Przed chwilą wyszedł od nas Piotr Bucki. Ot sąsiedzkie odwiedziny, takie jak dawniej: czy mogę wpaść na chwilę? Oczywiście. W domu niekoniecznie porządek – wczoraj przecież zaledwie wróciłam z nagrań nad morzem, ale to nic. Przed Piotrem nie muszę się krygować, spinać, w końcu to mój sąsiad od niepamiętnych czasów. A tak naprawdę od czasów gdyńskich. Mieszkaliśmy balkon w balkon dzieląc się przysłowiowym cukrem :) Właściwie nie cukrem – bo bardziej dobrym słowem, uśmiechem, serdecznością i sympatią od 1go wejrzenia. SWÓJ CZŁOWIEK :) Owa sąsiedzka sympatia jakimś magicznym zakrętasem losu przeniosła się również tutaj – po naszej przeprowadzce okazało się, że rodzina Piotra ma dom rekreacyjny w sąsiedniej wsi, tym samym sposobem – możemy nadal swoje sąsiedzkie relacje pielęgnować:)
Piotr przypomniał mi ( o czym zresztą napisał w swoim wpisie) jak to za dawnych czasów oswoiłam naszą klatkę schodową:) Wprowadziliśmy się do nowo wybudowanego pięknego budynku, szumnie zwanego apartamentowcem przez developera. Portiernia z ochroną na dole, wysoki standard budownictwa – słowem klasa. I wszystko byłoby cudnie, gdyby nie to, że ludzie mijali się bez żadnego kontaktu. Niczym roboty. Było to dla mnie szokujące, że można tak być obok siebie – udając że się nawzajem nie widzimy. I postanowiłam, że nie chcę mieć takich relacji z sąsiadami. Zaczęłam im mówić DZIEŃ DOBRY:) Wiecie, uśmiechnięte, szczere: dzień dobry. Na początku było zdziwienie, potem niepokój ( czego ona chce), a później już sąsiedzka serdeczność. W końcu dzień zaczyna się naprawdę inaczej, gdy jadąc windą widzisz uśmiechniętego sąsiada witającego Cię na DZIEŃ DOBRY, albo gdy w ogóle możesz z nim porozmawiać jak człowiek z człowiekiem a nie jechać tą windą w ciszy i poczuciu krępującego wyalienowania. Nasz pion w bardzo krótkim czasie okazał się najbardziej zgraną klatką z całego bloku. Na zebraniach wspólnoty jako jedyni przychodziliśmy z już wypracowanym wspólnym zdaniem i opinią na konkretne zagadnienie, pomagaliśmy sobie wzajemnie i jakkolwiek infantylnie to zabrzmi – najzwyczajniej w świecie czuliśmy do siebie dużą sympatię. Gdy wyprowadzaliśmy się z Gdyni, nasza najbliższa sąsiadka wstała o 6 rano, by nam zrobić u siebie w domu pyszne śniadanie- wiedząc że od 7 mamy ekipę do przeprowadzki. Ludzka życzliwość okazywana CODZIENNIE – przez uśmiechnięte DZIEŃ DOBRY, przez poszanowanie ciszy nocnej, czy spokoju wszystkich mieszkańców dawała właśnie takie efekty – w postaci gestów mówiących LUBIĘ CIĘ sąsiedzie.
Chciałabym bardzo napisać Wam, że na wsi mamy tak samo – ale byłaby to nieprawda. Mieszkamy w przepięknym miejscu, gdzie, sporo domów rekreacyjnych posiadają ludzie z miasta. I co mnie zszokowało w pierwszych latach mieszkania tutaj: – przekraczając granicę miasto/ wieś, tak jakby nagle wyzbywali się wszystkich obowiązujących zasad kultury osobistej. Jakby nagle wieś pozwala im na bycie chamami, brudasami i na najgorsze z możliwych egoistyczne zachowania. Nie wszyscy oczywiście, ale ogrom turystów właśnie tak się zachowuje. Zwłaszcza Ci, którzy wynajmują owe domy na krótki czas. Głównie tyczy się to hałasu. Wiecie co sporo z letników robi jako pierwszą czynność przyjeżdżając na swoją posesję? Włącza radio. Głośno. Na działce oczywiście, na otwartej przestrzeni, tak, że słyszą wszyscy dookoła. Disco polo, umpypumpy, Radio Maryja – do koloru do wyboru. I Ty, mieszkając np. obok MUSISZ tego słuchać czy masz na to ochotę czy nie. W 21 wieku, gdzie w każdym sklepie można kupić słuchawki do uszu, założyć je i nie przeszkadzać sąsiadom obok – ludzie nadal puszczają radio na głos. Albo wystawiają na działkę ryczący telewizor. Tak swoją drogą jednej rzeczy nie potrafię zrozumieć. Po co kupować sobie dom w lesie, by zaraz po przyjeździe zagłuszać przyrodę wszystkim co się tylko da: radiem, tv, kosiarka, piłą…byleby tylko nie poczuć tej ciszy, nie usłyszeć ptaków.
Mamy obok siebie 2 rodziny sąsiadów, do których przyjeżdżają wnuki. Jedna rodzina jest niewidoczna i niesłyszalna. Nie słyszymy tych dzieci – tzn. owszem słyszymy ich śmiech, zabawę, rozmowy, ale to nie są dźwięki, które w jakikolwiek sposób przeszkadzają. Trójka dzieci tak dobrze wychowywana od małego – by z szacunku do drugiego człowieka nie przeszkadzać innym.. Druga rodzina, także z trójką dzieci zabiera nam cała radość z mieszkania w takim miejscu w jakim mieszkamy. Te dzieci nie hałasują, one się DRĄ. nie potrafią normalnie rozmawiać ze sobą, tylko krzyczą. Non stop, od rana do wieczora słyszymy ich krzyki, płacze, kłótnie, nawolywania, pokrzykiwania babci i znów : krzyki, płacze, kłótnie…Koszmar, jakiego na pewno nie potrafiłabym nawet przewidzieć. Najgorszy jest brak reakcji dorosłych na taki stan rzeczy – dzieci krzyczą, dorośli nic, zero reakcji. Dzięki Bogu przyjeżdżają tu tylko na wakacje, i właśnie wyjechali, (a my modlimy się by już definitywnie). Biorąc pod uwagę fakt, że cały rok również czekamy na te kilka tygodni wypoczynku – by móc latem skorzystać z własnego ogrodu, by wypocząć, zrelaksować się – a nie mamy na to najmniejszej szansy przy takim sąsiedztwie, poczułam już ostatnio ogromny bunt. O co tu chodzi? Dlaczego jedna rodzina terroryzuje sąsiadów? I czemu DOROSLI LUDZIE w postaci dziadków dopuścili do takiej sytuacji. Skąd w ludziach taka pycha i przekonanie o własnej nadrzędności dopuszczające do psychicznego nękania innych.? Wyobrażacie sobie, że w tym roku ANI RAZU nie skorzystałam ze swojego ogrodu?, nie poczytałam książki w ogrodzie, nie poleżałam na leżaku by móc posłuchać ptaków i lasu??? Prze ten hałas właśnie. Mało tego – by ich nie słyszeć, wręcz chowamy się domu, zamykając okna.
Nasz ogrodnik, który od czasu do czasu wpiera mnie tu przy cięższych pracach po jednym dniu pracy u nas w zeszłym tyg. wyżalił się:
„Pani Asiu, to nie są dzieci, to są jakieś zwierzęta. ” I jakkolwiek mocne to były słowa, bo wypowiedziane przez prostolinijnego człowieka, obrazują jednak wielkość problemu. Po jednym dniu pracy, myślał, że mu pęknie od bólu głowa. Sam ma dziecko, więc tym bardziej był zszokowany.
HAŁAS, brak poszanowania intymności sąsiada, narzucanie innym swoich gustów muzycznych to według mojej oceny takie cechy, które nie pozwalają na budowanie dobrych relacji sąsiedzkich. I nie pomoże tu ani DZIEŃ DOBRY, ani dobra mina do złej gry. Nasza klatka schodowa w Gdyni dlatego również była tak zgrana, oprócz wzajemnej sympatii, bo wszyscy nawzajem się szanowaliśmy. I docenialiśmy to wzajemnie, że staramy się tak żyć, by nie przeszkadzać innym.
Jakich macie sąsiadów? Udało się Wam nawiązać dobre relacje międzysąsiedzkie tak jak nam w Gdyni? A może mieliście problemy podobne do naszych obecnych? Bardzo jestem ciekawa Waszych opinii i opowieści.
Dziękuję za Twój komentarz.
22 komentarze
Natalia 13 maja 2020 (00:02)
Ha! W punkt, my właśnie kupiliśmy bliźniaka pod miastem, na osiedlu domów jednorodzinnych, bo mamy dość Warszawy. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy jeszcze podczas remontu sąsiedzi, którzy mają dom naprzeciwko naszej największej części ogrodu ochoczo nie zwracali uwagi na to, że są głośno. A że mamy dwupoziomowy ogródek i nasz dom jest wyżej od ich działki to jeszcze wszystko się niesie. Co więcej, czwórki dzieci tak nie słychać jak ich ojca, który ma taką manierę, że jak wie, że ktoś go widzi, podkręca głos. Słyszę go nie tylko w ogrodzie, ale i w salonie oraz w pokojach na górze. Już na początku remontu ich zachowanie sprawiało, że wracałam z budowy z migreną i lękiem, czy dobrze zrobiliśmy. Czułam się jak w pułapce – dom na dłużej, na założenie rodziny a tu taki klops. Obmyśliłam, różne scenariusze rozmowy – przeprowadzamy się za miesiąc. Nie zmienia to faktu, że w Warszawie mamy ogródek w bloku i tak, jak Pani napisała – każdy, każdego szanuje i jest mega cicho i komfortowo. A poza miastem zderzyłam się z inną mentalnością, gdzie dodam, ludzi, którzy przeprowadzili się z Warszawy jest mnóstwo. Ale już zaczęłam myśleć o zrobieniu od tej strony ekranu akustycznego, choc to ostateczność i nie planowany wydatek. Jednak fakt, że nie będę mogła korzystać – w najgorszym scenariuszu z mojego ogródka przyprawia mnie o irytacje i odbiera radość z nowego domu. Dam znać, jak sobie finalnie poradziliśmy :) pozdrawiam Panią serdecznie
Ewa 19 sierpnia 2019 (07:44)
Mieszkanie w bloku z jednej strony „dużego pokoju” jest łazienka jakoś felernie zrobiona. Każde lanie wody do wanny, rąbnięcie odkładanej słuchawki prysznicowej, stukanie węża o wannę słychać tak jakby to robiono u nas w pokoju. Bardzo mnie to stresuje. Pytałam innych sąsiadów z układem mieszkania jak nasze czy słyszą łazienkę sąsiadów, okazuje się, że nie. Załamałam się. Z drugiej strony tego pokoju mamy sąsiadów, którzy lubią słuchać głośno muzykę, był długi czas, gdy było to z mega basami. Czułam jak mózg mi skacze. Nie lubię tego mieszkania.
Małgorzata 16 sierpnia 2017 (12:14)
Witaj Joasiu,
Jak ja Ciebie rozumiem, mieszkam w miejscowości, gdzie jest duże skupisko domów obok siebie, wokół las sosny, odgłosy kukułek i innych ptaków, to jednak NIE JEST NAM DANE żyć w ciszy i spokoju bo zagłuszany jest wrzaskiem dzieci sąsiadów, jak już z tym się człowiek upora po wielu uwagach, do głosu dochodzą piły , tak przygotowują się sąsiedzi do zimy ( to prawie przez cały rok nawet zimą się zdarza), ale to nie wszystko zaraz za moim ogrodzeniem mam chodowlę labradorów 15 dorosłych psów plus po 2 mioty szczeniaków średnio 9 szt w miocie, to jet dopiero jazda. Wycie, szczekanie, szuranie po betonie metalowymi miskami, gryzienie plastikowych butelek, i zapachy istny koszmar. Właścicielka nie widzi w tym nic złego wręcz przeciwnie potrafi robić zdjęcia, że jednak chyba nam to nie przeszkadza bo poruszamy się po posesji , żyjemy, obecnie sąsiad założył sprawę w sądzie o likwidację , ale zobaczymy , niestety często prawa zwierząt są górą nad prawami ludzi. I tak to jest z tą ciszą i spokojem a naprawdę jeszcze 6 lat temu było miło spokojnie, Pozdrawiam serdecznie Małgorzata
Magda 14 sierpnia 2017 (21:29)
Dzień dobry! :) ,kosiarki, zwierzęta czy cięższy sprzęt, szczególnie teraz w okresie żniw to pikuś. Najgorsze w tym wszystkim jest zmuszanie ludzi dookoła, aby słuchali naszych upodobań muzycznych z radia pootwieranego samochodu. Słychać tylko umcyumcyumcy… czasem : ty jesteś ruda… złamane serce… itp. To bardzo uciążliwe ale i przykre jak słucha tego trzech starych kawalerów pucujących najpierw swoje samochody a później siedzących pod parasolem z butelką piwa wpatrzonych w ziemię. Hmmm, aż mi ich szkoda, że nie mają innych zajęć…Pozdrawiam i życzę miłego dnia ;)
Agnieszka 9 sierpnia 2017 (12:44)
Asiu, poruszyłaś trudny temat, ale chyba dotyczący bardzo, bardzo wielu ludzi. Również mieszkam na wsi, również mam sąsiadów. Jednych bardzo lubimy, innych darzymy sympatią, mamy też takich, z którymi żyć trudno…Egoiści w mega wydaniu. Wprawdzie nie mają dzieci, ale dwa duże psy. Do zwierząt nie mam żalu, bo zwierze podobnie jak dziecko, można wychować. Psy sąsiadów szczekają jednak jak szalone, zachęcane obojętnością i brakiem reakcji ze strony właścicieli, wręcz milcząco szczute na nas. Nie pomogły prośby, groźby, nawet interwencja policji. Moje dzieci ze strachem wychodzą do ogrodu. Nigdy nie zrozumiem dlaczego ludzie ludziom potrafią tak uprzykrzać życie, jak mogą spać spokojnie? Co najgorsze niewiele można zrobić jeśli takich się spotka na swojej sąsiedzkiej drodze…Pozdrawiam Cię Asiu serdecznie :)
Marta 8 sierpnia 2017 (12:04)
Dzień dobry Asiu
Wydałoby się że mieszkając w domu jest się jakby odizolowanym od sąsiadów. Mieszkam w bloku i poza jednymi sąsiadami jest ok, mówimy sobie dzień dobry i zagadujemy o pogodzie nie jest źle w większości to starsze osoby mieszkające od 30 lat właśnie w tym bloku. Serdecznie Wam współczuje że nie możecie cieszyć się latem i odpoczywać w sowim domu który powinien być azylem. Pozdrawiam i życzę aby sąsiedzi byli odrobinę łaskawsi.
Kasia 8 sierpnia 2017 (07:26)
Dzień dobry Pani Joanno. Na wsi (raczej peryferiach miasta) mieszkam z rodziną od 9 lat. Z hałasami ze strony sąsiadów jakoś sobie poradziliśmy. Na moją prośbę sąsiad w końcu przestał wynosić z domu na taras radio, którego bardzo głośno słuchał, ponieważ ma wadę słuchu. Dzieci również nie są kłopotliwe, słychać jedynie ich wesoły gwar i śmiech :). Nawet z owczarkiem niemieckim sąsiadów, który potrafił rozplątać siatkę i przejść na naszą posesję :) również sobie poradziliśmy. Kocham psy, ale niekoniecznie byłam zadowolona z faktu, że po każdej wizycie pieska sąsiadów muszę sprzątać pozostawione po nim niespodzianki. Niestety u mnie problem jest innego rodzaju. Mam sąsiadów z trzech stron, ale tylko z jednej strony sąsiedzi mają poczucie, że powinno się dbać o roślinność nasadzoną 10 cm od płotu (o zgrozo!). Pozostałych sąsiadów niestety nie obchodzi fakt, że ich rośliny np. gałęzie 4 metrowych świerków, czy 6 metrowych sosen przechodzą na moją działkę (nie wspomnę już o drzewach liściastych) zanieczyszczając ją i zagłuszając roślinność nasadzoną w moim ogrodzie. Poza tym przez płot (siatkę) przechodzą wszelkiego rodzaju chwasty oraz dzikie jeżyny, bluszcz, pokrzywy itp. My ze względu na brak czasu i poczucie, że z tego powodu nasz ogród może z czasem być zaniedbany, ograniczyliśmy nasadzenia roślin do minimum tak, aby ogród (o ile można go tak nazwać;)) był w miarę samoobsługowy i nic nie przechodziło na posesje sąsiadów. Niestety wychodząc na taras widzę z dwóch stron rosnące swoim życiem bez żadnego nadzoru drzewa sąsiadów (niektóre już „wrosły” w kable energetyczne, a ich 4 metrowe gałęzie są na mojej działce) i chwasty, które co tydzień muszę plewić, bo nie mogę na nie patrzeć. Być może się czepiam, ale każda moja prośba kończy się na tym, że słyszę „ja tego nie widzę”…., „to co przechodzi na Pani stronę, proszę sobie obciąć”…. a ja muszę „obrabiać” czyjeś rośliny….
Green Canoe 8 sierpnia 2017 (09:14)
Pani Kasiu, duże rośliny – np. drzewa powinny być oddalone od ogrodzenia , chyba 3 metry z tego co pamiętam, żywopłot może być wysoki na 2,5 metra, a jeśli coś rzeczywiście przechodzi na Pani działkę – może to Pani usunąć. Mamy dokładnie to samo z gałęziami od sąsiada. Ale on doskonale o tym wie, i wspólnie raz na rok coś z tym całym ambarasem robimy- przycinamy skracamy itd.
Agata 7 sierpnia 2017 (20:06)
Witaj Asiu, my wyprowadziliśmy się pod nasze rodzinne miasto po 15 latach życia w Warszawie i muszę przyznać, że jesteśmy bardzo szczęśliwi żyjąc w naszej wspólnocie sąsiedzkiej. Żyją tu dobrzy ludzie różnego wykształcenia i stanu posiadania. Mam jednak nieodparte wrażenie, że najlepsi są Ci „najprostsi” – życzliwi, pomocni, chętnie zatrzymujący się na chwilę pogawędki. Wiele oczywiście zależy od nas samych i umiejętności i chęci nawiązywania ciepłych relacji. Oczywiście, spotkaliśmy się z sytuacją puszczania głośnej muzyki przez naszego sąsiada ale po uprzejmej prośbie, od razu nastąpiła poprawa:) Bardzo lubię takie momenty, gdy idąc z synkiem na spacer, zatrzymuję się co chwilą i wymieniam kilka zdań z sąsiadami zza płota:)
A jeśli chodzi o koszenie trawy – nigdy nie kosimy jej w weekend – z szacunku do sąsiadów:) Oczywiście poza wyjątkowymi sytuacjami. I wierzymy, że nasz dobry przykład da dobre owoce:)
Pozdrawiam ciepło.
Barbara 7 sierpnia 2017 (14:46)
A, i dodam jeszcze,że magiczne „dzień dobry” działa cuda -warto się wysilić i z uśmiechem torpedować nawet opornych sąsiadów :)
Krystyna 7 sierpnia 2017 (14:41)
W sąsiedztwach bywa różnie, zarówno w środowiskach wiejskich jak miejskich. Niektórzy ludzie mają obsesję na przykład na punkcie mierzenia, wymierzania, map geodezyjnych, potrafią zrazić do siebie wszystkich wokół, powodując spory kończące się nawet w sądzie (dotyczy oczywiście osób mieszkających w domach). Co do hałasu raczej nie miałam przykrych doświadczeń, natomiast nasuwają mi się faktycznie pewne refleksje: że dzieciom należy wpajać zasady dobrego zachowania, rodzice czasem pozwalają dzieciom na zbytwiele, mówiąc, że „to przecież dzieci”, zaś kiedy sytuacja wymyka się spod kontroli, to słychać krzyki i dzieci i rodziców; również fakt, że wieś jest miejscem, w którym mamy prawo oczekiwać ciszy i większego spokoju, więc zrozumiałe, że wszelkie głośne disco polo itp. drażni, ale tak samo w sąsiedztwie miejskim. Zauważyłam natomiast, że tzw. ogrodowe imprezy (widać to głównie latem) przeradzają się często w głośne libacje. Wtedy zastanawiam się czy to ja jestem smutasem czy ktoś nie umie kulturalnie korzystać z dobrodziejstw natury, jakie stanowić może przyjęcie w ogrodzie czy na tarasie – bez krzyków czy śmiechu absorbującego całą ulicę, być może wynika to z nadmiernego spożycia alkoholu czy może z potrzeby jakiegoś „pokazania się”, może z braku szacunku do siebie i innych. Co do obecności zwierząt, zwłaszcza w środowisku wiejskim, akceptuję zapachy i odgłosy związane z obecnością małych gospodarstw, jak pianie kogutów itp. I choć lubię towarzystwo zwierząt, nie akceptuję piesków biegających po ulicy, czasem dużych piesków podczas kiedy własciciel chwali się, że „on nic nie robi, nie gryzie”; mój pies nikogo nie terroryzuje na ulicy, natomiast dość często szczeka: to pies i tak porozumiewa się z otoczeniem; kiedy szczeka i skacze widząc jeża, wtedy jeża wynoszę poza teren psa (dla dobra obu zwierzaków, własnego i sąsiadów). Kiedyś sąsiadce przeszkadzało, że mój kot odwiedzał jej posesję. Ale o ile psa można zamknąć w ogrodzie, intensywność zapachów zminimalizować sprzątając stajnię, nawet postawić straszaki (czasem dzięcioły stukają w otynkowanie domu), ale zupełnie nie mam pojęcia, jak zabezpieczyć posesję przed wtargnięciem kota… Zatem ile środowisk, tyle barw, osobowości, zachowań, do jednych wypada przywyknąć, innych unikać, jeśli to możliwe lub wykorzeniać, ale zgadzam się w pełni, że uśmiech i dobre słowo są zawsze mile widziane.
Barbara 7 sierpnia 2017 (14:19)
Ojej, sąsiedztwo, temat rzeka… :)
Mieszkam na wsi od urodzenia. Przyznam,że zawsze mieliśmy szczęście do fajnych sąsiadów. U mojej mamy nadal dobrze się mają takie wewnętrzne podwórkowe furtki w płocie pomiędzy posesjami, przy których można zamienić kilka słów z sąsiadem, albo szybciutko przedostać się na małą kawkę do ogrodu bez konieczności wychodzenia na ulicę :)
Na mojej, niewielkiej uliczce wszyscy się znamy i, oczywiście kłaniamy się sobie, często rozmawiamy. Mój sąsiad z lewej regularnie podrzuca mi na działkę kapustę lub cukinię ze swojego warzywniaka i cieszy się,że ja się cieszę:)
Kosiarek używamy głównie w sobotę, ale jeśli widzę,że sąsiedzi urządzają sobie posiadówkę w ogrodzie i przyjmują gości – to nie kosimy – głupio tak ryczeć im pod płotem. W niedzielę nikt nie ma odwagi uzywać głośnych maszyn :)
Ale ogólnie nie jest tak idealnie :( Pobudowało się mnóstwo domów wśród okolicznych pól, głównie przyjezdni. I niektórzy wojują z okolicznymi rolnikami , którzy uprawiają tu swoją ziemię od zawsze. Bo zapachy z rozrzuconego obornika, bo opryski, bo kombajny pracują do nocy, bo kogut pieje nad ranem ( tak, tak!). Nie chcą zrozumieć,że taka jest specyfika pracy na roli i rolnik przede wszystkim musi współpracować z pogodą, a żniwa nie trwają wiecznie. Same roszczenia, wskazywanie na paragrafy i przepisy, zero wyrozumiałości i cierpliwości.
Niektórym brakuje kultury i empatii, nastawieni są maksymalnie na branie i wykorzystywanie nie licząc się z drugim. I to widać wszędzie – w restauracji, na plaży, na ulicy i na własnej posesji.
Dziękuję, Joasiu za ten wpis, pozdrawiam :)
Aneta 7 sierpnia 2017 (10:19)
Dzień dobry. Dorzucę i ja swoją cegiełkę. Buduję dom prawie na wsi. Prawie, bo administracyjnie to małe miasteczko, ale na obrzeżach, lasy i łąki. Sąsiaduję z agroturystyką i podobnie jak we wpisie, obserwuję dwa rodzaje wychowania dzieci: kulturalne oraz „na żywioł” w stylu jedziemy na wieś, hulaj dusza – piekła nie ma! Jest za to piekło dla sąsiadów. Jednego dnia grupa dzieci grała w piłkę nożną w trampolinie. Wówczas, pierwszy raz fizycznie rozbolała mnie głowa od hałasu. Byłam załamana. Myślałam nawet o sprzedaży działki. Na szczęście, taka sytuacja miała miejsce tylko 2-3 razy. Za to rok temu zmienił się właściciel domu po drugiej stronie rzeczki, w dolinie. Miłośnik głośniej muzyki. Byłam PRZERAŻONA! Dudniąca muzyka spływała po stoku do rzeki i potem w górę, wzmocniona, prosto na mój taras. Czułam się jak na festynie pod samą sceną przy głośniku. Wytrzymałam kilka dni, po czym pojechałam do domu melomana i poprosiłam o ściszenie muzyki. Nic to nie dało. Wobec tego zadzwoniłam na policję i dopiero interwencja przywróciła ciszę w okolicy. Tak, policja INTERWENIUJE, jeżeli hałas jest UCIĄŻLIWY, nawet w DZIEŃ. Jest na to ustawa o szkodliwych immisjach. Hałas to również zanieczyszczenie, tak jak smród czy bałagan :) Uważam, że każdy ma prawo użytkować swoją nieruchomość w spokoju :) Pozdrawiam!
Maszka 7 sierpnia 2017 (10:08)
Sąsiedzi? Hmmm… Niestety mieszkamy w bloku, co jest jeszcze gorsze! Trudno tu wyegzekwować swoje prawa. Od lat bezskutecznie walczę z palącymi papierosy sąsiadami. Od wczesnej wiosny do późnej jesieni stajemy się więźniami we własnym mieszkaniu – otworzenie okien czy drzwi balkonowych od świtu do późnej nocy jest prawie niemożliwe. Palą z każdej strony. Oboje z mężem jesteśmy osobami niepalącymi i powiem szczerze, że bardzo mnie irytuje ta sytuacja. Płacimy naprawdę wysoki czynsz, a okazuje się, że nie możemy spokojnie mieszkać we własnym mieszkaniu. Szczerze powiedziawszy, to nie znam większych egoistów niż palacze, nie liczą się kompletnie z nikim. Ważne, że chce się zapalić papierosa! Kiedy poprosiłam sąsiada o to, żeby nie palił na balkonie, bo cały dym leci na moje mieszkanie, wyśmiał mnie po prostu i stwierdził,że nie będzie smrodzić w domu i truć swojej rodziny. Cóż, innych można… Na dodatek po co się czepiam, skoro on jest u siebie. A ja tymczasem nie mogę otworzyć okna i swobodnie przebywać we własnym mieszkaniu, do czego mam pełne prawo. Nie mówię już o tym, że korzystanie z balkonu jest zwyczajnie niemożliwe… Ale uciążliwość z posiadania sąsiedztwa to nie tylko dym papierosowy. Obecnie znów jesteśmy w czasie remontu. Czasami jest głośno, non stop jest brudno- dużo by pisać, ile razy bardzo niesympatyczna i nieżyczliwa sąsiadka była z awanturą (choć nasi fachowcy naprawdę starają się tak rozplanować swoje prace,żeby nikogo zbyt wcześnie nie budzić a po każdym wyjściu ekipy sprzątamy klatkę). Cóż, taka uroda życia w bloku – często ktoś przeprowadza remont, wystarczy odrobina dobrej woli i wyrozumiałości, choć , jak widać, dla niektórych to zbyt wiele. Hałasy? W normie, poza wydzierającymi się pod oknami dziećmi, które non stop wołają na rodziców, stale otwartymi mimo domofonu drzwiami na klatkę (chyba można dać dziecku klucz?), dziećmi sąsiada biegającymi po całym mieszkaniu przez kilka godzin dziennie lub odbijającymi o podłogę lub ściany piłkę… Niestety, większość Polaków wychodzi z założenia, że wolno im wszystko i nie muszą się liczyć z innymi.
Lucyna 7 sierpnia 2017 (08:00)
Mamy sąsiada, dom za łąką. Miłośnik disco-polo. Potrafi włączyć sprzęt tak głośno, że cała okolica musi słuchać. Raz zadzwoniłam na policję, ponieważ było to w ciągu dnia, policja nie specjalnie miała ochotę interweniować ale w końcu przyjechali i uciszali sąsiadów. Na drugi dzień sąsiad chodził po okolicy i pytał kto dzwonił na policję. Wszyscy mówili, że im nie przeszkadza, że może sobie grać. Ludzie się boją. Do nas też dotarł i oczywiście powiedzieliśmy, że to my. Trochę się uspokoił, ale od czasu do czasu robi wszystkim koncert. W sumie to jesteśmy bezradni.
Karolina 6 sierpnia 2017 (21:15)
Witaj Joanno jakby tu zacząć…sąsiadów hmm nie wiem czy można tak to nazywać bo to nawet nie kwalifikuje się do sąsiedztwa..za duże słowo…sąsiedzi…wybudowaliśmy dom 3 lata temu na działce w środku lasu ,która była rajem na ziemi do którego przyjeżdżałam 15 lat …po 3 latach obok Nas działka postawił Ktoś dom owy Ktoś…nie znanego pochodzenia…w pierwszych 3 miesiącach po wprowadzeniu owy Ktoś…a zarazem łoś…próbował całą okolicę nastawić po swojemu ,wyznaczając sąsiadom gdzie co mają mieć na działce co wolno a czego nie..strasząc ,że ,,na każdego się coś znajdzie” …hmm i dopiero zaczęło się bajo bongo…liczne zgłoszenia bezpodstawne do różnych instytucji…po znęcania się nad własną rodziną…człowiek psychopata…sytuacji różnych wiele….nawet byś się nie spodziewała o czego zdolni są tacy ludzie …krzyki ,wrzaski to początek dzienny do tego dwa psy w kojcu malamuty ,które wyją dzień i noc bo to taka rasa..do tego trzaskanie drzwiami od rozpadającego się samochodu…po rozładowywanie cegieł po nocach ..to tylko drobnostki…niestety sytuacja zmusiła Nas by przy pomocy odpowiednich organów trochę człowieka zrównać z ziemią..każdego dnia jest coś …najważniejsze ,że nie dotyka to Nas osobiście…a hałasy to początek dzienny….człowiek z miasta myśli ,że wszystko mu wolno…brak kultury osobistej…piękne wianuszki przekleństw…nawet do własnej Żony i dzieci…wszystko to zepchnięte na margines…rozpanoszyło się chamstwo i prostactwo…niestety zakłóca nadal Nasz spoczynek nocny więc i ta sprawa jest w toku…muzyka disco polo ,alkohol…to pikuś…jest tego o wiele więcej..np dzisiaj…kiedy rodzinnie większość w ogrodach w altanach ..owego Ktosia syn ..quadem po ogrodzie a co tam ….proszę uwierz mi nie masz aż tak źle…u mnie dopiero jest koszmar….nie wiem czy z czasem nie zmienimy miejsca zamieszkania :) Dziękuję za ten wpis jest dla mnie ostoją.Ściskam Kochana.
Kamila 6 sierpnia 2017 (21:07)
Mieszkam na wsi od urodzenia, więc do zwierząt już przywykłam;) bo zdaję sobie sprawę, że są w swoim świecie (te tak zwane „wychodzące”:) bardziej naturalnym niż zwierzęta w miastach i mają tą dogodność, że mogą sobie żyć bliżej natury i czerpać z niej to, czego kuzyni w miastach zwyczajnie nawet nie zaznają za swojego życia, stąd mój w pewnym stopniu szacunek dla nich i radość, że po prostu mogą:) Nie mogę co prawda napisać tego samego o właścicielach niektórych zwierząt na wsi ..to długa historia jest, nawet chyba nie wypada mi tutaj u Ciebie o tym pisać. Wspomnę tylko, że jeden sąsiad obok ma aż 4 ogromne psy i mimo że mieszkają na wsi, nie mogą czerpać całymi „łapami” z tego faktu, bo…sąsiad ma malutkie podwórko…a te psy są ras wymagających wybiegu…więc mogę jedynie współczuć ich losowi jak i właścicielom ich niewielkiej świadomości..i braku odpowiedzialności. Wiem, co kierowało tego człowieka, by posiadać owe psy, można się tego łatwo domyśleć..
Kosiarki to nagminnie używane urządzenia na wsiach – ludzie chcą mieć tak bardzo „zadbane” swoje trawniki, że zapomnieli o tym, że i w trawie istnieje życie, że te „chwasty” których tak bardzo się pozbywają ze swoich zielonych dywanów służą małym owadom do przeżycia i nie jest konieczne co tydzień przycinać na krótko zielone połacie bo tym samym pozbawia się życia niektórych z bardzo pożytecznych mini żyjątek. Wielu o tym zapomniało, co mnie chyba najbardziej zasmuca…bo gdzie jak nie na wsi te żyjątka mają możliwość istnieć..? ..a przecież można raz na 2-3 tygodnie skosić trawę:)
Fakt puszczania głośno muzyki i w mojej miejscowości jest dość popularny;) choć przyznaję, że w tym roku jest tego jakoś mniej, no chyba że już tego zwyczajnie nie słyszę;)
Gdybym miała znaleźć najbardziej przeszkadzający mi element to byłby to fakt mieszkania za blisko drogi…5 metrów zaledwie, tuż tuż dwa skrzyżowania, przystanek bus, sklep, szkoła…to takie mini centrum wsi;) no ale starego domu nie da się przesunąć w stronę ogrodu, niestety. Dawniej tak się budowało – im bliżej drogi tym lepiej:))
Sąsiedzi nie należą do bardzo uciążliwych. Nie mamy bliższego kontaktu, lecz to raczej wynika z odmiennego stylu życia jaki każdy z nas sobie wybrał.
Pora zimowa staje się dla mnie w sumie największą udręką (już jesienią sie zaczyna…) – palenie w domowych piecach swoich śmieci, w tym plastików i innych rzeczy, których opary nie powinny lądować w naszych płucach… Rozmawiałam kiedyś z jedną z sąsiadek i zadziwił mnie jej brak świadomości w tym temacie, a kobieta wydawać by sie mogło że dość inteligentna…niestety, pomyliłam się.
Nie bardzo mam pomysł jak sobie z tym faktem poradzić, bo ludzie nawet nie są w stanie się zastanowić czy to co robią nie truje kogoś obok. …a jak już o truciu – na wsiach ludzie stosują trutki na szczury i inne gryzonie, lub też spryskują swoje bruczki na swoich podwórkach chemią (lub najgorszym z możliwych „roundup-em”) …nie raz ani nie dwa słyszy się, że czyjś zwierzak z dziwnych przyczyn nagle źle się poczuł i.. pomimo pomocy weterynarzy nie udało się go uratować. Po badaniach wychodzi szydło z worka, ale to nie uczy ludzi pokory…robią dalej swoje.
To chyba ludzka ignorancja i zaprogramowanie nie pozwala innym spać spokojnie. Innym, ale i samym sobie szkodzą w sposób, za jaki kiedyś przyjdzie im zapłacić swoim własnym zdrowiem…bo ja wierzę, że do każdego z nas powróci to, co wyrządziliśmy innym. Nawet zwierzętom.. lecz to kolejny bardzo szeroki temat…na który pisząc mogłabym zająć tutaj za dużo miejsca;)
Zakończę więc w tym miejscu życząc Ci Joanno (jak i Twoim Czytelnikom) uśmiechu pojawiającego się każdego ranka, któremu towarzyszą przyjemne odgłosy natury płynące przez otwarte okna:)
Serdeczności <3
Angela 6 sierpnia 2017 (20:03)
My na szczęście mamy dobrych sąsiadów z jednej strony, a z drugiej jeszcze lepszych, bo przyjeżdżają tylko 2 razy w roku na dwa tygodnie z Niemiec :D ale bardzo mili :) Mój mąż natomiast w domu rodzinnym miał sąsiadów rodem z najgorszych koszmarów. Takich, którzy regularnie nasyłają na jego rodziców i dziadów policję, straż miejską i tylko czekają na coś, co mogliby zgłosić. Ostatnio przyjechała straż miejska bo teściowie wycinali z ogrodu swoje stare drzewa owocowe :D
Marzena 6 sierpnia 2017 (19:41)
Mieszkam na wsi blisko morza. Od początku lipca zaczyna się najazd turystów, głównie chamów. Myślą, że na wsi wszystko można: jechać pod prąd, parkować gdzie się chce, leźć jak krowa po ulicy itp. itd. Mam ochotę krzyknąć: „Ludzie my tu żyjemy! Nie zabijajcie nas”. A co do sąsiadów bywa różnie, jednak generalnie lato jest dość hałaśliwym czasem: kosiarki, piłowanie drewna, traktory. Jesienią jest lepiej, a zimą cudownie wręcz. Ja także czasem muszę uciekać z tarasu, bo jest zbyt głośno za płotem. Zastanawiam się, czy coś mogę zrobić. Nic nie wymyśliłam jeszcze .Pozdrawiam
Mirosława 6 sierpnia 2017 (16:38)
Witam.ostatnio czytając Pani wpisy myślałam co powiedziałaby Pani gdybym opisała swoje życie na wsi,pięknej wsi takiej wymarzonej ,która po 3 latach okazała się horrorem. Wiem dokładnie o czym Pani pisze,przed chwila wyszliśmy z mężem z domu na chwilkę,a już sąsiedzi włączyli muzykę i tak siedzą cały dzień i czekają kiedy się pojawimy,żeby umilić nam życie.Nie będę się rozpisywała,mam olbrzymi ogród włożyłam w niego 10 lat pracy i wystawiłam na sprzedaż,bo jak wychodzę to ręce mi zaczynają drżeć i tylko czekam kiedy się zacznie granie.Nikt nie jest nam w stanie pomóc,a nasi sąsiedzi przecież nie wyjada bo oni tutaj mieszkają,na nasze prośby kazali nam się wyprowadzić.Miłego dnia.
Inka 6 sierpnia 2017 (14:30)
A propos krzyku… mam sąsiadów ( w szeregowcu skaladajacym się z sześciu domów) mieszkają aż cztery rodziny emerytów) niepracujących już. Jest w miarę spokojnie, ale jedna z tych rodzin ma: 6 kur, kilka królików, papugi w volierze na tarasie dwa psy ( bo jeden już odszedł na niebiańskie łąki) i kota uwielbiającego daszek najlżej chustawki. A my mieszkając na skraju miasta, z widokiem na pola zamiast ciszy mamy gdakania od 5 rano, skrzeczeniem papug od 5 rano, szczekanie i skomlenie psów, które nie są przyzwyczajone do samodzielnego zostawania w domu… i muchy, muchy, muchy. Koniec ze spaniem przy otwartym oknie, jeśli się nie zamiaru wstawać o świcie. I rewelacyjny wprost zwyczaj owych sąsiadów koszenia trawy w niedzielę lub w sobotni wieczór, cięcia gałęzi etc.
A mnie nie przechodzi przez usta żadne słowo uwagi, że przecież nie pracują i mogliby wykonywać te chałaśliwe prace w ciągu tygodnia. Nie potrafię, bo oni nie są złymi sąsiadami, są pomocni, podlewają kwiatki, gdy wyjeżdżamy, paczkę od kuriera odbiorą, nie są kłótliwi. No właśnie, jedyny problem to te chałasy… może powinnam kupić kolejnego psa, papugi albo stado kur na bio jajka? I zacząć kosić trawę o świcie w niedzielę?
Czasem wydaje mi się, ze oni myślą, że płot między nami jest również granicą tłumiąca hałas.
Green Canoe 6 sierpnia 2017 (15:04)
Za każdym razem gdy odpalamy kosiarkę, zastanawiam się czy to na pewno dobra pora:) Ale chyba nie ma dobrej pory na kosiarki. Pogodziłam się już z tym, że u nas w sobotę, wykonuje się na ulicy różne prace. W końcu każdy MUSI kiedyś , skosić, przypiłować, wbić itd. I tak jak piszesz – dobre relacje sąsiedzkie warto jednak przytrzymywać, nawet jeśli nie wszystko nam do końca pasuje. Co do zwierząt: mamy 2 koty. Stara kocica jest kochana i trzyma się domu, ale kocur….nie ma go całymi dniami. Nie wiem nawet gdzie on łazi – z najszczerszego serca nie umiałabym nad nim zapanować, bo wiejskie kocury to jakieś mam wrażenie oddzielne byty:):) Ale bardzo często martwię się czy właśnie komuś nie przeszkadza, czy czegoś złego nie robi, co np. irytuje sąsiadów.