Dzisiejszy post zdecydowanie jesienno dywagacyjny….A wiele sytuacji i obserwacji się złożyło na moje przemyślenia. Ale zacznę nie od pytań bez odpowiedzi, a od prac w ogrodzie. Wzięłam się bowiem za murarkę – tak, tak….za murarkę powiadam:):) Postanowiłam wymurować sobie rabaty – wykorzystując: przerażająco wielkie kameloty, mniejsze kamelotki i kamelociki….tego bowiem budulca na Kaszubach jest w bród….Jak na mój gust za dużo nawet – żeby założyć tu jakikolwiek ogród musieliśmy najpierw nawieźć tony ziemi ogrodniczej…..Wzięło mnie więc na jesienne tworzenie…koryt dla roślin:) Jak wiecie – mamy 2 psy….i mogę sobie pomarzyć o roślinach rosnących bezpośrednio na ziemi – Czabrang z Wałkiem zasikają je w pierwszych dniach po posadzeniu….Ileż ja tu już straciłam roślinek….chyba nie dałabym nawet rady zliczyć. Postanowiłam więc, że wezmę gady (czytaj nasze psy) sposobem. Zrobiłam prawie wszystkie rabaty z kamelotów, a ostatnio własnoręcznie zbudowałam skalniak gigant. Kameloty podstawowe w skalniaku mają po 70 – 80 cm wysokości!!! i tyleż obwodu, i nie pytajcie jak ja je turlałam…bo sama jak na nie patrzę, to nie wierzę, że dałam radę. Skalniak, jak to skalniak – za rok będzie wyglądał dobrze, jak się roślinki rozkrzewią. Narazie mam pojedyncze nasadzenia rojników i innych skalniakolubnych….i zaczynam czekać:):) niech sobie rosną. A ja przyznaję się bez zbędnej kokieterii – jestem huraganem jeśli chodzi o pracę w ogrodzie. Zaczynam coś robić i żeby nie wiem co się działo – MUSZĘ jak najszybciej skończyć, najlepiej tego samego dnia – a jak się już nie da , to z bólem – następnego. Skalniak robiłam 2 dni, a udało się to dzięki jednej kochanej sąsiedniej duszy, która wzięła mi Leonka na cały dzień. ŚWIĘTA kobieta:):):)I znowu – kilka ton ziemi, cała naczepa kamieni….a ja niby jedna….ale za to: krępa, mała, niewywrotna:):):):) Czy takie babki mogą nie dać rady????:):):):) DAJĄ. Jak powiedziałam więc w czwartek naszemu sąsiadowi, że się zabieram za murowanie rabatowego murka i ogromnej donicy…to popatrzył na mnie z lekkim politowaniem i żartobliwie wyjaśnił, że to nie dla kobiet praca jest. I że jak wróci – ( w niedzielę) to może zobaczy co tam narobiłam…..A ja go zawołałam za 4 godziny i pokazałam mój własnoręcznie wykonany murek:):) I żeby było jasne – z szalunkiem, jak się należy – żadna tam popierdułka:) Dziś na dobitkę wykopałam doły i zasadziłam 22 duże thuje….Ale nie będę kreować się tu absolutnie na tzw. babochłopa – i powiem jasno i dobitnie…..potwornie się narobiłam po prostu….co tu ukrywać, kopanie w piachu z kamieniami, tachanie krzaków, dźwiganie kamieni i dopasowywanie ich, rozrabianie betonu, …. TYRA….no po prostu TYRA…:)
***
A teraz – dywagacje będą o pytaniach często bez odpowiedzi. O sens życia ma się rozumieć te pytania i o cel w życiu. Macie w sercach swój sens życia i cel? A zastanawialiście się kiedyś, czy można sobie żyć bez celu i bez sensu?? A co rozumiemy w tym przypadku poprzez słowo CEL??? I czemu dla tak wielu znanych mi ludzi celem w życiu są jedynie pieniądze? CELEM powtarzam,.. nie środkiem do osiągania celów, do realizowania marzeń, pasji. Bez hipokryzji – jestem przekonana że pieniądze są ważne, – pozwalają przede wszystkim czuć się bezpieczniej i żyć z godnością. Tak, tak wiem….zaraz ruszy na mnie lawina oburzonych głosów – że biedni ludzie też godnie żyją. Owszem, żyją być może tak, Z GODNOŚCIĄ znoszą ubóstwo. Ale czy noszą godność w sercach i myślach? Czy zasypiając nie chce im się ryczeć z bólu i wściekłości , że nie maja np. dla dzieci jutro na jedzenie? Czy zdarzyło Wam się kiedyś, że podeszła do Was 80 letnia kobiecina i poprosiła o pieniądze na BUTY zimowe, pokazując dziury w podeszwach? Bo ja przeżyłam taką sytuację i do końca życia nie zapomnę UPOKORZENIA, które widniało w jej spojrzeniu. I odnośnie biedy – co poprzez nią rozumiemy?? Kto jest biednym człowiekiem? Jakże to słowo dla wielu z nas oznacza coś zupełnie innego, prawda? Uparta będę jak osioł- pieniądze są ważne…..ale NIE NAJWAŻNIEJSZE przecież. Dlaczego więc tak wielu ludzi GONI bez opamiętania za kasą? Zapożycza się, na siłę próbuje udawać kogoś innego. Gdzie jest granica między zarabianiem w celu utrzymania rodziny i czucia się właśnie bezpiecznie w świecie, a GROMADZENIEM?. Czemu z taką intensywnością nie mysliwmy np. o własnym rozwoju…o spojrzeniu w głąb siebie.
Smutno mi, kiedy dowiaduję się, że kolejna bliska mi osoba ma depresję. Dokąd my biegniemy w tym życiu. Jaki jest ten nasz cel?. Czy na pewno chcemy BIEC ze wszystkimi? Czy oczekiwania wobec nas – wszechobecne i atakujące nasze dusze można pokonać – nie ulec im? Szacuje się, że w Polsce na depresję choruje 1,2 – 1,5 miliona osób, czyli co 10 osoba w kraju cierpi na różnego rodzaju zaburzenia depresyjne, ale 50-60 % spośród nich nie korzysta z pomocy lekarskiej. Wg lekarzy – powodem tak dużego wzrostu zachorowań jest przede wszystkim tzw. „wyścig szczurów” – dążenie młodych ludzi do kariery, sukcesów zawodowych, posiadania coraz to nowszych, droższych dóbr materialnych. W wyniku tego wielu Polaków zatraca się w swojej pracy, zatraca się w kredytach, odczuwa ciągły stres związany z możliwością utraty tejże pracy – a tym samym niemożliwością spłaty zadłużeń. Dorównanie innym oraz spełnianie ogólnie przyjętych oczekiwań….to główne powody podawane przez samych chorych, które wywołały u nich depresję…ale nie jedyne. Długotrwały stres, strata kogoś bliskiego, niepowodzenie – miłosne, zawodowe…..to też WYWOŁYWACZE tej choroby…Czemu piszę o depresji akurat teraz i akurat w kontekście pogoni za pieniądzem? Bo widzę , że coraz trudniej jest nie uczestniczyć w tym biegu. Nacisk społeczeństwa na życie w dostatku ( choćby na tzw. krechę) jest tak duży, że jeśli nie chce się dostosować do tego owczego pędu jest się postrzeganym za dziwaka.
***
Jesień nie puka do moich drzwi – Ona JUŻ siedzi na fotelu przy kominku, pije herbatę z cytryną i zaprasza do rozmyślań….W/g statystyk to właśnie jesień najczęściej ze wszystkich pór roku wywołuje depresję…Kiedy za oknem szaruga i zimno a dzień tak krótki …jakoś trudniej jest walczyć z codziennością i udawać, że wszystko dobrze. Jesieniami wyciągam lustro – do rozmowy szczerej, o rzeczach ważnych…..o CELU i sensie…..
Dziękuję za Twój komentarz.
36 komentarzy
Jezynka 30 października 2015 (12:06)
wszystko jest tak idealne, że nie mogę się napatrzeć. Pozdrawiam gorąco!
Anonimowy 9 kwietnia 2013 (20:32)
Coś mi to przypomina. Byliśmy ze znajomymi na Mazurach (pierwszy i ostatni raz). Mąż mojej koleżanki pierwszego dnia odbiera dzwoniącą komórkę. Po zakończeniu rozmowy, choć nikt o nic nie pyta, śpieszy z wyjaśnieniem, że to tylko zastępcza komórka, bo JEGO KOMÓRKA jest w naprawie. Nieco zdziwieni potakujemy głowami. Wyjazd minął. Nacykaliśmy zdjęć i umówiliśmy się na kawkę by przy okazji wymienić zdjęcia. Wstępujemy w ich progi, a na przywitanie leci on z telefonem w dłoni. Myślę sobie, pewnie gość gdzieś dzwonił. Stoimy więc w korytarzu jeszcze w okryciach wierzchnich i dopada nas gospodarz z okrzykiem to jest MÓJ TELEFON i pokazuje zakładam, że jakiś bajerancki model (jestem totalnym osłem w dziedzinie takich gadżetów)! Przysięgam, że tak było, choć do dziś mnie samej ciężko w to uwierzyć. Zwłaszcza, że mówimy tutaj o facecie powyżej lat 30, a nie o 15-latku. Nie wiedziałam czy ryknąć śmiechem czy się popłakać nad losem mojej koleżanki, która wybrała go sobie na męża. No cóż, może ma inne zalety, których ja w czasie wspólnego wyjazdu nie zdołałam dojrzeć… Obca z kanapy
GreenCanoe 6 października 2009 (23:00)
Przepraszam, że dopiero teraz odpisuję…zapomniałam po prostu. Całe drewno w naszym domu jest pobielone woskiem OSMO, kolor jasny beż, pozdrowienia, Asia.
Anonimowy 21 września 2009 (12:31)
Witam, zaglądam na Twojego bloga od kilku tygodni. Ujmujesz mnie ciepłem , pogodą i zadowoleniem, mimo ciężkiej pracy. Zaznaczam słowo: ciężkiej! Bliskie są mi Twoje przemyslenia dotyczące pogodni za dobrem materialnym. Ja także od niedawna mieszkam na wsi, dojeżdżałam do pracy, pojawiły się dzieci, dalej dojeżdżałam. Dzieciaki w tym czasie pod opieką albo babci, albo nani, efekt – dzieci oddaliły się ode mnie. Obecnie pracuję w miejscowej szkole, ale juz myślę o zmianie pracy bo dzieciaki chodzą do przedszkola, i popołudnia chciałabym spędzać z nimi.Brakuje mi ich usmiechów, urwisowania i radości jaką wnoszą po powrocie do domu. W końcu po to jestem matką żeby czas spędzać z nimi, żyję dla nich. Niestety muszę pracować, kredyty spłacać trzeba i mimo ciężkiej pracy (chwilowo na dwóch etatach) mego męża, ani on ani ja nie zamienilibyśmy tego na nic innego (może tylko ten brak czasu dla naszych maluchów:( – ale to się zmieni, musimy się po prostu postarać) Dzięki pewnym umiejętnościom, pomysłowości oraz chęciom potrafimy wiele rzeczy przy naszym domu wykonać sami, często jest to konieczność, ale najczęściej chęć i potrzeba realizacji własnych pomysłów i marzeń. Nasz dom ciagle jest wykańczany, czasem jestem zmęczona wyborami, czasem ręce opadają ze zmęczenia, ale nic nie zastąpi satysfakcji jaką odczuwamy po pokonaniu kolejnego etapu czy to przy pracach wykończeniowych domu, czy po posadzeniu drzewka, czy też gdy widzimy jak nasze dzieciaki rozwijaja się z każdym dniem mimo mieszkania na tej naszej wsi. Cieszy mnie także zaangażowanie i chęć pomocy naszych dzieci, przede wszystkim one dostrzegają zmiany jakich dokonujemy z mężem, cieszą sie z drobiazgów, nie marzą o super drogich zabawkach, czy wakacjach. Są po prostu szczęśliwe że są z nami, mają piaskownicę, swoje grządki w ogródku, wyprawy do pobliskiego lasu, domowe ciasto z własnoręcznie zebranymi jagodami. Wiesz sama jak takie ciasto smakuje, prawda?:))Zmęczona czasem jestem nieziemsko, ale ogrom satysfakcji jaką daje mi obecne życie przebija wszystko inne. Doskonale rozumiem Twoje przemyślenia, są mi bliskie, także dostrzegam wszechobecny wyścig szczurów, przeraża mnie to i smieszy jednocześnie. Mam tylko nadzieję że zdołam wpoić w moje dzieci troche inne wartości, wierzę że będą potrafiły rozróżnić co jest dobre a co złe, że nie staną do wycieńczającego wyścigu po coś, bo tak robią inni… Serdecznie pozdrawiam Ciebie i Twą rodzinę i trzymam kciuki za spełnienie Waszych marzeń. Ivalia
Sama raczkuję w pisaniu bloga, zapraszam jesli masz czas i ochotę:Galeria Klimatu.blogspot.com
(przy okazji:)) czym wybielałaś boazerię w pokoiku Leosia?)
Kamilcia 15 września 2009 (17:11)
bardzo lubię czytac Twoje posty, trafne przemyslenia, ubrane idealnie w słowa.
Czytając ten post doszłam do wniosku, że ja mam szczęście – nie mam wśród bliskich 9 a nawet tych troche dalszych ) znajomych, rodziny osób ślepo pędzących za kasą, nie mam takich, co w kąty zaglądają, co wciaz wymieniają sprzety, auta, domy na nowe = droższe. spotykamy się, zeby razem się pośmiac, pogadac, ponarzekać czasem – że dzieci choruja, ze lato za krótkie i inne takie.
no naprawde szczęscie mam.
przepraszam, ze do dyskusji ogólnej nie przyłączę się, zdania swego nie wypowiem, ale chyba wszystko zostało juz powiedziane.
pozdrawiam serdecznie i nie dajmy się jesiennym chandrom !!!
GreenCanoe 15 września 2009 (08:07)
Agnieszko – nie będę Ci dawała złotych środków ani magicznie działających porad – bo nie czuję sie po prostu na siłach, choć z całego serca chciałabym Ci pomóc. Wierzę jednak głęboko w to, że dobry psycholog, i farmakologia jest jednak przy tej chorobie wiele zdziałać…..Może warto jednak pójść do lekarza i dostać pomoc?? Myślałaś o tym??? To żadna ujma – depresja jest taką chorobą jak każda inna, z tą jednak różnicą, że często nie rozumiana przez otoczenie w tym niestety naszych najbliższych…Nie wiem jakim człowiekiem jest Twój mąż – ale zakładam, że nosi jednak w sercu dobro i przede wszystkim miłość do Ciebie….może uda sie jednak wytłumaczyć mu, co czujesz…i jak bardzo Ci ciężko. Aga – bardzo ciepło Cię ściskam i mocno trzymam kciuki, żebyś pokonała niemoc. Miałam jakiś czas temu w życiu taki czas,i takie przeżycia, że musiałam skorzystać z pomocy specjalisty – mówię o tym otwarcie i namawiam każdego człowieka do tego, żeby nie bał się wyciągnięcia ręki o pomoc. Depresja jest potężnym wrogiem – samemu trudno z nim walczyć.
Anonimowy 14 września 2009 (21:15)
witam wszystkich
Asiu czytam Twojego bloga już od dawna.Podziwiam wszystko co robisz, a Twoje przemyślenia są często takie same jak moje. Tym razem też tak jest. Przeczytałam Twój wpis i się popłakałam bo w dużej mierze dotyczy mojego problemu. Mimo tego,że mam dopiero 25 lat to bardzo wiele w życiu przeżyłam. Od kilku miesięcy problem depresji dotyczy mnie osobiście.Bardzo przykre jest to,że wielu ludzi nie rozumie czym jest ta choroba, w tym mój mąż.Czuję się okropnie jak ktoś mi mówi,że nie rozumie jak może nie chcieć mi się żyć,że to zwykła oznaka lenistwa i egoizmu.Że gdyby mi się chciało to poradziła bym sobie ze wszystkimi problemami, ale uwierzcie, że to nie jest łatwe. To straszne uczucie gdy życie nas przerasta. Moje życie się wali a ja codziennie toczę prawdziwą walkę o to żeby przetrwać następny dzień…nie wiem jak długo jeszcze dam radę.Asiu dziękuję Ci że zwróciłaś uwagę na ten ważny problem, który w dzisiejszym świecie dotyczy tak wielu z nas…
Pozdrawiam Cię serdecznie Agnieszka
Anonimowy 14 września 2009 (19:08)
Asiu, ech Ty moja idealistko:):):):) Nic sie nie zmieniłaś. I nie tyraj tyle!!! Magda.
Iza Jankowska 14 września 2009 (13:15)
Tak sobie czytam tę dyskusję,bardzo dobrą nota bene.Szanuję bardzo ludzi pracowitych-nie rozumiem pracocholików.Szanuję ludzi ambitnych-śmieszą mnie dziwni frustraci-niewolnicy rzeczy.Ale irytują frustraci typu"bo mieszkam w wynajmowanym mieszkaniu,mała pensja….etc".Mam 46 lat,jestem lekarzem,pochodzę z niezamożnej rodziny.Nie zarabiam kroci,mam kredyty,marzę o kanapie z ikei bo mi się stara kanapa rozlatuje,na wakacje pojechałam do Supraśla.Znam smak bankructwa i radośc ,ze za resztki pieniędzy ze sprzedanego gabinetu pojechałam do Francji 3 lata temu…To są fakty,nie teoretyczne dywagacje.Wolnośc daje mi moje bardzo głębokie i autentyczne przekonanie,że chwycę się każdej pracy/tak jak w czasie studiów/gdyby byt finansowy mojej rodziny był zagrożony.A życie ponad stan?nie znam…
GreenCanoe 14 września 2009 (09:47)
Mirelko – BUZIAKI :):):) Skąd ja to znam:):) te tony żwirku i takie tam:):):)
Bieluska – no właśnie……najfajniej byłoby i mieć i być, prawda??? I ja wierzę , że można to osiągnąć.
Anonimowy – mieszkałam ładnych kilka lat w wynajmowanych mieszkankach i bywało że zarabiałam mało….Czy to oznacza, że nie mogłam mieć marzeń – takich na miarę moich możliwości?? A pieniadze nie zawsze uszczęśliwiają – kiedy je masz, ale umiera Ci ktoś bardzo bliski, albo nie jesteś szczęśliwa w związku…to po kija Ci te pieniądze???? Co do depresji, myślę, że to robi się naprawdę poważny problem…..chandra zdarza się co jakiś czas a kiedy ją czujesz raczej nie masz problemu, żeby rano wstać z z łózka – przy depresji nie wstajesz rano z łózka, nie chce Ci sie po prostu żyć, i nie widzisz sensu swojego istnienia…..to musi być potworne uczucie.
Mirelka 14 września 2009 (09:41)
o kurcze zapomniałam dodać, że właśnie zaszalałam i maszynę do szycia sobie kupiłam i nowe szydełka :):):):) teraz już nie będzie kupowania pościeli… serwetki też już sama dziergam… zabieram się za firanki :):):) przeliczyłam sobie i to się będzie opłacało, a poza tym przecież nie mam co robić… takie tam wakacje :):):):)
Anonimowy 14 września 2009 (09:40)
Ciekawa jestem czy miałabyś te same poglądy mieszkając w wynajmowanym małym mieszkanku i mając małą pensje z mężem? Każdy chce czegoś dobrego dla siebie.Ludzie chcą dużo pieniędzy bo one mogą ich uszczęśliwić.A frustrują się dlatego, że nie maja możliwości ich zdobyć. Depresja często jest po prostu chandrą, ale teraz modnie nazywać to depresją.
bieluska 14 września 2009 (09:39)
ważne są te Twoje przemyślenia, a sprowadzają się do odwiecznego "mieć" czy "być w tym naszym zwariowanym świecie…
Mirelka 14 września 2009 (09:36)
Oj oj robi się tłoczno :)
Właśnie musiałam się odezwać, bo mowa o mamuśkach w domciu. ja mam trzech synów i siedzę w domu, po prostu taki lajcik, mąż oczywiśćie haruje, ale ja…. No wiecie takie tam proste życie :):):) rano zrywka ubieram wszystkich trzech bo trzeba najstarszego do przedszkola odprowadzić, średni teraz chory to do przedszkola nie chodzi, ale nie mam go z kim zostawić, więc też musi dylać ze mną. mamy 1,5 kilometra pieszo do szkołu wracamy po półtorej godzinie z torbą pełną zakupów, z mózkiem gdzie dzidzia już wrzeszczy, bo mu się siedzenie zbrzydło, ze średniaczkiem na "barana" bo trzylatkowi nózie posłuszeństwa odmawiają, a mieszkamy na szczycie Gajdzikowej Górki. W domciu szybka kawka, malucha do łóżka, średniaczkowi zabawki, a ja siadam do śniadanka. Potem przetwory, bo to teraz taka pora i razem z dzieciątkiem (typu średniego) robimy je razem. Nie mijają dwie godziny musimy się zbierać po najstarszego do szkoły. I znów dylamy na dół. Po drodze reszta zakupów i to samo co przedtem tylko starszak idzie obok i jęczy, zeby mu tornister jeszcze zabrać, no to zabieram, bo faktycznie cholernie ciężki. Pcham jakieś 20 kilo, na barana niosę jakieś 15 kilo, na plecach plecak jakieś 7 kilo. No i już w domu szybko podaję chłopakom obiad, przygotowany późnym wieczorem dnia poprzedniego. Gdy zjedzą szybko zadanie i idziemy do ogrodu. Co robie można przeczytać na moim blogu… łatwo nie ma, ciężka harówa. Nie narzekam, ale też nie chcę by sobie ktoś myślał, że odpoczywam, albo jak dom mam to przecież wieczne wakacje. Jest cudnie, bo sama sobie taskie życie wybrałam, ale jak trzeba 8 ton węgla zrzucić to z mężem zrzucam, jsak przywieźli 10 ton żwirku to też go rozwoziłam po ogrodzie itd. Ale gdy po cesarce nie mogłam się naciągać to mężuś okna umył firanki zmienił.. taka partnerska rodzina. I to jest cudowne i bezcenne. Cmoki
Anonimowy 14 września 2009 (09:30)
Zrozumiałam Asiu co dokładnie chciałaś przekazać, mam takie same przemyślenia. Mój mąż dojeżdża dzień w dzień do pracy ponad 100 km….jakoś nie widzimy w tym niczego dziwnego:) Ja tez "SIEDZĘ" w domu z dzieckiem:):):):)i tez powolutku budujemy nasza "przystań". Powolutku bo bez kredytów i jakoś tak bez "postaw się a zastaw się". Jak nas na coś nie stać, to tego nie mamy i już. I tak zarobione pieniądze głownie idą na rachunki i dzieci. Ale najważniejsze jest to, ze jesteśmy zdrowi.M.
GreenCanoe 14 września 2009 (09:07)
Gosiu, nie muszę akurat po Twoim wpisie o nic męża pytać – tak się składa bowiem, że jesteśmy małżeństwem, które ze sobą rozmawia:) i to nawet dużo, ba – na bieżąco:):):)Tak już mamy. Także wiem co mu w duszy gra…a On wie, co gra mnie. Ale za niego w sprawie poczucia wolności wypowiadać się nie będę, bo i dlaczego? Może założy kiedyś swój blog i sam o nim opowie:) Ale nie zgadzam się z Twoją wypowiedzią – przynajmniej ja ją tak odebrałam, że to mój mąż "tyra całymi dniami" żebyśmy mogli realizować nasze marzenia. Znowu widzę powracający temat kobiety "siedzącej " w domu. Jak słyszę , że kobieta "siedzi w domu z dzieckiem" – czy tam jak to napisałaś "się realizuje" a mąż tyra….to mnie cholera jasna bierze. Gosiu – ja tez tyram. BARDZO. I moją pracę, a także innych matek, które opiekują się same swoimi pociechami, a przy tym robią jeszcze wiele innych rzeczy, bardzo łatwo można przeliczyć na pieniądze, te namacalne, którymi trzeba za rożne prace zapłacić. Ale zapewniam Cię, że ani ja, ani Paweł nie zaharowujemy się żeby mieć WIĘCEJ I WIĘCEJ I WIĘCEJ….a tym jest dla mnie wyścig szczurów – żeby mieć ciągle WIĘCEJ….Nie podchodzę do tego tak jak Ty – że sama praca człowieka jest już uczestniczeniem w tym wyścigu. Pewnie – Paweł mógłby brać kupę zleceń do domu, siedzieć po nocach,ja mogłabym teraz już otworzyć działalność i rzucić się w wir pracy, moglibyśmy uwikłać się ogromne kredyty, żeby mieć lepsze auto, lepszy dom, piękniejszy ogród i metkę znanego projektanta w gaciach, a małego oddać opiekunce…..No moglibyśmy….. Co do określenia: "chęć posiadania pieniędzy w ilości większej niż to konieczne do życia" – mam pytanie: a co oznacza dla Ciebie konieczne do życia????Bo ja właśnie o to pytałam w poście…..o to gdzie ta granica jest….I czy właśnie może to, że dla wielu osób konieczne do życia są obowiązkowe coroczne wakacje za granicą,ciuchy znanych marek, kremy pod oczy, szyje, kolana i na łokcie jak to napisała Jagoda – i że na te wszystkie"konieczności" trzeba ZAROBIĆ czasami poświęcając bardzo wiele – choćby własną rodzinę ( i właśnie dlatego, że jak powyżej napisałaś – by wszyscy inni to widzieli i podziwiali) – czy to właśnie nie powoduje, że ludzie nie wytrzymują po prostu.
Zrozumiałam Twoje dywagacje jesienne:):) tak przynajmniej sadzę. A kwestia samych pieniędzy jest jak rzeka – płynna i nie do ogarnięcia chyba tak naprawdę,…W swoim poście chciałam bardziej jednak zwrócić uwagę na samo zatracanie sie ludzi…, na zagubienie w tym pieniężnym "eldorado" i w ogóle we współczesnym świecie. Tak wiele osób wokół mnie ma depresję……to bardzo przygnębiające.
Kopciuszku – zgadzam się z Tobą jak najbardziej, pod jednym jednak warunkiem – że Cię stać na ten wypasiony telewizor i że masz go dlatego, że chcesz i możesz a nie dlatego że ma sąsiad czy kuzyn…..i trzeba poświęcić bardzo wiele, aby im dorównać.
Ładna pogoda więc idę potyrać w ogrodzie :)
pozdrowionka,
kopciuszek 14 września 2009 (09:01)
Hmmm, a ja się nad sobą zastanawiam… Czy nie jestem wobec tego takim typem, co się na blogu chce pokazać, pochwalić czy co tam jeszcze… Czy marząc o niedużym domku okazuję się być przyziemna i prosta, bo jednak tu chodzi o pieniądze… Tu nie chodzi o to czy ktoś wybiera spokojne życie na wsi, czy w luksusowym apartamencie w centrum miasta. Każdy ma prawo żyć, jak chce. Tu chodzi o to czy poza dobrami materialnymi, którymi, chcąc nie chcąc, otacza się każdy z nas, jest coś jeszcze. Bo szczęśliwe i wartościowe życie, bogate duchowo i emocjonalnie, można wieść i bez, i z wypasionym telewizorem.
Anonimowy 13 września 2009 (20:57)
Pieniądze-pieniędzmi, raz są, raz ich nie ma….jak się chce to są. Zgadzam się, że pieniądze nie dają szczęścia, ale dają wolność (głównie psychiczną). Ale….Asiu…zapytaj Swojego męża, który dojeżdża codzienie do pracy taki szmat drogi, który pracuje cały dzień, a potem znowu przejeżdża tę masę kilometrów, czy aby czuje się tak samo wolny jak Ty. To co piszę, broń Boże nie jest zarzutem, czy wyrzutem….poprostu, ktoś musi brać udział, mimowolnie, w wyścigu szczurów (chyba mogę tak napisać, bo obecny świat, poniekąd, wymusza na ludziach pracujących, w mniej lub większym stopniu, ściganie się ). Wiem, że "wyścig szczurów" to świadome i dobrowolne bieganie za pieniędzmi, ale patrząc z mojej perspektywy, widzę Ciebie, realizującą wspaniałe projekty domowo-ogrodowe, szczęśliwą, harującą kobietę-matkę, wspaniałą dekoratorkę, kucharkę, szwaczkę, "dziergatorkę", pisarkę….i Twojego męża, człowieka o bardzo ujmującej aparycji (nie znam Go, widziałam Go jedynie na jednej z Twoich fotografii), miłośnika wsi i zdrowego żywienia, a także osobę, która tyra całymi dniami (inaczej niż Ty, a tak, jak większość miastowych), żebyście mogli realizować Swoje marzenia. I to jest ok, ale jak dla mnie, to także jest pogoń za pieniądzem. Gdyby nie ona, nie moglibyście mieć "Swojej Wsi". popatrz na to z tej strony. Czy chęć posiadania pieniędzy w ilości większej, niż to konieczne do życia, jest czymś nagannym?? To także pozwala realizować marzenia – te większe, droższe, w sensie finansowym…..Naganne dla mnie jest nabywanie, żeby to okazać całemu światu jako "wyczyn życiowy", jako coś, co kwalifikuje na pozycji społecznej wyżej niż sąsiada. Nie wiem, czy udało mi się w pełni oddać to, o co mi chodziło. Nie mam tak dużych zdolności uzewnętrzniania swoich myśli, ale sens jest taki, że nie wszystko jest takie, jakim się wydaje. Są ludzie i Ludzie. Ci pierwsi, to istoty ubogie duchowo, ich celem życiowym jest posiadanie, ale w taki sposób, żeby wszyscy to widzieli i podziwiali; ci drudzy, to ludzie również posiadający, ale w inny sposób do tego podchodzący-posiadają tylko dla siebie, a radością z posiadania dzielą się z innymi. Obie te grupy łączy jedno – muszą na to posiadanie zarobić, bo przecież z niczego nie da się żyć i posiadać. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia – ulubione hasło architektów :). To takie dywagace wczesnojesienne.Trochę pokręcone, ale ciągle drążące w mojej głowie. Wg mnie, każdy bierze udział w wyścigu szczurów – czy to bezpośrednio, czy pośrednio. To tyle w tym temacie.
A co do Leosia i gigantokamiennych donico-rabat….BOSKIE!!!! Jesteś dla mnie synonimem pomysłowości i kreatywności. Nie zmieniaj się Asiu. A Leo…mmmmmmm……słoczyczak na osłodę słotnych dni. Mały, niebieskooko-niebieskokapturkowy dzidzik. Ot… mała istota w jesiennym ogrodzie.
PS przepraszam za ten anonim, ale niestety nie wiem co wybrać w podpisie. Podpisuję się zatem na samym dole, obiema rękoma (dosłownie)- Gosia Hryniewicz
GreenCanoe 13 września 2009 (18:10)
A My Was tez ciepło pozdrawiamy!!!!!:):):)kochane nasze MAGODZIANKI :):): )!!!!!Anonimowe wpisy dają tyle swobody – można napaść sobie ot bezkarnie:):) i powytykać co tam się chce:), ponarzekać można, powybrzydzać:):):) I tak, jak kiedyś już pisałyśmy sobie – ludzie czytając nasze blogi, myślą często gęsto, że nas doskonale znają, że wszystko o nas wiedzą…..nawet ile mamy w portfelu :):) No ale cóż….a łyżka na to – niemożliwe:):):):):):) Fajnie mieć świadomość, że Ty wiesz, ile to nasze "szczęście domowe" wymaga bóli mięśni, krzyża, tyry niewyobrażalnej ….I jak potem miło popatrzeć na owoce własnej pracy. Jeszcze raz buziaki!!!
Magoda 13 września 2009 (17:28)
Asiu, ta sama anonimowa osoba lub ktoś do niej bardzo podobny pod moim postem, na który się powołujesz też wytknęła mi "wypasiony" dom i auto. Szkoda wielka, że niektórzy nie czytają uważnie lub wręcz tylko to co chcą widzieć. A trud, praca często ponad siły, drętwiejące od wysiłku ręce i kontuzje do tego obrazka nie pasują.
Marzenia realizują się zawsze wielkim kosztem. W moim i Twoim przypadku – kosztem pracy.
Głęboko wierzę, że wszystko można mieć – tylko trzeba zakasać rękawy.
A to najważniejsze i najcenniejsze ceny nie ma. To wspierająca się rodzina.
I tak doszłam do pozdrowień dla Ciebie i Twoich chłopaków!
GreenCanoe 13 września 2009 (15:07)
Przeczytałam Wasze komentarze…widzę, że czujecie podobnie. Trudny to rzeczywiście temat….i niejednoznaczny, i tak, jak napisałam wcześniej – pytania często bez odpowiedzi. Za komplementy skalniakowe dziękuję:)Do dziś czuję i skalniak i rabaty w krzyżu:)ale jestem z nich diabolicznie dumna:)
I odnośnie ostatniego wpisu – bo trudno mi się do niego nie odnieść. Aż pod nosem na początku się uśmiechnęłam po przeczytaniu anonimowego wpisu powyżej, że jestem bogata….A potem zastanowiłam się głęboko, i doszłam do wniosku, że jednak to prawda – jestem bogata w miłość bliskich, w ciepło domowe, w przytulenia i czułe słowa od męża, w śmiech dziecka i tupot dziecięcych nóżek, w talenty wszelakie, którymi obdarzył mnie Bóg, w moją pracowitość i wrażliwość, w intuicję ogromną, w wyobraźnię,w siłę charakteru, niezłomność w realizowaniu marzeń i w wiele , wiele innych dóbr.Czy jestem bogata finansowo??? – Jak widać dla kogoś tak -i trudno tu polemizować, bo jak napisała Markosia są bogatsi od nas, i są biedniejsi – dla biedniejszych my jesteśmy bogaci, a dla bogatych my jesteśmy Ci biedni…..Posiadanie domu rzeczywiście daje mi poczucie bogactwa, ale raczej duchowego i psychicznego. Odkąd bowiem tu mieszkamy, czuję się WOLNA – o każdej porze dnia i nocy mogę otworzyć drzwi i wyjść boso na trawę – NASZĄ trawę,nawdychać się świeżego powietrza, wystawić twarz do słońca,albo popatrzeć na miliony gwiazd, mogę słuchać ptaków, które zamieszkują NASZ lasek, i słuchać szmeru NASZYCH sosen:):):):) Położyć się we własnym ogrodzie i patrzeć na płynące chmury. Jest to dla mnie osobiście ogromne bogactwo.Ale przecież dla kogoś innego, kto przyrodę ma ….no nie zauważa jej, mówiąc delikatnie, a lubi np. za to wystawne życie i domy w marmurach, z kolumnami przed wejściem, stalowymi kutymi ogrodzeniami, złotymi kreskami w oknach i innymi tego typu gadżetami – nasz dom będzie dla niego tylko i wyłącznie chatką puchatka:):):)…Ot,altanka jakaś a nie dom:):):) Anonimowej osobie, która napisała ostatni post…z wyczuwalnym rozgoryczeniem chyba – chciałabym tylko napisać, że jeśli wierzy się w swoje marzenia i NAPRAWDĘ chce sie je zrealizować, to się je zrealizuje. Być może kosztem czegoś ( np mieszkania od miasta w którym się pracuje 60 km, własnoręcznym wykonywanych wszystkich prac zamiast wynajmowaniem fachowców, oszczędzaniem, ograniczeniem wydatków itp)jeśli pieniądze mają służyć CELOWI – MARZENIU ( właśnie np kupieniu domku na wsi i dalszemu życiu w spokoju i bez pośpiechu) to warto o nie zawalczyć. Sztuka jednak jest taka – aby mierzyć siły na zamiary…..bo można mieć dom taki jak nasz i być w nim bardzo szczęśliwym ( a myślę, że nasz dom jest raczej skromny), a można marzyć całe życie o pałacu z parkiem i złotymi kolumnami i ciągle nie móc tego marzenia zrealizować….To człowiek sam siebie uszczęśliwia lub unieszczęśliwia…..tym jak żyje.Przeczytaj też sobie ostatni wpis Jagody z Chaty Magody – o tym właśnie, czego tak naprawdę potrzebujemy…. I masz rację:) – roślinki są za drogie:):):):) Pozdrowienia, Asia.
Anonimowy 13 września 2009 (10:59)
łatwo ci pisać o tym, żeby nie gonić za pieniędzmi, kiedy masz własny dom i widac, że biedy w domu nie ma.te meble, dodatki, wystrój. juz przecież sam ogród to kupa pieniędzy – a wiem co mówię,bo głupia jedna roslinka kosztuje duzo, co dopiero tyle roslin. nie mówiąc o kupnie domu.łatwo jest nawoływac do niegonienia za pieniędzmi kiedy jest się bogatym. nie ma sie co dziwić , że ktoś kto patrzy jak zyjesz, chce tego samego.
Magoda 13 września 2009 (07:40)
Ja Ci o tych kamlotach nic nie napiszę – bo rozumiem.
W ogóle się podpisuję pod wszystkim.
Asiu ale sobie roboty narobiłyśmy tą wsią, nieprawdaż?
Z życzeniami zdrowia przytulam.
blog niedzielny 12 września 2009 (17:54)
nic dodac nic ujac…..dobrze miec na zimowe chwile antydeprysyjniacza ,ja wtakich momentach wciskam sie gleboko w fotel biore przyjemnosci do reki i zpominam o bozym swiecie
Mirelka 12 września 2009 (17:28)
A ja uwielbiam Jesień. Jesteśmy wszyscy razem w domciu, jest ciepełko, herbatka, naleweczka, szydełeczko, dobra książka, stukot deszczu o parapet. Tak milusio, rodzinnie.
Co do pieniędzy… są bardzo potrzebne szczególnie wtedy gdy ma się już dzieci, ale my mamy dystans do rzeczy materialnych, najważniejsze, ze mamy siebie, że się kochamy, jesteśmy zdrowi. Jednak nie wyobrażam sobie sytuacji, kiedy muszę mojemu dziecku powiedzieć, ze nie ma jedzenia :( Moje kochanie zarabia, a ja miałam wybór… iść do pracy a maluchy do żłobka, albo z kilku rzeczy zrezygnować, ale być przy tych najważniejszych momentach życia. Niczego nie żałuję, a do pracy jeszcze zdążę, a może pracą stanie się moja pasja??????????? Marzenia się spełniają :) buziaki
Yrsa 12 września 2009 (15:54)
Skalniak ,piękny ,aż trudno pojąć jak to zrobiłaś – wyrażam szczery podziw . Leo rośnie jak na drożdżach , ale nic dziwnego na świeżym powietrzu w pięknym otoczeniu ,spacery bez względu na pogodę , zuch chłopak .
Pogoń za pieniędzmi : fajny temat i właśnie go przerabiamy w naszej firmie. Pracuje w niej kobieta /lat 67 tak, tak dobrze czytasz 67 / pierwsza przychodzi , ostatnia wychodzi nie ma siły , aby zrozumiała ,że czas odpuścić , wyliczyliśmy ,że jej dzień pracy to min. 12 godz. Nie ma czasu dla wnuków, na hobby, czytanie książek dla niej to zmarnowany czas , liczy się tylko kasa . Trudno mi było to zrozumieć , nie chcę takiego życia , zarabiam bo muszę z czegoś żyć , ale nie wyobrażam sobie życia bez tych wszystkich doznań nie związanych z kasą.
Pozdrawiam serdecznie Yrsa
elka 12 września 2009 (10:49)
No niestety muszę przyznać ci racje ,w stu procentach zreszta .A niestety bo szkoda przecież że ludzie żyją w takiej obłudzie.
Co do skalniaczka to ci powiem że my kobiety możemy wszystko ,przepiękna prace wykonałas
markosia 12 września 2009 (10:35)
Uciekłam, z Warszawy na wieś po to aby odpocząć od tego o czym piszesz – mądre słowa, zawsze bedzie ktoś kto ma więcej i lepiej, tego " nie przeskoczymy", a życie tak krótko trwa….Pozdrawiam ciepło.
babibu 12 września 2009 (08:47)
brawo:)
nie rozumiem tego świata…siedzę wieczorami i myślę o tym wszystkim o czym napisałaś i zupełnie nie wiem co jest grane…
widzę,że u was też pogoda niezaciekawa
An-na 12 września 2009 (08:04)
"Krępa, mała, niewywrotna" – no po prostu językowa perełka! A jaki pazur! Byłaby z Ciebie niezła felietonistka, nie tylko murarka… Gratuluję rezultatów i podziwiam wysiłek, tym bardziej, że sama nie podjęłabym się tak wielkiego przedsięwzięcia, choć i krępa, i mała… jestem ;)
A gonienie za pieniędzmi – to gonienie za wiatrem, tyle że szkodliwe…
Pozdrawiam jesiennie znad powideł i dżemów :)
Joanna 12 września 2009 (07:16)
jak patrzę na wyniki Twojej pracy w ogrodzie to nie mogę wyjść z podziwu, ja to jednak jestem okropny leniuch i nieuk ;-) trafiłam tutaj niedawno i cudnie tu u Ciebie, co do tematu pieniędzy, to przemyślenia mam podobne, lubię pieniądze mieć, ale miłości i zdrowia za pieniądze kupić się nie da więc nie mogą być celem w życiu, pozdrawiam
kasandra 12 września 2009 (06:21)
Pracowałam w firmie telekomunikacyjnej 11 lat z czego 6 lat jako handlowiec i miałam do czynienia z wyścigiem szczurów, bo jeśli chodzi o handel to właśnie w tej dziedzinie wyścig taki ma największe nasycenie. Nienawidziłam tych 6 lat jak niczego innego na świecie. Paradoksem jest to, że kiedy przyjmowałam się do tej firmy byłam w niej szaleńczo zakochana, dla niej też rzuciłam studia. Ale to były wówczas inne czasy i inna firma. Zbiegiem lat bardzo się zmieniła. Mówi się, że od miłości do nienawiści jeden krok. U mnie on trwał 11 lat. Pamiętam, że w czasie tych 6 nieszczęsnych lat zaszłam w ciążę z drugim dzieckiem, chciałam bo : chciałam mieć drugie dziecko i chciałam odpocząć. Powiedziałam sobie, że jeśli w czasie urlopu macierzyńskiego nie nabiorę dystansu odejdę. I tak się stało. Pamiętam, że w czasie ostatniego dnia pracy kiedy się żegnaliśmy nie czułam nic : żadnego smutku, żalu niczego. Chciałam tylko jak najszybciej opuścić te mury. Wtedy poczułam, że podjęłam słuszną decyzję. Ale dziś zmagam się z poważnymi problemami finansowymi niestety. Córka poszła do przedszkola więc mogę iść do pracy ale to wcale nie jest łatwe. Wiele ogłoszeń to te na przedstawicieli handlowych. Mam ogromne doświadczenie i przeszłam wiele kursów więc pewnie nie byłoby problemu ale ja nie chcę już tak pracować, wiem co znaczy taka praca.
Siedząc w domu przeszłam depresję (pisałam o niej na swoim blogu) nadal ją mam- raz mocniej raz słabiej i spowodowana jest ona brakiem pieniędzy niestety. Pieniądze nie są najważniejsze ale są ważne, bardzo ważne ale ja nie mówię tu o ogromnych pieniądzach tylko o takich aby człowieka było stać na podstawowe rzeczy tylko tyle potrzebuję.
Swoją drogą ostatnio miałam ciekawą sytuację notabene na śmietniku wynosiłam śmieci i wyobraź sobie stoję tam rzucam worek do śmietnika a tam facet szukający w śmieciach – widok nie nowy, to zdarza się coraz częściej – ale ten facet mówił i to nie do siebie, rozmawiał przez telefon komórkowy. Stanęłam jak wryta przyznam szczerze, takie dziwne wrażenie to na mnie wywarło.
No ale już dość, rozpisałam się strasznie. Teraz chciałam pogratulować skalniaczka – piękny jest i całkowicie Twój. Ja swoje marzenia o własnym małym doku musiałam narazie odłożyć na później – mam nadzieję.
Pozdrawiam bardzo serdecznie
Wiedzma60 12 września 2009 (05:59)
Dziekuję za ten tekst! zajrzałam z ranka i tak jakoś lepiej mi się zrobiło…a skalniaki? jesteś BOSKA po prostu!
folkmyself 12 września 2009 (04:51)
Ciekawe te przemyślenia, choć wiadomo ze każdy sam musi przewartościować swoje życie.
A co do skalniaka to po prostu jestem c Ciebie dumna! Bo to jest "COŚ" taki skalniak!
Anonimowy 11 września 2009 (22:16)
Dokładnie dziś o tym rozmawialiśmy w domu, o byciu kimś lepszym z powodu zasobności portfela.
Bieda jest rzeczywiście upokarzająca, ale bogactwo nie daje często szczęścia. Są całe rodziny, którym zawsze będzie mało. Mamy w rodzinie osobę cierpiącą na depresję. Trudna walka.
Anonimowy 11 września 2009 (22:12)
Dobrze jest przeczytać taki tekst, i poczuć, że nie jest sie samej na świecie ze swoimi poglądami.Moi znajomi w dużej mierze prześcigają się w tym co mają. Czy są szczęśliwi? Nie wyglądają. Wielu z nich się zdradza, dzieci chowają na rozkapryszone bachory….pieniędzy jak kapusty a w głowach martwe pustki…..Depresje znam jak własną kieszeń…i choć nie jestem biedną osobą, i niby nie mam większych zmartwień, jest mi po prostu trudno zrozumieć otaczająca mnie rzeczywistość i siebie samą w nią nanieść. A ów pęd o którym piszesz – po prostu przeraża. Lubię tu do ciebie zaglądać, właśnie po takie teksty.