MYSLĘ ŻE...droga i wdzięczność. - GREEN CANOE

MYSLĘ ŻE…droga i wdzięczność.

Za każdym razem, gdy jestem w podróży przywożę z niej skarby. Oswajam się z nimi pierwszego dnia po powrocie…omijam drugiego i trzeciego – bo nie wiem jeszcze, co mam zrobić z tymi wszystkimi obrazami ( tak, tak owe skarby to moje obserwacje), by w końcu skonfrontować się ze wszystkim co zobaczyłam, o czym chciałabym zapomnieć a co zachować na zawsze. Każdy wyjazd poza nasz dom, każde miasto wieś, region, kraj do którego witam czyni mnie w efekcie innym człowiekiem. Weźmy chociaż Kraków, a dokładnie krakowski Kazimierz z którego w tej chwili do Was piszę. Przepiękny, bardzo komfortowy apartament na ulicy Krakowskiej, który wynajęłam i w którym przywitała mnie niezwykle ciepła właścicielka. „Taki mój człowiek” pomyślałam, gdy zamieniłyśmy dosłownie kilka słów. Mądra, ciepła, życzliwa dziewczyna. Na stole bukiet kwiatów, wino, truskawki – niby nic, ale milo było zobaczyć takie dzień dobry. A w salonie na stoliku magazyny i książka. Książka, którą „połknęłam” od razu, tego samego wieczoru, w którym tu zawitaliśmy.  ” Pokochałam wroga” Mirosławy Karety  – opisująca zakazaną miłość Polki i Niemca w trakcie wojny – dokładnie w Krakowie właśnie.

Z każdym słowem czułam, jak zmienia się we mnie podejście właśnie do samego apartamentu w jakim na te kilka dni przyszło mi żyć. „Ciekawe ile rodzin w trakcie wojny tu mieszkało”?  – pomyślałam od razu…Ile przymusowych niemieckich lokatorów dostali? Kto był pierwotnym właścicielem tego mieszkania, a być może i całej kamienicy. Ile Żydowskich rodzin tu żyło, zanim rozpętała się wojna? Co robili? O czym rozmawiali? Co Ich uszczęśliwiało? Co wtedy panie domów gotowały na niedzielny obiad? Czy rynek na którym wczoraj byłam, także funkcjonował przed wojną?

Za oknami, od rana przywitał nas szum miasta. Rozklekotane tramwaje, śmiech turystów i historia wymieszana z teraźniejszością – krakowski Kazimierz to tygiel, w którym tragiczne dzieje rodzin niegdyś tu żyjących, zderzają się ze współczesną turystyczną rzeczywistością. Kule powojenne widoczne jeszcze w murach kamienic, konkurują o uwagę ze smrodem tanich zapiekanek z okolicznych budek. Przepiękne fasady zniszczonych budynków graniczą z knajpianymi neonami, anglojęzyczne bluźnierstwa i głośne wycie/pseudo śpiewanie ( słynne wieczory kawalerskie Anglików urządzane na Kazimierzu i głównym rynku to już powoli zmora Krakowa) niczym policzek wymierzany historii zubożają w moich oczach to, co tętniło tu kiedyś… I do tego jeszcze klazmerska muzyka sącząca się nostalgicznie z restauracyjnych ogródków. Chłonę ją… trawię w sobie, a oczyma wyobraźni widzę bohaterów książki, którą wczoraj tak łapczywie przeczytałam. Wszystko to, znalazłam na krakowskim Kazimierzu, okraszone starodrzewem zapierającym dech w piersi, i balkonowymi balustradami tak misternie wykonanymi przez dawnych rzemieślników, że aż żal ich niszczenia… Niektóre kamienice pięknie odrestaurowane pysznią się niczym panny na wydaniu, ale jeszcze bardzo dużo biednych odrapanych, zapomnianych budynków czeka… na to jedno ludzkie spojrzenie, na zainteresowanie, na to by w końcu ktoś się nimi zajął. To samo zresztą widziałam w  Łodzi na Piotrkowskiej – mnóstwo starych zapuszczonych kamienic, wyrwanych w trakcie wojny z rąk prawowitych właścicieli. I ze spadkobiercami nie do ustalenia. Niszczejące dzień po dniu…

Nasze życie to droga. Cały świat to droga. To co dzieje się w trakcie podróżowania nią buduje nas. Doświadczenia, jakie zdobywamy w trakcie, ludzie, których przychodzi nam spotkać kształtują w nas samych taki, a nie inny obraz świata. Być może ta książka nie leżała tu przypadkiem. Czekała na mnie. Miałam ją przeczytać i poczuć w sobie jeszcze bardziej, niż czuję to na co dzień  – WDZIĘCZNOŚĆ za to żyję w wolnym kraju. Że mogę sobie pozwolić na zatrzymanie się w tak pięknym apartamencie. Tym samym, w którym w trakcie wojny jakaś rodzina dzień po dniu walczyła o przeżycie. Wdzięczność za takie życie jakie mam, za wspaniałych ludzi, których na swojej drodze spotykałam i cały czas spotykam. Że dane mi jest w ogóle podróżować, chłonąc piękno tego świata. Piękno, które także ma ogromny wpływ na to, jakim jestem człowiekiem.


Za każdym razem, gdy myślę o czasach wojny i potwornościach, które ze sobą przyniosła – patrzę na to, jak żyjemy. Za każdym razem, gdy myślę ile ludzi, a w tym dzieci, umarło w tamtym czasie i JAK umarło… Myślę o tym, jak łatwo o tym zapomnieliśmy. Jak łatwo przychodzi nam życie w wolności i dobrobycie, jak bardzo nie chcemy myśleć o tym, co było kiedyś. A przecież nie ma narodu bez przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Nie byłoby nas, gdyby nie oni… Gdyby nie wszyscy Ci, którzy oddali swoje życie – na nasze życie teraźniejsze.

Dziś dziękuję za to wszystko jeszcze mocniej.

Dziękuję za Twój komentarz.

11 komentarzy

  • comment-avatar
    Agnieszka 9 marca 2020 (12:18)

    Pięknie piszesz Joasiu, czuję się jakbym czytała powieść a nie fragment bloga. Inspirujesz mnie , pewnie złapię za książkę , którą przeczytałaś. To prawda życie jest naszą drogą, którą stworzyli nam kiedyś nasi przodkowie a my budujemy następną trasę.

  • comment-avatar
    Ewa 7 lipca 2017 (07:18)

    Mieszkam na Dolnym Śląsku i powiem zupełnie szczerze, że nie chciałabym powrotu prawowitych właścicieli. Tutaj każda kamienica, dom, działka należały niegdyś i pewnie należą w dalszym ciągu, do jakiegoś Niemca. Co wówczas stałoby się z nami, potomkami repatriantów ze Wschodu, przybyszy z Wielkopolski, Polski Centralnej i innymi? Ponadto zawirowania historii są tak skomplikowane, że nie wiemy czy działka, na której stoi nasz dom nie należała do właściciela bardziej prawowitego niż my sami, bez względu czy jest to na Dolnym Śląsku czy na Kaszubach. Oddanie domu w ręce tzw prawowitych właścicieli może się wiązać z ogromnym nieszczęściem innych ludzi mieszkających, czy prowadzących małe interesy. Sytuacja jest dokładnie podobna w każdej części Polski, bo historia tak chciała i może niekoniecznie chciejmy aby kopnęła nas raz jeszcze. Mieszkam w „cudzej” kamienicy, chociaż mieszkanie jest moje, kupiłam je od miasta ale czy na pewno będzie moje, kiedy pojawi się przedwojenny właściciel?

    • comment-avatar
      Green Canoe 7 lipca 2017 (08:36)

      Ewa, rozumiem Ciebie, ale dokładnie takie same myśli miała rodzina, której ten budynek zabrano. Wojna sama w sobie jest złem, które nigdy nie powinno się wydarzać, a pozbawianie całych rodzin ich majątków bo byli tacy czy owacy – nigdy nie spotka się we mnie ze zrozumieniem. Jest za to wiele niejasnych sytuacji związanych, że ktoś po prostu uciekał z Polski – zostawiając dobytek. I np. kilkadziesiąt lat się po niego nie zgłosił. Masz rację, że to trudne sprawy i szkoda że w tak małym procencie regulowane prawnie, powinno to być załatwione od raz

  • comment-avatar
    Avrea 19 czerwca 2017 (14:34)

    Kaziemierz mój ukchany , pomimo że nie mam korzeni żydowskich…hmmmale kto wie , bardzo się interesuję ta kulturą i holokaustem , uważam ,że nie powinniśmy o tym zapominać i nastepnym pokolenoiom przypominać jak nawiećej wspominać i opowiadać

  • comment-avatar
    Asia op. 18 czerwca 2017 (22:48)

    Tak sobie pomyślałam, że nie mam okazji i raczej się nie zdarzy mieszkać w takim apartamencie na Kazimierzu i też kłóci mi się tu ekskluzywność z tym co kiedyś i też dziś na Kazimierzu. Przeraża mnie przejmowanie takich miejsc, niszczenie małych przedsiębiorców (Carmen) bo wizja czyjaś inna . Kazimierz składał się właśnie z małych zakładów usługowych i takich swojskich klimatycznych miejsc.
    Niezależnie od wszystkiego cieszę się, że wizyta w tym miejscu tak dobrze nastroiła Ciebie i dała refleksje takie właśnie.

    • comment-avatar
      Green Canoe 19 czerwca 2017 (10:06)

      Asiu, czy dobrze zrozumiałam, że gdyby te kamienice zostały takie odrapane, obsikane, i pełne alkoholowych lokatorów często gęsto – to byłoby ok? Mnie nie przeszkadza, że budynki są pięknie odrestaurowane i że są w nich często hotele. Właściciel zawsze ma prawo decyzji, do czego wykorzysta swoją nieruchomość. Restauracje, kawiarnie, galerie, hotele – w większości europejskich miast w centrach, albo w historycznych częściach miasta nie ma mieszkańców – najczęściej są usługi i to kierowane głównie do turystów. Apartament, w którym my mieszkaliśmy był w zwykłej kamienicy, w której akurat mieszkali normalnie lokatorzy- ale odrestaurowany i umeblowany został z nakierowaniem właśnie na takie osoby jak my. I nie widzę nic w tym zdrożnego, że był piękny i z ogromną dbałością wykończony.

  • comment-avatar
    Carmen 18 czerwca 2017 (14:25)

    W samym sercu Kazimierza, w zrujnowanej kamienicy( z XV w) prowadzę galerię sztuki. Kamienicę od miasta dostał zakon( który przez kilkadziesiąt lat nie wykonał żadnego remontu) następnie wydzierżawił ją prywatnemu inwestorowi, który planuje otworzyć tu hotel. W ciągu roku 80 rodzin straci dach nad głową a kilkunastu przedsiębiorców pracę. Niestety za każdą piękną fasadą budynku kryją się eksmisje lokatorów. Powstają w zamian luksusowe apartamenty i hotele. Za chwilę na Kazimierzu ( i pewnie w wielu innych miejscach) będą same wspaniałe noclegi i restauracje dla turystów tylko nie będzie po co tam przyjeżdzać. Zniknie klimat i urok tego miejsca. Dlatego ja i moi sąsiedzi modlimy się, żeby już nikt przychylnym okiem nie spoglądał na „nasze” kamienice.
    Pozdrawiam

    • comment-avatar
      Green Canoe 19 czerwca 2017 (10:21)

      Stare kamienice i ich lokatorzy…temat rzeka. To praktycznie co przypadek to inna sytuacja prawna. Nie wiem jak jest u Was – ale w większości przypadków budynki/kamienice, które ocalały w czasie wojny zostały po wojnie zawłaszczona przez PRL – i rozdane do zamieszkania najczęściej pomiędzy klasę robotniczą itd. Myślisz że rodowici właściciele lub ich dzieci mieli coś do powiedzenia? Ktoś ich pytał o zdanie, czy pozwalają? Dawniej główne kamienice w centrum miast należały np. do całych rodów. Albo pojedyncze apartamenty zamieszkiwane były przez bogate mieszczaństwo lub inteligencję- prawnicy, lekarze, urzędnicy to byli niegdyś mieszkańcy centrów miast. Nie wiem jaka jest Wasza sytuacja prawna? Jesteście właścicielami tych mieszkań? Dla mnie w takich sytuacjach sprzecznych obowiązuje zawsze jedno i jedno prawo – własności. Właściciel/dzierżawca ma prawo zrobić z własnym budynkiem to, co uzna za stosowne. Wyremontować go, zarabiać na nim itd. Ja nigdy żadnego mieszkania, które wynajmowałam nie traktowałam jako swojego – to na co nie mam dokumentu własności nie jest moje. I nie mam prawa sobie do tego rościć żadnych praw. Nawet gdybym tam mieszkała i 20 lat. To dlatego moja mama wykupowała prawo własności do mieszkania w spółdzielni czy zrobili to rodzice mojego męża – żeby był właścicielami danej powierzchni a nie lokatorami. Bardzo mi przykro, że ta sytuacja dotknęła akurat Ciebie, to na pewno nie jest nic przyjemnego.

  • comment-avatar
    Krysia 18 czerwca 2017 (13:47)

    Piękne zdjęcia, wspaniały tekst – o szacunku, wdzięczności, pamięci i… prawdzie, które nie pozwalają zapomnieć…, o subtelnym przenikaniu przeszłości ze współczesnością i że zaproszenie jej w codzienne progi ubogaci je nadając głębszy sens, uczyni codzienność ciekawszą, pełniejszą…
    Pięknej niedzieli

Skomentuj

Szanuję Twoją prywatność, Twój adres mailowy nie będzie widoczny.