 19 września 2009 (16:43)
Przez tę blogową zawieruchę Singerową i ja o niczym innym nie marzę.
Piękne wspomnienia!
Laura 19 września 2009 (12:06)
Pierwsze szwy właśnie na singerówce. Na pedał. Cudo. Mój tata na takiej szył. Nie lubię tych nowych,nie znoszę wręcz.
I teraz już wiem,dlaczego jesteś taka,jaka jesteś:). Ty zakonserwowana miłością od maleńkości byłaś:)). To dobrze,bo teraz siejesz. Dziękuję ;)
Dag-eSz 19 września 2009 (10:02)
Ja do szurniętych się dołączam ;) Uwielbiam te maszyny tak samo jak Ty! Myślę, że one wcale nie są takie byle co… z tego co pamiętam, jak mi mówiono, na owe czasy one były drogie…
Moja babcia też ma taką, nie szyje już co prawda na niej, powiedziałam, że jak tylko będę mieć swoje mieszkanie, to ją na pewno zabiorę ;) tylko się tak o nią boję, bo z babcią mieszka moja rodzina i oni do takich rzeczy szacunku specjalnie nie mają :/// a u babci też jest stary zegar z drewnianą obudową, kiedyś babcia będąc w sanatorium, mówiła, że spotkała pewnego pana, który jest zbieraczem takich zegarów, babcia, powiedziała mu, ze ma taki w domu, ale na szczęscie nie oddała mu :)))))))))) a do mnie powiedziała, że jeśli chcę to mogę go w każdej chwili wziąć ;) :)))
Pozdrawiam serdecznie – miłośniczka również wrzosów :)))
Magoda 19 września 2009 (09:29)
Bardzo dobrze Cię rozumiem, jak szurnięta szurniętą. Śliczne te Twoje maszyny!
Piękny tekst Asiu!
Uściski!!!!!!!!!!!!!
Mirelka 19 września 2009 (07:52)
A ja nie o babci pamiętam spogladając na singerki tylko o mamie. Niestey ona już spogląda na mnie z góry, ale pamiętam gdy jako szkrabik maleńki siadałam pod jej nogami wiadomo dlaczego, bo mama naciskając na stopkę robiła mi przy okazji niezłą bujankę :) Kocham was za te przypominki :)
ushii 19 września 2009 (06:16)
jak podobne wspomnienia mamy o naszych Babciach… niesamowite, jakbyś wyciągała wspomnienia prosto z mojej głowy :))
singerki też bardzo lubię, niestety ja miałam mniej szczęścia – maszyna mojej Babci stoi nadal w Jej domu i wiem, że jej stamtąd raczej nie wyciągnę, szkoda, że nie poprosiłam,gdy jeszcze żyła… ale wtedy nie o wyciąganiu od niej jakichkolwiek rzeczy myślałam tylko o tym jak jej pomóc…
piękną masz kolekcję, podziwiam
SentiMenti 18 września 2009 (22:04)
Wiesz, moja Babcia była krawcową i też szyła na Singierce, pamietam tą maszynę z dzieciństwa, ale niestety maszyna nie przetrwała i nie mogę się nią dziś cieszyć, ale mam za to ulubione wielkie i ciężkie nożyczki mojej Babci, którymi kroiła tkaniny już przed wojną i później do końca życia, i ta pamiątka jest bezcenna…
mój brat ma biurko pod komputer zrobione właśnie z Singierki, do niej drewniany blat i jest śliczne :)
a w moim ogrodzie też pięknie kwitną wrzosy:)
no chyba się rozpisałam :)
pozdrawiam