Odkąd sięgam pamięcią – jako dziecko i nastolatka buntowałam się. Czasami zupełnie bez sensu, ale o tym to wiem dopiero teraz:). Grunt, że w swoim życiu MOGŁAM się buntować, wyrażać własne zdanie, mówić o wyznaniu, poglądach, ideach jakie mi przyświecają. Bez użycia przemocy i bez spotykania się z przemocą. Nigdy w życiu nie czułam w sercu niewoli. Patrząc dziś na buddyjskich mnichów tworzących mandalę i wiedząc jaka jest historia Tybetu, oraz z jakimi prześladowaniami spotykają się właśnie np. owi mnisi w naszym super nowoczesnym cywilizowanym świecie, doszłam do wniosku, że w historii ludzkości tak naprawdę nigdy nie było wolności. Od samego początku odbieraliśmy sobie ją sami i odbieramy nadal.
Obserwowałam dłonie płynnie rysujące mandalowe wzory, patrzyłam na twarze pełne skupienia, ale również jakiejś wewnętrznej radości…Patrzyłam wreszcie na naszego synka chłonącego tych dziwnych panów, rysujących dziwne wzory. Leo ze szczerością dziecka położył się na ich karimacie i uczestniczył we wszystkim na leżąco – wolny od skrępowania czy nieśmiałości. Widziałam wyraźnie, że zerkający na niego mnisi uśmiechali się ciepło pod nosem.
Mandala to rysunek duszy. Tworzony jest podobno w stanie zbliżonym do medytacji. W trakcie jej wykonywania, otwieramy swoje wszystkie wewnętrzne okna, nawet te, których otwierać np. nie chcemy. Skończona mandala odzwierciedla stan psychiczny autora. Często odkrywa to, co ukryte jest przed jego świadomością. Przemawia, podobnie jak nasz sny – językiem koloru i symboli. Nasz synek ewidentnie odczuwał wewnętrzny spokój:) Samo patrzenie na mnichów bez pośpiechu wyrysowujących mandalowy wzór utuliło mu myśli. Ja natomiast postanowiłam zrobić swoją własną mandalę, tym samym poświęcając kilka godzin tylko sobie. Nie na obowiązki domowe, nie na pracę, nie na to, co powinno być zrobione na wczoraj – ale na siebie samą. Bo to chyba na tym polega,..że w trakcie kontaktu z kolorami uwalniamy myśli, powraca przeszłość, przychodzi przyszłość, pukamy do wszystkich okien duszy. W podobny stan wpadam przy pracy z drewnem. Ze starymi meblami. W trakcie ich ratowania płynę z myślami w takie rejony, które zadziwiają mnie niejednokrotnie. Najczęściej piszę wtedy w głowie książki:) Tworzę sytuacje, które nic tylko spisywać – ale jak to robić gdy dłonie dzierżą pędzel:)?
***
Wspominałam Wam, że restauruję właśnie leciwy fotel. W wolnych chwilach wyciągam go na dwór i nakładam straszliwą chemiczną maź zdejmującą stare warstwy lakieru z drewna. Jest co ściągać niestety…I wydawało mi się, że jako stara wyjadaczka w kwestii prac tego typu, nie spotkam się z żadnymi niemiłymi przygodami. A jednak. Nie miałam założonych okularów ochronnych. I o mało co nie straciłam wzroku. Nakładałam pędzlem ów specyfik ( oczywiście w długich rękawicach), zerkając co chwilę na moich chłopaków, szalejących na trampolinie.W pewnym momencie Leoś zaczął się bardzo głośno śmiać, spojrzałam w jego stronę i dokładnie wtedy pędzel ześliznął się z ramy – w twarz bryzgając mi mazią. Mam nauczkę do końca życia – przy takich miksturach maska ochronna i okulary!. Skończyło się na poparzeniach powiek i czoła, ale mogło być naprawdę bardzo źle. Bardzo dużo z Was zabiera się za samodzielne odnawianie meli, pytacie mnie o tak wiele rzeczy. Kochani – naprawdę trzeba się porządnie do tej pracy najpierw przygotować. Tyle lat pracowałam bez zabezpieczenia twarzy i w końcu się doigrałam. Paweł był przerażony, bo darłam się z bólu na całą wieś, i obijałam o nasze drzewa – poparzoną twarz zakrywając rękoma, po omacku próbowałam dojść do jakiegoś źródła wody, by ją przemyć. To wydarzenie nie świadczy dobrze o moim przygotowaniu. Ba – świadczy o mojej niefrasobliwości, żeby nie powiedzieć głupocie niestety…. I świadomie świecę nią teraz publicznie – być może ktoś po przeczytaniu tego ‚kawałka” przy ściąganiu lakieru czy farby, osłoni oczy i uniknie mojej przygody. Bo zazwyczaj bywa tak, że tysiąc razy się uda, a właśnie za tysiąc pierwszym pędzel niespodziewanie się ześliźnie …
***
Ale żeby nie kończyć dramatycznie:) Wróciłam z sesji i jakbym urosła o kilka centymetrów:) Ludźmi niesamowitymi się ponatychałam, ich życzliwością, pięknem wewnętrznym, świetnymi wnętrzami. Śmiechem wyłażącym z każdego zakamarka, pozytywnymi relacjami, porozumieniem dusz :) Praca w takiej atmosferze to komfort, którego nie da się po prostu wycenić. Ines, Endriu:), Ewo, Aniu – dziękuję Wam jeszcze raz:) Za wszystko. I do zobaczenia, mam nadzieję:)
***
Jutro chcę zrobić własną mandalę:)
Mówię więc Wam dobranoc i idę poszukać w Leosiowych skarbach jakichś farbek.
DOBRANOC.
Dziękuję za Twój komentarz.
29 komentarzy
Zosia 25 lipca 2011 (14:01)
Bardzo wazny post. Mam kolege, ktory przez lekcewazenie przepisow BHP w pracy stracil wzrok w 80 procentach, a tak latwo mozna bylo tego uniknac. Dobrze, ze o tym napisalas.
Zgadzam sie rowniez, ze jeszcze nam duzo brakuje do powszechnej tolerancji i otwartosci na "innych", kimkolwiek by oni nie byli. Polska moglaby duzo sie nauczyc od Kanady (gdzie mieszkalam przez 22 lata) w tej dziedzinie.
MARTA 24 lipca 2011 (13:53)
Niezapomniane przeżycia dla duszy…pozdrawiam.
folkmyself 24 lipca 2011 (07:13)
Powodzenia zatem w tworzeniu mandali!
Anonimowy 23 lipca 2011 (22:23)
Któż z nas nie przeżył takowej "przygody",żeby tak rzec…wnioski…wiadomo…uczymy się całe życie:))
sentimental 23 lipca 2011 (22:07)
Pamietam,że w drugiej klasie liceum zdobyłam pierwszą nagrodę w konkursie wojewódzkim na mandalę.Wydrapywałam wzory na poprzednio pokrytym kolorem bristolu(lub brystolu:)…ech,dzięki za przypomnienie tego cudownego okresu.Pozdrowionka
Anonimowy 23 lipca 2011 (20:51)
Da się zauważyć, że każdy kto Cię osobiście poznaje, mówi dużo ciepłych słów. Na blogu zapach wspomnień też. To miłe, prawda?
Anonimowy 23 lipca 2011 (20:42)
Asieńa jeszcze ten adresik, lmpa ktora u nas był w holu http://abelite.pl/ (my kupowalismy dawno temu w almi decor, ale prducent jest pod tym adresem:)
pozdrawiam
andi:)
making baking and creating 23 lipca 2011 (20:05)
oj szczęście w nieszczęściu.Twarda nauczka, ale zawsze. Filozofię madali znam i cenię.Zazdroszczę WAm mozliwościu obserwacji mnichów w akcie jej tworzenia.
Anonimowy 23 lipca 2011 (19:43)
No Asiula, jak zapewne wiesz siedzę właśnie w pracy.
Moja ładniejsza połowa siedzi w domku z jeszcze ładniejszym owocem naszego współistnienia:)
Ines usiłowała wysłać też coś, ale komputer nie chce z nią współpracować dziś, a teraz okupuje go młody. Ciekawa pora dla takiego szkraba, ale ma wakejszyn więc ma luz. Dlatego też pewnikiem ona napisze nieco później.
A ja z tego miejsca chcę Ci ogromnie podziękować za to że do nas zawitałaś, i że mogliśmy Ciebie poznać osobiście. Twoje ciepło i optymizm dużo wniósł w nasze serducha. Zaskoczyła mnie twoja żywiołowość, bo wydawało mi się żeś ty taka skryta, spokojna, a tu proszę taka dawka pozytywnej energii:). Bardzo ciepło wspominamy te krótkie ,ale jakże pracowite chwile z Wami, i wierzymy że nasze drogi kiedyś się jeszcze spotkają. Nie wiem jeszcze jak i kiedy, ale wiem że tak się stanie. Pewnie na chama się wproszę na jakiś urlop ale co tam:), najwyżej nas wygnasz pod namioty:)
Pozdrowienia dla pana R., i powiedz mu żeby pił mnie kaw:)bo mu kiedyś serce z orbity wyskoczy:)
Ściskam serdecznie
Andrew:)
jadwiga 23 lipca 2011 (19:19)
Zawsze wydarza sie coś po coś. I tutaj też tak było, ale uważaj, bo ta nauka byc może przyszła we właściwym czasie do Ciebie, pozdrawiam serdecznie, dziękuję za ślady bytności, uważaj i to bardzo na siebie!
j
Ivalia 23 lipca 2011 (18:42)
Niech się szybko goi.
Ostatnio podczas wyrzynania w deskach kawałek drzazgi wbił mi się w ramię. Bolało jak piorun, babrało się dłuższy czas, a ja się cieszyłam że to nie oko właśnie.
Obiecałam sobie że teraz to już tylko w okularkach będę pracować.
Ach, jak bardzo przydałaby mi się czasem taka mandala, bardzo mi czasem brakuje tego wewnętrznego spokoju.
Dag-eSz 23 lipca 2011 (18:35)
Oj współczuję… ta mądry Polak po szkodzie :/ życzę szybkiego zagojenia się ran! :*
A co do mandali, to nie widziałam co prawda jak ją usypywali, bo już była gotowa – na kilka dni do podziwiania :) w Szczecinie, potem mieli ja zsypać do Odry, na znak pokoju :)
Buziaki :*
Anonimowy 23 lipca 2011 (18:30)
ZIELONA TY NASZA:)))))Dziękujemy za miłe słówka pod naszym adresem:).Podczytujemy Cię od dawna ,a Twoje "Opowiadania z
Życia Wzięte" ja osobiście chłonę jak gąbka:)))często na bezdechu:),często z "bananem" na twarzy,a czasami przez łzy.Spotkanie z Tobą w realu to dopiero jazda ekstremalna:)))Wiedziałam ,że jesteś NIESAMOWITĄ KOBIETĄ!!!!Nie znam drugiej tak Otwartej,Energetycznej i Cudnej OSÓBKI:)))Przebywanie z Tobą to MIÓD NA NASZE SERCA.
ASIU, ściskamy Cię najmocniej jak tylko potrafimy…..
….i do szybkiego zobaczenia:))))A.I.A:))
ps.buziaki dla TWOICH FACECIKÓW:))))
weszynoska 23 lipca 2011 (18:14)
ja też kocham swoją pracę i też powinnam ( podobno) pracować w rękawiczkach i innych zabezpieczeniach…ale niestety…nie potrafię. To co kocham muszę czuć wszystkimi zmysłami. jestem świadoma, że być może kiedyś z powodu mojej rutyny ;) zdarzy się coś nieprzewidywalnego, cóż…Przepiękny post, akurat dziś trafiający w pustkę w moim "ja"
Pozdrawiam serdecznie
mindfulatthirty 23 lipca 2011 (16:09)
Mam nadzieję, że oparzenie już się goi i nie zostawi śladu. Ja kupiłam okulary ochronne kilka tygodni temu, bardziej z myślą o szlifowaniu, ale staram się chronić oczy zawsze, mając i tak nie najlepszy wzrok.
A mandale… Kiedy się na nie patrzy, to często widać tą wewnętrzną spójność i skupienie. Przeznaczyć godziny na taką czynność to udowodnić samemu sobie, że jeszcze umie się wyhamować w tym rozpędzonym świecie. Pozdrawiam ciepło!
Aśko 23 lipca 2011 (14:25)
smutna ta prawda o wolności, którą opisałaś…
a mandale bardzo intrygujące (:
pozdrawiam, Asia.
I życie smakuje mi coraz bardziej! 23 lipca 2011 (13:17)
trochu, oczu nie mogę oderwać od Pani domku! Zainspirowała mnie Pani do własnego bloga! Linkuję!
Pozdrawiam
Karolajna
http://izyciesmakujemicorazbardziej.blogspot.com
mareju 23 lipca 2011 (11:11)
Zapraszam do mnie po wyróznienie.
Anonimowy 23 lipca 2011 (10:06)
Na poparzenia najlepszy miód! Nie jakaś tam maść czy specyfik, ale prawdziwy polski miód. Wystarczy posmarować raz czy dwa razy dziennie przez kilka dni/tygodni. Śladu nie będzie, wiem niestety z własnego przykładu i męża mojego również, blizny były i poparzenia duże, a śladu nie ma!
A co do wolności, to chyba jedynie dzieci mają taką prawdziwą wolność – w sobie, nieskrępowane, nieprzejmujące się niczym, tak obserwuję moich chłopaków małych i przemyślenie mi się takie właśnie zrodziło. Pozdrawiam.
Ania
Myszka 23 lipca 2011 (09:34)
Dobrze, że nic poważnego Ci się nie stało!
Zossia 23 lipca 2011 (09:13)
Bardzo jestem ciekawa twojej mandeli. Może pokażesz? Pozdrawiam i przyjemności w tworzeniu !!!!
ewkiki 23 lipca 2011 (08:34)
Życzę pięknej przygody podczas malowania mandali! Bardzo mi bliskie jest to, co piszesz:).
A jeśli chodzi o BHP, to dzięki za ostrzeżenie! Właśnie zabieram się za pracę z tą piekielną mazią!
ibisek 23 lipca 2011 (05:57)
Trzymam kciuki za szybkie zagojenie ran.
Agnieszka@From Inspiration To Realisation 23 lipca 2011 (02:08)
przyznaję się … dotąd sama nie zawsze nosiłam okulary ochronne używając silnej chemii do ściągania starych warstw farb i lakierów, oddtąd z pewnością będę pamiętała aby je ZAWSZE zakładać
ula 22 lipca 2011 (23:49)
Wiesz kochana, jest takie powiedzenie, jakbym wiedział, że się przewrócę tobym się położył…
bywa nieraz tak,że wykonujemy tę samą czynność wiele razy, i nic nam się nie przydarzy, a niekiedy nawet nigdy, a nieraz… nóż się ześliźnie, czy młotek poleci o milimetry nie w tą stronę co potrzeba i kłopot gotowy, nie przewidzisz, to jest ułamek sekundy, możesz oczywiście jak najbardziej polecać używanie ochrony na twarz przed klejem,bo to gorsze aniżeli jakieś skaleczenie, dzięki temu inni na pewno wyciągną z tego naukę dla siebie :)) ale jeśli nie przytrafiłoby Ci się takie nieszczęście… sama wiesz, dalej byś malowała bez ochrony, więc się tak nie smobiczuj, bo już się wycierpiałaś i masz naukę, szkoda tylko, że aż tak dotkliwą, wiemy wszyscy, jak boli najmniejsze oparzenie. mam nadzieję, że jakoś będzie ok i nie pozostawi to trwałych śladów, na Twojej ładnej buzi :)).
Zdjęcia małego przyglądającego się mnichom jest cudowne – jest w nim tyle spokoju o jakim piszesz, myślę, że każdy ma jakieś ulubione zajęcie, przy którym uspokaja swoje wnętrze, może to być nawet spotkanie z kimś czy przebywanie, które wpływa pozytywnie na nas, a chociażby to o czym piszesz, spotykasz się i pracujesz z wartościowymi ludźmi, to bardzo ważne w czasach dojmującej głupoty i bezmyślności. Ciekawa jestem Twoich duchowych odkryć za pomocą kolorowej mandali :)))
pozdrawiam Cie serdecznie, dobrze że częściej piszesz :) i mam nadzieję, że incydent z klejem odejdzie szybko w niepamięć.
Anonimowy 22 lipca 2011 (23:34)
Tybet… mandale… mnisi….Lhasa…. świątynie…. medytacje…. marzenie mojego zycia, pojechać, zobaczyć, przeżyć…. Asiu a czy wiesz że mandalę usypana w jakieś intencji należy zniszczyć,część piasku rozdac innym a część wysypac najlepiej do płynącej wody aby rozniosła dobra energie mandali w świat?? :)Powodzenia i pozdrowienia Gaba
Gosia 22 lipca 2011 (22:48)
Mam nadzieję, że Twoja twarz wyjdzie z tej ,,przygody,, bez szwanku! Zdrówka życzę i spokojnych medytacji w gronie rodzinki :)
rain 22 lipca 2011 (22:37)
chyba ostatnio czas sprzyja refleksji i tworzeniu :)
Dorota 22 lipca 2011 (21:56)
Niezapomnianej przygody w odsłanianiu swojej duszy.
Dobranoc:)