JEST ZIMA :):) Spadł śnieg i zapadłam chyba w „zimowy sen”.:) Snuję się po świecie jakaś taka rozanielona:)…Błogostan w duszy, spokój w myślach… stan ducha misia przed zaśnięciem. Leoś zachorował, więc siedzimy sobie obydwoje w pieleszach domowych…i zimujemy:) Ale na wesoło i przy garach, o czym za chwilę.
Biały puch za oknem, słońce i temperatury pozwalające na długie spacery oswoiły nam tegoroczną zimę. Po cichu liczę zresztą na to, że ten stan będzie trwał i trwał:)…A zamarznięte rury pozostaną jedynie we wspomnieniach. Tak swoją drogą, zamieszkaliśmy w przedziwnym miejscu, gdzie jak nie rury, to woda, albo prąd. Nie ma znaczy się wcześniej wymienionych. Prąd, ze względu na to, że tu nieźle ŚWISZCZE – potrafił się wylogowywać z rzeczywistości np codziennie na kilka godzin. Pewnego dnia zrobił to w takim momencie, że miałam myśli mordercze. Zmieliłam kawę, podchodzę w porannym letargu do ekspresu… już, już dotykam dłonią pokrętła RÓB…i w tym momencie PSTRYK – NIE MA ELEKTRYKI. Kawy tym samym też NIE MA…Kto wie, jak ja funkcjonuję rano bez kawy – ten wie o co chodzi:):). Ale brak kawy to mały pikuś, bo kiedy nie mamy prądu, nie mamy automatycznie ani ogrzewania, ani kuchni, ani wody. Pompa główna wsiowa działa owszem, ale za pomocą prądu. Kominek za to nie zawodzi nas nigdy:)
Bardzo, ale to bardzo często dostaję od Was maile, w których piszecie jak zazdrościcie nam życia na wsi. I po tym to stwierdzeniu padają idylliczne ochy i achy, opisy naszego niby sielskiego, anielskiego, leniwego, bezproblemowego bytu, oraz że Wy także tak zamierzacie. Już nie mam sił na odpisywanie, że życie na wsi to nie jest ani sielanka, ani wieczna kraina szczęśliwości. Owszem, tak jak pisałam już nie raz nie dwa – żyje się tu zdecydowanie inaczej niż w mieście i nam to akurat pasuje. Ale po1. pracuje się znacznie, ale to znacznie więcej, ( wracasz z z pracy i często czeka na Ciebie następna – jak nie w ogrodzie, to przy domu) po2. trzeba liczyć się np. z takimi „niespodziankami” jak choćby niespodziewany brak prądu czy zamarznięte zimą rury, no i przede wszystkim większe koszty utrzymania. Po 3. wreszcie – kochani, życie na wsi naprawdę nie jest dla każdego. Ile to słyszałam już historii, gdy ludzie otumanieni wizją sielankowej wiejskiej codzienności, jajek od gospodyni, masełka świeżego, hamakowania w ogrodzie i w ogóle tych wszystkich cudowności, kupują dom na wsi, a po 2 latach sfrustrowani próbują go w panice sprzedać i wszystko by oddali za powrót do miasta. Bo okazało się np., że urodziło się dziecko i OOO!!!!! nie ma w pobliżu żadnego sensownego przedszkola, nie ma w pobliżu przychodni, wszędzie daleko, na nic nie starcza czasu, w domu tyle do sprzątania!!!, nie mówiąc o tym co wokół domu, a obok jeszcze nie uraczysz żadnej fajnej duszy do pogadania, więc np. świeżo upieczona mama siedzi z kilkumiesięcznym dzieckiem sama, wpada w stan depresyjny i ma wsi po dziurki w uszach. Już nie zauważa wtedy ani ptaszków o poranku, ani cudów natury…
Kiedy szukaliśmy miejsca dla siebie, obdzwoniłam wszystkie okoliczne placówki, sprawdziłam ile mamy do najbliższego miasta, czy są dobre szkoły, czy są przedszkola i jakie, czy są szkoły języków obcych dla dzieci, co nasze dzieci mogłyby robić po lekcjach, a co najważniejsze, ustaliliśmy z Pawłem jak będzie wyglądało nasze życie zawodowe. Nie bez przyczyny na wsiach zamieszkują ludzie o tzw. wolnych zawodach. Jest im zdecydowanie łatwiej ustalać swobodnie tryb życia, dostosowywać pracę i jej terminy do potrzeb rodziny. To dlatego sporo ludzi, którzy przeprowadzili się na wieś, a pracują normalnie, jest sfrustrowanych. Bo dochodzi im o wiele więcej obowiązków i utrudnień, a nie mają na nie zdecydowanie czasu. I to warto właśnie przemyśleć zanim podejmiemy decyzję o wyprowadzce poza miasto. Czy dla naszych dzieci będzie w pobliżu jakaś fajna szkoła? Co z zajęciami dodatkowymi? Czy jak skończą lekcje zdążymy je odebrać, albo czy będą miały gdzie spędzić czas, zanim wrócimy do domu. Czy na pewno wiemy z czym wiąże się przeprowadzka na wieś? Warto porozmawiać ze znajomymi, którzy np. tak żyją i realnie popatrzeć na swoje własne dotychczasowe życie i możliwości.
I żeby wyjaśnić do końca – nie mówię o osiedlach domków jednorodzinnych umiejscowionych przy obrzeżach miastach, ale o wsi – takiej prawdziwej, z daleka od metropolii. Gdzie trzeba dojechać, odśnieżać, zawozić rano pociechy do szkoły lub przedszkola, które to zazwyczaj są daleko i załatwić im powrót – jeśli sami pracujemy do późna itp itd…
Swoim dzisiejszym tekstem absolutnie nie chcę nikogo zniechęcić:). Jednak dostałam parę dni temu maila z tak niefrasobliwym podejściem do przeprowadzki na wieś, że postanowiłam oprócz odpowiedzi mailowej również na czółnie wyprostować pewne stereotypy myślenia. Moi mili – Ci którzy myślą o życiu z dala od miejskiego zgiełku. Fajnie, to dobra decyzja:):):) Pod warunkiem, że macie wszystko choć mniej więcej przemyślane i racjonalnie a nie emocjonalnie podeszliście do sprawy. I tak pewnie będziecie zaskoczeni, bo na bank zdarzy się coś, czego nie przewidzieliście ( my np. nie przewidzieliśmy tak ogromnych kosztów ogrzewania i jeszcze innych kilku „detali”, które teraz nam się „czkają”). Ale przynajmniej nie będziecie potem ROZCZAROWANI, bo wizja sielanki okaże się np. dla całej rodziny jakąś zupełnie nieprzewidzianą męką.
Mimo, że w tej chwili za oknem śnieg…ja tam siedzę w klimatach wiosennych:) Zdjęcia swoich wnętrzarskich sesji stylizuję już na ciepłe dni:), wokół mnie więc żywe kolory. Wymyślam również wiosenne dekoracyjne propozycje dla Was – na święta. Ale wszystko pokażę w swoim czasie. Dziś, biały puch rano wpadł nam przez uchylone okno do domu. Leoś zapiszczał z radości, a ja czując zimno płatków na policzku stwierdziłam, że taka zima – słoneczna i bez silnych mrozów jest nawet całkiem w porządku:)
Leo przeziębiony, więc urzędujemy w domu. Farby plakatowe, wydzieranki z papieru, malowanki – twórcze chorowanie jest mniej uciążliwe:) No i nie ukrywam, że ten błogi czas spędzany razem to dla mnie bardzo miłe wytchnienie:) A żeby rzeczywiście wpuścić do domu troszkę wiosny… słuchamy ptaszków. Głównie przy gotowaniu. Leonek pichci ze mną niczym rasowy kucharz a w akompaniamencie kibicują nam swoimi trelami :
Słuchamy więc sobie sikoreczek i szalejemy w kuchni :). W niedziele twórczo kulinarnie realizuje się Paweł, w tygodniu my z Leo. Ostatnio na tapecie – zapiekanki na milion sposobów:) Głownie wegetariańskie z licznymi warzywami, sosami: pomidorowym, jajecznym bądź serowymi….Mały ma radochę, bo sam nakłada wszystkie składniki. Na dno dajemy zawsze drobny ryż ( około 1 cm), potem np. szpinak z czosnkiem, soczewicę, rożne rodzaje serów, kapary no i oczywiście warzywka w ilościach nieograniczonych: cukinię, paprykę, brokuły, marchew…ile dusza zapragnie:) Zalewam wszystko 1,5 szklanki bulionu zmieszanego z 4 roztrzepanymi jajkami. Dzięki temu „mokremu” składnikowi ryż na dnie zapiekanki tworzy coś w rodzaju cienkiego ciasta, i ładnie się po wyjęciu kroi. Piec wypadałoby:) około 20 minut, a na 5 minut przed wyjęciem – na wierzch nakładamy starty żółty ser i posiekaną natkę pietruszki. Zapiekanki zimowe to mój ulubiony sposób na szybki ale i zdrowy posiłek. I co najfajniejsze, dają tyle możliwości kreatywnego stworzenia własnych kompozycji smakowych, że każdy z familii może się wykazać. Szybka relacja z naszego ostatniego rodzinnego zapiekania:
Powyciągałam kolorowe szale. Nie lubię w domu chodzić w grubych swetrach, a że czasami ziąb nieproszony przeleci po karku:) więc się namiętnie oszalowuję:) w wiosennej, jak nie letniej kolorystyce. Brakuje mi jednak jakiegoś cudu otulacza, który mogłabym zakładać na siebie w trakcie pracy przy komputerze. Przy sesjach absolutnie się nie przyda:), nalatam się przy nich wystarczająco by się rozgrzać:), ale co innego właśnie gdy piszę. Dziewczyny czarodziejki robótkowe – przychodzi Wam coś może na myśl? Otulacz na kark i ramiona, ale nie sweter? ( chodzi mi o to by nie było rękawów, ale nie kamizelka…może coś w stylu bolerka? )Któraś z Was może robiła coś o co mnie się rozchodzi?:) :)Wdzięczna będę za linki, bo nie za bardzo mi się uśmiecha rezygnowanie z batystowych ulubionych bluzeczek…wiem, wiem , za oknem ZIMA:) …Co z tego, kiedy u nas energetyczne kolorki no i te ptaszki w tle:)
Już za chwileczkę czekają mnie kolejne wyjazdy. Sesyjne głównie. To dlatego nie odzywałam się ostatnimi dniami. Zbieram inspiracje, opracowuję stylizacje do zdjęć, ustalam daty, dogaduję szczegóły. Zabiera mi to bardzo dużo czasu. Planowanie, obmyślanie w głowie i na kartce tego, co chciałabym zrobić, ułaskawianie rozdrażnionego chorowitka synkowego, pichcenie w tzw. międzyczasie…:) O tak, mamy tu niezły kocioł:) i zdecydowanie kulinarny styczeń. Moi mili – życzę Wam również treli i ptaszków przy garach:), fajnego rodzinnego gotowania, słońca na niebie oraz białego puchu, który sobie ładnie leży i nie zamraża rur przyjaznym ludziom na wsiach:):):):) w miastach tez ma się rozumieć:) Do usłyszenia niebawem i SMACZNEGO STYCZNIA!!!:) A wszystkim czytającym mnie Babciom i być może Dziadkom:) składam dziś najserdeczniejsze życzenia:)
Dziękuję za Twój komentarz.
84 komentarze
Treasa Goulas 21 marca 2016 (00:13)
Super artykuł:-). Serdeczne pozdrowienia dla Autorów
Jezynka 25 listopada 2015 (12:25)
Bardzo ładne no i takie zimowe, już czekam na nasza piękną zimę :)
Anonimowy 1 lutego 2012 (10:31)
co do narzutki o której wspominasz – ja mam coś takiego :) -> http://images41.fotosik.pl/1287/8cfbeed99b566125.jpg
rain 29 stycznia 2012 (22:12)
:)ok w końcu doszukałam przepisik na masełko,właśnie je zrobiłam… czekam jeszcze na chlebek, który piekę i mogę iść spać! Asieńko jeszcze raz dziękuję … za wszystko buziaki!
Alicja
Lalka 29 stycznia 2012 (19:13)
Od dziecka chciałam się wynieść z miejskiej sypialni. Bloki…zero prywatności, tylko 4 ściany i przy odrobinie szczęścia kawałek balkonu. Kicham a sąsiedzi mówią "100 lat". Nie można się nawet zdrowo pokłócić, bo od razu cały pion plotkuje.
Życie na wsi nie jest proste. Trzeba sobie napalić, żeby się umyć w ciepłej wodzie. Wieś nie wybacza leniwym. Ale to poczucie życia na własnym kawałku Ziemi jest niesamowite. Pode mną moja Ziemia. Nade mną niebo. Jak pralka wyleje to mam tylko troche wody w kuchni i nie zalewam sąsiadów od 4 do parteru. No i te poranki gdzie słychać tylko ptaki, kury, psy i traktory w dali:D Czasem pachnie gnojówką ale co tam.
Mieszkam 2 lata na wsi i jestem jeszcze na etapie fascynacji.
Buzki:D
GreenCanoe 1 lutego 2012 (14:44)
"wieś nie wybacza leniwym" świetnie to ujęłaś.
Traktorów to u nas ni widu ni słychu:):) za to mnóstwo ptaków.
pozdrowienia:)
Anonimowy 27 stycznia 2012 (18:16)
cd od Magdaleny:
Boję się tylko jednej rzeczy, na mojej wsi ukochanej: strości:) Boję się jej ze względu na nawał pracy jaki mamy z naszą chałupą i obejściem, ze względu na ciągłe naprawy to rynien, to dachu, to bramy, to…każdy wtajemniczony wie, że ta lista nie ma końca. Teraz mam 37 lat, więc mogę jeszcze dużo. Ale widzę moich sąsiadów: 60, 70, 80 …i tych jescze starszych. Zostali tu sami, bo dzieci i wnuki uciekły do miasta. Nasz dom kupiliśmy od takiej właśnie starowinki, która już nie dawała sobie z nim rady: kiedy w końcowej fazie jej heroicznej walki o pozostanie na wsi "pomimo wszystko" zepsuł jej się piec węglowy i została bez ogrzewania, dzieci i wnuki bojkotem jej problemu "zmusiły" ją do sprzedania jej rodzinnego domu i przeniesienia się do miejskiej kawalerki…To przykre, ale musiałam o tym napisać. Owa Pani opowiadała mi o domu i ogrodzie,o swojej do niego miłości, a ja jej o zmianach jakie zamierzamy wprowadzić. Obiecałam, że nie wytnę GIGANTYCZNEGO bukszpanu (posadziła go jako "patyka" jej Mama-nie wycięłam, strzygłam parę lat w gigantyczne "jajo", żeby krzaczora w ryzach utrzymać-udało się). Nie wiem, jak potoczą się dalsze losy moje i męża, czy uda się naszym dzieciom i wnukom zaszczepić tą miłośc do wsi i natury. Mam nadzieję, ze tak, że nie postąpią w taki sposób, jak dzieci i wnuki poprzedniej właścicielki. Tutaj, choć jestem niewolnikiem domu i ogrodu, paradoksalnie odzyskałam wolność…tak poprostu:) Ale dłużyzna:) Przepraszam, że zjęłam aż dwa miejsca, ale…no musiałam się wygadać.
Pozrawiam Magdalena
GreenCanoe 1 lutego 2012 (14:45)
Dziękuję Ci za "wygadanie"
nic dodać nic ująć:)
Anonimowy 27 stycznia 2012 (18:14)
Ja zawsze marzyłam o mieszkaniu na wsi, takiej prawdziwej wsi (jednak nie odludziu, gdzie są trzy domy na krzyż a wokół tylko pola). Udało sie połowicznie, niestety. Wieś jest, nawet spora, ale…blisko miasta. Są tu jednak typowe plusy i minusy-brak prądu (czyli oświatlenia, ogrzewania, wody, kuchni), brak wody pomimo posiadania prądu:), BRAK ZASIĘGU komórki i internetu (to frustruje mnie najbardziej, kiedy rozmawiam przez telefon z głową wytkniętą za okno lub drzwi, a Internet "ucieka" sobie w najmniej odpowiedznim czasie. Szkoła jest w porządku-mała i przyjazna, co dla mojego urwisa jest zbawieniem. Sklep pobliżu jest JEDEN, do drugiego mamy na szczęście niedaleko(samochodem oczywiście), niemniej zakupy planowane to podstawa. Zimą odśnieżanie jest ciężką i długotrwałą pracą, wiosną i zimą BŁOTO nieziemskie (brak chodników, a w naszym przypadku asfaltu na ulicy), latem z tego samego powodu KURZ i PIACH włażą wszędzie. Owady wszelakiej maści mnożą się na potęgę i walczymy z nimi zaciekle, choć zdajemy sobie sprawę, że to walka nierówna i z góry skazana na przegraną (naszą przegraną…) Muchy, komary, meszki, pająki, mrówki (!!!) i jeszcze parę niezidentyfikowanych łazi i fruwa po naszym domu, jakby były u siebie. My zaopatrzyliśmy się w raida jakiegoś na prąd – pomaga, ale szkodliwe. Babcia nasza 80 letnia już tradycyjnie, z packą goni insekty, a że wzrok już kiepski, to "truchła" muszego nie widzi, okna po walce też wydają jej się czyste…A ja chodzę i sprzątam, szoruję szyby jak wariatka, bo mam na punkcie okien i podłogi fizia potwornego:) Przez tego fiziam mojego wynajduję więc sobie co rusz nowe zajęcie.
Plusy mieszkania tutaj są jednak tak duże, ALE ja taką mam naturę optymistycznie-wiejsko-romantyczną:)
Chodzę do sklepiku wiejskiego w piżamie i szlafroku, tak samo czasami odprowadzam syna na gminny autobus. UWIELBIAM to po prostu. I jest coś, co ZAWSZE ładuje mi akumulatory na bardzo długo: kiedy pracuję w nocy do białego rana (bo tylko wtedy mam spokój święty, kiedy wszyscy domownicy smacznie chrapią) nic nie działa na mnie lepiej niż baaardzo wczesna kawa wypita na schodach tarasu z moim psem, kotem, w moim, osobiście zaprojektowanym, angielsko-wiejskim ogrodzie z moimi karpiami przy wykopanym przeze mnie WŁASNORĘCZNIE całkiem sporym stawie wktórym-oprócz karpi koi zadomowiły się ŻABY (one i kot…bezcenne widoki:)))…poranny chłód, rosa, wschodzące słońce, ten świergot nieziemski o którym pisała Asia, słychać nawet jak rzodkiewki rosną w warzywniaku:) To moja namiastka raju. Po takiej kawie idę zwylke spać (tak, ja tak właśnie mam:)), wtulam się w męża i "przetwarzam" te widoki, odgłosy i zapachy…Od wiosny do jesieni przenosimy się do ogrodu: tu jadamy, pracujemy (tak, na komputerach, siedząc na leżaku, podjadając truskawki), tutaj przyjmujemy gości, bawimy się z dziećmi. Jesienią przenosimy się na zimę do domu, a ogród podziwiamy przez okna, …czekając na wiosnę. W tym roku zbuduję z mężem piec chlebowy (dzieci uwielbiają pizzę, więc będa mogły poszaleć dowoli, bez szarpania budżetu). A propo dzieci: kolejną sprawą, jaką na wsi uwielbiam to tzw. "fala". Dzieci NASZE przelewają się tą falą przez wszystkie domy i ogrody, często bez zapowiedzi, jak mały tajfunik: w każdym coś zjedzą, w każdym się czegoś napiją, pogadają, pobawią się, odpoczna i…lecą do następnego. Ta "tradycja" jest sczególnie widoczna w wakacje letnie. Poddałam się tej "fali" z wielką radością ku uciesze dzieciaków zresztą. Ten piec chlebowy to dla nich głównie, a mam tych dzieci…12, z tego moje własne tylko jedno:) Piec więc musi być przynajmniej na 4 pizze jednorazowo.
Magdalena
zuziucha 27 stycznia 2012 (17:15)
Ja tak na szybko-w sprawie ocieplacza szyi Twej. Ja mam takie fajne coś-golf, który kończy się na ramionach tzn ramiona zakrywa a na dole już nic. Taki jakby ucięty sweter. Kiedyś w czasach PRL-u takie się nosiło do szkoły ;) Jak byś miała wątpliwości o co mi chodzi to pisz zuzala@autograf.pl , poślę fotkę. Pozdrawiam serdecznie.zu
ps. ja z kolei uwielbiam się opatulać w swetry. Ja nawet w swetrze śpię zimą.
kachna 27 stycznia 2012 (11:44)
Bardzo zaciekawił mnie poruszony przez Ciebie wątek mieszkania na wsi.
Jestem osobą, która od urodzenia mieszka w mieście. Któregoś dnia za namową mojej cioci kupiliśmy z mążem działkę na wsi.Prawdę mówiąc było to bardzo dawno bo 20 lat temu, kiedy nasze dzieci były jeszcze małe.Zabraliśmy się za budowę domu, którego jeszcze nie skonczyliśmy, choć już mieszkamy w nim a dokłanie spędzamy weekendy i niektóre urlopy( wiem,wiem strasznie długo to trwa, ale to inna bajka)i muszę wpełni zgodzić się z tobą,że przeprowadzkę na wieś trzeba bardzo dobrze przemyśleć. Kiedy jesteśmy w mieście to tęskimy za naszą wsią a kiedy jesteśmy u siebie na wsi dokładnie widzimy plusy i minusy mieszkania tam.Każda pora roku na wsi ma swój urok ale niestety chyba najtrudniejsza jest zima.Bardzo częsty brak prądu i rzeczywiście automatycznie brak wody i kiedy przyjeżdża sie na weekend nagrzanie domu jest dużym wyzwaniem.Jednak mimo tych niedogodności co niedzielę żałujemy,że już trzeba wracać do miasta.Całkowicie zgadzam się z komentarzem Anonima z 22.01., która podpisała się Wieśniaczka Ila nic nie zastąpi porannej kawy w ogrodzie,ciszy,śpiewu ptaków , młodych roślinek wychodzących z ziemi na wiosnę nawet jesli jest to okupione ciężką pracą. Pozdrawiam serdecznie Kachna
Anonimowy 27 stycznia 2012 (10:33)
Bardzo mi się podobały stylizacje w Werandzie Country i nawet niebieski kolor jak na blogu w jednym z domów. Sama pozytywna energia. Ila
Anonimowy 26 stycznia 2012 (21:15)
Zaglądam do Pani bardzo rzadko, niestety – brak czasu: trójka dzieci, własna firma + dom na wsi – więc problemy bardzo podobne – chroniczny brak prądu lub wody z różnych powodów.Myślę w takich chwilach, gdzie wylądowaliśmy, ale już po chwili, wraca pewność że to jest to nasze "miejsce na ziemi", którego nie zamieniłabym za żadne ekskluzywne mieszkanie w mieście. Uwielbiam budzić się latem o świcie i kiedy jeszcze wszyscy śpią wyjść sobie z poranną kawą w szlafroku do ogrodu, potem do naszego sadu – takie chwile są warte wszelkich niedogodności…
Anonimowy 26 stycznia 2012 (19:41)
Od niedawna zaglądam na Pani bloga. Jest super. Czytałam ostatnie posty, ale również zaczęłam czytać wszystkie od początku. Myślę, że nie przesadzę stwierdzeniem, że całość czyta się jak powieść.
Pisałam na adres greencanoe@interia.pl, ale dostałam informację, że mój mail nie doszedł. Jeśli mogłabym dostać adres mailowy, byłabym wdzięczna.
Mój adres: felamaj@wp.pl
Pozdrawiam
GreenCanoe 1 lutego 2012 (14:47)
Felamaj – ten adres jest cały czas aktualny. Wszystkie inne maile dochodzą. Może spróbuj jeszcze raz?
pozdrawiam ciepło.
Jowi 26 stycznia 2012 (14:07)
Ja, choć nie mieszkam na wsi, która oddalona jest od bardzo od miasta, to zdążyłam również "zakosztowac" pewnych "nieudogodnień";-) związanych z małą miejscowością i starym domem.Ogrzewanie, zamarzające rury, gorąca woda w zimie a właściwie jej brak.Same "przyjemności".Wieś idylliczna bywa , ale często jest kula u nogi.Ja sporą część życia mieszkając w dużym mieście i w bloku ,przywykłam do pewnych udogodnień, których czasami mi teraz brakuje.Na pewno więc przeprowadzkę na wieś trzeba dobrze przemyśleć.
Anonimowy 26 stycznia 2012 (13:55)
8 lat temu – my mieszczuchy z centrum Gdyni – znaleźliśmy ogłoszenie „sprzedam dworek” – 60 km od Gdyni, na prawdziwej polskiej wsi, bez sklepu, z dużym ogrodem -z ciekawości pojechaliśmy go obejrzeć – i tak jak weszliśmy tak zostaliśmy – dom wręcz nas wciągnął, pierwsze wejście i już wiedzieliśmy, ze to będzie nasze miejsce na ziemi. Po kilku miesiącach wiedzieliśmy tez , ze żeby żyło nam się wygodniej musimy się zorganizować i postanowiliśmy, ze co roku będziemy się wyposażać w jedna rzecz – i tak: najpierw kupiliśmy traktorek – kosiarkę który latem kosi i mieli trawę, a jesienią po doczepieniu kosza zbiera liście ; następnego roku agregat który ratuje nas jak nie ma prądu ;potem rębak który przerabia metry drewna do kominka; odśnieżarkę która w kilka minut odśnieża podwórko, karchera …i tak co roku coś nam przybywa. Druga rzecz która postanowiliśmy to remonty – nasz dworek ma ponad 150 lat , moglibyśmy wziąć kredyt, zrobić mega remont i przez następne naście lat stresować się ratami i każdy grosz zamiast na wakacje odkładać na kolejne raty , a my postanowiliśmy cieszyć się i domem i wspólnymi wakacjami i tak remontujemy co roku coś i to tylko od lutego do maja/czerwca , bo latem działamy w ogrodzie, jesienią wyjeżdżamy na urlop, a zima przed kominkiem zapadamy w zimowy sen ;-)) także grunt to dobrze się zorganizować, być elastycznym, mieć plan, umieć czasem z czegoś zrezygnować, starać się godzić kilka rzeczy naraz i być POZYTWNIE NASTAWIONYM ;-))))
i jeszcze ważna i chyba najważniejsza sprawa – zanim pomarzycie o życiu na wsi popatrzcie na swoich mężów – każdy dom na wsi potrzebuje gospodarza – męskiej reki – nie tylko żeby przybić gwoździa do ściany ale tez naprawić płot który się przewrócił po ostatniej wichurze, oczyścić rynny po jesieni, ustawić antenę na dachu po mocnym wietrze itd…. na wsi – przy domu i w domu – tych męskich zajęć jest a jest !
Pozdrawiam serdecznie Beata
Anonimowy 27 stycznia 2012 (18:32)
Ostatnie przemyślenie jest BEZCENNE. Dom na wsi (w przeciwieństwie do relatywnia małego mieszkania w mieście, gdzie marketów różnych jest bez liku, wszędzie blisko, a problemy z dachem, rurami, murami itp. mają spółdzielnie mieszkaniowe lub wspólnoty (wiem, płaci się tzw. remontowe, ale na tym zainteresowanie się kończy-później się już tylko od Prezesa wymaga:)), potrzebuje zarówno gospodarza jak i gospodyni. Rzeczy do naprawienia jest bez liku, do oporządzenia drugie tyle:) Potrzebna jest pełna współpraca, kompromis i …brak strachu o połamane paznokcie czy "męskie blizny", drzazgi itp:) Na zdjęciach u Asi wszysko wygląda słodko, pięknie i…ach, och!!! Chodniczek CUDO! Zapytajcie Pawła ile pracy włożył w to, aby on tak wyglądał. Zrobił go sam-SZACUNEK!!! Czapki z głów, Panowie.
Pozdrawiam Magdalena
monroma 26 stycznia 2012 (10:39)
Fajnie, że napisałaś post o takiej treści. Może ktoś marzący o życiu na wsi przeczyta i poważnie się zastanowi, że to jest to czego naprawdę chce. My kilka tygodni temu też przeprowadziliśmy się na wieś, ale to nie jest taka typowa "dziura zabita dechami ". Około 25 km od miasta, więc wieś jest już bardzo zaludniona. Moim marzeniem był stary dom otoczony starodrzewem, cisza, spokój, śpiew ptaków :) I gdyby nie moja realnie myśląca połówka, to kto wie, gdzie dziś byśmy mieszkali :) Wypunktowaliśmy sobie na kartce plusy i minusy, to bez czego nam będzie ciężko się obejść a co jesteśmy w stanie strawić. Dlatego mieszkamy tu, gdzie komunikacja dociera, więc nie jesteśmy skazani tylko na auto i inni mogą jakoś dojechać. Sklep mamy też blisko, da się przejść spacerkiem, chociaż akurat na tym odcinku brak jest chodnika. Nie mam zupełnej ciszy i spokoju, bo wszędzie dookoła domki i działki są nieduże. No, ale w życiu nie można mieć wszystkiego. Plusy to to, że są to młodzi ludzie i pełno tu małych dzieci, więc dla naszych córek super. Szkoła też jest fajna i blisko. Brakuje mi tu miejsc na spacery, bo w mieście mimo, że było to straszliwie ogromne blokowisko, to jednak terenów zielonych mieliśmy pod dostatkiem. Jednak nie zamieniłabym się nigdy w życiu! Jest mi tu dobrze, chociaż wiele pracy nas jeszcze czeka. Kupiliśmy dom od kogoś, więc teraz trzeba go przerobić na taki "po swojemu". A co jeszcze chciałam napisać, to że tak naprawdę gdyby było nas stać na dom z ogródkiem w mieście, na cichym spokojnym osiedlu, to pewnie wybralibyśmy taką opcję. Niestety nie jesteśmy milionerami, bo żeby takowy domeczek, nawet stary i rozpadający się, kupić w mieście to trzeba mieć miliony, więc wybraliśmy opcję blisko miasta. Dom nie jest wart milionów ha ha ha, bo i takowe tu na wsi można kupić :) Ale to nasz pierwszy dom i czy ostatni? Tego nie wie nikt :)
Asiu, na swoim blogu opisujesz wszystko tak pięknie i do tego te cudne zdjęcia, więc nie dziw się, że jak ktoś się naczyta i napatrzy to mu się zachciewa mieszkać na wsi :) Gdybyś mieszkała na jakiejś innej planecie to założę się, że większość chciałaby mieszkać i tam :)
Pozdrawiam serdecznie!
Psie Wędrówki 26 stycznia 2012 (05:55)
wszystko wygląda tak pięknie .. aż zazdroszczę :) a sikorki brzmią pięknie ;)
lore-mia 24 stycznia 2012 (15:12)
Witaj!
Masz racje,ze trzeba sobie wszystko przemyslec.
Ja mieszkam Za wsia.Z powodu licznych görek i zakretöw wszedzie trzeba jechac autem.Dzieci nie moga nigdzie same pöjsc bo to nie jest bezpieczne.Ale jak sie czlowiek dobrze zorganizuje to wszystko da sie zrobic…Milego dnia!
misialala.pl 24 stycznia 2012 (11:43)
tutaj jak zwykle cudnie mmmmm :)
malaczarna 24 stycznia 2012 (11:33)
Zajrzyj moze do fanaberii, kiedys zrobila taki "otulacz":http://fanaberiawpradze.blogspot.com/search/label/OtulaczeByl on wzorem dla wielu innych:
http://szydelkownia.blogspot.com/2010/12/shadow-and-leaves.html#comments Pozdrawiam ze wsi, zyczac milego dnia
Hania
GreenCanoe 24 stycznia 2012 (11:30)
O jak się ładnie nam dyskusja rozwinęła:)
Patti – fajnie, że tak szczerze napisałaś, myślę, że kilka kobiet po przeczytaniu Twoich wypowiedzi mocno się zastanowi, czy na pewno chce tego, co myśli że chce:):)
Miuu – tak, ja tez tu obserwuję zahowania, o których piszesz, ale staram się zrozumieć, i na pewien sposób dostosować. Nie rezygnując jednak ani ze swoich poglądów, ani podejścia do życia. Po prostu myślę, że jeśli nawzajem będzie się szanowało swoją "inność" że tak sobie to nazwę, to nikomu nie będzie przykro. U nas także ksiądz jest bardzo, ale to bardzo ważną postacią na wsiach. Ale mnie to nie przeszkadza. Szanuję, że ludzie do niego tak podchodzą a jednocześnie potrafiłam się z nim wdać w taką dyskusję przy omawianiu mojego wyboru rodziców chrzestnych dla Leo, że mi ustąpił ze śmiechem. A przy kolędzie rok w rok zawsze się u nas zasiedzi, tak nam się miło rozmawia, mimo, że nie należymy wcale do najgorliwszych owieczek:) Tak widzę, że swojego doświadczenia, że dobra wola i przyjazne a nie buntownicze podejście wiele dobrego mogą zdziałać.
Anonimie powyżej, dla mnie 30 km od miasta to już obrzeża miasta:):):):):):) A tak na serio – dokładnie taką sytuację jak Wy mają nasi znajomi. Kilka lat temu "uciekli" na wieś – tzn wtedy była to wieś. Właśnie 27 km od trójmiasta, by móc w spokoju dojeżdżać do pracy codziennie. I niestety, ich raj zamienił się w tej chwili w regularne osiedle domów jednorodzinnych . I tez są bardzo wkurzeni.
My mieszkamy o wiele, wiele dalej.Przewidywaliśmy, że odległość 30 km to może być w niedalekiej przyszłości właśnie temat do zaludnienia i stworzenia nowej "sypialni" dla trójmiasta. I jak się okazało – właśnie w tym kierunku wszystko zmierza. Okoliczne wioski, tereny całe zostają coraz bardziej rozbudowywane, domy wyrastają jeden po drugim i ze wsiami mało to ma już raczej wspólnego. Ale daleka wyprowadzka ma też swoje znaczące minusy – Paweł codziennie dojeżdża do pracy 70 km. Coś za coś.
Co do samych rur. Co innego, co mamy na swojej działce – można rury ocieplać, izolować itd, zwłaszcza gdy dom budujesz współcześnie. Ale skąd wiemy co jest na drogach gminnych czy powiatowych?. My mieliśmy zamarznięte rury nie na naszej działce – nasze rury bowiem są współcześnie zamontowane, zaizolowane jak trzeba. Pozamarzało wszystko na drogach głównych – owe magistrale były kładzione 20 lat temu!! Raz, że cały system wymaga kapitalnego remontu, dwa, że położone są zdecydowanie za nisko. Magistrala główna na naszej drodze przydomowej np. była zakopana na głębokości 70 cm! – nie dziwne że zamarzła:). I takich "smaczków" sprzed 20 lat jest tu jeszcze kilka:)
Co do ogrodów masz racje. Można mieć ogród, który sam rośnie. Zasadzasz raz roślinki – iglaki, krzewy itp,dobrze izolujesz ziemie geowłókniną, obsypujesz korą i rośnie:)Takie własnie 3 ogrody zaprojektowałam moim koleżankom, które maja domy w miastach i nie maja czasu ani nie chca bawić się z roslinkami przez cały rok.
Ale jeśli chce się mieć duży warzywnik, chce się sadzić cebule sezonowe,ma się mnóstwo roślin, które są piękne ale źle znoszą np silne mrozy, i ma się kwiaty czy rośliny jednoroczne – to czeka nas sporo pracy. Na własne życzenie zresztą:) Popatrzmy też na metraże.Co innego działka 800 metrów, Co inne 3 tysiące…Przy tej drugiej jest już sporo pracy – choćby koszenie samej trawy.To tez warto zaplanować przy tworzeniu ogrodu. Czy lubimy w nim pracować, czy też chcemy mieć raczej ogród …trochę jakby bez naszego późniejszego udziału:):). Byleby był piękny i cieszył oko.
Mam nadzieję, że ten post, i nasze wszystkie wypowiedzi pomogą wszystkim przyszłym potencjalnym mieszkańcom wsi:):)
Anonimowy 24 stycznia 2012 (09:51)
A ja mam sielsko anielsko. Od kilku lat. Przemyślałam wszystko, przeprowadziłam się na wieś i nic mnie nie zaskoczyło. Nie pracuję na drugim etacie w ogrodzie – został tak pomyślany by rozwijał się przy minimalnej ingerencji. Nie biegam k/domu co chwila coś robiąc, bo nie ma takiej potrzeby. Nie przeraziły mnie rachunki za ogrzewanie. Od początku było jasne, że jest izolacja to podstawa. Rury nie zamarzają – instalacja została dobrze zaprojektowana i wykonana. Brak prądu – sporadyczny i krótkotrwały. Koszty utrzymania? W moim przypadku niższe niż w mieście. Za prąd, wodę, gaz, ogrzewanie i tak płaciłam mieszkając w mieście. Nie potrafię tylko zrozumieć czemu koszty te przy 48m mieszkaniu były wyższe niż przy 160m domu. Dojazd do pracy też kosztuje. Nie ma znaczenia czy 30 km pokonuję jadąc przez miasto czy dojeżdżając do niego.
Nie mam wolnego zawodu, dojeżdżam do pracy w korporacji 30 km. Nie mam babci do pomocy, mam za to dwójkę dzieci. Szkoła jest niedaleko, ale jej bliskość nie ma większego znaczenia, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że idzie się do niej drogą bez chodnika i oświetlenia. Minus, z którym trzeba sobie poradzić. Poza tym wsiowa szkoła radzi sobie dużo lepiej niż szkoła miejska. Zdumiewa ilością programów dla dzieci. Przedszkole 10 km dalej. Znów, odległość nie ma znaczenia. Dziecko i tak jest dowożone. Czy wiezie się 1 km czy 10 to, przy tym dystansie, bez różnicy.
Chciałabym mieszkać dalej od miasta, bo wieś na którą się wyprowadziłam powoli zaludnia się. Nie podoba mi się to. Wolałabym by ludzie uciekali stąd zamiast tu się sprowadzać.
Anonimowy 24 stycznia 2012 (09:23)
Wszystko ma swoje plusy i minusy. I nie ma rozwiązań idealnych dla każdego. Trzeba dobrze znać siebie, żeby wiedzieć, co jest dla nas najlepsze. I jakie koszty gotowi jesteśmy ponieść dla naszych marzeń.
Bo jakąś cenę zawsze trzeba zapłacić – bo takie jest życie.
Agata
JOASIA 24 stycznia 2012 (08:55)
Kobieto Swiete słowa !!!!!!!!!
Justyna 24 stycznia 2012 (07:45)
Asiu,jako otulacz polecam poncho :) ponizej dolaczam link, jak je zrobic (co prawda kolor w tym poscie jak dla mnie nienadajacy sie, ale to juz kwestia gustu :))
http://www.w-spodnicy.pl/Tekst/Szafa/526006,1,Poncho—zobacz-jak-je-zrobic.html
zapiekanki wygladaja przepysznie !!
pozdrawiam serdecznie
Miuu 23 stycznia 2012 (20:33)
A u mnioe sąsiuedzi sa zawistni bo ja jestem misatowa mimo ze partner z tej wioski , i nauczycielki w szkole…czytaj wychowawczyni tez do najsympatyczniejszych nie nalezy bo niestety ja mam dosc nowoczesne podejscie do niektorych spraw a tu panuje moda ze doktor i nauczyciel to "Pan Bóg" i się mu nie przeciwstawia co ja smialma uczynic, wiec liczcie sie tez z takim kłodami pod nogi:)
Patti 23 stycznia 2012 (10:18)
Dla mnie idealnym rozwiązaniem jest dom z ogrodem w mieście , wiem że to trudne w większych miastach ale w mniejszych miasteczkach jak najbardziej realne…
W zasadzie do każdej sytuacji można sie przyzwyczaić i na swój sposób ja polubić…kwestia tylko jakie ma sie priorytety…….Dom i małe dziecko oraz niepracująca kreatywna mama to chyba świetne wyjście, potem fajne przedszkole, szkoła. Dziecko automatycznie sie wtapia w środowisko, ma kolegów ze swojej okolicy i nie czuje potrzeby uciekania do miasta bo go praktycznie nie zna……….inaczej sytuacja wygląda jak wyrwie sie prawie nastolatka ze swojego środowiska i wsadzi w wiejskie "ramy" . Ja mam ogromne wyrzuty sumienia że pozbawiałam swoja córkę kontaktów ze swoim towarzystwem…widują się w szkole , czasami po rzadko w łikendy……..uwierzcie mi ze znajomi nie chcą do niej przyjeżdżać mimo to ze jest ogród, przestrzeń, można sie opalać , latem basen………nie chcą bo to wyprawa, nie ma jak wrócić wieczorem, rodzice nie chcą przywozić odwozić,wolą wyjść z mieszkania, pójść do kina, klubu czy latem na miejski basen………bierzmy to pod uwagę , nasze dzieci też poniosą konsekwencje tej decyzji. Może sie powtarzam , ale ja z perspektywy 8 lat jakie mieszkam w swoim domu , dziś wiem że to 8 lat które w pewien sposób mnie ograniczyły, przez ten czas i za te pieniądze , które musiałam w każdym roku wydać na utrzymanie domu, benzynę , zakup drugiego auta mogłam wydać na 8 fantastycznych podróży po świecie. Bo w skali roku kwoty te liczone sa w kilkunastu tysiącach. To nie tak że nigdzie nie jeździmy , nie bywamy na wakacjach…ale można by było piękniej, bardziej egzotycznie…takie wspomnienia zastają na zawsze ………….a tu mogę jedynie wspominać że każdą sobota to czas kradziony sobie samej na odpoczynek i doprowadzanie ogrodu do stanu odpowiedniego ( nie :katalogowego"
:))) wyglądu) czyli widać rośliny a nie chwasty, nawet ta kawa na tarasie w piżamie nie pomaga:))))
dziś wiem dom do szcześcia nie ejst mi potzrebny
aneta 23 stycznia 2012 (09:54)
w temacie szkół wiejskich rzeczywiście panuje od dawna (od zawsze?) pewien mit. warto zastanowić się czego oczekujemy od szkoły? dla mnie najważniejsze było indywidualne podejście do ucznia i brak tzw. "snobizmu" wśród uczniów. wydaje mi się, iż żadna duża szkoła nie jest w stanie tego wymogu spełnić. przeniosłam syna do małej wiejskiej szkoły i to była jedna z lepszych decyzji w moim życiu.
jeśli chodzi o grono pedagogiczne, nauczycielki chodzą uśmiechnięte, mało liczne klasy sprawiają, że mogą się realizować, bo nie trzeba pędzić z materiałem i stawiać na ilość, realizują swoje pomysły z mała grupą dzieci. szkoła bardzo korzysta z dofinansowań ze strony UE, stawia na rozwój uczniów, ich zainteresowań, uczniowie zdobywają przeróżne nagrody w różnorakich konkursach itd.
czasy się zmieniły i pogląd o "gorszej" wiejskiej szkole powoli, mam nadzieję, będzie odchodził do lamusa.
tak więc jeśli chodzi o wiejskie szkoły – polecam, jestem jak najbardziej na TAK :)
My little white home 23 stycznia 2012 (09:52)
Asiu, fajne podsumowanie tematu, zgadzam się z Tobą, że życie na wsi nie dla każdego. Ja mając 3 dzieci i pracując etatowo w tzw. "korporacji", nie posiadając żadnej babci ani dziadka pod bokiem, nie mogłabym sobie pozwolić na życie na wsi. Chociaż bardzo bym chciała i oczywiście zazdroszczę tym, którzy takie życie prowadzą. Lubię czytać Twoje posty i trafne przemyślenia, gratuluję Ci spełnienia w pracy zawodowej i pozdrawiam serdecznie:)
PATI 23 stycznia 2012 (08:40)
Podpisuje sie pod tym co napisalas obiema dłonmi:)
Natomiast pomimo tych minusów ktore sa i sie z nimi borykamy jak większosc ludzi zamieszkujacych swoje domy z wyboru,z marzen lub bo ta zycie im sie poukladalo nie wyobrazam sobie dzisiaj po 3 latach mieszkania w domu wracac na bloki..ktore zamieszkiwalam ponad 20 lat.
Bylaby to la mnie totalna kleska i porazka.nIE TYLKO FIZYCZNA ALE TEZ PSYCHICZNA.
Swietny post i temat:)do burzliwej dyskusji wielu zwolennikow i przeciwnikow mieszkania w domach.
Napisze jak jeden z anonimow.Nie mialam nigdy zielonego pojecia o mieszkaniu we wlasnym domu na wsi lub kawalek poza miastem.Nigdy o tym nawet nie marzylam.Borykac sie trza z wieloma minusami ale te plusy rekompensuja wszystkie minusy.Wszystko trzeba sobie przemyslec i przeanalizowac.Nie zaluje podjetej decyzji budowy domu.Zaliczam to do jednych z moich wiekszych osiagniec zyciowych..
Jesli Bóg da i zycie pozwoli chcialabym sie cieszyc tym wszystkim jak najdluzej.
Dziekuje za maila i odpowiedz:)Pozdrawiam
Joanna 23 stycznia 2012 (07:28)
Co do elektryki – znam dobrze ten ból ! u mnie to samo czyli nie ma prądu – nie ma nic ! latem kawę robimy na grillu…hihi – zwłaszcza wtedy kiedy prąd wyłączą w sobotę
artemisia 23 stycznia 2012 (02:16)
Na wsi mam sąsiadów, na których pomoc i poradę mogę liczyć. Sąsiadki przypilnują dziecka, radzą mi kiedy siać warzywa, jak przycinać drzewka owocowe lub przynoszą domowe pączki albo jajka od swoich kur. Sąsiad pomaga załatwić tanie drewno, wykonuje różne prace ciągnikiem. Wszyscy nam bardzo kibicują i opiekują się mną, bo to ludzie w wieku moich rodziców, których dzieci wyjechały do miast lub za granicę i na wieś nie zamierzają wrócić. Widzą moją ciężką pracę i mają do mnie szacunek a ja szanuję ich pracę, gościnność i szczerość. Objawy wścibstwa traktuję z przymrużeniem oka. Co do ogrodu zyskałam z czasem pewien dystans. Wiem już, że długo nie będzie wyglądał jak z kolorowego czasopisma, więc nie haruję ponad siły. Przez pierwsze lata nie miałam nawet kosiarki i raz w miesiącu przychodził pan, który za flaszkę kosił trawę kosą. Potem dorobiłam się kosy spalinowej, bo w takiej dżungli żadna kosiarka nie dałaby rady. Teraz mam moją samobieżną "czarną strzałę" i wreszcie coś na kształt trawnika ale do ideału jeszcze daleko. Od czasów kosy robię to sama i nie narzekam. Nie martwi mnie również oddalenie się od znajomych. Od pewnego czasu umówienie się z koleżanką na kawę lub z przyjaciółmi na kolację w Warszawie graniczy z cudem. Wszyscy są zajęci pracą, dowożeniem dzieci na zajęcia itp. Ci, którzy wybrali domki za miastem, godziny wolne spędzają na dojazdach do i z pracy.
Ale żeby nie było za różowo i nierealnie, co mnie przeraża i powoduje, że zastanawiam się nad swoim wyborem. 1. jestem jedynaczką, a moi rodzice mieszkają w Warszawie. Mogą liczyć tylko na mnie, a ja zamierzam zamieszkać 300 km od nich. 2. mam dziecko. Szkoła jest przyzwoita, ale dzieci w niej różne. Nasza gmina znajduje się na terenie po PGR i nie brakuje tu rodzin patologicznych, żyjących w ubóstwie. Zatrudniając pomocników przy remoncie, odwiedzałam takie domy, w jakich nie przypuszczałam, że kiedykolwiek się znajdę- skrajna bieda, pijaństwo, brud i patologia rodzinna. Takie dzieci również będą chodziły z moją córką do szkoły. Oczywiście, wychowanie i wartości wynosi się z domu, ale w pewnym wieku to rówieśnicy są wyrocznią w wielu sprawach. Ponadto zastanawiam się, czy córka nie będzie traktowana inaczej przez dzieci, a co gorsza nauczycieli, ze względu na to, że jest dzieckiem miejskich emigrantów. (na szczęście w gminie są 2 podobne przypadki- zamożny biznesmen, właściciel stawów rybnych i wiatraków z córką w wieku mojej i zwariowani ekolodzy, których dzieci już do szkoły chodzą- ponoć bez problemów z akceptacją) 3. obawiam się, że dorastając dziecko wypomni mi tę decyzję i wyjeżdżając na studia do miasta, nie zechce już na wieś wrócić. Dla małego dziecka dom z ogrodem to raj, ale dla nastolatki mieszkanie na odludziu jest problemem, a miasto kusi. 4. brak wszechstronnej opieki medycznej. W mieście jest wiele niepublicznych placówek, z których w razie potrzeby można w miarę szybko skorzystać. Na wsi mamy 4 km do nędznego ośrodka zdrowia z aroganckim lekarzem rodzinnym i pielęgniarką i 38 km do najbliższego wieloprofilowego szpitala. Jeżeli po drodze zasypie śniegiem, może być problem. 5. brak moich rówieśników. Młodzi ludzie wyjeżdżają do miast i za granicę. Na naszej kolonii pozostali tylko 50-60 latkowie. 6. wreszcie- starość. W tej chwili mam 33 lata, cieszę się dobrym zdrowiem i mnóstwem sił, ale z czasem dbanie o dom i teren wokół stanie się z pewnością problemem. Jeżeli jedyne dziecko wyjedzie, pozostaniemy zdani na samych siebie i będzie nam ciężko to wszystko ogarnąć.
To sie rozpisałam, ale problem jest dla mnie nad wyraz aktualny. Mogłabym tak długo… Dziękuje Asiu za ten wpis, bo wierz mi wiele razy zastanawiałam się, jak Ty sobie radzisz z nurtującymi mnie pytaniami. Trzymajcie za nas kciuki, bo wielki moment nadchodzi :-)
Maple 22 stycznia 2012 (22:55)
Ja zawsze chciałam mieszkać na wsi, mieć trzy psy, kilka kotów, ogromny ogród różany a jednak kiedy sprowadziłam się na wieś 10lat temu nie było łatwo – chwilowy zachwyt przyrodą a później brak miejskich atrakcji, problemy z dojazdami, warkot rolniczego sprzętu o świcie… Teraz siłą by mnie stąd nie wyciągnął bo jednak kocham to wszystko, odnalazłam tu swoje miejsce, dostosowałam niektóre elementy swojego życia tak żeby żyło się nam lepiej… Warto jednak 10 razy przemyśleć zanim podejmie się jedną z najważniejszych decyzji w życiu.
Maple 22 stycznia 2012 (22:50)
Asiu dobrze że rozpętałaś dyskusję – może dzięki temu ktoś uniknie błędnej decyzji. Ja na wieś przeprowadziłam się 10 lat temu, do tej pory śmiejemy się z mężem z mojej rzuconej kiedyś ze wściekłością uwagi, że "tu nawet tramwaje nie jeżdżą", ciężko było się przestawić z życia w dużym mieście na "uroki wsi". Na szczęście uwielbiam grzebanie w ziemi, spacer po błotnistych drogach, nawet palenie w piecu lubię i teraz nawet siłą by mnie stąd nie ruszył. Ale nie muszę dojeżdżać godzinami do pracy, prądu nam nie wyłączają, drogi w miarę przejezdne a że nie muszę rano do pracy gnać to co mi tam drogi, przedszkole i szkoła przyzwoite więc tych plusów u nas znacznie więcej niż minusów.
GreenCanoe 22 stycznia 2012 (20:58)
Ojej…ależ szczerze napisałyście. Rzeczywiście, wsiowe pomieszkiwanie ma sporo minusów. Właśnie na nie chciałam zwrócić uwagę "rozanielonym" wizją wiejskiej sielanki paniom, które piszą do mnie maile. Nie mówię, że owe minusy mają sprawić byśmy zmienili zdanie o wyprowadzce, ale po prostu warto o nich wiedzieć a decyzje podejmować świadomie. Ja tez byłam taka mądra i niby wszystko sprawdziłam, a naprawdę w trakcie mieszkania tutaj( to już 5 lat) sporo rzeczy mnie zaskoczyło. Ale jak większość z Was powyżej – nie chcemy wracać do miasta :) I tak jak Ivalia – uwielbiam wracać do naszego domu. Z każdej sesji – nawet z tych najpiękniejszych domów, wracam do siebie…i czuję spokój:)
Jeszcze może o szkołach napiszę. Utarło się przekonanie, że na wsiach są beznadziejne szkoły – prowincjonalne, bez zdolnych nauczycieli itd itp…i tu zapewne wiele osób zaskoczę, ale to często bzdura. Kiedy robiłam rozeznanie przed przeprowadzką, byłam mile zaskoczona świetnymi wynikami tutejszych podstawówek np. Leo chodzi też do super przedszkola…
Wiem, że są gminy w których szkolnictwo to temat trzeciorzędny – i o tym właśnie pisałam, jeśli macie dzieci warto to sprawdzić. Czy gmina inwestuje w dzieciaki, czy są kluby sportowe, boiska, fajne rozwijające szkoły, zajęcia pozalekcyjne?
Ni i kwestia kosztów – potwierdzam to co napisała Basia. Tu już nawet nie chodzi o wieś ale o dom jako dom. Utrzymanie domu, zwłaszcza np domu z ogrodem na pewno będzie droższe niż utrzymanie np. 50 metrowego mieszkania.
Warto mieć tego świadomość i szczerze porozmawiać z jakimiś bliskimi znajomymi, którzy mają dom – na jakie obciążenia warto się nastawić. Oczywiście wszystko zależy od metrażu, rodzaju ogrzewania, wielkości działki( i np. trawy do koszenia)Tych czynników jest sporo.
Dziewczyny, bardzo dziękuje za otulakowe namiary:) mam nadzieję, że znajdę coś dla siebie. Także Was pozdrawiam ciepło i obiecuję te wiosenne kolorki:) Cierpliwości:)
I na końcu – Miuu – nie:), to nie jest kwestia kursów, a sprzętu:)Zdjęcia robię od bardzo dawna. Urodziłam Leo, miałam krótką przerwę (i w tym samym czasie brak aparatu, bo wziął i padł, więc robiłam do bloga fotki aparatem komórkowym głównie:):):)stąd widzisz teraz różnicę.
Od 1,5 roku bowiem wróciłam znów do fotografowania.
Moje niektóre znajome mieszkające na wsi prowadzą sprzedaż przez Allegro -może coś takiego by i Tobie odpowiadało..? Sporo naszych blogowych koleżanek widzę ma swoje sklepy lub pracownie i tez na allegro się udziela. Cokolwiek postanowisz…Trzymam mocno kciuki za to by Ci sie udało.
Uściski "wsiowe" dla Was wszystkich i udanego tygodnia:)!
artemisia 23 stycznia 2012 (02:15)
Dodam coś od siebie, choć wiele moich przemyśleń pojawiło się już w powyższych komentarzach. Wpis na ten temat jest dla mnie bardzo na czasie, ponieważ w czerwcu przeprowadzam się na wieś. Urodziłam i wychowałam się na warszawskim Żoliborzu, ale od dziecka twierdziłam, że chcę mieszkać na wsi- ku przerażeniu moich rodziców. Na mojej drodze los postawił podobnego wariata i tak 8 lat temu kupiliśmy siedlisko na Mazurach. Tych nieturystycznych, na wsi "zabitej dechami". Przez kolejne lata remontowaliśmy dom i adaptowaliśmy budynki gospodarcze na pokoje gościnne. Mimo nienajgorszych dochodów, żyliśmy skromnie w 35 m2 mieszkaniu, pakując wszystko w nasz mazurski projekt, użerając się z formalnościami i kolejnymi ekipami budowlanymi. No i wreszcie sen się ziścił. Dom wymaga tylko wstawienia mebli, a budynek dla gości wykończenia. Po drodze pojawiło się dziecko, więc sprawdziłam gruntownie sytuację placówek edukacyjnych w naszej okolicy (czyli w promieniu 30 km), nie jest źle. Latem zamieszkam w naszym domu razem z córką. Mąż przez kolejne 2 lata musi jeszcze pozostać w stolicy, bo jego praca jest naszym głównym źródłem utrzymania. Ja świadoma sytuacji zdobyłam nowy "wolny" zawód, żeby w miesiącach martwych dla turystyki mieć jakiś dochód. Z samej turystyki na taką skalę nie byłabym w stanie się utrzymać, a z pracą w okolicy krucho no i przy domu zajęć mnóstwo. Przez ostatnie 4 lata spędzałam w moim wiejskim domu czas od maja do września, wiec mam przedsmak tego, jak będzie wyglądało moje życie. Nie przeraża mnie brak prądu (zdarza się), zostawiliśmy piece kaflowe, więc ogrzewanie zapasowe jest, wodę mogę ugotować na kuchni gazowej z butlą. Koszty utrzymania domu są faktycznie dużo wyższe niż mieszkania i nakład pracy większy (mój ogród ma 3000 m2, dom tylko 140). Póki zdrowie dopisuje, to też mnie nie przeraża. Zauważyłam jednak, że mieszkając na wsi, wydaję dużo mniej pieniędzy niż w Warszawie. I to po części rekompensuje koszty domu. Odpadają wydatki na ciuchy- kosząc ogród i pieląc warzywnik noszę cokolwiek, byle wygodne było. Nie kuszą mnie wyprzedaże, bo ich po prostu nie ma. Nie ma też hipermarketów, więc jadąc po zakupy kupuję tylko to, co jest mi potrzebne. Nauczyłam się planować zakupy, bo do sklepu najbliższego mam 3 km, więc szybkie wyskoczenie po brakujący produkt tak jak w mieście, nie opłaca mi się. Nauczyłam się też korzystać w kuchni z tego, co akurat mam, bez fanaberii, które zdarzały mi się w Warszawie. Nasza droga jest odśnieżana, bo jeździ nią bus dowożący dzieciaki do szkoły, więc i sprawa dojazdowa poniekąd się rozwiązuje. Nie piszę o przestrzeni i śpiewie ptaków, bo wiele słów padło już na ten temat. Własny dom to dla mnie nie tylko możliwość wypicia kawy na tarasie w piżamie. To po latach w bloku brak sąsiadów za ścianą. Kloszardów śpiących na korytarzu, zdziwaczałych staruszek, które wszystko mają za złe i państwa wynajmujących lokal pode mną, w których burzliwym życiu intymnym chcąc nie chcąc uczestniczymy, racząc się przy okazji ich niewybrednym gustem muzycznym o najdziwniejszych porach.
Miuu 22 stycznia 2012 (18:55)
Asiu zdradz mi sekret gdyz z roku na rok widze u Ciebie coraz wyższy poziom zdjęć czy sama do tego doszłaś czy skońcczyłaś jakiś kursik który byś mogłą polecic. Co do tematu wsi doskonale się z Tobą zgadzam ja się na nia przeniosłam i niestety troche utknełam bo nie mogę od 1,5 roku znaleśc pracy ani sensownego pomysłu co bym mogła robić aby zapewnić jakiś byt rodzinie. Niestety realia okazały się mniej kolorowe. Co nie zmienia faktu że do miasa bym nei wróciła..tylko nie wiem z czego żyć:P Pozdrawiam ze wsi czasmi nią sfrustrowana Magda
Ivalia 22 stycznia 2012 (18:54)
Szybciorem jeszcze dodam – wczoraj spędziliśmy popołudnie u znajomych. Mają nowe piękne mieszkanie, w nowym bloku, w centrum miasta, żyje sie im dobrze, bardzo się lubimy ale… a to sąsiad w nocy głośno kichnie, a to muzę w tygodniu nad ranem (!!!) włączy, a to dzieci obok szaleją aż ściany drżą… Wizyta miła, ale okraszona delikatnym upominaniem: nie tupcie zbyt głośno, bo niżej małe dziecko może spać… I tak mi fajnie było na tę moją zapadłą (prawie) wieś wrócić, nawet ze świadomością że za łopatę trza chwycić i odśnieżyć, rynnę naprawić bo wiatr poluzował, drwa nanieść coby ciepło w domu było, a potem znowu zamieść troszku po tym noszeniu :))))
My podjętej decyzji nie żałujemy, aczkolwiek zgadzam się i namawiam by temat przeprowadzki głęboko przemyśleć, bo ciągłej słodyczy nie ma, jednak plusy jak dla mnie są niezaprzeczalne :))))
Anonimowy 22 stycznia 2012 (17:26)
Całe życie mieszkałam w mieście i w bloku. O wsi nie miałam zielonego pojęcia, ale zawsze marzyłam o tym żeby mieć dom na wsi. 2 lata temu moje marzenie się spełniło i pomimo niedogodności (o których mowa we wpisie, a których i my też ciągle doświadczamy)w życiu nie wróciłabym do miasta! Po pierwsze dlatego, że w mieście nie mogłabym pozwolić sobie na posiadanie 3 psów i kota (moich ukochanych znajdek po przejściach ) Po drugie: jestem introwertyczką i nie potrzebuję tłumów do towarzystwa. Po trzecie: mam klaustrofobię i nie znoszę ciasnych mieszkanek, wąskich uliczek itp. Za to kocham otwartą przestrzeń: pola i łąki:) Taka trochę ze mnie dziwaczka:) To prawda, że życie na wsi nie jest dla każdego. Jest dla takich dziwaków, którzy uwielbiają ciągle pracować i mocować się z niesprzyjająca naturą;)
z potrzebywnetrza 22 stycznia 2012 (17:16)
Kolejna wiejska dziewczynka podsyła zyczenia takiego wewnetrznego odsapniecia i radosci z wspolnego pichcenia nawet w okolicznościach kataru.Pozdrówka ciepłe-aga
Sabik 22 stycznia 2012 (16:35)
Nasza blogowa koleżanka piękne druciane wełniane szyjogrzejce robi…:-)http://bogaczka.blogspot.com/
Anonimowy 22 stycznia 2012 (13:41)
I znowu Asiu narobiłaś – dyskusja jak się patrzy. Ja od małego mieszkam na wsi i to takiej z rolnikami, oborami, świnkami i całym tym krzykliwym dobytkiem. Niestety wieś koło dużego miasta i coraz mniej tych typowych wsiowych klimatów, a niektóre dzieci widząc krowę pytają co to ( przysięgam) i oglądają jak eksponat muzealny.
Nigdy, przenigdy, za żadne pieniądze nie wyniosłabym się do miasta. I nawet kiedy nie ma prądu, i nie było ogrzewania ( szybko zbudowaliśmy kominek ) i kiedy trzeba było nosić wodę ze studni od mojej babci, żeby spłukać ubikację czy się po prostu umyć to przez myśl mi nie przyszła UCIECZKA.
Spokój, względna cisza,ranna kawa wypijana podczas spaceru po mokrej od rosy trawie, śnieżki, aniołki na śniegu, pierwsze wiosenne kwiaty pieczołowicie sadzone jesienią………. tego nic nie zastąpi. Czasami pot płynie nie powiem po czym kiedy się odśnieża po raz enty podjazd, albo kosi trawę lub wyrywa zielsko ze skalniaka, ale jaka potem satysfakcja, dzika radość, że to ja, własnymi rękami.
Po prostu trzeba się ogarnąć, dobrze zorganizować i nawet odległość czy inne małe niedogodności przestają być problemem. ja to wszystko po prostu kocham.
Pozdrawiam Ciebie, Leosia, męża i wszystkich pozytywnie zakręconych wieśniaków. Wieśniaczka Ila
Anonimowy 22 stycznia 2012 (12:57)
Sielska wiocha!
Oj tak, tak!
Nie ma nic bardziej mylnego niż właśnie taki zachwyt. Wioska jest fajowska latem, a i zimą też jeśli:
– jesteś u kogoś z wizytą!!!
– w zimie rozpalony kominek i te trzaskające drwa, które gospodarz donosi i podkłada, (ale wcześniej musiał je zwieś pod dom, albo samodzielnie uciąć i przygotować!)
– podjazd kilka razy odśnieżyć!
– dom zawsze taki czysty i pachnący, posprzątany …
– romantycznie powiewające firanki w oknach przypominają nam "marketingowe foty dla naiwnych" (a gdzie plagi much , bo obok sąsiad hoduje 3 świnki, i komary nieustannie zasiedlające pobliski potoczek?)
– itd, itp…
Ja również należę do tych naiwnych balkoniarek, którym wieś kojarzyła się tylko, z babcinymi wypiekami, uśmiechniętą ciocią wracającą z grządki, beztroską, spokojem i radością dzieciństwa. "Bo przecież wszystko się robi samo!"
Rzeczywistość jest zupełnie inna.
Tak jak pisze Patti, to więzienie na własne życzenie i za własne pieniądze.
Mam tylko nadzieję, że za lat 30, kiedy już na emeryturze (jak szczęśliwie doczkomy), zapłacimy ostatnią ratę kredytu, usiądziemy i będziemy się tym domem i spokojem cieszyć. Bo teraz to jest gonitwa, a czasem pogoń za marzeniami, utykana nadzieją i niedoborem finansowym.
Więc kochani przyjezdni, kiedy się już pozachwycacie zjecie szrlotkę jedyna w swoim rodzaju i wypijecie na tarasie otoczonym kwiatami pyszną kawusię czy herbatkę, umówcie się z gospodarzami na koszenie trawy, albo pielenie grządek, albo na coś jeszcze innego równie pomocnego.Bo tu nic nie robi się samo, a takie życzliwe ręce zawsze są pomocne!
Pozdrawiam z pięknego domku i cudnej spokojnej wioseczki położonej 10 km od dużego miasta.
Mimi.
Patti 22 stycznia 2012 (16:17)
Brawo!!!!
Podsumowanie na 6+ :)))))
Ja też zapraszam wszystkich "achowiczów" i "ochowiczów" do koszenia, pielenia, przycinania, odśnieżania, napraw podwórkowych wszelakich i innych atrakcji…każdy może to mieć !!!!
Ale niestety punkt widzenia zmienia sie w zależności od punktu siedzenia…..też tak to widziałam……..a przy absorbującej pracy zawodowej i długo godzinnej ( wyjeżdżam ciemno , wracam ciemno – od miesiąca nie byłam z tyłu w ogrodzie )…..tą całą sielskość szlag trafia pomiędzy entym wjeżdżaniem i wyjeżdżaniem z garażu…..a wystarczyło tylko wyjść z klatki i wszędzie na piechotkę ….
Patti 22 stycznia 2012 (10:55)
Bardzo dobry tekst!!!! Ja choć mieszkam na wsi a do miasta mama zaledwie 7 km, nie lubię tu mieszkać…………jestem jak zamknięty w kojcu piesek…co z tego że nie daleko do miasta jak nie dostaniesz sie do niego inaczej jak na piechotę lub samochodem…żadnych połączeń z komunikacją miejską…… W domu muszą byc dwa samochody , wiec koszty, utrzymanie domu jet duzo droższe niż mieszkania….samo ogrzewanie o koszt kilku dobrych tysięcy w sezonie….itd, itd.ileż można chodzić na spacery do lasu???? Co rusz spotykać sie z watahą bezpańskich psów i wiać niczym najlepszy sprinter. Prawie Dorosła Córka wypomina nam przeprowadzkę przy każdej okazji, ze została uwieziona, bo ani ona do nikogo ani nikt do niej nie ma szans przyjechać ….chyba że rodzice podwiozą……..odśnieżanie, wszechogarniająca, ciemność i grobowa cisza. Ja dzisiaj wiem że to był OGROMNY BŁĄD. Nieprzemyślane decyzje, pochopnie podjęte zobowiązania które dzisiaj odzywają sie czkawką. Za dwa lata Córka idzie na studia,zostajemy sami w domu………..i dojrzewa w nas co raz bardziej decyzja o sprzedaży lub zamiany na ładne mieszkanie w mieście……..także jeśli ktoś tego "nie czuje" nie ma czego zazdrościć……..a jak chce nam sie wsi i sielskości , to można mieć kawałek działki, drewniany domek przy lesie na łikendy a mieszkać na stałe w mieście………i to jest ta opcja do której dążę…..Amen:)))
Ewa z przytulnego domu 22 stycznia 2012 (10:50)
Widzę, że sporo komentatorek podpisało sie już pod Twoja opinią na temat mieszkania na wsi.
Zgadzam się, że stereotyp sielskosci, zblizenia z naturą itp. to tylko jedna strona medalu.
Decyzja o wyprowadzce na wieś musi byc przemyślana i trzeba wziąć pod uwagę również zagrożenia. Potwierdzamm :) wyłaczenia prądu, brak mozliwości wyjazdu samochodem, bo albo droga zalana i błotnista albo sniegu nasypało a pług nie przyjechał, bo trzeba robic liste zakupów, zeby nie jechać pare kilometrów do sklepu po jedną zapomnianą rzecz. Trudniej jest z małymi dziećmi, bo dojazdy do szkoły, lekarza. To wszystko prawda i tzreba być na to gotowym. Ja byłam a i tak wiele rzeczy w pierwszych 2 latach mnie przerosło i przyprawiło nieomal o depresję. Ale wybrałam wieś; świadomie wybrałam sielanke i ciężką pracę w domu i ogrodzie, i dojazdy do pracy w Warszawie i zycie zgodnie zporami natury.
Sabik 22 stycznia 2012 (09:46)
NO pięknie…wsi anielska wsi wesoła…ja jestem gotowa..mimio, żę 3-ka dzieciaczków pod skrzydłami:-)rozeznanie zrobione, wieś – prawie w mieście, na skraju miasta….i masełko i mleczko i świeże dobroci z ogródka będa…przygotowanie jesteśmy, natura zupełnienie nie miejskaw nas drzemie….wolne zawody-tak to ważne…
A KOMINEK to największe dobrodziejstwo:-)
Joanno wielkiedzięki za ten post:-)
Co do szyjogrzeja polecam taki jakby szeroki golf w skrzyzowaniu z ponchem :-) lub tzw komin…miałąm taki cudny link ze zdjęciami takich może od patrzenia na takie słodkie wełniaczki zrobiłoby Ci się cieplutko…muszę odszukać…
P.S. malutkie pytanie-otrzymałaś maila, pisałąm jakiścas temu…pewnie trafił do spamu,ech…;-)
Pozdrawiam ciepło!!
Sabik
basia 22 stycznia 2012 (10:20)
Bardzo mądry post. Też mieszkam na wsi.
I właściwie zgodzę się ze wszystkim poza jednym – dobre szkoły , dobre przedszkola ? A cóż to znaczy..? Dla kiepskiej tańcownicy to i rąbek u spódnicy…Mój syn jak się zbuntował i postanowił nie uczyć to i najlepsi nauczyciele wpływu na niego nie mają…a wiedzę przyswajać można w każdej szkole jak tylko się chce..
Co do kosztów moi mili – owszem są zdecydowanie większe – bo któraś tu z Pań jakoby zaprzeczyła :) ALE , dlatego że i posiadamy więcej. Ja za ogrzewanie domu płacę 12 tyś na sezon (czyli 12 miesięcy bo wliczamy w to i ciepłą wodę) , ale ogrzewam 200m2 powierzchni. Ja mam trzy pokoje , łazienkę , kuchnię , garderobę , pralnię , dwie kotłownie. Dzieci swoją górę – salonik , dwa pokoje , swoją łazienkę. W mieście najczęściej ludzie mają 50-60 m2 do ogrzania.
Jeżeli chcemy mieć piękny ogród (najczęściej spory , wokół domu)to i rośliny do jego obsadzenia kosztują i utrzymanie nie jest darmowe. W mieście to balkonik ze skrzyneczkami tudzież ogródek 100m2.
Jeżeli jeszcze posiadamy budynki dochodzą opłaty ubezpieczeniowe i obowiązkowe opłaty z faktu posiadania – do gminy :)
Ale dla mnie jedynym minusem mieszkania na wsi jest odległość. Ja bowiem nie mieszkam 'pod miastem'. Do warszawy , gdzie są kina i teatry , kolorada dla córki , galerie , sklepy mam 50 km. Wyjście wieczorem do kina cała rodziną to już wyprawa.
Podsumowując – jeżeli możesz zamieszkać w swoim domku na wsi pod miastem – zachęcam. Jest pięknie :)
Karmelcia 22 stycznia 2012 (08:54)
Kolorki na zdjęciach iscie wiosenne. Jak zwykle pieknie. A przepisy na zapiekanki BOMBA. U Ciebie zawsze czegos nowego się nauczę.
Anonimowy 22 stycznia 2012 (08:44)
Prawie wszystkie Twoje posty są tak słodkie,sielskie …. i wszystkim się wydaje że tak masz słodziutko na co dzień.Pozdrawiam INEZ
scraperka 22 stycznia 2012 (08:39)
wszystko prawda… mimo tego wszystkiego marzy mi się kiedyś mieszkanie w domku poza wielkim miastem… a zapiekanka wygląda przepysznie, może się skuszę niedługo:) ściskam Ciebie cieplutko:*
Palmette 22 stycznia 2012 (08:25)
Podobnie jak moje Poprzedniczki Komentatorki uważam, że napisałaś bardzo prawdziwy post Joasiu. Moja kuzynka pół roku temu wyprowadziła się na wieś i już płacze, że chce wrócić do miasta… tylko że na to funduszy już nie ma. Mieszka więc zła, bo wszędzie daleko, na dojazd do i z pracy traci ok 3,5-4 godzin dziennie, a jak już wróci do domu, to nie ma nawet siły na to, by rozkoszować się tym, czego wcześniej tak bardzo pragnęła.
W temacie kawy i prądu – raz na jakiś czas i u nas są przerwy w zasilaniu. Wtedy zawsze z pomocą przychodził mi mały garnek i palnik gazowy. :) Gotowana kawa może nie jest tak mocna, jak z ekspresu, ale zapewne o niebo lepsza od tzw. "plujki" lub (o zgrrrrozo!) kawy rozpuszczalnej. Jeśli nie robiłaś nigdy kawy w ten sposób, to podaję mój przepis:
W garnczku gotujemy wodę, jak zacznie wrzeć zmniejszamy płomień i wrzucamy kilka łyżeczek drobno zmielonej kawy (ilość zależy od upodobań smakowych – ja wrzucam ok pięciu czubatych łyżeczek na dwie duże filiżanki). Po dodaniu kawy energicznie całość mieszamy, bo kawa chwilowo się wzburzy. Po wymieszaniu dodajemy mielone przyprawy (kardamon, cynamon, wanilię itd. wedle gustu i fantazji albo jedną przyprawę, albo ich mieszankę :) ) i gotujemy na małym ogniu pod przykryciem ok 3-4 minut. Następnie gasimy płomień, chwilę czekamy aż fusy opadną na dół, po czym wywar nalewamy do ulubionych filiżanek lub kubeczków. Jeszcze odrobina cukru trzcinowego i… poranek, a już szczególnie ten bez prądu, od razu jest piękniejszy. :)
Pozdrawiam serdecznie i życzę udanych wyjazdów bez przemarrrrzania, ale za to z dobrą kawą w filiżance :)
aneta 22 stycznia 2012 (07:53)
"Otulacz na kark i ramiona, ale nie sweter?" – a może ponczo? wygodne i ładnie się prezentuje :)
pozdrawiam :)
Magiczna Szuflada 22 stycznia 2012 (00:01)
Oj to co napisałaś o życiu na wsi to ciężka prawda. Mimo wszystko ja zawsze chciałam zostać "wiejską" kobietą, nie jest mi to dane, więc w mieście stworzyłam sobie jego namiastkę, marną, ale własną. Zapach kwiatów, słodycz owoców, śpiew ptaków, jeż przebiegający i pełno roboty, pielenie, zbieranie odśnieżanie. Ale ja stwierdziłam, że to świetny fitness, zamiast na sali, ja z łopatą tańcuję i dobrze mi z tym, choć znajomi patrzą na mnie jak na szaleńca.
Prawdą jest, że nie dla każdego takie życie, bo czy się chce, czy nie robić trzeba.
A Twoja zapiekanka… oj zgłodniałam i wiem co zrobię jutro na obiad.
Ściskam gorąco i zdrowia życzę!
Anonimowy 21 stycznia 2012 (23:04)
Do zacisze: Oj tam, oj tam 2 km to mały pikuś, to krótki spacer ;)
OLQA 21 stycznia 2012 (22:31)
dom nocą na wsi mnie nie przeraża ale palenie w piecu i odśnieżanie owszem.Osobiście znam takich fantastów, którzy po przyjeździe gościnnym do naszego przytuliska dziwią się,że się w nim nie urządzimy na stałe- po kąpieli w łazience w temp. +5 raczej by im przeszło:)
Dag-eSz 21 stycznia 2012 (21:45)
Dokładnie tak jak piszesz ;) Miałam sobie w głowie takie marzenie, mieć domek z ogrodem, ale jak przyszło co do czego – gdy szukaliśmy czegoś do kupna i oglądaliśmy domki, szeregowce itp doszłam do jednego wniosku – domku nie chcę, bo jak i domek to i ogród – a ja? niecierpię robić w ogródku! brr, więc mieć ogródek i go zaniedbać? no bezsens – z resztą w życiu bym na niego czasu nie znalazła ;) bo wolę robić inne rzeczy. Nie do końca też chciałam mieszkać w bloku. W końcu znaleźlismy dom odpowiedni dla nas :) 4 rodzinny, a więc mamy sąsiadów, dużą werandę, piecyk w którym sobie pali się teraz drewnienko :) blisko do spozywczaka ;) i na autobus, którym dojeżdżam do pracy 45 min. No i płaski teren dookoła :)) Wcześniej na wynajmie mieszkaliśmy na górce – hmm piękne widoki na fiord :) ale czasem pod tą górę z autobusu musiałam się wczłapywać ;) a zakupy robić – to juz trzeba było samochodem jechać… Myślę, ze znaleźliśmy dobre miejsce dla nas, choć na norweskiej ziemi :) Jestem wygodna i mówię o tym otwarcie :) i wiem, że nie wytrzymałabym psychicznie sama w domu nocą na wsi, gdzie do drugiego domku czasem jest kawałek…
Cóż, dopiero z czasem łatwiej jest nam sprecyzować nasze marzenia :) i dochodzimy do wniosku, że innych marzenia nie są naszymi ;) fajnie jest sobie pooglądać jak inni sobie radzą, ale też dojść do wniosku – czy my też tak chcemy? :p
Pozdrawiam serdecznie z zimowej krainy :)
Kasia 21 stycznia 2012 (21:44)
Oj, sprowadziłaś pewno co niektóre osóbki na ziemię…
ale ja bym się tam nie poddała…
Marzę…i chyba na marzeniach się skończy…
bo moimi przeszkodami raczej są rzeczy – które dla innych są pestką ;-O!
wszystko inne bym zniosła,
pomieszkiwałam już w 7-stopniach,gdzie na dworze było -20!
i z zimną wodą,
i ciągłym brakiem prądu –
ale za to z szumem drzew,
śpiewem ptaków…
chodzeniem po porannej rosie…
Jeździłam na wykopki…
Sadziłam las…
gadałam z kurami,
Koniami,
nie bałam się ciemności…
i to procentowało ponad wszystko…
ach…jak fajnie znów tu zajrzeć i przycupnąć wśród nadzwyczajnych dobrych krasnali jakimi jesteście…
Pozdrawiam i życzę twórczej wiosennej weny!
JuWika 21 stycznia 2012 (21:23)
Ja to twierdze, że wszystko ma swoje plusy i minusy :) Życie na wsi nie jest lekkie, to czasem nawet spore wyzwanie… wiem coś o tym. Ma jednak wiele uroków. Zgodzę sie z Tobą Asiu, że trzeba dobrze przemyśleć decyzje o zamieszkaniu z dala od miasta:) Czasem wszystko ładnie wygląda " na obrazku" :) a realia są czasem inne. Pozdrawiam serdecznie
Zacisze 21 stycznia 2012 (21:18)
Oj Asieńko, jak mądrze napisałaś o tych stereotypach "wsiowych", ale i tak nie zamienimy naszej cudownej wioseczki na miasto, choć je mamy pod ręką, ale fakt brak sklepu czasami przeszkadza, jak się nie ma auta, a najbliższy z chlebem 2km dalej. Ale co tam, ptaki o których piszesz rekompensują te małe przeszkody, z drugiej strony brak chleba zmusza człowieka do kreatywności kulinarnej.
My np. walczymy od kilku dni z upierdliwym piecem bo chciało mu się akurat teraz łapać jakieś fochy:), czasami mam wręcz wrażenie że nasz piec jest płci żeńskiej, bo faceci takich fochów to nie miewają, przynajmniej nie w takiej częstotliwości:):):):):)
Asiula trzymajcie się ciepło i do usłyszenia:), a Leoś niech wraca do zdrowia bo wiosna tuż tuż i robota w ogrodzie czeka:)
Ps. Jak ty pięknie i dostojnie na tych zdjęciach wyglądasz, fiu fiu.:)
mama_trójki 21 stycznia 2012 (21:09)
to ja jeszcze dodam do "uroków" mieszkania na wsi – wolne zawody niech się wcześniej zorientują jak wygląda sprawa podłączenia netu. przechodzimy i my braki prądu i wody, ale jak netu nie ma/ nie było i zasięg kiepski, to dopiero problem ;)
arcobaleno 21 stycznia 2012 (20:52)
A ja swoją wieś kocham :) I rycie w ziemi na kolanach i bezkarne chodzenie w kaloszach i palenie w kominku (no – przyznaję – w piecu palić trzeba, ale to Mężowa działka ;) ) i konie na łące i ten spokój i tę ciszę :)
Jak nam się rozrywek zachciewa to do miasta tylko 10 km :)
Codziennie rano do pracy i przedszkola z dziećmi jeździmy ale jak cudowny jest powrót z miejskiego zgiełku w tę wiejską, kwiecistą sielankę ! I cóż, że zaraz po obiedzie (pomijając zimne dni) robota na zewnątrz czeka – dla nas to przyjemność :)
I też jestem Młodą Mamą – tyle, my stadnie z miasta się wynieśliśmy i stadnie przy jednej wiejskiej ulicy osiedliliśmy, więc na brak towarzystwa nie narzekamy :)
20 lat mieszkałam w blokowisku – nie żałowałam nigdy przeniesienia się na wieś..
Zdrówka dla Was!
I już się cieszę na te wiosenne kolory u Ciebie!
Tarnina 21 stycznia 2012 (20:40)
Trochę rozbawił mnie Twój dzisiejszy post. To prawda, że życie na wsi nie jest dla każdego. Szczególnie odradzałabym osobom, które uważają, że muszą posyłać swoje dzieci do "lepszej" szkoły :). Wychowałam się w małym miasteczku, potem przez kilkanaście lat mieszkałam w wielkich miastach, teraz mam swój dom na wsi i nie zamierzam się już przeprowadzać. To prawda, że trzeba wszystko samemu, że praca wokół domu się nigdy nie kończy, że nie ma tego czy owego, ale i tak twierdzę, że jakość życia jest lepsza na wsi. Minusy nie przesłaniają plusów. Ale trzeba to lubić. No i nie zgadzam się, że życie na wsi jest droższe niż w mieście.
Pozdrawiam!
Ula 21 stycznia 2012 (20:31)
Jestem typowym mieszczuchem od urodzenia i też poszukuję domu. Do niedawna myślałam,że mogłabym mieszkać na wsi, tym bardziej, że mąż mój pochodzi ze wsi i całe dzieciństwo i młodość tam spędził. Jest dokładnie tak jak mówisz.Ludzie podchodzą emocjonalnie do zakupu domu na wsi, a tak nie można. Zrozumiałam to sama, kiedy wczesną jesienią znaleźliśmy uroczy domek i spory kawał ziemi. Najpierw ucieszona snułam plany, dzieci wybrały już sobie pokoje,ale potem zaczęłam myśleć i myśleć i nie mogłam już spać spokojnie. Wystraszyłam się tej przeprowadzki. Wiedziałam, że sobie nie poradzę, bo jestem osobą, która raczej nie lubi siedzieć w jednym miejscu.Bałam się, że mąż i dzieci będą jeździć do miasta do szkoły i pracy, a ja będę zostawać ciągle sama.
Nie przeprowadziliśmy się. Nie dojrzałam jeszcze do takiej decyzji.Muszę mieć wszystko poukładane i przemyślane. Ale bardzo dobrze, że taki właśnie post napisałaś, bo wielu ludzi tak właśnie myśli, że życie na wsi to sielanka…Są w życiu sprawy i decyzje, które wymagają szczególnego przemyślenia.
Pozdrawiam serdecznie :)
wytwory 21 stycznia 2012 (19:53)
Miły pościk. Pozdrawiam – Maria
Ahrana 21 stycznia 2012 (19:41)
może coś z tych propozycji….
http://imageshack.us/photo/my-images/43/shouldercozy2medium2.jpg/
http://imageshack.us/photo/my-images/696/perth1lg.jpg/
http://imageshack.us/photo/my-images/39/dpatt004724.jpg/
http://imageshack.us/photo/my-images/854/capelet3medium2.jpg/
http://imageshack.us/photo/my-images/853/4424644046cc50cf1c23z.jpg/
http://imageshack.us/photo/my-images/69/43418907813bf7e6efb5b.jpg/
pozdrawiam Asiu:)
Ivalia 21 stycznia 2012 (19:30)
Racja! Tak jest, koszty ogrzewania i nam okresowo spędzają sen z powiek, mąż dojeżdża do pracy, ciężko nieraz zebrać się do kupy i ogarnąć na czas wszystko co do ogarnięcia, dom stale wykańczany, ale żeby zaraz miasto??? Po ośmiu latach mieszkania na wsi nadal twierdzę że mieszkanie w mieście tylko za karę ;))) I mówię to ja, mieszczuch z urodzenia:))) Pozdrawiam ciepło:)
Pokrzywka 21 stycznia 2012 (19:28)
Wszystkie wiejskie szkoły złe? Dobre tylko w mieście? To dopiero stereotyp. Dzieci ze wsi też kończą studia na dobrych uczelniach, tylko czasem wiary w siebie im brak. Z tym "żadnej fajnej duszy do pogadania" też bym polemizowała. Z pozostałymi uwagami z grubsza się zgadzam. Pozdrawiam cieplutko, a Leosia szczególnie.
Laura 21 stycznia 2012 (18:56)
W sprawie ogrzewacza na stare kości śmigaj na raverly,albo etsy. Tam inspiracji multum.
Do wsi mnie na przykład nie zraziłaś. Pamiętam tą z lat siedemdziesiątych jeszcze,ze wszystkimi niespodziankami i ciągle za nią tęsknię,bo miasta szczerze nienawidzę. No ale ja już dzieci do przedszkola zawozić nie muszę ;)
Dawaj Aś z tymi kolorami więcej,bo zima mnie mierzi bez względu na aurę :)
Iza z Kidowa 21 stycznia 2012 (18:42)
Wybrałam wieś 1,5 roku temu i teraz już mogę mieć na ten temat swoje zdanie…
Wiosna jest pełna nadziei i budzącej się do życia natury:)
ale: wszędzie błoto (brak chodników).
Zimą pięknie i czysto – na dworze!
ale: trzeba palić w piecu który czasem wygasa:(, bywają wyłączenia prądu a wtedy nie ma również ogrzewania! drogi są nieprzejezdne nawet dla ciężkiego sprzętu, wszyscy wrzucają do pieców to co mają pod ręką i dym i smród straszny z tego!
Latem jest pięknie gdy ptaki śpiewają!
ale: szpaki zżerają wszystkie porzeczki i czereśnie, całymi dniami trzeba walczyć z chwastami, w czasie żniw kurzy się tak, że trzeba szczelnie zamykać okna, trawsko rośnie (bez nawożenia) i ciągle trzeba ganiać z kosiarką.
Jesień jest kolorowa:)
ale: gigantyczna ilość liści opada z drzew i trzeba je wygrabić i wrzucić na kompost lub spalić. Znów wszędzie błoto.
Niezależnie od pory roku: krety robią swoją krecią robotę i ryją wszędzie, wioska wymiera, zamknięto szkołę, bibliotekę a teraz ośrodek zdrowia i nie ma już do kogo ust otworzyć – poza pijaczkami, którzy jakimś cudem nie ulegają wypadkom drogowym!
Taka to gmina PILICA.
Anonimowy 21 stycznia 2012 (17:51)
Oto linki odnośnie otulaczy itp.
http://bogaczka.blogspot.com/2011/12/otulacz-na-ludziku.html
http://bogaczka.blogspot.com/
amaggie 21 stycznia 2012 (17:30)
Bardzo mądry i POTRZEBNY post…
Małgosia 21 stycznia 2012 (17:12)
zdrówka dla Leosia! Oby do wiosny! A zapiekanką mnie zainspirowałaś ;) :)
yvonne 21 stycznia 2012 (17:00)
Asiu, wiem o czym piszesz. Wprawdzie ja pochodzę z małego miasteczka, więc nie mogę powiedzieć, że mieszkam na wsi (choć niedaleko mam same pola). Rzadko zdarzają się sytuacje wyłączenia prądu (choć bywają takie), a z rurami jak do tej pory, z tego co się orientuję, nie było jeszcze problemów… Od zawsze mieszkam w "domu" więc wiem o ile więcej jest tam pracy. Przygotowanie opału na zimę, odśnieżanie, koszenie trawy. W sumie to na razie jeszcze musimy ją posiać i postawić ogrodzenie:). Dużo przed nami, co czasem mnie przeraża, ale ogólnie cieszę się, że będziemy tworzyć coś swojego :). Moja bratowa cały czas mieszkała w bloku. Teraz mieszka w domu. Jest przytłoczona obowiązkami, które niesie za sobą taki rodzaj zamieszkania. To nawet nie wieś, tylko mieszkanie w domu, z dala od większego miasta, okazuje się dla niej za trudne.
Wieś rzeczywiście nie jest dla wszystkich :).
Śliczne zdjęcia (jak zawsze chyba:P)
Bella 21 stycznia 2012 (16:36)
Taa… wszystko przeszłam…braki prądu, wody, ogrzewania, łącznie z frustracją matki zamkniętej z dwójką dzieci przez rok na tej "cholernej wiosze":)) I co? I tak ją kocham mimo niedogodności. Jak jadę do miasta, to czuję się jak przybysz z obcej planety:) Ale i ja ciągle spotykam się z ludźmi, którzy myślą, jak to sielsko i anielsko żyje się na wsi. Dopóki nie spróbują i tak nie uwierzą…:)
markosia 21 stycznia 2012 (16:22)
Ja podpisuje się "ręcami" i nogami po tym co Napisałaś i co Napisała w komentarzu niesława… Brak prądu na wsi to norma… To nie miasto, gdzie awarie naprawiane są natychmiast. Brak wody czy zamarznięte rury tez się zdarzają… Bardzo podoba mi się taka zima jak teraz, bo ja nie lubię zimna, a na wsi jest ono bardziej odczuwalne niż w mieście – gdy wyjeżdzaliśmy z Warszawki żyliśmy marzeniami, że będzie sielsko-anielsko…
Oczywiście te rzeczy są rekompensowane innymi fajnymi (ale życie na wsi to nie jest bajka…dla każdego). Ja raczej do miasta nie wrócę ale tak jak niesława najbardziej rozczarowana jestem ludżmi i ich podejściem, i trakotowaniem zwierząt (to jest masakra i jakiś ciemnogród…szkoda gadać), pozdrawiam ciepło
Anonimowy 26 stycznia 2012 (09:51)
Przeczytałam te wszystkie komentarze ale z tym jednym nie do końca się zgadzam.Życie wszędzie ma swoje plusy i minusy-to fakt i tak jak piszą inni trzeba wszystko przemyśleć a nie dawać porywać się urokowi chwili.Ale nie zgadzam się z szablonowym potraktowaniem ludzi-nie można tak wrzucić wszystkich do jednego worka.Owszem-jest i ciemnogród-ale poobserwuj ludzi w swojej okolicy.W mojej wsi przynajmniej najgorszy ciemnogród to takie starsze osoby-wyznawcy jeszcze poprzedniego ustroju-takie stare zadufane w swoją wyższość paniusie które nie mają zainteresowań,hobby-bodaj gdyby na drutach robiły-a tak-mnóstwo wolnego czasu bo nie pomogą córce czy synowej i tylko plotkami się zajmują i podglądaniem sąsiadów.Na szczęście obserwuję że młodsze pokolenie jest już inne więc mam nadzieję że kiedyś i na wsi będzie sympatycznie a ludzie zaczną się zachowywać jak ludzie.Ela.
mam07 21 stycznia 2012 (16:20)
Potwierdzam w całej rozciągłości co napisałaś. Mieszkałam przez jakiś czas na wsi (takiej prawdziwej), dzieci były małe – takie początek szkoły i wszystkie ,,niespodzianki" i ,,uroki" mieszkania na wsi przeszliśmy.Pomimo że ,,miastowi" daliśmy radę. Ale …. moje dziewczyny do tej pory wspominają to jako najpiękniejszy okres w swoim życiu (już są dorosłe). Obecnie mieszkam w baaardzo dużym mieście i z wielką chęcią znowu zamieszkałabym na wsi. Myślę że jest to kwestia wyboru i podejścia do życia, do wszystkiego można się przyzwyczaić i zaakceptować (byle nie wbrew sobie).
Pozdrawiam cieplutko i niech maleństwo wraca szybko do zdrowia.
Biała Korona 21 stycznia 2012 (16:20)
to zwyczajnie trzeba lubić. Siłowanie się z naturą i jej urokami też nie jest łatwe, ale wszystko do przetrwania. Ja mieszkam na wsi, ale dość blisko miasta. Godzina drogi samochodem do pracy w jedną stronę. To prawda, że nie ma na nic czasu, a dziecko trzeba wozić daleko do lepszej szkoły, ale jak patrzę na brudne miasto i żuli dookoła, a wiosną na mój hamak i swoje cztery kąty bez uciążliwych sąsiadów przez rok cały to kto by się tam wyprowadzał do miasta?!
Anonimowy 21 stycznia 2012 (16:13)
u nas tez jak nie ma pradu to nie ma wody,kawy,ogrzewania….. :)
na "kozie"- jak ja rozgrzejemy do czerwonosci to i owszem-wode zagotujemy,ale troche to trwa.
droga zawalona sniegiem-a pan od odsniezania przyjezdza jak chce.
latem w lesie kleszczy zatrzesienie-wiec ogladam go z daleka.poza tym duszno i goraco w upaly……….
dobrze,ze wynajmujemy dom. mam otwarta furtke………… :)
wies-tak. ale nie kazda :)
pozdrawiam
Aska
niesława 21 stycznia 2012 (16:03)
No cóż , co do wiejskiego życia to święte słowa…..Mieszkamy zdaje się w bliskiej odległości..moje zeszłoroczne święta -3 dni bez prądu , wody i ogrzewania…. wiejska sielanka … :)))w tym roku z resztą też przy wietrznej pogodzie , wiadomo brak prądu i wody normalka …
roboty też wiecznie pełne, dzień zaczyna się i kończy paleniem w piecu ,a wiem na pewno ,że nie każdemy chciało by się 2 razy dziennie latać palić i jescze węgiel z dworu przynosić ;))
ale tak to jest stereotypy…długo by mówić…mnie niestety na wsi najbardziej rozczarowali ludzie…choć mimo to nie zamierzam do miasta wracać.
Pozdrawiam serdecznie.